Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz Pobierz

Europejsy w kolejce do Volkslisty     

Szanowni Państwo!

Jak było do przewidzenia, prowadzona w Europie ofensywa przeciwko „populizmowi”, to znaczy – ofensywa demokracji kierowanej przeciwko demokracji spontanicznej, w ostatnią niedzielę odnotowała kolejne zwycięstwo. Jak już mówiłem – ale co to szkodzi powtarzać, żeby się utrwaliło – demokracja kierowana polega na tym, że obywatele wprawdzie głosują, ale zgodnie ze wskazówkami Pani Wychowawczyni, podczas gdy w demokracji spontanicznej głosują, jak chcą. Wynika z tego, że w modelu demokracji kierowanej najważniejsza jest Pani Wychowawczyni. No dobrze – ale któż jest tą Panią Wychowawczynią, która głosującym na swego Umiłowanego Przywódcę suwerenom podpowiada, co mają myśleć i jak głosować?

Otóż w każdym państwie musi być ktoś, kto gwarantuje jego ciągłość. W państwach o ustroju monarchicznym jest to dynastią. Jeden król jest mądry, odważny, szlachetny, sprawiedliwy, podczas gdy inny – głupi, tchórzliwy nikczemny, szubrawiec… Jeśli jest bardzo głupi i zły, to ktoś ukręca mu głowę, częstuje trucizną, albo dusi poduszką – i tron obejmuje mądrzejszy członek rodziny, dynastia trwa, wszystko jest w najlepszym porządku.  W państwach o ustroju republikańskim, jak np. nasz nieszczęśliwy kraj, dynastii nie ma, a przecież i tu ktoś musi gwarantować ciągłość państwa. Jest to albo armia, albo tajne służby, albo i jedni i drudzy. Jak nietrudno się domyślić, ani w armii, ani w tajnych służbach, żadnej demokracji nie ma, zatem jeśli nawet w takim państwie proklamowana jest demokracja, to musi mieć ona podszewkę  niedemokratyczną, wojskową, albo bezpieczniacką. To jest właśnie demokracja kierowana, w której armia, albo bezpieka, albo i jedni i drudzy, pełnią funkcję Pani Wychowawczyni. Oczywiście mogą tę funkcję pełnić dyskretnie, albo ostentacyjnie. Z taką ostentacją mieliśmy do czynienia w Turcji po modernizacyjnych reformach Kemala Ataturka, podczas gdy w Europie Zachodniej wykształciły się mechanizmy bardziej dyskretne. Jak zauważył klasyk demokracji Józef Stalin, w demokracji najważniejsze jest przygotowanie wyborcom prawidłowej alternatywy. A po czym poznać, czy alternatywa była przygotowana prawidłowo? Po tym, że bez względu na to, kto wygra wybory, będą one wygrane.

Z tego punktu widzenia warto przyjrzeć się rezultatowi wyborów prezydenckich we Francji. Ponieważ Niemcy były zaniepokojone możliwością wyborczego zwycięstwa Maryny Le Pen, a ten jaskółczy niepokój udzielił się również europejsom nawet w naszym nieszczęśliwym kraju, to musiały znaleźć się w partii siły, co by kres tej orgii położyły. Dlatego – jak podejrzewam – francuski wywiad w roku 2016 wystawił do prezydenckiego wyścigu swojego cuganta w osobie pana Emmanuela Macrona, który wśród rozlicznych zalet ma między innymi i tę, że zawsze ma takie poglądy, jak akurat trzeba, podczas gdy na przykład taki Franciszek Fillon, trzymał się różnych przesądów, jak pijany płotu. Z takiego wielkiego pożytku nie ma, podczas gdy pana Emmanuela Macrona można „ w każdą formę ulepić”, więc on właśnie najlepiej nadawał się na Wielką Nadzieję Białych i Czerwonych. Toteż kiedy na czele partii, którą w ubiegłym roku stworzył z niczego i nazwał „Naprzód!” ruszył do wyścigu prezydenckiego, stęskniony naród francuski natychmiast obdarzył go zaufaniem, podobnie jak u nas sprytnego pana Rysia z Nowoczesnej, którego podejrzewam, że jest wydmuszką starych kiejkutów.  A kiedy w dodatku pan Emmanuel Macron opowiedział się za pogłębianiem integracji europejskiej i obsztorcował Polskę zgodnie z oczekiwaniami Naszej Złotej Pani z Berlina, w Europie, a zwłaszcza – wśród europejsów zapanowała nieopisana radość, że oto „nasi wygrywają”. Jacy „nasi”? Ano – ci, co wygrywają, to chyba jasne! Więc skoro panu Emmanuelu Macronu pisane było, że ma wygrać, no to wygrał. Ale co to komu szkodzi trochę pomóc przeznaczeniu? To nikomu nic nie szkodzi, a zwłaszcza nie szkodzi demokracji kierowanej, toteż nikt nie zwrócił uwagi, że w niedzielnych wyborach padło ponad 9 procent głosów nieważnych. Francuski rząd podał, że to był „wyraz protestu”, ale możliwe jest również inne wyjaśnienie – że ktoś te nieważne głosy dosypywał. Jak zauważył Voltaire, „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”, toteż jeśli nawet komisje wyborcze trochę kartek dosypały, to przecież dosypały w słusznej sprawie – w sprawie zwycięstwa demokracji kierowanej nad „populizmem”. Teraz tylko patrzeć, jak Nasza Złota Pani zabierze się za „populizm” na Węgrzech, a zwłaszcza – w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym zdrowe siły już nie mogą się doczekać oficjalnego podpisania Volkslisty.

Stanisław Michalkiewicz

drukuj