Myśląc Ojczyzna: „Dziad, baba i kryzys”


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Zapewne wielu z Państwa pamięta bajkę o dziadzie i babie, co to byli „bardzo starzy oboje” i spierali się, które wcześniej umrze. Żadne nie chciało ustąpić, więc spór coraz bardziej się zaostrzał, niczym przekomarzania Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością. I kiedy tak się kłócili, nagle do drzwi zapukała śmierć. Żadne z nich – ani dziad, ani baba – nie chciało podejść do drzwi: „baba za piecem z cicha kryjówki sobie szuka, dziad pod ławę się wpycha, a śmierć stoi i puka” – zupełnie tak samo, jak nasze ugrupowania parlamentarne w obliczu kryzysu. Jak pamiętamy, miał on naszą gospodarkę taktownie ominąć, z uwagi na jej solidne fundamenty, położone przez podziwianego przez cały świat, a w każdym razie – przez warszawski salon Leszka Balcerowicza. Tymczasem kryzys zupełnie sobie z Leszka Balcerowicza nic nie robi i właśnie stoi i puka.
Premier Tusk i jego gabinet cieni najpierw udawał, że nic nie słyszy. Kiedy jednak pukanie stało się natarczywe, do premiera Tuska dotarło, że coś jednak musi zrobić, zwłaszcza, że pan Janusz Śniadek z Solidarności zagroził, że „wyjdzie na ulice”. To jest bardzo poważna zastawka, bo jak na ulice wyjdzie Solidarność, to inne centrale też będą chciały się wykazać, że walczą o interesy ludzi pracy i również wyjda na ulice. To znaczy centrale – niekoniecznie; na ulice wyjdą członkowie, ewentualnie wynajęci zawodowi demonstranci. Okazało się, że zapotrzebowanie na uczestników demonstracji jest tak duże, że pojawiły się wyspecjalizowane firmy, które za odpowiednim wynagrodzeniem mogą demonstrować zarówno przeciw rządowi, jak i za rządem. Z uwagi na delikatny charakter tej działalności gospodarczej przypuszczam, że te firmy są kontrolowane przez razwiedkę, bo skoro naszą młodą demokracją ktoś musi kierować, to demonstracjami – tym bardziej. Pewnie dlatego, w odpowiedzi na pogróżki pana Śniadka, premier Tusk oświadczył, że się nie boi.
I słusznie – dopóki spełnia w podskokach wszystkie żądania razwiedki, wiadomo – włos mu z głowy spaść nie może. Z zresztą – powiedxzmy sobie szczerze – nawet gdyby mu i spadł, to co? Jaka jest alternatywa? Na razie alternatywy nie ma, jeśli oczywiście nie liczyć Prawa i Sprawiedliwości. Ale czy to aby na pewno jest alternatywa? Oto pan Kazimierz Marcinkiewicz, w swoim czasie z namaszczenia smego Jarosława Kaczyńskiego premier rządu – dzis gotów jest służyc Platformie Obywatelskiej, jeśli tylko premier Tusk kiwnie palcem. Taka to ci alternatywa!
Ale mniejsza o to, bo przecież kryzys stoi i puka. W takiej sytuacji ludziom przechodza do głowy równe pomysły, więc nic dziwnego, że i premieru Tusku przypomniał się Edward Gierek. Jak pamiętamy, Edwardowi Gierkowi kryzys też zapukał do drzwi. I co wtedy uczynił ten wpływowy mąż stanu? Swoim zwyczajem rzucił myśl („rzucam myśl, a wy go łapcie!”) żeby szukać 20 miliardów, których jakos nie mógł się doliczyć. Wywołało to spore zamieszanie, które pozostawiło nawet ślad w literaturze, a konkretnie – w poemacie Janusza Szpotańskiego „Towarzysz Szmaciak”: „Potem pod hasłem „pomożemy” szualim, wicie, tych miliardów. Niestety! Nic my nie znaleźli. Przecie to Pcim, nie wyspa skarbów!”
Ale od tamtej pory mineło już ponad 30 lat, więc premieru Tusku zaświtała nadzieja, że może tamtej akcji nikt już nie pamięta. Wszelako dla niepoznaki kazał rządowi szukać nie 20, tylko 17 miliardów. Ciekawe czy znajdą, bo przykazał im surowo, że mają na to tylko dwa dni. Ach! Wyobrażam sobie z jakim bólem będą od ust sobie odejmować i z płaczem wyciągać spod serca gromadzone na czarna godzinę zaskórniaki. Niestety! Czarna godzina właśnie nadeszła i będziemy mieli okazje przekonać się, czy tak zwana „polityka prorodzinna” przetrzyma ten eksperyment, czy nie.
Z jednej strony akcja szukania 17 miliardów wygląda bowiem szalenie surowo, ale z drugiej – pan premier Tusk sprawia wrażenie, jakby nie zuważał słonia w menażerii. Mam oczywiście na myśli subwencje państwowe dla partii politycznych. Jak wynika z przygotowanej przez Państwową Komisję Wyborczą „informacji o wysokosci subwencji na działalność statutową dla partii w latach 2008-2009” Platforma Obywatelska wydoiła Polskę w roku ubiegłym prawie na 38 milionów złotych, a w roku bieżącym zamierza wydoić na ponad 40 milionów. Prawo i Sprawiedliwość – trochę mniej, ale też niemało: 35,5 miliona w ubiegłym roku i prawie 38 milionów w bieżącym. Polskie Stronnictwo Ludowe w ubiegłym roku wyssało z Rzeczypospolitej ponad 14 milionów, a w roku bieżącym – już ponad 15. SLD wydoił w ubiegłym roku 13,5 miliona, a teraz zamierza ponad 14. Socjaldemokracja Polska to już mizeria – niewiele ponad 3 miliony. Partia Demokratyczna też skromna – około 2 milionów z hakiem, a Unia Pracy – około pół miliona. Nie są to może miliardy, ale można za to i dobrze wypić i smacznie zakąsić. Warto tedy przypomnieć, że pomysł finansowania partii politycznych z budżetu państwa wyszedł bodfajże od Ludwika Dorna, a w każdym razie był on czynny przy opracowywaniu niezwykle skomplikowanych zasad, włączonych potem do ordynacji. Uzasadnieniem wzięcia partii politycznych na państwowy garnuszek, czyli na utrzymanie Bogu ducha winnych podatników, był swego rodzaju szantaż: jak nie dacie nam pieniędzy państwowych, to będziemy musieli się korumpować. Okazało się jednak, że chociaż partie dostają pieniądze państwowe, to korumpuja się tak samo, jak i przedtem. Co tu dużo mówić; od przybytku głowa nie boli, a ja sam, chociaqż mam już 61 lat, spotkałem w życiu zaledwie trzech ludzi, którzy twierdzili, że pieniędzy mają pod dostatkiem. Nie potrzebuje dodawać, że żaden z nich nie był politykiem.
A przecież oprócz partii politycznych mamy jeszcze co najmniej 45 tysięcy organizacji pozarządowych. Sama tylko „działalność proeuropejską” prowadzi u nas 660 organizacji i nie robią tego za darmo. Na przykład Polska Fundacja im. Roberta Schumana, czyli tak zwany „szumański komsomoł” twierdzi, że jego roczne wydatki mieszczą się w przedziale od 1 do 5 milionów. Niechże i tak będzie, bo większość pozostałych swoje finanse ujawnia bardzo niechętnie, a prawdę mówiąc – nie ujawnia ich wcale. Czy finansują z nich tę „działalność proeuropejską” – cokolwiek by to miało znaczyć, czy też wesołe miejsca pracy – niechże im będzie na zdrowie. Inna sprawa, że jak się tak pomnoży te 45 tysięcy organizacji pozarządowych prze milion złotych rocznego budżetu, to się z tego robi nie 17 a 45 miliardów! Gdyby nawet organizacje pozarządowe wysysały z budżetu państwa i samorządów zaledwie dziesiątą część tej sumy, to i tak mielibyśmy około 5 miliardów złotych. Ale tego chyba premier Tusk nie odwazy się tknąć, podobnie jak subwencji dla partii politycznych, bo natychmiast spadłoby mu w sondażach, na które jest podobno wrażliwy, jak mało kto.
Cóż w takim razie poczną ministrowie, którzy w ciągu 2 dni mają zameldować premieru Tusku o znalezieniu 17 miliardów? Coż tam zachachmęcą, tak samo, jak z deficytem budżetowym. Niby wynosi on zaledwie 18 miliardów złotych, ale jak dodac do tego długi szpitali, czyli 10 miliardów, czy długi Ministerstwa Obrony, to akurat wychodzi stara, poczciwa kwota 30 miliardów, z której tak dumny był premier Jarosław Kaczyński, jako „kotwicy budżetowej”. Jak widzimy, nic się specjalnie nie zmieniło; dziad i baba nadal dobrotliwie się przekomarzają, no – może z tą róznicą, że kryzys naprawdę stoi i puka. Teraz tylko puka, a jesienią będzie już łomotał.
Mówił Stanisław Michalkiewicz

drukuj