Myśląc Ojczyzna – red. Stanisław Michalkiewicz


Pobierz Pobierz

Ku większej szczęśliwości

 Szanowni Państwo!

Podczas gdy na świecie dzieją się wielkie rzeczy, to znaczy – wielka polityka, w naszym nieszczęśliwym, to znaczy oczywiście szczęśliwym, jakże by inaczej, ale jakoś tak nie do końca – więc w naszym kraju mają miejsce wydarzenia mniejszego może kalibru, ale też ważne. Jak to mówią – wedle stawu grobla. Tedy niemiecki prezydent Walter Steinmeier podczas niedawnej wizyty w Moskwie wyraził pragnienie zacieśnienia stosunków z Rosją, by oba kraje przybliżyły się do siebie jeszcze bardziej z „oddalenia”, jakie pojawiło się między nimi w ostatnich latach. Niczego innego nie pragnie również prezydent Putin, więc pewnie tak właśnie będzie, zwłaszcza, że i Niemcy i Rosja muszą jakoś odpowiedzieć na projekt „Trójmorza”, który w dodatku uzyskał poparcie samego prezydenta Dolanda Trumpa. A najlepszą odpowiedzią może być zacieśnienie strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, wcale nie jest pewne, czy do realizacji projektu „Trójmorza” w ogóle dojdzie, bo jak dotąd nic na to nie wskazuje, podczas gdy strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie jest faktem i to w dodatku takim, który wyznacza ramy europejskiej polityki. W tych właśnie ramach mogą sobie egzystować państwa mniej wartościowe, do których, jak wiadomo, zalicza się również nasz nieszczęśliwy kraj. To znaczy oczywiście szczęśliwy, jakże by inaczej, ale jakoś tak nie do końca.

Nie do końca, no bo jakże tu mówić o szczęśliwości, kiedy pan prezydent nie może dojść do porozumienia z panem prezesem Kaczyńskim w sprawie reformy sądownictwa? Jeśli tego porozumienia nie będzie, to nie będzie też żadnej reformy i wszystko zostanie po staremu, ku radości niezawisłych sędziów, co to wyemancypowali się ze wszelkiej podległości jakiemukolwiek konstytucyjnemu organowi państwa które ma im tylko płacić. Bardzo możliwe, że o to właśnie chodzi, bo przecież pamiętamy, że pan prezydent ogłosił zamiar zawetowania ustaw sądowych po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią, która też może być zainteresowana pogłębieniem stanu anarchii w Polsce, podobnie jak w XVIII wieku Katarzyna II, której portret ozdabia gabinet Naszej Złotej Pani w Berlinie. Jakby tego było mało, to w dodatku  wkraczamy w kolejny etap protestu lekarzy-rezydentów, do którego zresztą dołączają pomału pozostałe zawody medyczne, a także pewna starsza pani, która w dodatku odgraża się, że będzie protestowała „aż do końca”. Trudno powiedzieć, kiedy ten „koniec” nastąpi, bo nowy  etap protestu polega na tym, że lekarze zaprzestają głodówki, tylko się odgrażają, że nie będą pracowali dłużej, niż 48 godzin tygodniowo. Z pewnością nie jest to ostatnie słowo i jak tak dalej pójdzie, to pewnie doczekamy się sytuacji opisanej w wierszu pod tytułem „Wiosna poety proletariackiego”, w którym czytamy: „I znowu wiosnę widzą me klasowo nastawione oczy. Precz z rządem! Wiwat KPP! I półgodzinny dzień roboczy!” „Półgodzinny dzień roboczy”. Czy to nie jest program dla partii opozycyjnych? Gdyby pan Grzegorz Schetyna był jeszcze  mądrzejszy, niż jest, to właśnie pod tym znakiem by zwyciężał złowrogi rząd Prawa i Sprawiedliwości, przeciwko któremu spalił się niedawno mieszkaniec Niepołomic Piotr S. Przeciwników obecnego rządu jest oczywiście znacznie więcej, ale jakoś żaden z nich nie chce pójść w ślady pana S. Wolą palić mu tylko znicze, co jest niewątpliwie bezpieczniejsze, ale skłania do podejrzeń, iż te spontaniczne protesty nie do końca są szczere, tylko stanowią rodzaj zatrudnienia. Kiedy w grudniu ubiegłego roku byłem w Nowym Jorku, przez który jedna za drugą przeciągały demonstracje przeciwko prezydentowi Donaldowi Trumpowi, to wpadła mi w ręce ulotka werbująca ochotników na te demonstracje stawką 18 i pół dolara za godzinę. Wszyscy mówili, że płaci za to stary finansowy grandziarz Jerzy Soros, który ostatnio wyłożył aż 18 miliardów dolarów na takie rzeczy. Ciekawe, według jakich stawek demonstrują nasi obrońcy demokracji i praworządności. Pewnie trochę niższych, jak to u nas – ale to może najlepiej wiedzieć pan Aleksander Smolar, który w ramach Fundacji Batorego rozprowadza rozmaite jurgielty. Ciekawe, czy stawka 18,5 dolara za godzinę zadowoliłaby protestujących lekarzy-rezydentów. Przy 48-godzinnym tygodniu pracy dawałoby to prawie 13 tys. złotych miesięcznie. Daj Boże każdemu, więc może zamiast snuć rzewne opowieści o przychylaniu nieba pacjentom, w następnym etapie rozpocząć głodówkę w obronie demokracji i praworządności? Wtedy można by już głodować komfortowo, to znaczy – tylko w przerwach między posiłkami, o które stary finansowy grandziarz pewnie też by zadbał, podobnie jak na obydwu ukraińskich Majdanach, gdzie było i pieczone i smażone, a i pół litra też się znalazło. W takiej sytuacji poziom szczęśliwości w naszym kraju natychmiast podniósłby się jeszcze bardziej, niż stopa wzrostu gospodarczego, a przecież o to wszystkim chodzi.

Stanisław Michalkiewicz

drukuj