Felieton „Spróbuj pomyśleć”: Parlamentarzyści i wariaci


Pobierz Pobierz

Szanowni Państwo!

Wprawdzie w naszej konstytucji zapisana jest zasada równości obywateli wobec prawa, ale, jak wiadomo, od każdej zasady są wyjątki. Tak zresztą było i w „Folwarku zwierzęcym” Jerzego Orwella, gdzie wprawdzie wszystkie zwierzęta były sobie równe, ale niektóre były jednak równiejsze od innych. W Polsce jest podobnie i z morza równych sobie obywateli wystają dwie grupy obywateli równiejszych. Te grupy, to parlamentarzyści i wariaci.

Parlamentarzyści nie są grupą jednolitą. Przeciwnie – bardzo zróżnicowaną. Jedni, dajmy na to, należą do klubu parlamentarnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, inni – do klubu Prawa i Sprawiedliwości, jeszcze inni – do Ligi Polskich Rodzin, Polskiego Stronnictwa Ludowego, a nawet – do Samoobrony. Są też parlamentarzyści niezależni, to znaczy tacy, których albo ktoś wyrzucił z klubu, albo tacy, którzy swój macierzysty klub zdradzili i teraz rozglądają się, komu by tu się nadstawić.

Podobnie z wariatami. Jednym wydaje się, że właśnie wynaleźli elektryczność lub perpetuum mobile. Innym znowu roi się, że są Napoleonami, albo jakimiś innymi sławnymi postaciami. Innym nic się nie wydaje, ale za to słyszą różne głosy i widzą rozmaite zjawy, słowem – każdy durak po swojemu s uma schodit – jak mówią Rosjanie.

Mimo tej ogromnej różnorodności między parlamentarzystami, podobnej zresztą, jak między wariatami, jest między nimi jeden wspólny mianownik. Zarówno parlamentarzyści, jak i wariaci, nie odpowiadają za swoje działania. Oczywiście podstawa tego braku odpowiedzialności jest w przypadku każdej grupy inna; parlamentarzyści nie odpowiadają za własne działania z powodu immunitetu parlamentarnego, podczas gdy wariaci – z powodu tak zwanych „żółtych papierów”, które też gwarantują im rodzaj immunitetu.

Oczywiście immunitet parlamentarny nie zapewnia parlamentarzystom nieodpowiedzialności absolutnej. Jeśli parlamentarzysta narobi głupstw, jest szansa, że nie zostanie ponownie wybrany, a więc – odsunięty od władzy. Zdarza się to, co prawda, stosunkowo rzadko, ale się zdarza. Ciekawe, że jest to mechanizm bardzo podobny do stosowanego w przypadku wariatów; jeśli wariat, dajmy na to, kogoś zamorduje, albo zrobi jakąś inną, okropną rzecz, nie idzie do więzienia, tylko bywa odsuwany od normalnego życia w szpitalu dla obłąkanych.

Niestety zarówno w przypadku wariatów, jak i w przypadku parlamentarzystów, wiele ich czynów powoduje szkody, które często trzeba odrabiać całymi latami. Trudno wymagać od wariatów, żeby te szkody naprawiali, zwłaszcza gdy są zamknięci w szpitalach dla obłąkanych. Parlamentarzyści jednak – to chyba co innego?

Oto przykład. W 1991 roku ówczesny kontraktowy Sejm, w którym posłowie PZPR, ZSL i SD mieli większość 2/3 głosów, uchwalił ustawę o związkach zawodowych i ustawę o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Obydwie te ustawy stanowią pocałunek Almanzora, jaki Polska Rzeczpospolita Ludowa złożyła na czole III Rzeczypospolitej, wszczepiając jej jad, rozkładający stopniowo cały państwowy organizm.

Ustawa o związkach zawodowych stanowi, że do założenia związku zawodowego wystarczy 10 osób, przy czym każda z nich może należeć do więcej niż jednego związku zawodowego. W jednym przedsiębiorstwie również może działać wiele związków zawodowych. W tej sytuacji, jeśli przedsiębiorstwo, dajmy na to, zatrudnia 1000 pracowników, to teoretycznie może tam działać nawet 100 związków zawodowych. W każdym z takich 10-osobowych związków, siedem osób może wybrać się do zarządu, a trzy – do komisji rewizyjnej. Stają się oni wskutek tego funkcyjnymi, wobec których obowiązuje szczególna ochrona stosunku pracy; nie można ani złożyć im wymówienia, ani nawet zmienić warunków. Co więcej – pracodawca ma obowiązek udzielania działaczom związkowym płatnych zwolnień na działalność związkową. Można zatem wyobrazić sobie sytuację, w której wszyscy pracownicy są funkcyjnymi działaczami, którzy już nic nie robią, tylko biorą pieniądze za działalność związkową. Prywatna firma natychmiast by w takiej sytuacji zbankrutowała, toteż nic dziwnego, że związki zawodowe wolą uwijać sobie gniazda w sektorze publicznym, na którym pasożytować jest znacznie łatwiej, przyjemniej i bezpieczniej.

Dzisiaj w rezultacie mamy już co najmniej 60 związków o zasięgu ogólnopolskim, zgrupowanych w kilku centralach. Najwięcej związków, bo aż 47, skupia Forum Związków Zawodowych, którym kieruje pan Siewierski. Wśród tych związków są bardzo podobne; na przykład obok Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych jest też Związek Zawodowy Pielęgniarek, a to przecież nie wszystko, bo oprócz tego działa też sekcja służby zdrowia NSZZ Solidarność. Obok Związku Zawodowego Policjantów działa Związek Zawodowy Pracowników Policji – i tak dalej. Dlatego między innymi spory zbiorowe są u nas takie trudne do zakończenia, bo jak jeden związek coś załatwi, to związek konkurencyjny zaraz podbija stawkę. Na samej tylko kolei działa coś z osiem, czy dziewięć związków zawodowych, więc jeden spór zbiorowy goni drugi, a puszczone samopas przedsiębiorstwo chyli się ku upadkowi.

Ta sytuacja, której przyczyną jest wspomniana ustawa o związkach zawodowych, nie tylko wystawia na szwank reputację całego państwa, co okazuje się, że mogą je wodzić za nos cztery rezolutne kobiety. Mniejsza zresztą o prestiż, chociaż on też się liczy, a poza tym takie rzeczy tylko zachęcają wrogów Polski, żeby sobie też trochę naszym państwem pokręcili. Znacznie ważniejsze są jednak szkody, jakie ustawa ta wyrządziła zarówno gospodarce narodowej, przedsiębiorstwom i wreszcie – zwykłym ludziom, którzy, jako podatnicy, muszą co i rusz składać się na sfinansowanie różnych pomysłów, jakie związkom zawodowym uda się narzucić rządowi. I za to nikt, ale do dosłownie nikt nie odpowiada!

Czy taką sytuację można tolerować? Uważam, że nie można. W interesie samych parlamentarzystów, którzy jednak powinni w istotny sposób odróżniać się od wariatów, trzeba wprowadzić zasadę, że poseł i senator odpowiada osobistym majątkiem za szkody spowodowane ustawą, za którą głosował i że takich roszczeń można by dochodzić przed normalnym sądem cywilnym. Wprowadzając taką zasadę, parlamentarzyści nie tylko położyliby kres swemu podobieństwu do wariatów, ale przede wszystkim udowodnili, ze dobro obywateli rzeczywiście leży im na sercu. Niektórzy na pewno nie dadzą się do tego przekonać, ale jakaś iskierka nadziei jest.


Szczęść Boże!

Stanisław Michalkiewicz

drukuj