Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz

Pobierz

Modus vivendi na czas pieriedyszki    

Szanowni Państwo!

Właśnie zakończyła się wizyta Naszej Złotej Pani w naszym nieszczęśliwym kraju, podczas której odbyła ona rozmowy zarówno z panem prezydentem Andrzejem Dudą, z panią premier Beatą Szydło, no i najważniejszą – z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Nawiasem mówiąc, przed hotelem „Bristol”, gdzie ta rozmowa się odbywała, demonstrowała grupka tak zwanych Obywateli, którym przewodzi docent Paweł Kasprzak – prawdopodobnie ten sam, któremu jeszcze Jan Kochanowski dedykował swoją fraszkę „Na Matematyka” – co by dowodziło, że osobliwości mogą odradzać się w każdym pokoleniu. Ale mniejsza z tym całym docentem i jego kolaborantami, bo ważniejszy jest oczywiście fakt, że Nasza Złota Pani odbyła rozmowę z prezesem Kaczyńskim i że nastąpiło to w niecałe dwa miesiące po nieudanej próbie dokonania w Polsce politycznego przesilenia. Nasza Złota Pani mogła maczać w tej próbie palce, na co wskazywałyby trzy poszlaki. Po pierwsze, kiedy 16 grudnia część opozycyjnych posłów podjęła próbę zablokowania uchwalenia ustawy budżetowej, a zmobilizowani w trybie alarmowym konfidenci, w obecności Najstarszego Kiejkuta III RP, czyli pana generała Marka Dukaczewskiego, urządzili pod Sejmem demonstrację w charakterze „zagniewanego ludu”, przewodniczący Komisji Europejskiej Jan Klaudiusz Juncker, w trybie nagłym wyznaczył na 21 grudnia specjalną sesję poświęconą ostatecznemu rozwiązaniu kwestii polskiej. Trudno uwierzyć, by pan Juncker odważył się na samowolkę, a skoro nie, to znaczy, że Nasza Złota Pani musiała mu przynajmniej pozwolić, jeśli nawet sama go nie zainspirowała. Wreszcie do Wrocławia, ni z tego, ni z owego, przyjechał Donald Tusk – czy przypadkiem nie po to, by w razie pomyślnego rozwoju wypadków wystąpić w charakterze pełniącego obowiązki prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju? Jakakolwiek samowolka w tym przypadku byłaby całkowicie wykluczona, a skoro tak, to znaczy, że Nasza Złota Pani musiałaby mu przynajmniej pozwolić. Ale bezkrólewie w Stanach Zjednoczonych okazało się znacznie płytsze, niż wyobrażano sobie to w Berlinie, no i Mocna Ręka wcisnęła hamulec, od czego cała kombinacja operacyjna spaliła na panewce i tylko pozostawiona samopas grupka ogłupiałych parlamentarzystów opozycyjnych okupowała plenarną salę na podobieństwo tego partyzanta z anegdoty, co to wysadzał tory i wysadzał nie wiedząc, że wojna dawno się skończyła. Toteż kiedy Mocna Ręka energicznie wcisnęła hamulec, niemiecka gazeta „Die Welt”, nie bez pewnej melancholii zauważyła, że w tej sytuacji, przynajmniej do następnego razu, trzeba będzie pogodzić się z istnieniem w Polsce prezesa Kaczyńskiego. W polityce fakt, to tak jak w religii dogmat; nie dyskutuje się z nim, tylko przyjmuje go do wiadomości. Toteż i Nasza Złota Pani zdecydowała się przyjechać do Warszawy, żeby ustalić jakiś modus vivendi z prezesem Kaczyńskim – oczywiście do następnego razu.

Nie oznacza to bynajmniej, że Nasza Złota Pani odbyła podróż co Canossy. Co to, to nie! Dwa dni wcześniej wyraziła bowiem poparcie dla „Europy dwóch prędkości”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza podział Unii Europejskiej na „Festung Europa” i peryferie. Decyzje zapadałyby w gronie załogi „Festung Europa”, a peryferiom podawano by je do wykonania. Reakcją rządowych mediów w Polsce na tę deklarację Naszej Złotej Pani było zaskoczenie, co jest o tyle dziwne, że zarówno pani premier Beata Szydło, jak i pan prezes Kaczyński o potrzebie reorganizacji Unii Europejskiej mówili już od roku. Jeśli tedy reakcją na deklarację Naszej Złotej Pani o „dwóch prędkościach” było zaskoczenie, to wzbudza podejrzenia, że rząd tak naprawdę nie miał na tę „reorganizację” żadnego konkretnego pomysłu. W tej sytuacji warto wsłuchać się w to, co na temat reorganizacji Unii Europejskiej mówi prezydent Stanów Zjednoczonych  Donald Trump i jego kandydat na ambasadora USA przy Unii, Teodor Malloch. Otóż dają oni do zrozumienia, że z punktu widzenia USA najlepszy byłby powrót Europy do współpracy w formule konfederacji, czyli związku państw – od której odszedł traktat z Maastricht, narzucając w 1993 roku Europie formułę federacji, czyli państwa związkowego. Tymczasem nasi Umiłowani Przywódcy najwyraźniej nie są zdecydowani, bo – jak mówi przysłowie – chcieliby „i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić”, więc zataczają się od ściany do ściany. Wprawdzie powtarzają mantrę o potrzebie „reorganizacji” Unii Europejskiej, ale jednocześnie deklarują swojej dostojnej rozmówczyni: „przy Tobie, Najjaśniejsza Pani stoimy i stać chcemy” – bo cóż innego mają powiedzieć w sytuacji, gdy w charakterze alternatywnego kandydata na kanclerza niemieccy szachiści wystawili groteskowego Martina Schulza?

                                                                red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj