Tak umiera człowiek święty

Z JE ks. kard. Fiorenzem Angelinim, pierwszym przewodniczącym Papieskiej
Rady ds. Służby Zdrowia i Duszpasterstwa Chorych, rozmawia ks. Mariusz
Boguszewski

W pontyfikat Jana Pawła II bardzo szybko wpisał się krzyż, cierpienie. Już
w niespełna trzy lata po wyborze – po postrzeleniu przez zamachowca, szpital
staje się dla Niego częścią Watykanu…

– Kiedy Jan Paweł II znalazł się w szpitalu, zastał tam swój Kościół.
Bardzo łatwo więc mógł uczynić swoje łóżko swego rodzaju katedrą. Była
to katedra bardzo oryginalna i przemawiająca wprost do serca. Pobyt w szpitalu
nie był momentem statycznym Jego pontyfikatu, była to wielka lekcja dla nas
wszystkich. Myślę, że właśnie ten etap zapisał się w historii jako czas
charakterystyczny, może nawet mocniejszy niż cuda, które dzieją się za Jego
przyczyną. Pamiętam, że przed jednym z moich wyjazdów poza granice Włoch
odprawiałem w szpitalu wraz z Ojcem Świętym Mszę Świętą. Dzięki łasce
Bożej odprawiłem ich w moim życiu wiele, ale tamta szpitalna pozostaje
niezapomniana i ciągle do niej wracam.

Jak Eminencja przeżywał inne spotkania z Ojcem Świętym?
– Oczywiście każde spotkanie z Janem Pawłem II było czymś niesamowitym.
Najczęściej rozmawiałem z Nim o chorych i o problemie cierpienia. To był
wielki dar rozmawiać z Papieżem. Jednocześnie nie chciałem, by te moje
spotkania przerodziły się w jakieś wyłącznie osobiste, z myślą tylko o
mnie. Chciałem, aby służyły one chorym, aby wpłynęły na poprawę jakości
mojej posługi. Wiemy, że w życiu Ojca Świętego cierpienie było zawsze
obecne, od dziecka. Dla Jana Pawła II była to szczególna łaska. Nigdy nie
stała się ona w Jego życiu jakimś przyzwyczajeniem. Znał wartość
cierpienia; kiedy przychodził ból fizyczny, wiedział, jakie ma znaczenie,
wiedział, że trzeba go przyjąć.

Doskonałym potwierdzeniem tego były także ostatnie dni życia Papieża
Polaka?

– Wierzę, że Jan Paweł II jeszcze przed śmiercią oglądał naszego Stwórcę.
Pamiętam tę ostatnią Drogę Krzyżową w rzymskim Koloseum, kiedy nie mógł
już chodzić i tylko ściskał w swoich rękach krzyż. Nie był to obraz
aktora z teatru dramatycznego, ale obraz świętego, który mówił: "Za
chwilę Cię zobaczę, Panie mój".

Ostatnie dni życia Jana Pawła II nazywane są ostatnią encykliką o śmierci
i umieraniu, ostatnią drogą krzyżową…

– W odchodzącym Ojcu Świętym stanęliśmy wobec cierpienia – cierpienia, które
naznaczone było zbliżającym się kresem życia. Widzieliśmy, że Papież
przyjął je z wielką spontanicznością, jako wolę Boga. Jeżeli musiałbym
jakoś nazwać te dni odchodzenia Jana Pawła II, powiedziałabym: "Tak
umiera święty".

Czy któreś z osobistych spotkań z Ojcem Świętym zapamiętał Ksiądz
Kardynał szczególnie?

– Jak już wcześniej powiedziałem, takich spotkań było wiele. Jednak myślę,
że do tych najbardziej osobistych kontaktów dochodziło wtedy, kiedy do mnie
dzwonił. Trzy razy usłyszałem w słuchawce głos Papieża. Dla mnie, zwykłego
człowieka, każde spotkanie z Tym Wielkim Człowiekiem było wydarzeniem
niezapomnianym. Zawsze zapraszał mnie do siebie z okazji moich urodzin, a to,
co najbardziej zapadło mi w pamięć, to to, że podczas tych spotkań starał
się, by przemienić je w radosne świętowanie. Taka postawa jest chyba
charakterystyczna dla wszystkich Polaków.

Jan Paweł II zmarł w przededniu Święta Miłosierdzia Bożego, które On
sam ustanowił. Jakie znaczenie ma ta zbieżność dat?

– To oczywiście bardzo ważne okoliczności. Ich znaczenie związane jest z
przygotowaniem duchowym każdej duszy, według relacji, którą ona ma z Bogiem,
z Bogiem miłosiernym. Jeżeli Pan Bóg miał w tej dacie śmierci jakiś plan,
to jest to wiadome tylko Jemu. Ważne jest, aby nie pozostawać na płaszczyźnie
"podziwiania", emocji, aby nie spłycać tego wielkiego przesłania,
które płynie z całego wielkiego i świętego życia Jana Pawła II.
Temat miłosierdzia Bożego jest zawsze fascynujący. Pojęcie "miłosierdzie
Boże" bez wątpienia odnosi się do kondycji człowieka, który jest
zbawiony, ale przez grzech oddala się od Boga. Odkąd Adam i Ewa zostali
poddani próbie, zerwana została jedność z Bogiem, co powoduje możliwość
częstego upadku. Człowiek inteligentny, wolny, tzn. taki, który wie, jak używać
rozumu, w swojej wrażliwości nie może nie czuć tego, co jest przeciwko
Stworzycielowi. Znając te zależności i swoją skłonność do grzechu, człowiek
prosi Boga o pomoc w życiu zarówno osobistym, jak i społecznym. Tu objawia się
Bóg jako nieskończone Dobro, nieskończona miłosierna Miłość, której każdy
z nas potrzebuje.

Od początku swojego kapłaństwa Ksiądz Kardynał stykał się z chorobą,
cierpieniem. Co można by poradzić tym, którzy opiekują się ludźmi chorymi,
w szczególności tymi cierpiącymi na choroby przewlekłe?

– W tym przypadku nie trzeba dawać porad. Bez względu na to, kto staje
naprzeciw chorego – czy to biskup, czy to ksiądz, czy to kobieta, czy to mężczyzna,
jeżeli podchodzi do cierpiącego z delikatnością, jeżeli czuje potrzebę
pomocy choremu, to wyobraźnia sama mu podpowie, jak pomagać, co robić, jak się
zachować. Powinniśmy zawsze wsłuchiwać się w znaczenie tego cierpienia, które
wypełnia się w tym konkretnym człowieku, a które jest dla nas wzorem. Nie
jest to łatwe do przyjęcia.

Po liście apostolskim Jana Pawła II "Salvifici doloris", 25 lat
temu, powstała Papieska Rada ds. Służby Zdrowia. Ksiądz Kardynał był jej
pierwszym przewodniczącym. Dlaczego i jak ona powstała?

– Wiemy, że istnieją tajemnice. To też można nazwać "tajemnicą".
Jezus Chrystus nie powiedział, żeby jego uczniowie byli adwokatami,
matematykami, ani nawet teologami, ale zalecił: "Opiekujcie się jedni
drugimi". Stąd też był jakiś wielki niedobór w Kościele. Brakowało
dowartościowania znaczenia cierpienia w procesie odnowy moralnej świata. A
przecież zbawienie przyszło przez cierpienie. Teologia krzyża nie jest czymś
oddzielnym w religii chrześcijańskiej. Wpisuje się w pełnię planu
zbawienia. Pamiętamy, że w Ogrodzie Oliwnym Pan Jezus prosił swojego Ojca w
Niebie: "Jeżeli to możliwe, to oddal ode Mnie ten kielich", tzn. nie
chcę więcej cierpieć; ale dodał też: "Jednak nie Moja, lecz Twoja wola
niech się stanie". I jak wiemy, zaakceptował cierpienie i męczeństwo na
krzyżu. Dlatego trzeba podkreślić zbawczy charakter cierpienia ludzkiego. Stąd
też było niezrozumiałe, dlaczego Kościół nie miał dotychczas jakiegoś
"żywego ciała", które zajmowałoby się problemem cierpienia – tak
jak inne watykańskie dykasterie, które służą człowiekowi w porządku
duchowym bądź materialnym.

Kiedy powstała myśl o powołaniu rady?
– Gdy pracowałem w Rzymie w duszpasterstwie chorych i służby zdrowia, zdałem
sobie sprawę, że zarówno chorzy, jak i ci, którzy się nimi opiekują, są
jakby drugą wielką diecezją. W tamtym czasie w Rzymie było to blisko milion
sześćset tysięcy ludzi. Ta posługa w świecie chorych została w tym czasie
niejako dowartościowana w zapisach II Soboru Watykańskiego. Najważniejszym
stwierdzeniem było to, że Kościół jest obecny w szpitalu, do którego
trafiają wszyscy, bez względu na wiek, wykształcenie etc. Prawdziwy Kościół
cierpiący jest właśnie w szpitalu.
Pięknym zaskoczeniem było to, że w tym samym czasie, kiedy byłem w Rzymie, w
tę samą formę duszpasterstwa w Krakowie zaangażowany był ks. kard. Karol
Wojtyła. Oczywiście wtedy go nie znałem; nie wiedziałem, kto to jest. Pamiętam
dobrze Jego pierwsze wystąpienie po wyborze na Papieża. W tym króciutkim
przemówieniu Jan Paweł II poprosił wszystkich chorych o modlitwę w intencji
Jego pontyfikatu. Nazajutrz natomiast pojechał do polikliniki Gemelli, żeby
odwiedzić chorego – wtedy księdza, a dziś już kardynała Andrzeja Deskura,
swego przyjaciela. Kilka dni później odwiedził też szpital św. Jakuba
nieopodal Watykanu. Było to bardzo poruszające i napawało mnie nadzieją.
Dostrzegałem w Nim duszpasterską pasję w podejściu do chorych i służby
zdrowia.
Z łatwością więc przy okazji spotkania z Papieżem udało mi się podjąć
temat powołania do życia dzisiejszej Papieskiej Rady ds. Służby Zdrowia i
Duszpasterstwa Chorych. Jan Paweł II zapoczątkował później piękną tradycję
nawiedzania rzymskich szpitali we wszystkie niedziele wielkanocne. Przechodząc
od sali do sali, zatrzymywał się przy każdym łóżku, przy każdym chorym i
błogosławił. Było to pięknym przykładem, dodawało odwagi i sił, także w
mojej posłudze. Szczególnie, że z organizacją rady nie było łatwo, gdyż
należało pokonać wiele problemów biurokratycznych, również w kurii, gdyż
była to organizacja trochę inna niż wszystkie. Z początku nasza rada była
połączona z Kongregacją ds. Świeckich. Po mniej więcej roku staliśmy się
oddzielną dykasterią, taką, jaką tworzymy dzisiaj. Obecnie prowadzi ją
Polak – ks. abp Zygmunt Zimowski, który – jestem tego pewien – może dla świata
chorych zrobić wiele dobra.

Jak Polacy powinni zachowywać ten wielki skarb, jakim jest pamięć o Janie
Pawle II?

– Nie jestem kompetentny, by cokolwiek w tej kwestii radzić. Jednak według
mnie, aby zachować dziedzictwo Jana Pawła II, nie należy robić hałasu. Świętość
musi być rozpoznana, podziwiana, a przede wszystkim naśladowana. Bez zbytniej
reklamy, która powoduje niepotrzebny hałas i pociąga za sobą ryzyko
zatracenia tego, co najważniejsze. Jan Paweł II nie potrzebuje wyniesienia na
ołtarze. To my potrzebujemy tego aktu. Chodzi o to, żeby tę wielką postać
Kościoła nie tylko podziwiać, ale także naśladować. A Pan Jezus wie, co
trzeba robić i w jakiej kolejności. Bóg nie ma potrzeby poparcia. On cieszy
się z modlitwy, cierpienia ofiarowanego w tej intencji. Oby postać Jana Pawła
II pozostała w historii jako wzór modlitwy i znoszenia cierpienia fizycznego i
duchowego. Nikt jeszcze nie spisał dziejów duchowego i fizycznego cierpienia
Jana Pawła II i pewnie trudno byłoby zrobić to w sposób wyczerpujący.

Naśladowanie Jana Pawła II to wyzwanie dla wiernych. Czy może to również
stanowić nadzieję dla Europy i świata?

– Dzisiejszy świat potrzebuje świętych. Musimy ukazywać świętość, ale z
wielką pokorą. Jeśli wierzyć statystykom, to ważnym znakiem jest dla nas
liczba powołań. Powinniśmy mieć odwagę pytać, dlaczego w wielu krajach
jest tak wiele zamkniętych kościołów. Ale nigdy nie możemy popadać w
pesymizm. Tak jak nas uczył Jan Paweł II, trzeba wciąż szukać nowych dróg,
które pomogą nam, współczesnym ludziom, dojść do zbawienia. A cierpienie
ma zawsze wymiar zbawczy.

Ksiądz Kardynał zna Polskę, odwiedza ją, a w czasach komunistycznego
zniewolenia nie wahał się, by naszemu Narodowi nieść pomoc…

– Pierwszy raz byłem w Polsce, kiedy nikogo jeszcze tu nie znałem. Mieszkałem
wówczas w hotelu. Pomoc rzeczywiście organizowałem, także materialną. Ale
nie mówię tego po to, żeby się tym chwalić. Później kilka razy brałem
udział w uroczystościach święceń kapłańskich, diakońskich, a także
sakrze biskupiej. Moje pierwsze oficjalne spotkanie z Konferencją Episkopatu
Polski odbyło się przed laty, kiedy wraz z katolickimi lekarzami z Włoch
przywieźliśmy nowoczesny sprzęt medyczny jako świadectwo wartości życia
ludzkiego.
Później byłem obecny na święceniach biskupich ks. abp. Zygmunta Zimowskiego
w Radomiu. Z tamtego wydarzenia pamiętam bardzo zabawną sytuację. Kiedy
przemawiałem po włosku, otrzymałem spore brawa. Zdałem sobie wówczas sprawę
z tego, że wszyscy Polacy rozumieją język włoski. Wspomnę też, że Jan
Paweł II chciał, aby Uniwersytet Jagielloński w Krakowie nadał mi tytuł
doctora honoris causa. I tak też się stało w czasie wspaniałej uroczystości.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl