Radio Maryja przybliża nas do źródła Miłości, do Boga



Pobierz Pobierz

Homilia ks. bp Jana Tyrawy, ordynariusza diecezji bydgoskiej wygłoszona podczas Eucharystii z okazji 22. Rocznicy powstania Radia Maryja:

22. rocznica pierwszego przekazu Radia Maryja, które miało miejsce właśnie tu, w Bydgoszczy, z wieży sąsiedzkiego kościoła św. Jadwigi, Królowej, gromadzi nas tym razem w szczególnym miejscu. To właśnie z tego kościoła udawał się bł. ks. Jerzy Popiełuszko w swoją ostatnia ziemską podróż, gdzie w drodze do Torunia, w miejscowości Górsk, został zatrzymany przez służby specjalne. Tu, obok ołtarza, można podziwiać wspaniały relikwiarz Błogosławionego, wykonany za poprzedniego proboszcza księdza Romualda Biniaka, z którym Błogosławiony wielokrotnie się spotykał.

22 lata w życiu każdego z nas, w życiu jednego pokolenia, jest to znaczący odcinek czasu. I tak chcemy dziś patrzeć na tę rocznicę. Ale dziś chcemy popatrzeć na tę rocznicę z perspektywy gęstości zdarzeń, które w tym czasie miały miejsce. I tu musimy stwierdzić, że był to czas szczególny. Niby wychodziliśmy na prostą. Wydawało się, że to, co najgorsze mamy już za sobą, wystarczy już tylko systematyczna praca, rozsądne gospodarowanie, planowanie przyszłości i w cierpliwości oczekiwanie na owoce dzieła dokonanego w czasie Solidarności.

A jednak dawał się odczuwać jakiś fałsz. Tak jakby ktoś sypał piasek w tryby, powodując zatarcia. Można było odnieść wrażenie, że wraca stare, co prawda w jakiejś innej formie, ale na pewno nie zawsze akurat właśnie tego się spodziewaliśmy. Może nawet i traciliśmy cierpliwość, bo kiedy spodziewano się czegoś lepszego, okazywało się, że nieustannie odkrywamy coraz to nowe przestrzenie potwornych zniszczeń i zaniedbań z poprzedniej epoki, które trzeba było nadrabiać przy wzmagającym się bezrobociu i dalszej fali wyjazdów rodaków za granicę. Ci, którzy do takiego kryzysu doprowadzili, zaczęli nam wmawiać, że jedynie oni są zdolni naprawić sytuację.

Zdarzeniom tym towarzyszyła szczególna otoczka. Z ogromną intensywnością zaczęto forsować nową ideologię, nowy ateizm jako coś jedynie godnego współczesnego, nowoczesnego społeczeństwa. Mieliśmy wyrzec się tradycji, historii, narodowości, wiary. Wraz z przyjęciem najnowocześniejszej technologii, elektroniki, mieliśmy wejść również w bliżej nieokreśloną wolność, która okazała się niczym innym jak tylko skrajnym relatywizmem moralnym bez jakiejkolwiek moralności, w czym oczywiście przeszkadzał Kościół, a w nim – Radio Maryja, a później jeszcze Telewizja Trwam. Tu trzeba widzieć ostateczne źródła oskarżeń i ataków na Kościół i Radio Maryją – Telewizję Trwam, oskarżeń m. in. o dokonywanie podziałów, nietolerancję, nieumiejętność zrozumienia współczesności.

Nie zatrzymujmy się jednak na tym. Niech świętowanie 22-rocznicy Radia Maryja będzie przeżyciem radości z tego, co mimo wszystko udało się osiągnąć, aby dziękować i wyrażać wdzięczności samemu Bogu, w czym niewątpliwie Radia Maryja ma swój udział. Trzeba pokreślić chociażby to, co czyni Radia Maryja i Telewizja Trwam w tym, abyśmy nie stracili kontaktu z Kościołem powszechnym i z tym wszystkim, czym żyje i co jest jego troską.

