Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski



Pobierz Pobierz

Plejada mędrców

 

Każdy etap rewolucji w Polsce ma swojego mędrca. Co więcej, może się nim szczycić. Rodzimi mędrcy zazwyczaj po krótkim okresie refleksji są ukrywani. Oni sami jednak do roli mędrca się przyzwyczajają i dalej mędrkują. Takim mędrcem schyłkowego okresu PRL-u był towarzysz Albin Siwak, z zawodu zbrojarz-betoniarz, a w karierze partyjnej doszedł do funkcji członka Komitetu Centralnego PZPR. Dzielił się mądrościami swymi ze społeczeństwem tak, że komunistyczne władze ukryły go na placówce dyplomatycznej w Libii. Bohaterem następnego etapu rewolucji był Lech Wałęsa, z zawodu elektryk, a po przemianach 1989 roku został prezydentem Polski. Jego słynne przemyślenia i bon moty w stylu: „Nie chcem, ale muszem”, „plusy dodatnie i plusy ujemne”, „jestem za, a nawet przeciw”, więcej niż żenowały polskie społeczeństwo. Wielokrotnie słyszałem głosy typu: „Oprawmy go w złote ramki, ale lepiej niech więcej już nic nie mówi”.  Nic z tego. Prawi on jednak do dzisiaj. Aktualnie o Bolku i Lolku, szczególnie Bolku. Niedawno jeszcze chciał debaty w IPN-ie o swojej przeszłości, następnie się z tego wycofał, aby znów komentować sprawę nieznanych akt „Bolka” znalezionych w domu generała Czesława Kiszczaka, oferowanych na sprzedaż przez jego żonę. „Zwycięzców się nie sądzi” – zawyrokował w tym kontekście Wałęsa. Miał na myśli swoją karierę, nie tylko jako przywódcy „Solidarności”, prezydenta Polski, ale i europejskiego mędrca. Do grona takich europejskich unijnych mędrców został bowiem oficjalnie powołany prawie osiem lat temu. Mówiłem o tym Państwu w felietonie pt. „Mędrcy Unii Europejskiej”.

Obecnie głównym polskim mędrcem w Unii stał się Donald Tusk, absolwent historii, choć na początku parał się myciem kominów przemysłowych. Potem w tzw. wolnej Polsce najdłużej sprawował funkcję premiera. Wsławił się wieloma stwierdzeniami, m.in. „Mogę stanąć nago na głowie na szczycie Pałacu Kultury i powtarzać, że prywatyzacja już przyniosła Polsce biliony złotych…”. Tusk poszybował  jeszcze wyżej niż szczyt Pałacu Kultury, obejmując w Brukseli stanowisko szefa Rady Europejskiej. Tu zadziwia swoimi wzajemnie sprzecznymi wypowiedziami, wprowadzając w konsternację nie tylko przedstawicieli mediów. Przykładowo jednego dnia dziennikarzowi poczytnego niemieckiego tygodnika na pytanie, czy stan praworządności w Polsce może być przedmiotem debaty Rady Europejskiej, stwierdził, że jak najbardziej tak i że Rada ma prawny i moralny obowiązek, aby się tym zająć. Pytany o to samo dzień później przez dziennikarkę Polskiego Radia podczas konferencji prasowej w Brukseli oświadczył, że nie widzi takiej potrzeby i nie jest tego entuzjastą. Niedługo potem, jak niegdyś Wałęsa, znów był za, a nawet przeciw. Nie ma to jak spójność myśli i poglądów.

Ostatecznie w porządku obrad lutowego posiedzenia Rady Europejskiej znalazł się Brexit, czyli kwestia wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii oraz sprawa najważniejsza – kryzys migracyjny. W tej ostatniej Tusk na początku trzymał stronę Merkel i Junckera, głosząc, że musimy przygotować się na przyjęcie do Europy siedemdziesięciu milionów imigrantów w ciągu dwudziestu lat. Niedawno zmienił kurs, twierdząc, że trzeba uszczelniać granice i sprzeciwił się obowiązkowemu systemowi relokacji. Ot i europejski ambaras. Z pewnością to nie koniec podobnych wolt. Społeczeństwo polskie od lat na tego typu postawy reagowało satyrą. Powstawały opowiadania, powieści i filmy, żeby przywołać chociażby przedwojenną „Karierę Nikodema Dyzmy”, albo kultowy PRL-owski film „Miś” Stanisława Barei. Ten ostatni próbuje dać odpowiedź na pytanie, po co nam tego typu autorytety.
W znanym dialogu główny bohater prezes Ochódzki wyciąga rysunek tytułowego misia i pyta znajomego reżysera: „Po co właściwie jest ten miś? No właśnie po co?” – dopytuje się znajomy. „Otóż to! Nikt nie wie, po co, więc nie martw się, że ktoś zapyta”.

 

prof. Mirosław Piotrowski

drukuj