Felieton „Spróbuj pomyśleć”: Rejtanowie, Ponińscy i 6,5 miliarda podejrzanych


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

W przededniu szczytu Unii Europejskiej w Brukseli przedstawiciele Polski zaproponowali odejście od zaprojektowanej w traktacie konstytucyjnym zasady podwójnej większości na rzecz systemu pierwiastkowego. Chodzi oczywiście o sposób liczenia głosów poszczególnych państwa podczas głosowania nad podjęciem decyzji. Zasada podwójnej większości oznacza, że przewagę w głosowaniu można uzyskać, jeśli za propozycją opowie się większość, czyli co najmniej 15 państw, które jednak muszą zarazem reprezentować 65 procent mieszkańców Unii. Ten system jest korzystny dla największych państwa, które dla przeforsowania swego stanowiska mogłyby kaptować państwa mniejsze. System pierwiastkowy natomiast tak jest nazywany, bo siłę głosów poszczególnych państw określa pierwiastek kwadratowy liczby ludności poszczególnych państw. System pierwiastkowy jest korzystniejszy dla państw średnich, takich jak Polska. Musimy jednak pamiętać, że również przy systemie pierwiastkowym Polska mogłaby zostać przegłosowana, to znaczy – zmuszona do postępowania wbrew własnemu interesowi. System pierwiastkowy odnosi się bowiem do konstytucji Unii Europejskiej, która odchodzi od zasady jednomyślności i przyjmuje zasadę większości głosów. Po przyjęciu konstytucji Unii Europejskiej weta już nie będzie.

Propozycja rządu polskiego wywołała krytyczne reakcje. Przewodniczący Komisji Europejskiej Barroso oświadczył, że Komisja „nigdy” nie zgodzi się na odejście od zasady podwójnej większości. Nawiasem mówiąc, już Winston Churchill zauważył, że „nigdy” to jest słowo, którego wymawiania nie można nikomu zabronić. Niezależnie od tego, stanowisko komisarza Barroso pokazuje, jak biurokratyczny internacjonał nabiera tupetu. Jeszcze konstytucja Unii Europejskiej nie została przyjęta, a tu proszę: Komisja „nigdy” – i tak dalej. Cóż to się będzie działo po ewentualnym przyjęciu konstytucji?

Krytyczne reakcje pojawiły się również w Polsce. Donald Tusk przestrzegł, by nie zachowywać się, jak Rejtan. Jako historyk powinien wiedzieć, że Rejtan swoim gestem próbował ratować resztki niepodległości państwa przed takimi łajdakami, jak Adam Łodzia-Poniński. Czyżby w tym konflikcie wolał utożsamić się właśnie z Łodzią-Ponińskim? Wprawdzie Rosjanie wynagrodzili go sutym jurgieltem, ale w pamięci narodowej nie ma on najlepszej reputacji. Rejtan, to co innego.

Odezwał się również Aleksander Kwaśniewski. Ooo, ten przyjąłby wszystko, co by mu kazali, zwłaszcza gdyby jeszcze ktoś zamachałby mu przed nosem jakąś eksponowana posadą. Niedoszły sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych, niedoszły sekretarz generalny NATO, musi zadowolić się dzisiaj operetkowym stanowiskiem programowego radcy Lewicy i Demokratów. Wielki cymes to nie jest, co tu dużo mówić, toteż Aleksander Kwaśniewski uwija się jak w ukropie, żeby przekonać rozdawców europejskich posad, ze na nim można polegać; za dobrą posadę sprzeda wszystko i każdego.

Tymczasem pani minister Gilowska przedstawiła założenia przyszłorocznego budżetu. Wprawdzie dochody mają być wyższe od dotychczasowych, ale deficyt, po staremu, wyniesie 30 miliardów złotych. Jest to prawie tyle samo, ile wynoszą koszty obsługi długu publicznego. Można powiedzieć, że gdybyśmy w przeszłości nie zadłużyli państwa, to można by dzisiaj mieć budżet zrównoważony. Niestety jest inaczej; dług publiczny przekracza 500 miliardów złotych i nadal się powiększa, właśnie wskutek corocznych deficytów.

Jeśli zatem jest tak niedobrze, to dlaczego jest tak dobrze? Minister Gilowska zapowiada bowiem wzrost gospodarczy na poziomie co najmniej 6 procent. Ano dlatego, że czym innym jest sytuacja w finansach publicznych, a czym innym – sytuacja w gospodarce.

Gospodarka ma się nieźle z kilku powodów. Po pierwsze – mamy dobra koniunkturę światową, między innymi dzięki Chinom. Po drugie – niedawni emigranci do Wielkiej Brytanii i Irlandii zaczynają inwestować w Polsce, co prawda przede wszystkim w nieruchomości, niemniej jednak. Po trzecie – rząd jak dotychczas specjalnie gospodarką się nie zajmował, co z reguły jest dla gospodarki korzystne. I wreszcie – po czwarte – według szacunków, około 30 proc. Produktu Krajowego Brutto, a więc tego, co zostało w Polsce wyprodukowane i sprzedane, powstaje w „szarej strefie”, czyli w konspiracji przed władzami. Oznacza to, że co najmniej połowa ludzi czynnych w gospodarce, z całym poświęceniem i w poczuciu odpowiedzialności za swoje firmy, za swoje rodziny, a także – za stan gospodarki – oszukuje i konspiruje, dzięki czemu koła się kręcą.

Może te uwagi wydadzą się komuś cyniczne, ale nic na to nie poradzę; taka jest prawda, bo te 30 procent PKB w „szarej strefie” oznacza tylko, jak złe i niekorzystne dla gospodarki mamy prawo. Dlatego też zapowiedzi likwidacji „szarej strefy” metodami represyjnymi budzą niepokój. Gospodarką nie mogą kierować podejrzliwi prokuratorzy, dla których świat jest obszarem zaludnionym przez 6,5 miliarda podejrzanych – tylko przedsiębiorcy. Obowiązkiem władzy publicznej nie jest ich podglądanie, podsłuchiwanie, czy prowokowanie, tylko ustanowienie mądrych i prostych praw, żeby przedsiębiorcy nie musieli uciekać w „szarą strefę”.

Jak wspomniałem, gospodarka ma się nieźle, w odróżnieniu od finansów publicznych, które są napięte. I to może zrodzić problemy dla gospodarki, mimo dobrych tendencji i mimo wzrostu gospodarczego. Jeśli wzrost gospodarczy nie objawi się również w postaci wzrostu siły nabywczej wynagrodzeń, mogą pojawić się naciski na płace, nawet gdyby nie były prowokowane przez krajowych i zagranicznych nieprzyjaciół obecnego rządu. Takie niebezpieczeństwo jest całkiem realne właśnie z uwagi na zapowiedziany wzrost dochodów budżetowych i 30-miliardowy deficyt.

Krótko mówiąc – największym problemem dla gospodarki może znowu okazać się państwo i to pokazuje, ze to na nim powinny skupiać się reformatorskie wysiłki rządu. Jeśli dotąd nie przyniosły one oczekiwanych rezultatów, to między innymi dlatego, że kolidują one z interesami potężnych grup nie tylko w kraju, ale i za granicą, które – podobnie jak w XVIII wieku – chciałyby utrzymać w Polsce status quo i podobnie jak wtedy – znajdują kolaborantów w kraju.

Stanisław Michalkiewicz

drukuj