A ile zdarzeń miało miejsce w tym 22–leciu w życiu samego Kościoła. Mogliśmy przeżyć kilka pielgrzymek Papieża bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI do Polski. Duchowe wydarzenie związane z Rokiem św. Pawła, szczególnym ukazaniem patronatu św. Jana Vainney’a, a ostatnio Rok Wiary. Świat przeżywał swoistego rodzaju rekolekcje w momencie odchodzenia Papieża Jana Pawła II, wybory Papieża Benedykta XVI i Papieża Franciszka, w czym oczywiście nie mały udział Radia Maryja i Telewizji Trwam. Bez nich w takim stopniu nie bylibyśmy uczestnikami tego wszystkiego.

Już dziś cieszymy się na dzień zbliżającej się kanonizacji bł. Jana Pawła II. W tym miejscu chciałbym zaproponować, abyśmy zatrzymali się nad tą postacią. Niech naszym przygotowaniem do tej kanonizacji będzie na nowo odkrycie Papieża Jana Pawła II, a jeszcze wcześniej po prostu: Karola Wojtyły.

Właśnie dlatego, że czas upływa powinniśmy coraz bardziej wczytywać się w to dziedzictwo, które nam zostawił, bowiem ma nam naprawdę dużo do powiedzenia. Źródła poznania osoby Karola Wojtyły możemy podzielić na cztery grupy: twórczość naukowa, homilie i kazania, twórczość poetycka i osobiste wspomnienia tych, którzy mieli szczęście przebywać z Karolem Wojtyłą – późniejszym Papieżem w różnych okolicznościach: w czasie wędrówek w górach, spływach kajakowych, czy chociażby wspólne przeżywanie świąt na Watykanie. Te dwa ostatnie źródła stają się coraz to bardziej interesujące, bowiem stanowią inną formę wyrazu czy interpretacji tych pierwszych. Sądzę, że przed nami dopiero do odkrycia na nowo cała twórczość poetycka Karola Wojtyły i zachęcam wszystkich do sięgania po nią.

W tym odkrywaniu na nowo postaci Karola Wojtyły – Jana Pawła II rozpocznijmy od dwóch zasadniczych tematów, które były nieustannie drążone: wolność i prawda jako źródło wolności. Przypominamy sobie hasło 46. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, jaki odbył się we Wrocławiu w 1997 roku: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystusa” (Ga 5, 1). To wyswobodzenie dokonuje się przez prawdę – „poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli” mówi Chrystus (J 8, 32).

Wokół tego wyzwalania ku wolności krążyła nieustannie myśl Wojtyły. I wielce interesujące jest to, co myślał o prawdzie, jak ją rozumiał. I tutaj ci, którzy z nim przebywali, stwierdzają, że Wojtyła kierował się swoistą intuicją, która mu mówiła, że prawda ukazuje się tym, którzy żyją we wspólnocie z innymi. Prawda pojawia się nie tyle w takich czy innych opiach, sądach, hipotezach, ale właśnie we wspólnocie, a wspólnota ta tworzy się przez miłość. To właśnie miłości do drugiego człowieka otwiera i prowadzi do źródła Miłości, do Boga. Bez miłości człowiek staje się przedmiotem i ocenia się go nie według tego, kim jest, ale jak można się nim posłużyć, jak może skutecznie funkcjonować. Człowiek, który nie poznaje prawdy, jest pustą przestrzenią wypełnioną byle jak i byle czym. Wspólnota, poprzez którą człowiek poznaje prawdę, tworzy się w oparciu o wewnętrzne więzy.

Te wewnętrzne więzy Wojtyła określa zawierzeniem się osób sobie nawzajem. To zawierzenie się sobie nawzajem osób w miłości buduje więzy najmocniejsze, bo na pewności. Miłości się nie sprawdza. Sprawdzanie miłości niszczy miłość. To właśnie miłość, wiara jako zawierzenie czynią z osoby ludzkiej dzieło sztuki, które można dotknąć jedynie językiem mistyków i poetów-artystów. To zawierzanie się sobie nawzajem w miłości Wojtyła nazywa „darem”, bowiem wspólnota, jaka się z tego zawierzenia rodzi, jest czymś o wiele więcej niż sumą dodawania do siebie poszczególnych jej członków.

