Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski


Pobierz Pobierz

Na tropach populizmu

Nie tak dawno w Parlamencie Europejskim w Strasburgu liderzy największych grup politycznych triumfowali. Główni przeciwnicy unijnego eurofanatyzmu przegrywali bowiem wybory prezydenckie w Austrii, parlamentarne w Holandii i prezydenckie we Francji. Najbardziej proeuropejski Europejczyk, prezydent Emmanuel Macron w duecie z kanclerz Angelą Merkel, szykował się do kontrofensywy. A tu nagle na rozpalone głowy „szczerych Europejczyków” wylany został kubeł zimnej wody. Sprawcami okazali się Austriacy i Czesi.

Nad Dunajem wygrała Austriacka Partia Ludowa z Sebastianem Kurzem na czele, notabane praktykującym katolikiem, który podczas wyborczej kampanii zdecydowanie krytykował unijną politykę imigracyjną. Postrzegany jest więc jako ten, który będzie płynął pod prąd politycznie poprawnych unijnych berlińsko-paryskich trendów. Dodatkowy niepokój budzi fakt, że do koalicji rządowej dołączyć może Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ), która zajęła w wyborach trzecie miejsce, uzyskując niecały 1% mniej od drugiej – socjaldemokracji. Jeśli dodać, że FPÖ tu w Parlamencie Europejskim tworzy koalicję z Frontem Narodowym Marine Le Pen, to już gorzej być nie może. Wielu spodziewa się, że nowy austriacki rząd na forum unijnym wejdzie w koalicję z Grupą Wyszehradzką. Już przestraszyli się Włosi, że Austriacy nie tylko uszczelnią granicę, a co ważniejsze wyniki wyborów w Austrii mogą być początkiem „epidemii populizmu”, której następną ofiarą mogą być Włochy. Tymczasem to w Czechach zdecydowanie wygrała antyimigrancka i eurosceptyczna partia ANO Andreja Babiša. Ano to po czesku „tak”, ale też skrót oznaczający Akcję Niezadowolonych Obywateli, a od jakiegoś czasu wszystkim niezadowolonym w Unii Europejskiej przykleja się etykietę populistów. Tym samym, co zauważyły przede wszystkim niemieckie gazety, nowy rząd czeski dołączy do takich antyimigranckich rządów jak polskiego i węgierskiego, o austriackim nie zapominając.

W tym kontekście pisze się już nie o wyjątkach, a „wschodnioeuropejskiej regule”, „odrzuceniu liberalnej demokracji” aż po konkluzję, że „rozszerzenie UE na wschód było zbyt pochopne”. Przy okazji media rozpisują się o przywódcy partii ANO Andreju Babišu, porównując go do Silvio Berlusconiego, nazywając go Babisconi, gdyż ma on własną stację radiową i dwie największe gazety. Porównują go także do  Donalda Trumpa, ponieważ Babiš tak jak amerykański prezydent przeszedł z biznesu do polityki i jest miliarderem. W niemieckich mediach szczególnie wypomina mu się, że jest podejrzany o niezgodnie z przeznaczeniem wykorzystywanie unijnych funduszy, co obecnie bada Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych OLAF. Babiš, chcąc wykazać absurdalność sytuacji, natychmiast rozdał (na cele dobroczynne) sumę większą niż unijna dotacja. Partia Babiša ANO to formacja nowa, ale jej lider w polityce jest już od czterech lat i sprawował nawet urząd wicepremiera. W przeszłości należał do partii komunistycznej i w czasach komunistycznych według słowackiego „IPNu” miał współpracować z Państwową Policją Bezpieczeństwa pod pseudonimem Bureš. Wszystko to nie zaszkodziło mu wygrać wybory, a na zarzut populizmu krótko odpowiada, „jestem populistą, jeśli oznacza to bycie wybranym przez ludzi, aby im służyć”. Ciekawe, ile czasu zajmie antypopulistycznym unijnym decydentom przyswojenie sobie prawdy, że w prawdziwej demokracji naprawdę trzeba być blisko ludzi.

Mirosław Piotrowski

drukuj