Myśląc Ojczyzna – prof. Mirosław Piotrowski


Pobierz Pobierz

Niemcy wybrali

Niemcy wybrali. Najgorętszym tematem tutaj w Brukseli, jak i w krajach członkowskich Unii Europejskiej, jest wynik niedawnych wyborów parlamentarnych w Niemczech. Z pozoru właściwie nic się nie stało. Zwyciężyła partia Angeli Merkel – CDU, która historycznie już tworzy koalicję z bawarską CSU. Na drugim miejscu uplasowała się SPD Martina Schulza. Do Bundestagu po kilku latach przerwy weszli też liberałowie z około dziesięcioprocentowym poparciem. Niezły wynik zanotowali też Zieloni i lewica. Najwięcej emocji wzbudza jednak wejście po raz pierwszy do Bundestagu AfD, czyli Alternatywy dla Niemiec, która zajęła trzecie miejsce, uzyskując blisko 13% poparcia i 94 miejsca w niemieckim parlamencie. To burzy dotychczasowy demokratyczny spokój u naszych zachodnich sąsiadów. Głosy zdobyte przez tę formację odpłynęły od innych partii, szczególnie CDU.

Przy bardzo wysokiej frekwencji ponad 76%, mimo zwycięstwa, partia Angeli Merkel osiągnęła najgorszy wynik od 1949 roku. Również wynik SPD był najgorszy w jej historii, a w mediach niemieckich przedstawiany był jako „Wahlpleite”, czyli wyborcza plajta. Partia ta jako dotychczasowy koalicjant CDU/CSU zapowiedziała przejście do opozycji. Stąd też Angela Merkel, chcąc po raz czwarty zostać kanclerzem Niemiec, będzie musiała stworzyć tzw. jamajską koalicję (nazwa pochodzi od barw flagi Jamajki, które stanowią barwy partii CDU/CSU, liberałów i Zielonych, czyli czarny, żółty, zielony). To obecnie najbardziej prawdopodobna koalicja w Niemczech. No, chyba, że Martin Schulz i SPD zmienią zdanie. Jeśli nie, to kanclerz Merkel będzie miała w Bundestagu tak naprawdę dwie opozycje – SPD i AfD. Sądzę, że dla Merkel bardziej niewygodna będzie ta druga. Jej lider Alexander Gauland tuż po wyborach zapowiedział, że wybranych z list AfD do Bundestagu ponad dziewięćdziesięciu deputowanych zajmie się „polowaniem na Merkel”. Ugrupowanie to właściwie koncentruje się wokół dwóch tematów. Postuluje wyjście Niemiec ze strefy euro, a przede wszystkim zahamowanie niekontrolowanego napływu imigrantów do Niemiec. Szczególnie akcentowanie kwestii imigracji zapewniło AfD tak dobry wynik wyborczy.

Nowa koalicja, która się jeszcze tworzy, nie będzie więc miała łatwo. Zwłaszcza, że potencjalny koalicjant FDP zdecydowanie sprzeciwia się utworzeniu osobnego budżetu strefy euro i powołaniu ministra finansów dla krajów Eurolandu. Szef liberałów Krystian Lindner stwierdził „z nami w rządzie nie będzie żadnego ministerstwa finansów, żadnego wspólnego budżetu i wspólnej odpowiedzialności za długi w strefie euro”. A przecież wprowadzenie takiego rozwiązania zapowiedział niedawno w Parlamencie Europejskim szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, choć de facto nie był to jego pomysł, a raczej prezydenta Francji Emanuela Macrona. Jeden z włoskich dzienników wynik wyborów w Niemczech nazwał więc „ciosem” wymierzonym w Macrona. Niewątpliwie w dniu wyborów w Niemczech Macron odniósł aż dwie porażki. W tym samym czasie bowiem we Francji odbywały się wybory do Senatu, w których partia Macrona uzyskała dopiero czwarty wynik. Głosy senatorów wraz z głosami Zgromadzenia Narodowego konieczne są do przeprowadzenia niezbędnych reform nad Sekwaną. Wszystko wskazuje na to, że ich zabraknie. Biorąc pod uwagę drastyczny spadek poparcia wśród społeczeństwa francuskiego dla prezydenta Macrona oraz coraz większe antyrządowe manifestacje, prawdopodobnym jest, że prezydent Francji miast zajmować się jak dotychczas Polską, będzie musiał skoncentrować się nad sanowaniem ergo uzdrawianiem własnego kraju.

Jak ułożą się relacje Polski z Niemcami i Unią Europejską? To najczęściej zadawane u nas pytanie po wyborach w Niemczech.
Nie ulega wątpliwości, że kanclerz Angela Merkel, podobnie jak prezydent Francji, więcej energii będzie musiała zużyć na polityczne układanki i walki na własnym podwórku. Polująca na Merkel antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec doda wiatru w żagle podobnym formacjom w Unii Europejskiej, we Francji, Holandii Austrii, we Włoszech. Wiele wskazuje też na to, że rozdmuchaną na brukselskim forum tzw. sprawę polską, nadal pozostawi się unijnym urzędnikom pokroju Timmermansa. Uczestniczył on ostatnio w posiedzeniu Rady ds. Ogólnych, gdzie temat Polski został poruszony dopiero w ostatnim najmniej znaczącym punkcie zatytułowanym „any other business”, czyli „sprawy różne”.

Mirosław Piotrowski

drukuj