Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz

Pobierz

Synowie Przymierza w Konfederacji Targowickiej

Szanowni Państwo!

Larum grają! Demokracja w Polsce zagrożona! Do tego stopnia, że aż płomienni obrońcy demokracji, członkowie Zakonu Synów Przymierza czyli loży masońskiej B`nai B`rith oraz tubylczy obrońcy demokracji drobniejszego płazu utworzyli Komitet Obrony Demokracji. W innych okolicznościach mogłoby to być tylko śmieszne, ale w sytuacji, gdy Polska jest sygnatariuszem traktatu lizbońskiego, zaś między państwami członkowskimi Unii Europejskiej narasta napięcie między innymi na tle tak zwanych „uchodźców”, ten Komitet może spowodować katastrofalne następstwa dla naszego i tak przecież nieszczęśliwego kraju. Chodzi o to, że w traktacie lizbońskim zapisana jest tzw. klauzula solidarności, bardzo podobna do znanej z przeszłości, starej, poczciwej „doktryny Breżniewa”. Doktryna Breżniewa głosiła ograniczoną suwerenność państw socjalistycznych. Wprawdzie były one suwerenne, jakże by inaczej – ale przede wszystkim były socjalistyczne. I jeśli w jakimś państwie socjalistycznym socjalizm był zagrożony, to pozostałe państwa socjalistyczne, przechodząc do porządku nad suwerennością, mogły udzielić mu tak zwanej „bratniej pomocy”. I tak się właśnie stało 1968 roku w Czechosłowacji. W traktacie lizbońskim o socjalizmie nie ma oczywiście ani słowa, ale przecież nie tylko socjalizm może być zagrożony. Zagrożona może być również demokracja. I klauzula solidarności przewiduje, że jeśli demokracja w jakimś kraju członkowskim Unii Europejskiej jest zagrożona, to Unia Europejska, oczywiście na prośbę tego państwa, może udzielić mu bratniej pomocy i zagrożenia demokracji usunąć.  Wprawdzie z traktatu lizbońskiego wynika, że z taka prośbą powinny wystąpić władze zainteresowanego państwa – ale co zrobić w przypadku, gdy zagrożeniem dla demokracji stają się akurat władze? Wiadomo, że one z prośbą o udzielenie „bratniej pomocy” nie wystąpią, a tymczasem demokracja jest zagrożona! W tej sytuacji ktoś, to znaczy – jakiś płomienny demokrata, musi władze wyręczyć. No więc członkowie Zakonu Synów Przymierza wraz z demokratami drobniejszego płazu właśnie powołali Komitet Obrony Demokracji. Jeśli Komitet Obrony Demokracji wystąpi z dramatyczną prośbą o udzielnie naszemu nieszczęśliwemu krajowi „bratniej pomocy”, to czyż Unia Europejska będzie mogła pozostać głucha na takie wołanie serc gorejących? Na pewno głucha by nie pozostała – zwłaszcza w sytuacji narastających napięć między państwami członkowskimi, między innymi na tle „uchodźców”, ale przecież nie tylko. W tej sytuacji groteskowy Komitet Obrony Demokracji może odegrać rolę Konfederacji Targowickiej i doprowadzić do ostatecznej utraty przez Polskę suwerenności politycznej.

Ciekawe, czy utworzenie Komitetu Obrony Demokracji było inspirowane również przez bezpieczniackie watahy. Jest to prawdopodobne również dlatego, że bezpieczniaccy dygnitarze, jeden po drugim przechodzą do podziemia, gdzie będą udawali „żołnierzy wyklętych”, którym bohaterską legendę już tam dorobi „Gazeta Wyborcza”. Ponieważ  uważam funkcjonariuszy bezpieki za ludzi wyjątkowo zdemoralizowanych, to nie mam wątpliwości, że byliby zdolni również do zdrady stanu – gdyby dzięki temu mogli nadal ciągnąć korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju. Okupacja ta zaś polegała i polega na ręcznym sterowaniu nie tylko wszystkimi segmentami państwa, ale również – wszystkimi segmentami życia publicznego za pośrednictwem agentury. Agentura ta jest oczywiście rozmieszczona planowo; w miejscach, gdzie podejmuje się decyzje, gdzie kieruje się kluczowymi segmentami gospodarki, gdzie decyduje się o śledztwach, gdzie wydaje się wyroki, no i wreszcie – gdzie produkuje się masowe nastroje, a więc w mediach i środowiskach opiniotwórczych. Nasycenie mediów bezpieczniacką agenturą doprowadziło do patologicznej sytuacji, że dziennikarze nie tyle rozmawiają z gośćmi zaproszonymi do studia, tylko ich przesłuchują, zgodnie z ubeckimi technikami, nakierowanymi na skołowanie przesłuchiwanego. Ten styl zapoczątkowała pani red. Monika Olejnik, która mogła tą atmosferą nasiąknąć w domu, ale znalazła licznych naśladowców i naśladowczynie, być może nie przypadkowo lansowane w charakterze gwiazd dziennikarstwa. Bo – powiedzmy sobie szczerze – czegóż mogli te gwiazdy nauczyć oficerowie prowadzący, jeśli nie tego, co sami najlepiej umieli?

red.  Stanisław Michalkiewicz

drukuj