Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski


Pobierz Pobierz

Nadeuropejczycy

 

Mianem „nadeuropejczyka” ochrzcił niemiecki tygodnik „Die Welt” prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Macron to przecież główny sojusznik Angeli Merkel w Unii Europejskiej. A jeśli tak, to i ona zasługuje na podobne miano. Dawniej Niemcy używali terminu „nadludzie” (Übermenschen) teraz tylko „nadeuropejczycy” (Übereuropäer). Co osobliwe do tego drugiego grona „nadeuropejczyków”, mimo pozornych unijnych problemów, może zostać zaliczona Polska. Niedawno w Brukseli zdenerwowany przez Nigela Farage’a Frans Timmermans, któremu tenże Brytyjczyk zarzucił, że traktuje Polskę zgodnie z sowiecką doktryną Breżniewa, odparł, że Unia Europejska bez Polski nie przetrwa. Nie byłem pewny, czy on tak na poważnie, ale ostatnia ofensywa dyplomatyczna Niemiec, pokazuje, że owszem. Timmermansowi się wypsnęło to, o czym prawdopodobnie wcześniej w „nadeuropejskim” gronie dyskutowali.

 

„Klucz do przyszłości Europy znajduje się nie tyko w Paryżu, ale i w Warszawie”, skonkludował niemiecki dziennikarz po wizycie nad Wisłą niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa. Nowego niemieckiego szefa MSZ-u przyjął nie tylko jego polski odpowiednik Jacek Czaputowicz, ale i premier i prezydent Polski.
A jego wizyta dopiero przecierała szlak dla kanclerz Angeli Merkel, która tuż po czwartym wyborze na ten urząd, odwiedziła Polskę, odbywając rozmowy z najważniejszymi funkcyjnymi osobami. Z racji, że była to jej druga wizyta po Francji, urosła w mediach do rangi symbolu. Interpretowana była jako czytelny znak, że Polska jest niezbędna przy planowanej sanacji Unii. Dodatkowo stanowiła swoisty „prztyczek w nos” dla Macrona, który niejednokrotnie niepochlebnie wyrażał się o naszym kraju. Kanclerz Merkel z pewnością chciała nie tylko jemu pokazać, kto w Europie rozdaje karty i z kim należy przede wszystkim się liczyć. Oczywiście nic na siłę. Łagodnie. Najpierw wspomniany szef niemieckiego MSZ-u Heiko Maas, z umiarem stwierdził, że to „w ostatnich latach Niemcy się wyobcowały od Polski, szczególnie od czasu kryzysu migracyjnego 2015 roku”. Następnie kanclerz Merkel dodała na konferencji prasowej w Warszawie, że „również Polska przyjmuje uchodźców. Być może pod względem geograficznym to są uchodźcy z innych regionów, ale Polska ma też tutaj swój wkład”. Jaka zadziwiająca zmiana stanowiska. Dotychczas kraj nasz był piętnowany za niechęć w przyjmowaniu uchodźców i brak europejskiej solidarności, a tu nagle tak duże zrozumienie polskich argumentów ze strony kanclerz Niemiec. Cóż się stało?

 

Otóż coraz głośniej mówi się i pisze w Brukseli, w Berlinie i Paryżu o swoistej walce o władzę w Europie. W wyniku przeciągających się rozmów koalicyjnych w Niemczech, pozycja Angeli Merkel nieco osłabła. Na czoło wysforował się prezydent Francji, przedstawiając swoją wizję pogłębiania integracji Unii Europejskiej, szczególnie dziewiętnastu krajów strefy euro. Okazuje się, że Niemcy nie chcą wspierać tylko wizji Macrona, a po wyborach kanclerz Merkel zamierza ruszyć z własnymi pomysłami. Plan Macrona „przymusowej wspólnoty budżetowej” zakładał m.in. utworzenie osobnego parlamentu dla 19 krajów strefy euro. Nie był atrakcyjny dla wszystkich krajów członkowskich. Zaczęła tworzyć się wobec niego opozycja i okazuje się, że kanclerz Merkel chętnie stanie na jej czele, szczególnie że realizacja francuskiego planu obciążyłaby niemieckiego podatnika. W rozgrywce tej Merkel ewidentnie stawia na Polskę. Tonuje więc swoje wcześniejsze wypowiedzi, rząd nasz wabi i zachęca. A Polska, podejmując dialog gubi gdzieś tak głośny do niedawna postulat wojennych reparacji. Jeśli już o finansach mowa, to najpoważniejszym problemem, przed którym stanie teraz Unia Europejska to spodziewana wojna handlowa z USA. Prezydent Donald Trump zamierza obłożyć cłami produkty takie jak stal, samochody, czyli produkty europejskie, ale de facto niemieckie. W konflikcie tym dochodzi już do zderzenia dwóch gospodarek – niemieckiej i amerykańskiej. Ta pierwsza potrzebuje silnego unijnego wsparcia. W tym, jak widać, także Polski. Na razie ceną za to jest wciąganie nas do wirtualnego grona „nadeuropejczyków”. Czy rząd Polski się tym zadowoli?

 

Mirosław Piotrowski

 

 

drukuj