Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz

Pobierz

Pierwsze objawy uczciwości

Szanowni Państwo!

Walka o praworządność w Polsce, pod przewodnictwem dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa, którym udało się wciągnąć do niej nawet niezawisły – oczywiście, niewątpliwie – Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, zaczyna nawet przynosić efekty pozytywne. Wiadomo, co prawda, że nie chodzi tu o żadną praworządność, tylko o doprowadzenie przez Niemcy do przesilenia politycznego w Polsce i zmiany rządu z panem Schetyną, lub kimś podobnym na czele, który spod kurateli amerykańskiej, ponownie wprowadzi Polskę pod kuratelę  niemiecką – ale efekty różnych działań nie zawsze pokrywają się z intencjami, jakie je spowodowały, a w każdym razie, nie pokrywają się dokładnie.

Oto w paździeniku ubiegłego roku Trybunał w Luksemburgu, na wniosek wspomnianych owczarków, „zawiesił” ustawę o Sądzie Najwyższym, którą wcześniej uchwalił tubylczy Sejm i Senat, a podpisał również tubylczy prezydent Andrzej Duda. To „zawieszenie” sprawiło, że niezawiśli sędziowie Sądu Najwyższego, którzy na podstawie „zawieszonej” ustawy przeszli już w stan spoczynku i nawet zainkasowali z tego tytułu odprawy, w wysokosci około 150 tysięcy złotych, jak gdyby nigdy nic, nie czekając nawet na jakąś czynność tubylczych władz polskich, która postanowieniu luksemburskiego Trybunału nadałaby jakieś pozory legalności, jak jeden mąż, wrócili do „orzekania” – ale pobranych wcześniej odpraw zwrócić już nie chcieli.

Ta odmowa nie wzbudziła specjalnego zdziwienia, bo wiadomo, że w Polsce tylko ryba nie bierze, ale zdziwienie swoją drogą, a sytuacja prawna – swoją. Rzecz w tym, że ustawa o Sądzie Najwyższym – i ta „zawieszona” i ta poprzednia – wśród warunków wymaganych od sędziów Sądu Najwyższego wprowadza i ten, że muszą oni być „nieskazitelnego charakteru”. Tymczasem osobnik odmawiający zwrócenia pieniędzy,  które mu się nie należały, ma na swoim charakterze poważną skazę, więc sędzią Sądu Najwyższego, podobnie, jak i żadnego innego, być nie powinien. W Polsce oczywiście mało kto na takie drobiazgi zwraca uwagę, ale przecież walkę o praworządność w naszym bantustanie prowadzą owczarki niemieckie, a w Niemczech wszystko musi być akuratne. Toteż przypuszczam, że wspomniane owczarki, nie mówiąc już o innych osobistościach, musiały zacząć naszych sędziów podkręcać, żeby te odprawy jednak zwrócili. Podobnie było na etapie poprzednim, kiedy to wspomniane owczarki  rozpętały walkę o demokrację w Polsce. Na czele płomiennych demokratów umieszczony został pan Mateusz Kijowski, który świetnie wyczuł okazję do poprawienia sobie sytuacji finansowej. Kiedy jednak, po gospodarskiej wizycie Naszej Złotej Pani 7 lutego 2017 roku, na plan pierwszy wysunięta została walka o praworządność, pan Kijowski natychmiast został wycofany gdzieś na głębokie tyły, a do pierwszego szeregu frontu, w charakterze mięsa armatniego, zostali wypchnięci niezawiśli sędziowie. Skoro na oczach całej zdumionej Europy, to właśnie oni mają wywijać sztandarem praworządności, to jakże tu tolerować taką skazę na charakterach sędziów, w dodatku samego Sądu Najwyższego? Najwyraźniej nie było to łatwe, bo – jak zauważył Mikołaj Machciavelli – „łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny” – ale – jak z kolei zauważył Adam Mickiewicz – „każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka i swojego zająca, którego się boi.” Każdy – a więc i niezawiśli sędziowie Sądu Najwyższego, z panią prezes Małgorzatą Gersdorf, którą Niemcy ostatnio uhonorowali nagrodą imienia Rudolfa Hessa, czy jakoś tak – bo na Antypodach trochę gorzej słychać, więc mogę się mylić – więc każdy niezawisły sędzia też ma swojego zająca, którego się boi. Kim są te zające – nawet nie śmiem się domyślać, ale kimkolwiek by nie były, muszą wśród sedziów wzbudzać lęk. Toteż kiedy wspomniane zające wyznaczyły niezawisłym sędziom Sądu Najwyższego ultimatum, którego termin upływał 20 lutego br. – wszycy niezawiśli sędziowie posłusznie i w podskokach odprawy zwrócili. Ciekawe, co to było za ultimatum – ale cokolwiek to było, musiało brzmieć groźnie, skoro niezawiśli sędziowie tak się wystraszyli.

Wprawdzie strach nie jest najlepszą motywacją, ani najbardziej chwalebną, ale trudno – jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zresztą, jak to mówią, wedle stawu grobla, więc być może naszym niezawisłym sędziom trzeba było zagrozić batogiem, żeby wzbudzić w nich resztki uczciwości. Jak tam było, tak tam było, ale tak czy owak, uczciwość doszła w końcu do głosu, a zatem nie można powiedzieć, by walka o praworządność w Polsce nie przynosiła żadnych  pozytywnych efektów.

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj