Homilia ks. bp. Antoniego Dydycza wygłoszona podczas uroczystości pogrzebowych śp. ks. infułata Józefa Wójcika


Pobierz Pobierz

Homilia JE ks. bp. Antoniego Pacyfika Dydycza, ordynariusza diecezji drohiczyńskiej, wygłoszona podczas Mszy św. pogrzebowej ks. infułata Józefa Wójcika

Ekscelencji najdostojniejszy księże biskupie Henryku Tomasiku, tutejszy pasterzu wraz z całym prezbiterium i alumnami, na którego ręce składam wyrazy głębokiego współczucia wraz z odejściem śp. ks. inf. Józefa Wójcika

Ekscelencje, czcigodni księża biskupi

Czcigodni księża infułaci, prałaci, kanonicy wszelkich stopni, wypełniający różne obowiązki na Niwie Pańskiej, tak w tej diecezji, jak i na terenie całej naszej Ojczyzny.

Wasza Magnificencji, czcigodny księże rektorze wraz z całym seminarium,

Wasza Magnificencjo księże prorektorze Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wraz z przedstawicielami świata nauki i kultury,

Kochane siostry zakonne, tak bardzo współpracujące w działalności ks. inf. Józefa,

Czcigodne damy, szanowni kawalerowie Rycerskiego Zakonu Świętego Grobu Jerozolimskiego, a także Rycerze Kolumba,

Szanowni przedstawiciele naszego Parlamentu różnych opcji, z panem wicemarszałkiem i przewodniczącym klubu poselskiego PiS na czele,

Szanowni przedstawiciele służb mundurowych: policji, ochotniczych i Państwowej Straży Pożarnej,

Szanowny panie marszałku wraz ze współpracownikami, przedstawiciele Urzędu Wojewódzkiego,

Szanowny panie burmistrzu wraz ze wszystkimi wójtami i burmistrzami tu zebranymi,

Żołnierze Wojska Polskiego, czcigodni kombatanci, druhny i druhowie, harcerki i harcerze,

Drodzy przedstawiciele mediów zwłaszcza Radia Maryja i telewizji Trwam, którym zawdzięczamy transmisję i dzięki czemu możemy pozdrowić wszystkich, którzy łączą się z nami, z obecnym tutaj ojcem dyrektorem, założycielem na czele,

Dostojne poczty sztandarowe, tak licznie zgromadzone,

Ukochani Parafianie, dzieci i młodzież, także ci, z tych placówek, na których wcześniej pracował ks. Józef,

Kochani krewni, przedstawiciele rodziny, przyjaciele, współpracownicy,

Wszyscy tu zebrani w tej pięknej, choć dzisiaj wyjątkowo małej świątyni, jak i ci, którzy przebywają na zewnątrz tak licznie zgromadzeni.

Ukochani Bracia i Siostry,

Oto jesteśmy świadkami ostatniej, kapłańskiej posługi śp. ks. Józefa. Tak to widzi Ojciec Święty Franciszek. A wyraża to w słowach, popartych nauczaniem bł. Jana Pawła II. Ofiarował nam tę myśl w swoim przesłaniu, jakie przekazał na zakończenie odwiedzin Progów Apostolskich, z myślą o wszystkich naszych rodakach, odnoszą się one również do śp. ks. Józefa Wójcika.„Wposłudze kapłańskiej światło świadectwa mogłoby być przyćmione lub «ukryte pod korcem», jeśli zabrakłoby ducha misyjnego, chęci «wyjścia» w nieustannieponawianym nawróceniu misyjnym, żeby szukać – także na peryferiach – i iść dotych, którzy oczekują na Dobrą Nowinę Chrystusa. Ten styl apostolski wymaga również ducha ubóstwa, wyrzeczenia, aby być wolnymi w głoszeniu i szczerym dawaniu świadectwa miłosierdzia. W związku z tym przypominam słowa błogosławionego Jana Pawła II: «Od nas wszystkich, kapłanów Jezusa Chrystusa, oczekuje się, abyśmy „byli” wierni wobec wzoru, jaki On nam zostawił. Abyśmy więc byli „dla drugich”. A coś jeżeli „mamy”, żebyśmy także „mieli dla drugich”. Tym bardziej, żejeśli mamy – to mamy „od drugich”» (…) (Przemówienie do alumnów, księży i zakonników, Szczecin, 11.06.1987)” (Ojciec Święty Franciszek, Przesłanie do Biskupów Polskich na zakończenie wizyty „ad limina Apostolorum”).

Wdzięczni jesteśmy Ojcu Świętemu Franciszkowi i bł. Janowi Pawłowi II za ich wypowiedzi, za te ich wypowiedzi, za ich nauczanie, ale ta wdzięczność w dniu dzisiejszym przybiera także postać zobowiązania. Żegnamy przecież Kapłana, który przez całe swoje życie kapłańskie świecił świadectwem wiary i miłości do Chrystusa.To światło było tym jaśniejsze, gdyż dawało o sobie znać ponurą nocą, którą było bezwzględne promowanie ateizmu w komunistycznym wydaniu. I dostąpił tej łaski, że pogrzeb jego odbywa się w święto konsekracji Bazyliki św. Piotra w Rzymie, dla podkreślenia tej jedności, której był wierny przez całe swe życie.

Ksiądz Infułat ciągle szedł do tych, którzy z różnych powodów, znaleźli się na peryferiach – do czego Papież zachęca – jak to miało miejsce w Wierzbicy. Odważnie głosił Chrystusa, wpatrując się w Jego Krzyż, jak to działo się w Ożarowie. I zawsze był „dla drugich”. To z myślą o nas podjął ryzykowną próbę uwolnienia Kopii Wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej, aby mogła odwiedzać swoich czcicieli, dzieci swoje. Troszczył się wielce, aby być „dla innych”, zapominając o sobie, godząc się na upokorzenia i więzienia.

To dzięki temu także obecnie przekonywująco brzmią, jeszcze bardziej, słowa Księgi Mądrości, nam dzisiaj przypomniane: „Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka”. Będę prześladowani, będą cierpieli wiele, ale ich męka nie złamie, nie dosięgnie. A cała „nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności”. Jesteśmy głęboko przekonani, kochany księże Józiu, że Pan znalazł cię godnym siebie. Przyjął twoją ofiarę, gdyż okazałeś się wierny „w miłości”. I dlatego korzystasz z nieśmiertelności.

Idźmy więc z radością na spotkanie Pana.

Pogody ducha i swoistej radości nie brakowało księdzu Józefowi. Chyba tak było od dzieciństwa. Na świat bowiem przyszedł, co prawda w Dzień Zaduszny, ale w Polsce przedwojennej był to dzień wolny od pracy i dawał okazję do spokoj­nej refleksji nad życiem i jego wymogami. Był to rok 1934, kiedy światowy kryzys gospodarczy dobiegał końca, a pozycja ekonomiczna Polski umocniła się w świecie, czego potwierdzeniem był silny złoty.

Ksiądz Józef urodził się w Gałkach Krzczonowskich, na terenie parafii Gielniów, z której w XV wieku wyruszył do Krakowa, a potem do Warszawy bł. Ładysław, przyjmując habit franciszkański stał się w przyszłości patronem stolicy. Jemu też zawdzięczamy ożywienie kultu maryjnego, i budzenie zainteresowania katolicką literaturą. Sam bowiem był autorem wielu tekstów.

Dobry to był przykład dla przyszłego obrońcy wolności Maryi. Druga wojna światowa mocno utrudniała uczęszczanie do szkoły podstawowej, co też da o sobie znać już po wojnie w zakresie liceum. Niemniej jednak szczęśliwie ks. Józef wszystko zaliczył. Wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu, które ukończył w roku 1958, w tym krótkim okresie odwilży politycznej, kiedy ks. Prymas Stefan Wyszyński mógł powrócić z uwięzienia i podjąć na nowo misję służenia Kościołowi i Polsce, ciesząc się zaufaniem kolejnych Papieży i mając nadzwyczajne uprawnienia otrzymane ze Stolicy Apostolskiej.

Święcenia otrzymał 15 czerwca z rąk ks. bp. Jana Kantego Lorka, sandomierskiego pasterza. Oczywiście, lata szkoły średniej były pełne komunistycznych ataków na Kościół. Zaraz po wojnie rząd ludowy zerwał stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską. A po wojnie też zaczęły się procesy biskupów i kapłanów. Media, chcąc się przypodobać władzy, rozpowszechniały różne oszczerstwa i kłamstwa dotyczące Kościoła. Dadzą o sobie znać różne prowokacje i naciski na duchownych, aby podejmowali współpracę z reżimem. Uwięziony zostanie ks. bp Czesław Kaczmarek, ordynariusz kielecki, przejdzie straszliwą gehennę. Potem nastąpi zamach na Kurię Krakowską, z odsunięciem ks. abp. Baziaka od kierowania archidiecezją; internowanie wszystkich biskupów katowickich. Uwięzienie biskupa Antoniego Baraniaka, sekretarza ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, a 25 września – w dzień bł. Ładysława z Gielniowa – kiedy po uroczystej Eucharystii ku jego czci odprawionej w kościele św. Anny, ksiądz Prymas powrócił do domu – to nieco później – przybyli przedstawiciele władz z funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa i obwieścili odsunięcie od pełnienia misji, powierzonej przez Papieża Piusa XII oraz decyzję o wywiezieniu z Warszawy. Na początku  w wielkiej tajemnicy do Rywałdu Królewskiego. Aresztowano potem wielu księży, zakonników i zakonnice, katolików świeckich. Wymyślano najdziwniejsze oskarżenia, wśród których częstym przestępstwem miało być szpiegowanie na rzecz Watykanu i Stanów Zjednoczonych. Nikt się nie przejmował, że w tym wszystkim prawdy nie było za grosz. Zło potrafi zaślepić. Nienawiść zagłuszała sumienie. I w takim to klimacie społecznym i kulturowym przygotowywali się młodzi chłopcy – seminarzyści. Musieli mieć wiele odwagi i wyjątkową formację rodzinną, aby wybrać taką drogę, aby zdecydować się na kapłańską służbę.

A była to posługa pełna zagrożeń i niebezpieczeństw.

Popaździernikowa odwilż szybko traciła swoje znaczenie. Ponownie zaczęto ponownie usuwać religię ze szkół. Zniesiono kolejne trzy święta, w tym uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Trzech Króli. Na nowo dały o sobie znać procesy i uwięzienia. Doświadczył tego zaraz na początku w pierwszym roku kapłańskiej misji ks. Józef. A ją rozpoczął w Ożarowie koło Ostrowca Świętokrzyskiego. Był czas wakacji 1958 roku. Dyrektor szkoły, nadmiernie posłuszny ateistom, usunął w wakacje krzyże ze szkolnych sal. Świeżo wyświęcony kapłan nie mógł z tym się pogodzić i większość Polaków. I w czasie niedzielnej Mszy św. powiedział: „Dzieci, Polska to nie Rosja. Jeżeli tam usunięto krzyże, to nie znaczy, że i tu nas mają być usunięte. Jeśli tam uczą dzieci bez krzyży, to nie znaczy, że i wy macie uczyć się bez krzyży w klasach. Konstytucja PRL gwarantuje nam wszystkim prawo do wolności sumienia i wyznania. Jeżeli te prawa zostały pogwałcone, to moim obowiązkiem jest domagać się sprawiedliwości, domagać się tego, aby wasze uczucia religijne były uszanowane”. Dzięki rodzicom krzyże powróciły na swoje miejsce, ale ks. Józef – niestety – trafił do sądu. Został skazany na miesiąc więzienia. Wyrok ten wykonał przebywając w więzieniu kieleckim, w pierwszym roku kapłaństwa.

A potem będzie pracował jako wikariusz w Połańcu, miejscowości zrośniętej na zawsze z kościuszkowską epopeją; następnie będzie Wsola, Skarżysko Kamienne i Wierzbica. Na tę placówkę zgłosił się sam, gdyż doszło tam do wielkiej awantury sprowokowanej przez UB. Jeden z wikariuszy ks. Zdzisław Kos, mając poparcie służb bezpieczeństwa, zbuntował poważną część parafian i ogłosił się proboszczem Niezależnej Samodzielnej Parafii Katolickiej w Wierzbicy. Natomiast katolicy wierniKościołowi gromadzili się w domu prywatnym. Kiedy i tego władze zabroniły, księża odprawiali Mszę św. i nabożeństwa na zewnątrz, albo w sieniach. Na księży napadano. Bito, smarowano twarze pastą od butów. Do tej to parafii został skierowany, na własne życzenie ks. Józef. W tych straszliwych warunkach przepracował sześć lat. Osiemnaście razy stawał przed sądem i tyleż otrzymał wyroków, z których dziewięć opiewało na pobyt w więzieniu.

Słusznie więc napisał ks. kard. Stanisław Dziwisz we wstępie do książki Czesława Ryszki „Infułat z Suchedniowa”: „Ksiądz Infułat Józef Wójcik to jeden z wielu kapłanów w naszej Ojczyźnie, którzy w trudnych dla Kościoła latach PRL-u dali bohaterskie świadectwo wiary, umiłowania Boga i ludzi. Przyjmowane przez niego z godnością cierpienia, zadawane przez komunistycznych urzędników, przez oficerów Służby Bezpieczeństwa, nie tylko go nie złamały, przeciwnie – umocniły w duszpasterskiej posłudze”.

W takiej też postawie najlepiej widać siłę i moc Kościoła.

Wśród sług Maryi

Nie mogło zabraknąć księdza infułata. Wyżej opisana sytuacja w Wierzbicy zmieni się radykalnie około roku 1968. Milenijne obchody przyczyniły się do ożywienia wiary. Ksiądz zbuntowany, po długiej walce wewnętrznej, powraca do jedności z Kościołem. A katolicy w Wierzbicy odzyskują swoją świątynię i chociaż wielu z nich było ciężko poranionych w wielu dziedzinach, to jednak czas i odnowa życia religijnego czyniły swoje. Z tego też względu po sześciu latach pobytu ks. Wójcik zostaje na krótko przeniesiony do Szydłowca, a później na cztery lata do Radomia i to do parafii pod wezwaniem Opieki Najświętszej Maryi Panny.

Ta opieka była potrzebna, ponieważ kopia Wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej, poświęcona przez Papieża Piusa XII, przywieziona z Rzymu przez Prymasa Tysiąclecia, nawiedzająca wszystkie parafie Polski, a w roku milenijnym wszystkie katedry, w czerwcu 1966 roku została aresztowana przez Służby Bezpieczeństwa. Umieszczona wprawdzie w bazylice Częstochowskiej, w bocznej kaplicy, ale zamkniętej na klucz. Wprawdzie Paulini mieli klucz, ale nie wolno im było otwierać. Bazylika była pod stałą obserwacją pracowników UB. Kontrolowano wszelkie samochody, podejrzane, które opuszczały Jasną Górę. I tak to trwało sześć lat. Natomiast peregrynacja odbywała się nadal. Do kościołów wnoszono puste ramy, świecę i Pismo Święte. Przeżycie było wstrząsające. Oto zwolennicy systemu, który potomkowie do dziś mają odwagę nawet w Sejmie przemawiać podkreślając jego demokratyczny charakter, aresztowali Obraz. Obraz Matki Bożej. W dziejach coś podobnego nie miało miejsca. Dobrze byłoby, gdyby ci, którzy jeszcze żyją, a przed laty uczestniczyli w tego rodzaju postępowaniu, jak uwięzienie Matki Bożej, biskupów, kapłanów i wielu innych osób niewinnych, opowiedzieli jak oni teraz to widzą, jak to czują. Czy coś zrozumieli? Sądząc z tego, co dociera z naszych mediów, to niektórzy jakby się niczego nie nauczyli. Zło bowiem niestety ma swój upór.

Tymczasem peregrynacja miała rozpocząć się w Radomiu i to 18 czerwca 1972 roku. W tym mieście pracował ks. Józef. Musiała Matka Najświętsza natchnąć go tą myślą, aby jednak postarał się o uwolnienie Cudownego Wizerunku. Plan był prosty. Trzeba było wieczorem ukryć się w Bazylice. Otworzyć nocą kaplicę, odpowiednio opakować Obraz, aby rano, gdy tylko kościelny otworzy Bazylikę, dyskretnie, jak odejdzie dalej, wynieść i umieścić w samochodzie, natychmiast odjeżdżając. O swoim planie ks. Józef poinformował księdza Prymasa. Otrzymał  błogosławieństwo. W bazylice ukrył się wraz z ks. Romanem Siudkiem. Dwie siostry z Mariówki, z honorackiego zgromadzenia Sióstr Służek zobowiązały się, że podjadą z samego rana, zatrzymają się niedaleko drzwi do Bazyliki samochodem marki „Nysa”. I wszystko poszło tak, jak było zaplanowane. Z pomocą Matki Najświętszej.

Księża dyskretnie włożyli pakunek do „Nysy”, a siostry szybko odjechały z Jasnej Góry. Stróże bezpieczeństwa nie zwrócili uwagi na taki zwyczajny wóz i na siostry. Obraz wkrótce znalazł się w Radomiu, ukryty na jakiś czas w komórce na węgiel przy plebanii obecnej katedry. Był to dzień 15 czerwca 1972 roku.

Trzy dni później obraz został uroczyście wniesiony na plac przed mariackim kościołem, przy którym duszpasterzował ks. Józef. Został wniesiony przez kardynała Stefana Wyszyńskiego, kardynała Karola Wojtyłę i biskupa Piotra Gołębiowskiego – sandomierskiego ówczesnego pasterza i ks. bp. Bronisława Dąbrowskiego. Podówczas bowiem Radom należał do diecezji sandomierskiej. Władze komunistyczne usiłowały dowiedzieć się, kto to wszystko zrobił. Domyślano się, ale dowodów nie było. W końcu dano spokój. A Maryja – z pomocą księdza infułata – kolejny raz odniosła zwycięstwo. Ksiądz zaś Józef nadal otrzymywał listy z pogróżkami. Usiłowano go na czymkolwiek przychwycić. Stwarzano różne zasadzki. Krzyże przyjmował, podstępów unikał, odważnie duszpasterzował. W tym też roku 1972 został mianowany duszpasterzem, potem proboszczem w Suchedniowie. Jak słyszeliśmy z ust księdza dziekana, prałata pracował 38 lat. W Suchedniowie pozostał także po przejściu na emeryturę

Skąd brał tę moc?

Przecież było nas ponad 38 milionów, a ksiądz infułat był jeden. Takie pytanie nasuwa się, kiedy zanurzamy się w życiorys ks. infułata. A odpowiedź? Posłuchajmy, co pisał do niego ks. kardynał Stefan Wyszyński, gdy zło go szczególnie atakowało: „Towarzyszę Ci modlitwą, gdy znowu jesteś w więzieniu. Do świętego Pawła Apostoła, który tak często przebywał w licznych więzieniach dla imienia Chrystusowego wszystkim moim gościom polecam Ciebie, by wspierali Cię modlitwą. Całuję ze czcią Twoje dłonie kapłańskie”. W tym samym tonie pisze kardynał krakowski Karol Wojtyła: „cały Kościół w Polsce, a zwłaszcza duchowieństwo modli się za księdza Wójcika, który swą ofiarnością i niezachwianym męstwem oddał prawdziwie kapłańską posługę Ludowi Bożemu (…). Wyrażamy przekonanie, że przez to zasłużył sobie na uznanie, a nie na więzienie”.

Wypada w tym miejscu przytoczyć także i to, co w obecności ks. bp. Zygmunta Zimowskiego, ówczesnego pasterza radomskiego oraz biskupa nominata, a dziś arcybiskupa częstochowskiego Wacława Depo, który w Szydłowcu był uczeniem księdza infułata, w czasie specjalnej audiencji powiedział Ojciec Święty Benedykt XVI, zwracając się do ks. Józefa: „vero confessore”, a więc, o to prawdziwy wyznawca Chrystusa.

To dzięki tej więzi z Chrystusem nie brakowało mu siły ducha. A jako proboszcz w Suchedniowie troszczył się bardzo o jakość życia religijnego. Nie żałował czasu ani sił. Natomiast na polu administracyjnym zabiegał o solidną odnowę świątyni. Wspierał budowę kościoła pw. św. Alojzego Orione w Ostojewie pobliskim. Był czas, że udał się z pielgrzymką do grobu św. Alojzego w Tortonie, który słynął z ogromnej życzliwości do Polski. Żywa więź z Italią zaowocowała powstaniem Kaplicy Włoskiej i Domu Przyjaźni Polsko-Włoskiej. Ten kierunek jego pracy kapłańskiej w pewnej mierze został wyznaczony przyjaźnią z ks. abp. Bronisławem Dąbrowskim, sekretarzem Konferencji Episkopatu Polski. Powstał też z czasem Ośrodek Kultury Chrześcijańskiej Jana Pawła II. Co więcej, Józef był też inicjatorem umieszczenia przed katedrą radomską pomnika Sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia, poświęconego przez ks. kard. Józefa Glempa i ks. kard. Józefa Ratzingera, podówczas Prefekta Kongregacji Nauki Wiary, dziś Papieża emerytowanego. Pamiętał o rodzinnej parafii i w Gielniowie ufundował niemal trzymetrowy pomnik z brązu bł. Ładysława.

Suchedniów zaś stał się swego rodzaju miejscem, do którego przybywało wiele osób, liczni dostojnicy z kraju i zagranicy, duchowni i świeccy. Magnesem zaś była osobowość kapłana pogodnego, dynamicznego, otwartego, który o sobie pisał: „Nie czuję się kapłanem szczególnie prześladowanym w minionym ustroju, po prostu wypełniałem swoje obowiązki zgodnie z sumieniem i powołaniem. A że miałem opinię wroga numer jeden Polski Ludowej – z tego jestem na swój sposób dumny”. Nam wszystkim, jakby na pożegnanie jako Dar Serca pozostawia książkę „Był taki Wielki Tydzień”.

W czasie tego tygodnia, który trwał lat osiemdziesiąt ks. Józef pamiętał o wszystkim, co dotyczyło Polski i Kościoła. Pamiętał o Męczennikach z Katynia, nie był mu obcy ból z tragedią smoleńską związany. Walczył o wolność słowa, otwarcie się na prawdę. Zawsze bliski katolickim mediom, o czym świadczą jego słowa zawarte w pożegnalnym liście z dnia 10 lutego tego roku, gdzie pisze „Kłaniam się ks. inf. Ireneuszowi Skubisiowi i jego współpracownikom z Tygodnika „Niedziela”. Mówię „Alleluja i do przodu” drogiemu ks. dyr. Tadeuszowi Rydzykowi, prześladowanemu przez Rząd RP i wrogie katolikom media. Gratuluję zwycięstwa w boju na multipleksie, wszystkim współbraciom i siostrom z Radia Maryja, Telewizji Trwam…”.

Kim był ksiądz infułat?

Krótka może być odpowiedź: był kapłanem oddanym Bożej sprawie, służącym ludowi i zakochanym w Polsce. Mimo życia tak bogatego w różne sytuacje, okoliczności, pełniąc obowiązki kapłańskie, zdołał uzyskać doktorat w zakresie prawa kanonicznego na ówczesnej Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, obecnie jest to Uniwersytet Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Był to rok 1971. Otrzymał kanonicką godność, został mianowany infułatem przez bł. Jana Pawła II, czyli protonotariuszem apostolskim. W roku 1995 odznaczony został Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, uzyskał od rządu włoskiego tytuł Cavaliere della Repubblica Italiana (1995), więc kawaler włoskiej republiki. Suchedniów obdarzył go godnością Honorowego Obywatela w 1997 r., przynależał do Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie (2002). Uzyskał Order św. Stanisława (2003), Krzyż Armii Krajowej (2003), Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski (2007), wreszcie Order Uśmiechu (2008). Był też mianowany kapelanem Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza w Jerozolimie.

Pozostało po nim wiele publikacji. Powstały także filmy, opowiadające o nim, jak „Kapłan z Suchedniowa” (2005), spektakl telewizyjny pt „Złodziej w sutannie” (2008) opowiadający o wywiezieniu obrazu Matki Bożej i wspomniana już pozycja Czesława Ryżki – „Infułat z Suchedniowa”.

W jego życiu nie zabrakło sportowego akcentu, co rpzy okazji tej olimpiady warto dodać, ponieważ był jednym z kapelanów polskiej reprezentacji na olimpiadzie w Atenach w 2004 roku.

Dokąd więc zmierzał swoim życiem?

Na to pytanie odpowiedź znajdujemy w jego postępowaniu. Ale z pewnym jej syntetycznym ujęciem spotykamy się w pożegnalnym liście, wcześniej wspomnianym, wysłanym ze szpitalnego łóżka. Najpierw pozdrawia zebranych na Jasnej Górze uczestników ceremonii wręczenia nagrody „Animus et semper fidelis”, przyznawanej przez Stowarzyszenie Morskie Gospodarcze im. Eugeniusza Kwiatkowskiego, założone przez kapitana Zbigniewa Sulatyckiego. A pisze ten list z tego względu, że będąc członkiem kapituły, przyznającej powyższą nagrodę, znał kandydatów i to im składał serdeczne życzenia, poczynając od ks. abp. Wacława Depo, metropolity częstochowskiego, nie zapomina o pośle Joachimie Brudzińskim i obecnym prezesie Stowarzyszenia Zbigniewie Wysockim. Pozdrawia Ojców Paulinów i innych, którzy już byli wcześniej wymienieni. Ofiaruje nam w darze serca książkę „Był taki Wielki Tydzień”, sam to pisze, którą przesłał też premierowi, martwiąc się o przyszłość naszej Ojczyzny. Przy okazji stawia przed rządem, ale i przed nami, pytanie: „Quo vadis, Polonia?” „Gdzie idziesz, Polsko?”. Wedle księdza infułata jest to niewłaściwy kierunek. Wspomina z sentymentem ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, Ojca Świętego, swoich „wspólników” przy uwalnianiu Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Serdecznie żegna i dziękuje biskupowi Henrykowi Tomasikowi, Adamowi Odzimkowi i wszystkich bliskich.

We wzruszający sposób wyznaje wiarę: „Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego i Trójcę Przenajświętszą. Trójco Przenajświętsza uwielbiam Cię! Wobec Was i przed Wami daję też świadectwo mojej wiary. Dziękuję Panu Jezusowi, że mnie niegodnego sługę, posłał na bardzo trudne odcinki mojego życia kapłańskiego. Za to, że mogłem walczyć w obronie krzyża nawet za cenę uwięzienia mnie (…)”. Wdzięczność wyraża wszystkim, z którymi się spotkał w życiu. Dziękuje służbie zdrowia i wszystkim, którzy nim się opiekowali w ostatnich dniach.

Wyznaje miłość do Ojczyzny, gdy pisze: „Wierzę, że Polacy są mądrym i wiernym Narodem. Nasz kraj poradził sobie z zaborcami i z komunizmem. Jestem przekonany, że poradzi sobie z liberalizmem i próbą narzucenia Polsce i światu szkodliwej dla rodzin ideologii gender. Musimy jednak trochę wycierpieć dla Chrystusa. Tylko przez cierpienie uświęca się Kościół, uświęca się naród (…) Spoglądając w pokorze na krzyż Chrystusa (…), moje cierpienie (…) z tej świętokrzyskiej kliniki ofiarowuję jako Akt Dziękczynienia Miłosierdziu Bożemu za dar kanonizacji dwóch wielkich Papieży – Jana XXIII i Jana Pawła II…”.

I dalej pisze, żegnając się z nami: „Ukochani! A gdyby Opatrzność Boża postanowiła zakończyć moją ziemską kapłańską pielgrzymkę (…), zwracam się do was słowami umiłowanego Ojca Świętego Jana Pawła II, wypowiedzianymi przed Obrazem Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej (…): «Proszę was, módlcie się za mnie teraz i po śmierci mojej». Bóg Wam zapłać! Niech Wam Bóg błogosławi i Maryja zawsze Dziewica…”.

A my – kochany księże Józefie – cóż ci na pożegnanie powiemy? Dziękujemy za przykład Twojego życia. Dziękujemy za wszystkie cierpienia, upokorzenia. I mamy nadzieję, głęboką nadzieję, ufamy, że jesteś szczęśliwy, gdyż Pan zastał Cię w pełni przygotowanym i czuwającym! Jak do tego zachęcał będąc na ziemi. Zresztą jesteśmy spokojni. O wszystko zatroszczyła się ukochana twoja i nasza Matka Jasnogórska Pani! Amen.

drukuj