Jak zwracają uwagę wspominający swoje spotkania z Duszpasterzem, Profesorem, Biskupem, a później z Papieżem, Karol Wojtyła przebywał zawsze we wspólnocie z innymi. To dzięki niej uczestnicy tych wspólnot doświadczali czegoś bardzo ważnego i wielkiego, że sam człowiek dzięki wierze, nadziei i miłości jest tajemnicą, to znaczy, że istnieją takie ludzkie sprawy, których nie rozwiązuje się przez zastosowanie środków techniki, lecz właśnie przez miłość, poświęcenie się, ofiarowanie, przebaczenie. Tylko w ten sposób odkrywa się sens życia, kiedy swojemu życiu nadaje się jakąś intencję. Jest to zawsze pierwszy krok do odkrywania Boga, aby w ostateczności wchodzić we wspólnotę z Nim.

Karol Wojtyła nie tylko, że tworzył wokół siebie wspólnoty, lecz także wspólnota była nieustannie przedmiotem jego refleksji. Jeśli przez wspólnotę rozumieć będziemy wspólnotę rodzinną, parafialną, ojczyźnianą, wspólnotę przyjaźni, to głębiej zrozumiemy chociażby utwory poetyckie jej poświęcone: „Myśląc Ojczyzna” – poświęcony Ojczyźnie, „Przed sklepem jubilera” – poświęcony małżeństwu, „Brat naszego Boga” – poświęcony św. bratu Albertowi, „Stanisław” – poświęcony biskupowi św. Stanisławowi, męczennikowi. Za każdym razem dochodzi tu do głosu prawda o wyjątkowej roli wspólnoty, po to, aby pokazać, dokąd ta wspólnota prowadzi – do Boga. I stąd mamy także i takie utwory poetycko-teatralne, jak: „Hiob”, „Jeremiasz”, „Pieśń o Bogu ukrytym”, „Rozważania o śmierci”.

Jeden z uczestników tych spotkań tak je wspomina. „W rozmowach z biskupem Karolem Wojtyłą, a potem z Papieżem Janem Pawłem II, nigdy nie miała miejsca wymiana opinii o tym, kim jest człowiek. Rozmawialiśmy hipotetycznie o problemach związanych z aspektami instytucjonalnymi Kościoła, o komunistycznym reżimie, dla którego słowo „człowiek”, wbrew temu, co mówił Maksym Gorki, nie „brzmi dumnie”. O człowieku nigdy. Dlaczego? Dlatego, że dzięki wolności wiary, nadziei i miłości człowiek i Bóg stanowili dla nas harmonijną jedność. Wiedzieliśmy, że jej rozbicie otwiera drogę do popełnienia zbrodni w stosunku do człowieka, a do znieważenia Miłości w stosunku do Boga, czyli – do grzechu.” Prawdę o człowieku Karol Wojtyła wyrażał pośrednio wszystkimi swoimi utworami, które wyszły spod jego pióra, bądź w takiej czy innej formie zostały wypowiedziane.

Kim zatem jest człowiek, kim zatem był Karol Wojtyła? Wczytując się w myśl samego Papieża, musimy powiedzieć, że odpowiedź na to pytanie, zna jedynie sam Bóg. Czy my sami możemy odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy? Czy sami możemy odpowiedzieć na pytanie, czy wiemy do końca, czym są nasze pragnienia? A to decyduje o byciu osobą. Każdy z nas nosi jakieś imię. W tradycji chrześcijańskiej rodzice wybierają swojemu dziecku imię świętego(ej), który(a) staje się jego szczególnym patronem. Czyż już w tym momencie nie wchodzimy w jakąś wspólnotę z drugą osobą, właśnie po to, aby dostrzec w niej dar miłości, który kryje się w innej osobie dla mnie? Właśnie w zapatrzeniu się w inną osobę odsłania się nam coś pierwotnego, do czego winno się kierować nasze życie. Tym czymś pierwotnym jest Początek i Koniec nas samych.

