Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz

Pobierz

„Dziwny interes” pana prezesa

Szanowni Państwo!

Kiedy Stanisław Wokulski poprosił starego Szlangbauma, żeby w charakterze podstawionego nabywcy kupił dla niego na licytacji kamienice za cenę znacznie przekraczającą jej rzeczywistą wartość, stary Szlangbaum powiedział: Jak ja bym pana nie znał, to bym powiedział, że pan robisz zły interes. Ale ja pana znam, więc powiem, że pan robisz dziwny interes. Jak pamiętamy z „Lalki”, stary Szlangbaum nie wiedział, ze Stanisław Wokulski chce w ten sposób spłacić długi ojca Izabeli Łęckiej, w której się potajemnie kochał, ale nie chodzi w tej chwili o to, by się ekscytować tamtym romansem, tylko o to, że recenzja starego Szlangbauma znakomicie pasuje do ostatniej zmiany na stanowisku premiera rządu Rzeczypospolitej. Jak wiadomo, panią Beatę Szydło zastąpił na tym stanowisku pan Mateusz Morawiecki. Stało się to, jak wiemy, za sprawą decyzji Biura Politycznego Prawa i Sprawiedliwości, ale Biuro Polityczne nic by nie wskórało bez zgody prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Ale dlaczego Pani Szydło złożyła dymisję następnego dnia po odrzuceniu wotum nieufności, kiedy to okazało się, że była znakomitym premierem? Najwyraźniej musi to być jakiś „dziwny interes”. Ale panu prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu zdarzało się robić takie „dziwne interesy” również i w przeszłości. Jak pamiętamy, w 2005 roku wystrugał na premiera rządu pana Kazimierza Marcinkiewicza, a w dziesięć lat później podobnie wystrugał pana Andrzeja Dudę, tyle, że już nie na premiera, tylko na prezydenta Rzeczypospolitej. Czy zamiana pani Szydło na pana Morawieckiego też okaże się „dziwnym interesem”, jak tamte – tego jeszcze nie wiemy, bo pan Morawiecki dopiero zaczął być premierem, ale to znaczy tylko tyle, ze wszystko dopiero przed nami.

Powołanie pana Morawieckiego na stanowisko premiera wzbudziło ożywienie zwłaszcza w środowisku starych kiejkutów, które już nie mogą się doczekać odwołania znienawidzonego ministra Antoniego Macierewicza, podobnie jak konfidenci w niezawisłych sądach aż przestępują z nogi na nogę w oczekiwaniu, kiedy zostanie odwołany znienawidzony minister Zbigniew Ziobro. Ciekawe, ze z taką radą nastręczył się niedawno panu premierowi Morawieckiemu pan mecenas Roman Giertych, co to od pewnego czasu próbuje przeczołgać się na Jasną Stronę Mocy. Pan mecenas Giertych radzi panu premierowi Morawieckiemu, by zwąchał się z panem prezydentem Dudą i do spółki z nim spławił zarówno złowrogiego ministra Macierewicza, jak i znienawidzonego ministra Ziobrę. Wtedy – dowodzi pan mecenas Giertych – koalicja „zjednoczonej prawicy” niechybnie by się rozleciała. No dobrze – ale gdyby ta koalicja się rozleciała, to przecież pan Morawiecki tego samego dnia przestałby być premierem, to chyba jasne? Ciekawe, czy pan mecenas Giertych sam wymyślił tę kombinację, czy też podpowiedział mu ją ktoś starszy i mądrzejszy – ale widać gołym okiem, że konsyliarz z niego raczej kiepski. To zresztą widać było już dawniej, kiedy pan mecenas Giertych stręczył mniej wartościowemu narodowi tubylczemu na stanowisko premiera rządu pana Janusza Kaczmarka – tego samego, co to został przyłapany, jak o północy na 40 piętrze warszawskiego hotelu Marriott, składał dzienny meldunek swemu prawdziwemu zwierzchnikowi, panu Ryszardowi Krauzemu. Najwyraźniej pan mecenas Roman Giertych jest tylko wysoki i nic poza tym.

Zresztą mniejsza z tym, bo ważniejsze są przyczyny, dla których pan prezes Kaczyński zrobił ten „dziwny interes”. O ile pamiętam, między panią Beatą Szydło, a panem Mateuszem Morawieckim tylko raz poważnie zgrzytnęło, kiedy pani premier przeszła na ręczne sterowanie w spółkach Skarbu Państwa. W tym momencie lampka alarmowa mogła zapalić się również starym kiejkutom, którzy żadnymi ministrami, ani prezydentami być nie muszą, natomiast zależy im na obsadzaniu spółek Skarbu Państwa, bo w ten sposób mogą nie tylko doić, ale nawet okupować Rzeczpospolitą tak samo, jak za pierwszej komuny. W tej sytuacji trudno się dziwić, że nominacja pana Morawieckiego na premiera wywołała w ich środowisku wyraźne ożywienie. Czy słusznie – aaa, to się jeszcze okaże, ale te nadzieje, to już jest coś. Poza tym niektórzy wskazują na jeszcze jeden trop, który rzuca pewne światło na ostatni „dziwny interes” pana prezesa Kaczyńskiego. Oto niedawno miała miejsce szabasowa kolacja u pana Danielsa, który z dnia na dzień wyrósł w naszym nieszczęśliwym kraju na szarą eminencję. Wśród polskich uczestników tej szabasowej kolacji był wicepremier Morawiecki, natomiast nie było pani Beaty Szydło. Jak tam było, tak tam było, ale jeśli ten trop ma znaczenie, to ciekawe, czy ten „dziwny interes” zakończy się podobnie, jak te pozostałe, utrwalając reputację pana prezesa Kaczyńskiego jako wirtuoza intrygi, który na końcu potyka się o własne nogi?

red. Stanisław Michalkiewicz

drukuj