Katecheza druga: Nadzieja wspomagana postem i pokutą (audio+tekst)


Pobierz

Pobierz

Bp Ignacy Dec

 

 

 Wstęp

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica (Teraz i zawsze); Drodzy Radiosłuchacze Radia Maryja – Bracia i Siostry w Chrystusie! Serdecznie Was pozdrawiam w drugim dniu naszych katechez rekolekcyjnych. Zgodnie z zapowiedzianym planem , dzisiejszą katechezę poświęcimy drugiej cnocie teologalnej: chrześcijańskiej nadziei. Refleksję nad nią złączymy z drugim uczynkiem miłosierdzia jakim jest post (pokuta).

W prezentacji nadziei, po podaniu krótkiej roboczej definicji nadziei,  spróbujemy najpierw zdiagnozować  sytuację, w której zwykle ona się rodzi,  by następnie zastanowić się nad pytaniem:  co lub kto może być gwarantem naszej nadziei, nadziei  na wyjście z trudnej sytuacji, nadziei na pokonanie zła i osiągnięcie dobra, o którym marzymy i za którym tęsknimy?. W drugiej części wskażemy na post i pokutę, które zwykle towarzyszą budowaniu w nas nadziei, jako cnoty, postawy w urzeczywistnianiu dobra. Z tej zapowiedzi wynika, że pierwsza część naszej katechezy będzie miała charakter nieco teoretyczny a druga  przyjmie profil bardziej praktyczny.

 

  1. Czym jest nadzieja i w jakiej sytuacji się rodzi i ujawnia?

Nadzieja jest cnotą związaną z wiarą i miłością, jest postawą duchową człowieka, która dotyczy przyszłości, jest przekonaniem, że spełnią się złożone przez kogoś obietnice, że fałsz nie może ostatecznie wygrać z prawdą i że zło nie może wygrać walki z dobrem.  Nadzieja rodzi się zazwyczaj  w człowieku w sytuacji bólu, cierpienia, niedostatku, w sytuacji doświadczania ograniczoności, niesprawiedliwości a także w sytuacji doświadczenia niemożliwości  osiągnięcia pełnego, trwałego dobra, nieprzemijającego szczęścia, jednym słowem – szczęśliwej przyszłości.

Nadzieja zwykle rodzi się w dwóch sytuacjach egzystencjalnych. Pierwszą z nich jest sytuacja doświadczanego zła, zła, które może mieć różne odmiany i różne natężenie. Drugą sytuacją są doświadczane tęsknoty za lepszym światem, za  wartościami w pełnym wymiarze, takimi jak: prawda, dobro, piękno, miłość, sprawiedliwość, pokój, szczęście, radość.

 

  1. a) Przedmiotowe sytuacje pojawiania się nadziei – doświadczenie  zła

Żyjemy w świecie, w którym natrafiamy ciągle na jakieś ograniczenia, braki, na jakieś rodzaje zła. Na naszej ziemi niemal ciągle doświadczamy zła fizycznego i zła moralnego. Zło fizyczne jest wtedy, gdy ktoś nie posiada tego, co mu się należy z natury. Zło fizyczne dotyka np. osoby niepełnosprawne, które przychodzą na świat z wadami cielesnymi, organicznymi.  Kto miał okazję odwiedzić jakiś dom dziecka lub dom osób specjalnej troski, ten  miał możliwość doświadczenia zła fizycznego. Dla niektórych odwiedzających mogą to być najlepsze rekolekcje, które są w stanie  uwrażliwić na ludzkie cierpienie i wywołać współczucie i gotowość do niesienia pomocy.

Złem fizycznym są także choroby, które nas nawiedzają. Przeżywamy choroby naszych bliskich, zwłaszcza te trudno uleczalne jak choroby nowotworowe, wylewy, zawały serca, które nam często zabierają  ludzi z tego świata, niekiedy będące jeszcze  w młodym wieku i zarazem bardzo potrzebne drugim, np. matki wychowujące małe dzieci. Obecnie złem tego rodzaju jest koronawirus – COVID-19. Zło to przybrało monstrualny rozmiar i wstrząsnęło dzisiejszym światem.

Złem fizycznym są także nieszczęśliwe wypadki, katastrofy lotnicze, morskie, kolejowe, wypadki drogowe. Giną w nich ludzie, których tragiczną śmierć przeżywają z bólem bliscy. Często także pozostają po nich osoby kalekie, które do końca życia niosą jakiś stygmat cierpienia. Mamy w pamięci katastrofę lotniczą pod Smoleńskiem, której nikt nie przeżył, po której pozostał ból wśród najbliższych, do dziś niezagojony.

Złem fizycznym są także katastrofy naturalne: trzęsienia ziemi, huragany, wichury, trąby powietrzne, powodzie, pożary, długotrwałe susze czy  deszcze.

Oprócz zła fizycznego jeszcze bardziej doskwiera nam zło moralne. Ten rodzaj zła ma swoje źródło w człowieku, w jego wolnej woli. Podstawowe zło moralne ma na imię grzech. Bywa on zadomowiony w myślach, słowach i uczynkach.  Jest on zawsze  naszym działaniem  niezgodnym z sumieniem i zewnętrzną norma moralności, jaką jest prawo Boże: naturalne i pozytywne, przekazane człowiekowi przez Boga w ludzkiej historii. Jeśli grzech jest przekroczeniem przez człowieka Bożego prawa, czyli okazaniem Bogu nieposłuszeństwa, to złem musimy nazwać niewiarę w Boga, tworzenie sobie fałszywych bożków, bluźnierstwa wobec Boga, nieświętowanie dnia świętego, nieoddawanie czci rodzicom, wszelkie zabijanie drugich, cudzołożenie, a więc niewierność małżeńską, kradzież, kłamstwo, korupcję,  pychę, chciwość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo itd.

Zło doświadczane na tym świecie ma wymiar indywidualny i społeczny. Złem indywidualnym są nasze grzechy osobiste. Złem społecznym są wojny, kryzysy gospodarcze,  niedobre zarządzanie państwem, wysokie kredyty, nieproporcjonalne do zarobków ceny, niesprawiedliwe płace, zastosowanie osiągnięć nauki i techniki do celów złych, godzących w godność człowieka, w jego wrodzone prawa, wykorzystywanie mediów do szerzenia kłamstwa,  ideologii, składanie fałszywych obietnic itd.

Wskażmy jeszcze na imiona zła wobec narodu i ojczyzny: zdrada ojczyny, zabieganie o dobro osobiste, dobro swojej partii a nie o dobro wspólne narodu. Każda gałąź kultury: świat polityków, dziennikarzy, edukacji, sądownictwa, służby zdrowia, różnych branż przemysłu, świat rolniczy, może generować zło, jeśli nie ma życia w prawdzie, sprawiedliwości, miłości.

W tych wszystkich przywołanych tu sytuacjach zła, braków, ograniczeń zwykle pojawia się pytanie, czy jest możliwe pokonanie czy też przetrzymanie dotykającego nas zła?. Kto może to uczynić, czy sam człowiek, czy ktoś wyższy od niego?. Czy można przezwyciężyć zło fizyczne, moralne?  Na czym można budować nadzieję na wyjście z tego zła?

Wskażmy jeszcze na  samego człowieka, w którym rodzi się niekiedy nadzieja na wyzwolenie się ze zła i osiągnięcie  dobra.

 

  1. b) Podmiotowe źródło nadziei – tęsknota za dobrem – za uwolnieniem się od zła

W kontekście doświadczanego zła rodzi się w człowieku pragnienie, aby je pokonać i osiągnąć dobro, zdobyć wartości, za którymi tęskni ludzkie serce. Człowiek nie tylko pragnie  uwolnić się od zła, ale także dąży do wartości wyższych takich jak  prawda, dobro, miłość, sprawiedliwość, pokój, nieutracalne  szczęście.  Warto przy okazji zauważyć, że człowiek w swoich pragnieniach i tęsknotach za dobrem jest nieograniczony. Jest  często  nastawiony na osiągnięcie pełnego dobra, nieutracanej radości, pełnej sprawiedliwości, trwałej miłości i nieprzemijającego szczęścia. Zastanawia się w jaki sposób mógłby urzeczywistnić te marzenia, które odkrywa w swoim wnętrzu. Ciągle przeżywa dramat między noszonymi w sobie nieskończonymi pragnieniami,  marzeniami a ich tylko cząstkowym zaspokojeniem – w wymiarach ziemskiego życia.  W tym właśnie doświadczeniu kryje się postulat domagający się przyjęcia przyszłego świata jako rzeczywistości, w której będą mogły być zaspokojone nasze marzenia, które nosimy w sobie podczas ziemskiego życia. W przeciwnym przypadku był ludzki byłby jakimś wyjątkiem w przyrodzie, któryby dążył do czegoś, czego w ogóle nie ma. Owa pełnia prawdy, dobra, sprawiedliwości, miłości, radości, pokoju, szczęścia musi gdzieś być i musi być kiedyś osiągalna, skoro ku niej kierują się nasze marzenia,  pragnienia i tęsknoty.

Zauważając to, winniśmy się zastanowić na kim lub na czym możemy budować nadzieję na wyjście z sytuacji zła i na możliwość osiągnięcia  doświadczanych marzeń, tęsknot. W dziejach ludzkich znajdujemy najtrafniejszą odpowiedź, jaką dał św. Augustyn,  na początku V wieku po Chrystusie: „Stworzyłeś nas Boże dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki Ciebie nie odnajdzie”. Bóg zatem jest najpewniejszą i najpełniejszą rękojmią naszej nadziei na zaspokojenie naszych tęsknot.   Wiemy dobrze, że nie wszyscy jednak godzą  się na taką odpowiedź. Powróćmy na chwile do historii, która jest – jak mówimy – nauczycielką życia (magistra vitae) i zobaczmy w czym ludzie zazwyczaj pokładali swoją nadzieję na uwolnienie się od zła i zbudowania sobie lepszego świata i lepszej przyszłości,  stworzenia sobie raju  na ziemi, jak niektórzy mawiali.

 

  1. Historyczne próby poszukiwania gwaranta, fundamentu nadziei

W poszukiwaniu fundamentu budowania nadziei w ludzkiej historii niech nam pomoże papież  Benedykt XVI, który na ten temat napisał drugą encyklikę swego pontyfikatu, encyklikę „Spe salvi”,  ogłoszoną  30 listopada 2007 r.

Papież Benedykt, jako wytrawny znawca dziejów teologii, filozofii i nauki europejskiej,  zauważa, że na początku czasów nowożytnych, po odkryciu Ameryki i narodzinach nowej nauki, zaczęła się w Europie nowa epoka. Owa nowość polegała na tym, że „dotąd odzyskania tego, co człowiek utracił wraz z wygnaniem z raju ziemskiego oczekiwano od wiary w Jezusa Chrystusa i w niej upatrywano <odkupienia>. Teraz tego <odkupienia>, odzyskania utraconego <raju>, nie oczekuje się już od wiary, ale od świeżo odnalezionego związku pomiędzy nauką i praktyką. Nie przeczy się tu zwyczajnie wierze; jest ona raczej przesunięta na inny poziom – poziom jedynie prywatny i pozaziemski – a równocześnie staje się w jakiś sposób nieistotna dla świata”. Ta programowa wizja, zdaniem Papieża, zdeterminowała bieg czasów nowożytnych i dotąd ma wpływ na dzisiejszy kryzys wiary, który konkretnie rzecz biorąc jest przede wszystkim kryzysem chrześcijańskiej nadziei. Pierwszym myślicielem nowożytnym, który zapoczątkował i wytyczył ten zwrot w kulturze naukowej i religijnej naszego Kontynentu był Franciszek Bacon (1561-1626), który pokładał nadzieję na lepszy świat w nauce. Nadzieja u niego nazywa się wiarą w postęp. Nadzieję na lepszy świat należy widzieć w nauce. „Dla Bacona – pisze Papież – jest bowiem jasne, że odkrycia i wynalazki wówczas wprowadzane w życie są jedynie początkiem, że dzięki współpracy nauki i praktyki będzie można dojść do całkiem nowych odkryć, wyłoni się zupełnie nowy świat, królestwo człowieka”. Z czasem w tej nowej idei  propagowanej przez Bacona pojawiły się dwie kategorie: rozumu i wolności. Postęp rozumiano jako wzrost panowania rozumu, ukierunkowanego na doskonałą wolność. Rozumienie takie nabrało znaczenia politycznego i  było bodźcem do narodzin idei rewolucji. Wypowiedziano tu walkę Kościołowi, który ograniczał wolność przez preferowanie wymogów wiary (wymogów Bożych przykazań). Właśnie Rewolucja Francuska (1789) – jak zauważa Papież – była pierwszą próbą ustanowienia rozumu i wolności jako naczelnych idei politycznej nadziei. Nadzieja tego rodzaju znalazła swoje ugruntowanie w dziewiętnastym stuleciu. „W wieku   XIX. – pisze Papież – nie osłabła wiara w postęp jako nową formę ludzkiej nadziei i nadal uważano rozum i wolność za gwiazdy przewodnie, za którymi trzeba iść drogą nadziei”. W międzyczasie powstała klasa robotników przemysłowych, tzw. „proletariat przemysłowy” jako owoc szybkiego rozwoju techniki i rozwoju uprzemysłowienia. Odwrócono się nieco od nauki, a nadzieję na lepszy świat, na pomyślną przyszłość ujrzano w rewolucji proletariackiej. Ideę tę zainicjował wyraźnie Karol Marks (1818-1883). Uważał, że „postęp ku temu, co lepsze, ku światu definitywnie dobremu, nie rodzi się już po prostu z nauki, ale z polityki – z polityki pomyślanej naukowo, która potrafi odtworzyć strukturę historii  i społeczeństwa i w ten sposób wskazuje drogę do rewolucji, do przemiany wszystkiego”. Propozycja Marksa została podjęta przez rewolucję bolszewicką w Rosji w 1917 r. . Jednakże nie doprowadziła ona do zapowiadanego zdrowego świata, do stworzenia raju na ziemi, ale  do wielkiego zniszczenia.  Marks uwierzył, że gdy zostanie uporządkowana ekonomia, wszystko będzie uporządkowane. „Jego prawdziwy błąd – pisze Benedykt XVI – to materializm: człowiek nie jest bowiem tylko produktem warunków ekonomicznych i nie jest możliwe jego uzdrowienie wyłącznie od zewnątrz, przez stworzenie korzystnych warunków ekonomicznych”.

A więc papież Benedykt nam przypomina, że człowieka należy uzdrawiać od wewnątrz, uwalniając go od grzechu i wprowadzając go na drogę posłuszeństwa Bogu.

Papież zauważył, że krytykę wiary w postęp i korektę  klasyków marksizmu podjęli w XX wieku przedstawiciele szkoły frankfurckiej Max Horkheimer i Theodor Adorno, ojcowie dzisiejszej nowej lewicy i rewolucji kulturowej z roku 1968. Jednakże była to krytyka  w części wadliwa, gdyż dotyczyła ona zarówno ateizmu jak i teizmu i nie pozostawiała  w przyszłości świata miejsca dla Boga. Zdaniem Benedykta XVI krytyka wiary w postęp powinna  zachować odniesienie do  Boga i do wartości etycznych: „Wszyscy staliśmy się świadkami, jak postęp w niewłaściwych rękach może stać się, i stał się faktycznie, straszliwym postępem na drodze zła. Jeśli wraz z postępem technicznym nie dokonuje się postęp w formacji etycznej człowieka, we wzrastaniu człowieka wewnętrznego (por Rz 7,22; 2 Kor 4,16), wówczas nie jest od postępem, ale zagrożeniem dla człowieka i dla świata”.

Druga wojna światowa pokazała jak najnowsze zdobycze nauki i techniki mogą być wykorzystane do niszczenia samego człowieka. Jest w ogóle to kuriozalne, że niemal wszystkie naukowe wynalazki miały pierwsze zastosowanie na wojnach, do niszczenia człowieka i dzieł kultury, które człowiek stworzył.

Historia najnowsza pokazała, że nauka, technika, rozum, postęp  rewolucja, odejście od religii i etyki nie dało i nie daje nadziei na pokonanie zła i osiągnięcia szczęśliwej przyszłości, które jest zadomowione w każdym człowieku: wierzącym i niewierzącym. Tym jedynym gwarantem nadziei na ostateczne pokonanie zła i  zapewnienia sobie szczęśliwej przyszłości jest Bóg. „Gdzie jest Bóg , tam jest przyszłość”.

Ludzie, którzy przeżyli syberyjskie zsyłki, gdzie przebywali w nieludzkich warunkach,  ludzie, którzy przetrwali obozy koncentracyjne, przytrzymali ten trudny czas w dużej mierze dzięki nadziei, którą pokładali w Bogu. Wierzącemu nie wolno nigdy tracić nadziei.

 

  1. Bóg – fundamentem naszej nadziei

Drodzy bracia i siostry, taką tezę przez tyle lat głosił nasz Papież św. Jan Paweł II. Potem promował ją papież Benedykt a obecnie Ojciec św. Franciszek. Papież Benedykt XVI.  we wspomnianej encyklice napisał: że  „człowiek potrzebuje Boga, w przeciwnym razie nie ma nadziei”; „Nie ma zatem wątpliwości, że  <królestwo Boże> realizowane bez Boga – a więc królestwo samego człowieka – nieuchronnie zmierza ku <perwersyjnemu końcowi> wszystkiego, opisanego przez Kanta. Widzieliśmy i widzimy to wciąż na nowo. Nie ma jednak również wątpliwości, że Bóg prawdziwie angażuje się w sprawy ludzkie jedynie wówczas, gdy nie tylko my myślimy o Nim, ale gdy On sam wychodzi nam naprzeciw i do nas mówi. To dlatego rozum potrzebuje wiary, aby był w pełni sobą: rozum i wiara potrzebują siebie nawzajem, aby urzeczywistniała się ich prawdziwa natura i misja”  (Spe salvi, 23). Podobnie  wcześniej pisał św. Jan Paweł II w encyklice „Fides et ratio” (1998)

Możemy tu jeszcze przywołać wizję nadziei, którą wypracował w  filozofii XX wieku Gabriel Marcel (1889-1974), twórca tzw. egzystencjalizmu chrześcijańskiego. Nazwał on  człowieka pielgrzymem – homo viator. Uczył, że całe życie człowieka jest wędrówką. Sensem tej wędrówki jest osiąganie coraz to większej pełni i coraz to bogatszego w wartości życia. Dystans panujący pomiędzy stanem, w którym człowiek się znajduje aktualnie, a stanem, w którym dopiero ma się znaleźć sprawia, iż to właśnie nadzieja jego osiągnięcia staje się głównym motorem  jego życiowej aktywności. W wędrówce ku kresowi, wypełnieniu, otwierają się przed człowiekiem dwie drogi: szeroka, wygodna droga posiadania i stroma, wąska droga bycia (wzrastania w bytowaniu). Pierwsza wiedzie ostatecznie ku rozpaczy, druga –   ku nadziei, która nie jest czymś, co się posiada, ale która jest sposobem i kształtem samej ludzkiej egzystencji. Autor pisze: „W im większym stopniu stajemy się hołdownikami posiadania, tym nieuchronniej padamy ofiarą dławiącego niepokoju, jaki ono wywołuje, tym bardziej zatracamy nie tylko zdolność do nadziei, ale wręcz wiarę, choćby nawet najbardziej mglistą, w jej realność” (Homo viator, tłum. P. Lubicz, Warszawa 1959, s. 84). Nadzieja rodzi się w sytuacji próby i stanowi odpowiedź na tę próbę (Tamże, s. 35). Jest niewidzialnym światłem, zapowiadającym wyrwanie człowieka z „nocy oczekiwania” [1] . Nadzieja broni nas przed rozpaczą. Autor zauważa: „nadzieja jest aktem, dzięki któremu pokusę tę aktywnie czy zwycięsko zwalczamy” (Tamże s. 37) . Nadzieja może dotyczyć wybawienia człowieka z mroków wyniszczającej choroby, mroków rozłąki, wygnania czy niewoli. Najbardziej jednak fundamentalnym jej przedmiotem jest pragnienie trwałego, niezagrożonego bycia. Rękojmią takiej nadziei jest „Absolutne Ty”, czyli Bóg. Ostatecznie nadzieja uwalnia nas od jedynie doczesnego traktowania rzeczywistości i kieruje nas ku rzeczywistości przekraczającej czas, czyli ku wieczności.

Drodzy słuchacze, jesteśmy dzisiaj w świecie wypełnionym złem fizycznym i moralnym, złem jednostkowym i społecznym. Dzisiaj w Polsce, w Europie i świecie to zło rozlewa się ogromną falą, budzi niepokój a czasem nawet i przerażenie. Obserwując świat, możemy zauważyć, że   bardziej ludzi przeraża zło fizyczne: katastrofy naturalne, epidemie, zagrożenie nuklearne, klimatyczne, a mniej mówi się o złu moralnym i religijnym, takim jak  odchodzenie społeczeństw od norm moralnych pochodzących i ogłoszonych przez Boga, pogarda dla wartości promowanych przez Kościół, niedocenianie osiągnięć cywilizacji chrześcijańskiej itp.   Ostatni papieże nam przypominają, że kryzysy społeczne, gospodarcze, finansowe,  są konsekwencją kryzysu moralnego, także religijnego.

Nadzieję na pokonanie tego zła i spełnienia naszych marzeń chcemy fundować na Bogu, na Jego obietnicach, które są niezawodne. Na Bogu nikt się jeszcze nie zawiódł. Nie wolno nam zatem zatracać nadziei, gdy widzimy tyleż zła w naszych środowiskach życia, w naszym kraju i w świecie. Bóg jest mocniejszy od człowieka i nas może wyratować z każdej niedoli. W naszej historii przechodziliśmy już wielokrotnie przez ciemne doliny. Z pewnością i dzisiaj droga prowadzi nas przez ciemną dolinę. Przecież dookoła słyszymy narzekanie na braki, błędy, uciążliwości. Trzeba ten czas przetrzymać – w Bogu pokładając nadzieję. Czego nie można zmienić, to trzeba przetrzymać. Bóg jest naprawdę panem historii, jest głównym gospodarzem nieba i ziemi. Jego Opatrzność czuwa nad nami.

Przechodzimy jeszcze do drugiej, krótszej i bardziej praktycznej części, w której chcemy uświadomić sobie, że budowaniu nadziei w nas tak w wymiarze indywidualnym jak i społecznym pomaga nam praktykowanie wewnętrznej pokuty, zwłaszcza postu.

 

  1. Post pokarmem dla nadziei

Post jest i powinien być formą pokuty. Chrystus odrzucił post, który nie miał nic wspólnego z pokutą.  Surowo zganił faryzeuszów, którzy  wielką wagę przywiązywali  do zewnętrznych oznak postu. Pobielali sobie twarze, nosili na sobie wory pokutne, posypywali głowy popiołem.  Istotę postu doskonale określił  prorok Izajasz. W jego Księdze znajdujemy słowa: „Czy zwiesić głowę jak sitowie i użyć woru z popiołem za posłanie, czy to nazwiesz postem i dniem miłym Panu? Czy nie jest raczej ten post, który wybieram…. Dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzać w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz przyodziać i nie odwrócić się od współziomków (Iz 58,5-7).

Taką też formę postu promował Chrystus i o taką formę postu prezentuje dziś Kościół.. Wiemy, że chrześcijanie niekiedy – na wzór faryzeuszy – mieli tendencję do formalizowania i uzewnętrzniania form postu. Znamy takich ludzi, nawet uznających się za dobrych katolików, którzy potrafią w okresie Wielkiego Postu rezygnować z alkoholu, oglądania programów rozrywkowych, ale nie potrafią zmienić relacji do swoich domowników, stając się niekiedy przez takie zewnętrzne poszczenie, jeszcze bardziej oschli i nerwowi wobec swoich najbliższych. Dobrze, że Kościół często nam przypomina, że  akcent w praktyce postu powinien być przesunięty z umartwienia ciała na umartwienie ducha.

Zatem nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Można i należy praktykować post w tradycyjnej postaci, sprowadzając go do  ograniczania jedzenia i picia, do  poprzestawania jedynie na tym, co konieczne,  do wybierania nie tyle tego, co smaczne albo przyjemne, ale tego, co zdrowe.  Podkreślmy raz jeszcze, że odmawianie sobie czegokolwiek jest najowocniejsze wtedy, gdy jest motywowane miłością do bliźnich. Odmawiam sobie po to, by dać drugiemu. Także ważna jest religijna a nie tylko zdrowotna motywacja stosowania ograniczenia w jedzeniu i piciu.  Niektórzy poszczą, by zachować odpowiednią figurę, wagę. Sportowcy poszczą, by mieć dobrą kondycję fizyczną, by zdobywać medale, by bić rekordy. Ludzie zaś wierzący poszczą,  by  podobać się Bogu. Nie to jest ważne, czego ja nie zjem w poście, ale to co podam do zjedzenia głodnemu człowiekowi. Nie to stanowi istotę postu w co się ubiorę, ale to co podam innym do ubrania ze zbywającej mi odzieży. Nie chodzi o to, czy będę więcej milczał i zwieszał głowę, ale to uśmiechnę się z potrzeby serca do mamy, do żony, do męża, do teściowej, do zmartwionego człowieka.

W szerszym znaczeniu post jest odmawianiem sobie tego, co nas oddziela od Pana Boga. Może to być rezygnacja z oglądania mało budujących a często gorszących filmów, programów rozrywkowych, a dla młodych ograniczenie ślęczenia przy komputerze i przebywania w Internecie. Kierujmy się mądrą zasadą, że najpierw to, co konieczne, potem to, co pożyteczne a dopiero na końcu to, co przyjemne.

Mówiąc o poście dodajmy jeszcze, że post to także cierpliwe wykonywanie swoich codziennych zadań: w domu, poza domem, wszędzie, gdzie jesteśmy. Post to także  mniej  niepotrzebnego mówienia, czepiania się drobiazgów, a więcej pobożnego milczenia. Post to także walka z własnym „ja”, walka z pychą w sercu, by więcej było w nim miejsca dla Pana Boga i dla bliźnich.    Post to po prostu praca nad sobą, to odpowiedź na słowa Pana Jezusa: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24).

Właściwą formą postu jest także ciche przyjmowanie upokorzeń, niepowodzeń, dolegliwości. W katedrze przemyskiej znajduje sie grób bł. Jana Balickiego (1886-1948), który w okresie międzywojennym był rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Przemyślu. Jego życiową dewizą były słowa Psalmu 119: „Dobrze to dla mnie, że doznałem poniżenia” (Ps 119,71).

Znamy zasadę, która głosi, że ból dzielony staje się połową bólu a radość dzielona jest podwójną radością. Przychodźmy raczej z naszymi bolami i radościami do Chrystusa. Klękajmy przed Jego krzyżem i zostawiajmy Jezusowi wszystko, także nasze grzechy. On będzie wiedział, co z tym zrobić, albo mówmy za ks. Dolindo: „Jezu, Ty sie tym zajmij”.

Człowiek wrasta duchowo, gdy się uniża, gdy sobą nigdy nie zasłania Pana Boga, gdy posiada ducha umartwienia, wyrzeczenia, panowania nad sobą. Przez post pokazujemy, że duch panuje nad materią, że potrafimy przezwyciężyć każdą złą pożądliwość, a w szczególności: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę tego życia. (por 1J 2,10).

 

               Zakończenie

Dobrą formą postu wydeptujemy sobie drogę do trwania w nadziei, że pokutą przezwyciężymy zło, że pokutą przebłagamy Pana Boga za grzechy i przewinienia i otrzymamy Jego błogosławieństwo. Naszą nadzieję wyrażajmy jak najczęściej w słowach: „Jezu, ufam Tobie”.  Dziękuję za uwagę.

drukuj