W rodzinie, w której przychodzimy na świat, doświadczamy pierwszych wzajemnych odniesień. Te odniesienia są miejscem, w którym rodzą się zobowiązania moralne. To, co nazywamy tu zobowiązaniem moralnym, jest czymś innym niż tylko nawykiem, zwyczajem, obyczajem, którym aktualnie się kierujemy. Zobowiązanie moralne to wezwanie, jakim miłość nawołuje do miłości. Zobowiązanie moralne podtrzymuje w człowieku nadzieję, że w Miłości znajdzie obiecane mu i oczekiwane przez niego ocalenie. Bo czyż właśnie ocalenie nie jest ostateczną treścią nadziei? Skąd się w ogóle bierze owo oczekiwanie, kto człowiekowi o czymś takim powiedział, a czyż nawet niewierzący nie żyją nadzieją, owym oczekiwaniem? Czy bez tej nadziei, że „jutro” będzie lepsze, „dziś” potrafilibyśmy unieść nasz los? Czy bez takiej nadziei potrafimy być prawdziwie człowiekiem, to znaczy żyć przekonaniem wyrażonym już w starożytności, że lepiej jest niesprawiedliwość cierpieć, niż niesprawiedliwość popełniać?

Refleksja nad miłością towarzyszyła Karolowi Wojtyle, kiedy pisał sztukę teatralną „Przed sklepem jubilera”, później jedno z pierwszych dzieł naukowych „Miłość i odpowiedzialność”, czy wreszcie zwieńczoną encykliką „Redemptor hominis”. A to wszystko po to, aby odsłaniać prawdę o człowieku, aby odsłaniać swoistego rodzaju logikę, którą człowiek się kieruje, logikę nie z tego świata, bo logikę świętego.

To wszystko przygotowało Papieża do tego, że przez kilka pierwszych lat swojego pontyfikatu prowadził środowe katechezy poświęcone małżeństwu i przygotowaniu do niego. Ale były to katechezy szczególne, w dużej mierze poświęcone ludzkiemu ciału jako znaku osoby, przez który osoba się wyraża i komunikuje, przez który osobie się ofiaruje, staje się darem dla drugiej osoby. W tym darze kryje się źródło jej godności i piękna. O tym wszystkim mówił Papież w pierwszej dekadzie swojego pontyfikatu, kiedy my, w Polsce, byliśmy odcięci kordonem granicznym i medialnym również od papieskiego nauczania. Nie było ani Radia Maryja, ani Telewizji Trwam, które ten przekaz by nam zapewniły. Jakże przypomnienie tych katechez byłoby nam bardzo potrzebne w chwili, kiedy ludzkie ciało tak wulgarnie wystawiane jest jedynie na sprzedaż w różnych reklamach i poniżane w tak zwanych artystycznych wystawach i teatrach. I to się nazywa sztuką.

Dla wyrażenia tych przemyśleń Karol Wojtyła uciekał się także do poezji. W poezji szukał środków dla wyrazu piękna, dobra, miłości. Jego ulubionym poetą stał się niewątpliwie Cyprian Kamil Norwid. Język poezji pozwalał mu być prawdziwie filozofem, to znaczy przyjacielem mądrości. Stąd dość często można spotkać cytat z poezji Norwida, mówiący o tym, że „kształtem miłości piękno jest […] piękno na to jest, by zachwycało do pracy – praca, by się zmartwychwstało.”

Tak, Karol Wojtyła był prawdziwie filozofem, bo o człowieku mówił w perspektywie Początku i Końca, stąd także jego rozważania o śmierci, wychodził z przekonania, że ktoś, kto zapomniał o tym, że jest śmiertelny, nie ma nic do powiedzenia. Ta myśl pod koniec Jego życia przybrała bardzo konkretne kształt, kiedy w długim wywiadzie odnotowanym w „Przekroczyć próg nadziei”, mówił: „…człowiek się zgubił, kaznodzieje się zgubili, katecheci się zgubili, wychowawcy się zgubili. Nie mają już odwagi «straszyć piekłem». Może nawet słuchacze przestali się go bać. To prawda, że człowiek dzisiejszej cywilizacji jest w jakiś sposób niewrażliwy na «sprawy ostateczne». Z jednej strony na rzecz takiej niewrażliwości działa to wszystko, co się nazywasekularyzacją i sekularyzmem, z konsekwentną postawą konsumpcyjną, nastawioną na używanie dóbr tego świata. Z drugiej strony przyczyniły się do tego w jakiejś mierze doczesne piekła, jakie zgotowały nam mijające stulecia.” Zapewne inaczej wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy nieśli w sobie również wrażliwość na „sprawy ostateczne”. Nie chodzi o to, aby kogokolwiek straszyć piekłem, ale aby pamiętać, że żyje się i pracuje się dla zmartwychwstania, to ono jest tym pięknem, które wieńczy życie, w nim wydarza się ostateczna prawda człowieka.

Ten eschatologiczny wątek może dopełnić pewna rozmowa. Papież Jan Paweł II otrzymywał szeroką korespondencję. Pośród listów, jakie otrzymał, był i taki, w którym autor nalegał na Papieża, aby On i Kościół w ogóle dokonał pewnych zmian w etyce małżeńskiej, bo inaczej znaczna część wiernych odejdzie od Kościoła. I wówczas przypomniano sobie pytanie postawione przez Jezusa: „Czy i wy chcecie odejść?” (J 6, 67). Ale czy w tym pytaniu nie kryje się inne, głębsze: dokąd? Czy odchodząc od Chrystusa, człowiek nie kieruje się jedynie w kierunku jakiegoś śmietnika historii? Zwłaszcza wówczas, kiedy przez takie odejście chciałby sobie ulżyć, unikając w ten sposób cierpienia i bólu. Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna: w obliczu cierpienia, bólu, zła, śmierci jedyną formą odejścia jest ta, którą proponuje Chrystus: „powrót do domu Ojca”, jak zostało to obwieszczone w dniu zejścia z tego świata Jana Pawła II, czyli zmartwychwstanie razem Jezusem Chrystusem.

Poprzez przyjęcie święceń kapłańskich, a później biskupich Karol Wojtyła zyskał nowy atut mówienia o człowieku na w nowy sposób: obok poetycko-filozoficznego, poetycko-kapłański. Ten wymiar kapłański, płynący przede wszystkim z eucharystycznej ofiary, kiedy klęka się przed Bogiem-Człowiekiem, a nie przed okolicznościami, pozwalał także głębiej widzieć człowieka, jego utrudzenie i los. Eucharystia ukazywała mu Boga, który płonie miłością do człowieka, który tak się jednoczy z człowiekiem, że również i przed nim trzeba klęknąć. W czasie ingresu do katedry wawelskiej mówił: „I myślę, że być pasterzem, to znaczy umieć brać to wszystko, co wszyscy wnoszą, umieć brać, to znaczy w dużej mierze umieć dawać; umieć to wszystko jakoś koordynować, scalać, ażeby z tego rosło wspólne dobro wszystkich, i żeby w tym wspólnym dobru wszystkich było dobro każdego, bo każdy z nas ma swoją pozycję w dziele odkupienia, ma swoje miejsce w planie Bożym. Każdy z nas jest wielkim skarbem.” Później tę myśl w różnorakiej postaci mogliśmy odnaleźć w Listach do kapłanów pisanych na Wielki Czwartek.

