Zrezygnuję z karate…dla zakonu…

Bardzo się cieszę, że mogę być tu dziś razem z wami i powiedzieć kilka słów o historii mojego życia, o tym, że Pan Bóg nigdy się nie powtarza i dla każdego z nas ma coś niesamowitego. Ja w swoim życiu przeżyłam bardzo wielką przygodę związaną ze sportem, ponieważ w szkole średniej, do której zaczęłam uczęszczać, był klub sportowy sztuk walk Wschodu Karate-do Shotokan.

I od razu, tak jak przyszłam, bardzo się zaangażowałam w ten sport, zaczęłam trenować. Każdego dnia praktycznie było to centrum mojego życia, bardzo szybko pokochałam ten sport. Zaczęłam wyjeżdżać także na zawody, ponieważ był to klub sportowy. Na początku wiadomo, jak w sporcie, było różnie – od ostatniego miejsca, ale powoli, powoli, myślę, że dzięki uporowi i moim trenerom zaczęłam osiągać różne sukcesy. Na początku wśród juniorów, potem wśród seniorów. Tak jak już powiedziałam – był to najważniejszy cel mojego życia. Myślałam, że karate da mi szczęście, że to, co robię, jest oryginalne, że moje życie jest ciekawe, i myślę, że takie było. Gdzie w tym czasie był Jezus w moim życiu? Był ważny. Lubiłam się modlić, chodziłam do kościoła, ponieważ pochodzę z rodziny katolickiej. Wydawało mi się, że robię wszystko, co należy, że to jest to, co Bogu powinnam dać. Ale karate było dla mnie najważniejsze.

Przyszedł w moim życiu taki moment, że musiałam wybierać, gdzie chcę pójść po szkole średniej, i myślałam, że pójdę po linii sportowej, czyli zdam na AWF, będę trenerem, będę szkolić młode pokolenie karateków. I tutaj pierwsze zaskoczenie – ponieważ nie dostałam się na uczelnię, nie zdałam na AWF. Było to dla mnie trudne doświadczenie, gdyż posypały się wszystkie plany w moim życiu, to wszystko, co układałam bardzo misternie. Zdałam tego roku do innej szkoły, studium nauczycielskiego wychowania fizycznego, jednak był to dla mnie czas bardzo szczególny, dlatego że byłam daleko od swego macierzystego klubu i gdzieś w sercu zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem – dlaczego tak się zdarzyło, dlaczego akurat tutaj, czego Bóg pragnie dla mnie. Zaczęłam codziennie uczęszczać na Eucharystię – w moim sercu było ogromne pragnienie bliskości Jezusa. Tak jak wcześniej (muszę to powiedzieć szczerze) Msza Święta była dla mnie ważna, ale jeśli zawody były w niedzielę, to potrafiłam z niej zrezygnować, nie mając nawet wielkich wyrzutów sumienia, natomiast potem stała się ona centrum mojego życia. Wtedy, podczas Eucharystii, zrozumiałam, że w moim życiu nie jest tak, jak być powinno, to znaczy, że Jezus nie jest najważniejszy.

Był to trudny czas walki wewnętrznej, rozeznawania, patrzenia na własne życie. Myślę, że w tym momencie Jezus tak mocno zaczął we mnie działać, zaczął pokazywać mi pewne rzeczy. Któregoś dnia zrozumiałam, że Pan Jezus chce, żebym oddała Mu się całkowicie w życiu zakonnym. Był to dla mnie ogromnie trudny moment, bo ja stwierdziłam: „Dobrze, Panie Jezu, ale co z karate? Ja nie jestem w stanie z tego zrezygnować, ponieważ to jest coś bardzo pięknego. Uważam, że dobrze, że to jest, to coś fajnego w życiu”.

Potem nastąpił trzyletni bardzo trudny okres walki wewnętrznej, kiedy raz mówiłam Panu Jezusowi: „Dobrze, rezygnuję z karate”, po czym szłam na trening. Po trzech latach wyjechałam na mistrzostwa świata wraz z drużyną z Wrocławia. Były to Mistrzostwa Karate-do Shotokan Szkoły Funakoshiego w Anglii i tam udało mi się zdobyć pierwsze miejsce, zdobyć mistrzostwo świata w kata indywidualnym kobiet. Bardzo się cieszyłam z tego sukcesu, był to dla mnie szczególny moment. Jednak gdy byłam coraz bliżej momentu rozdania medali, stawałam się coraz smutniejsza. I tak się zastanawiałam: „Panie Jezu, powinnam się cieszyć, to taka szczególna chwila dla sportowca…”. Najmocniejszy moment przeżyłam, kiedy weszłam już na miejsce rozdania medali, słyszałam „Mazurek Dąbrowskiego”, widziałam polską flagę wciąganą na najwyższy maszt, a jednocześnie w sercu czułam ogromną samotność. Takie rozgoryczenie i jednocześnie słowa: „Czy jesteś teraz szczęśliwa…?”. Trenowałam 10 lat do tego momentu, tyle lat treningu dzień w dzień, po kilka godzin, tyle fascynacji i myślenia, że to da szczęście i nagle – nie jestem szczęśliwa. Łzy potoczyły mi się po policzkach i tak sobie pomyślałam: „Panie Jezu, jeżeli Ty dasz mi szczęście, to ja Ci teraz mówię „tak”, ale nie wiem co dalej z tym zrobić”. Pan Jezus od tego momentu bardzo szybko zaczął działać w moim życiu, ponieważ pojechałam na rekolekcje do Warszawy, przestąpiłam progi naszego klasztoru w Warszawie i tam zrozumiałam, poczułam, że to jest mój dom, że to jest to miejsce, gdzie Pan Jezus chce, abym była. W marcu 1996 roku wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej w Warszawie.

Jestem w zgromadzeniu 13 lat, 4 lata temu złożyłam śluby wieczyste, jestem bardzo szczęśliwa. Pan Jezus co dnia pokazuje mi, że mnie bardzo kocha, daje mi możliwość niesienia miłości drugiemu człowiekowi. I tak chciałabym wam powiedzieć: nie bójcie się oddać swojego życia Jezusowi, nie bójcie się postawić na to, żeby On był pierwszy w waszym życiu – nie drugi, nie któryś tam, ale właśnie pierwszy. Przyjaźń z Nim, kroczenie Jego drogą naprawdę daje szczęście. Bóg zapłać.

drukuj