W tym kontekście dopiero wyjaśnia się tajemnica modlitwy Papieża, którego nazwano „białą bryłą modlitwy opartą o klęcznik”. Niewątpliwie modlitwa nadawała kształt jego życiu i jego osobie. W modlitwie uczył się zawierzać Bogu, co wielokrotnie znajdowało swój zewnętrzny wyraz w zawierzeniu Maryi „Totus tuus” – cały twój. Modlitwa ta jakoś zawsze kończyła się adoracją. A samo słowo „adoracja” można tłumaczyć jako dwa słowa łacińskie: ad ora Dei vivente – do ust Boga żywego. Adorować Boga to wisieć na Jego ustach, aby słuchać, co mówi, a w ostateczności wypowiada się przez jedyne swoje słowo, jakim jest Jezus Chrystus. Modlitwa nadawała kształt rozmowom i spotkaniom z drugim człowiekiem. To też było jakimś zawierzeniem drugiemu i temu, co mówił i dlatego wyczuwał każdy fałsz, nie można było go oszukać i stąd po każdej takiej rozmowie mówił: „nie rozumiemy się”. A kiedy jeden z księży uparcie trwał przy swoim tłumaczeniu się, usłyszał tylko tyle: „Widzę, że zostało mi tylko iść teraz do kaplicy i modlić się”. Modlitwa stała się sposobem uczenia się człowieka, nauki, w której dopiero można mu pomóc, to znaczy „szukać” zguby, niekiedy czekać, jak miłosierny Ojciec na marnotrawnego syna.

W modlitwie Papież spotykając tajemnicę Boga, rozpoznawał także tajemnicę człowieka, aby słuchać, co mówi. I tak jak Boga poznajemy poprzez czyn Jego miłości, tak również możemy poznać człowieka jedynie przez słowo, które jest przede wszystkim czynem, czynem jego ciała, oby to był, tak jak u Boga, czyn jego miłości. I w ten sposób zrodziło się jedno z największych dzieł filozoficznych i najbardziej trudnych Karola Wojtyły: „Osoba i czyn”.

Modlitwa Karola Wojtyły praktykowana w pracy duszpasterskiej ukazała mu jeszcze jeden jej aspekt; bez modlitwy nie ma prawdziwej teologii, to znaczy nauk i o Bogu. Stąd także ten wątek wiszenia na ustach Boga, czyli adoracja. To jedyne w swoim rodzaju spotkanie z Bogiem rodzi wiarę, a wiara, to nie tylko to, w co się wierzy, ale przede wszystkim to akt wiary, czyli odpowiedź „wierzę”. Tego mieliśmy się nauczyć w minionym Roku Wiary, że wiara to akt angażujący całe nasze jestestwo wypowiedziane słowem „wierzę”. Tak rozumiana teologia, czyli nauka o Bogu, prowadzi do antropologii, czyli do nauki o człowieku. W jej świetle człowiek napełnia swoje „wierzę” pełnią nadziei, że jego życie jest przejściem, paschą do nowego życia.

Na zakończenie chciałbym zwrócić uwagę jeszcze na jeden aspekt: Teatr Rapsodyczny, z którym Karol Wojtyła związał swoje młodzieńcze życie. W teatrze tym główną rolę powierzono pięknu słowa, które miało wyrażać etyczną i moralną moc ludzkiej miłości przywiązanej do prawdy. W nim młody Karol uczył się przemawiać słowem, uczył się poezji, uczył się przemawiania w wolności. Uczył się tego wszystkiego w najciemniejszym czasie, bo podczas okupacji. Tam nauczył się, że wolności nie buduje się w pojedynkę, że tam, gdzie znieważa się przyjaźń i każdą inną wspólnotę, tam rodzi się totalitaryzm. Ale tam także nauczył się, że wolność domaga się moralnej prawości, a tę można kultywować jedynie w miłości. Tam nauczył się, że wolność rodzi obowiązek, rodzi powinność. Tam nauczył się poezji, to znaczy, że to, co najważniejsze, jest dla oczu niewidzialne i można to wyrazić jedynie językiem symbolu.

Z tej nauki wyrosły później „rekolekcje dla artystów” wygłoszone na początku lat 60–piątych, a w czasach pontyfikatu „List do artystów”. Dziś, kiedy w świecie artystycznym jesteśmy świadkami licznych skandali, chciałoby się zapytać, czy ci artyści zapoznali się z tymi rekolekcjami, zapoznali się z tym Listem. A zapewne takie zapoznanie się nie zaszkodziłoby im.

Moi Drodzy, kończę. Niech tych kilka refleksji przed chwilą przedłożonych zachęci nas do tego, abyśmy w naszym życiu chcieli zapoznać się z przesłaniem św. Jana Pawła II. W Nim szukajmy mocy odnowy i wstawiennictwa przed Bogiem.

drukuj