O Ojcu Albercie Mieczysławie Krąpcu zwyczajne wspomnienie

Ojciec Albert Krąpiec jako Magister!
Było to w roku 1954, w miesiącu sierpniu, kiedy przybyłem do kapucyńskiego klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą i spotkałem się z kilkunastoma nowymi kolegami, którzy pochodzili z całej Polski. Wśród nich był także Mieczysław Orłowski, który pielgrzymując do franciszkańskiej wspólnoty, zatrzymał się na parę lat wśród Dominikanów. Jako znacznie starszy od reszty współnowicjuszy często bawił nas różnymi wspomnieniami, a wśród nich wyjątkowo sympatycznie brzmiało imię Ojca Alberta, którego nasz kolega nazywał Magistrem.
Znajomość Ojca Profesora nasz Mieczysław, w zakonie br. Kamil, wyniósł z Krakowa, gdzie przebywał w klasztorze dominikańskim jako brat zakonny. Odwoływał się w dominikańskich doświadczeniach tylko do Ojca Alberta, oczywiście podkreślając jego wielką wiedzę, wykształcenie, a także ogromną prostotę i serdeczność. To właśnie z nim, już z profesorem, młody wówczas dominikanin często dialogował i nie mógł się nadziwić, z jaką trafnością i prostotą Ojciec Albert odnosił się do jego pytań, a nawet uwag.
Byliśmy nieco zaskoczeni, dlaczego z takim szacunkiem dodaje do imienia Ojca Alberta tytuł Magister. Okazało się, że jest to specyfika wyłącznie dominikańska. Ktoś bowiem mógł cieszyć się naukowym tytułem profesora, ale był Magistrem w rozumieniu synów św. Dominika. Tytuł ten bowiem nadawano jedynie tym, którzy mając określoną wiedzę w różnych dyscyplinach, jednocześnie byli mocno wrośnięci w szkołę dominikańską, w scholastycznym, a w tym wypadku neotomistycznym rozumieniu. Magister był to tytuł wyjątkowy i zasługujący na szczególny szacunek, gdyż był znakiem jakby jedności pomiędzy nauką i dominikańską duchowością. Całą tę wiedzę zawdzięczam memu już zmarłemu koledze jeszcze z lat pięćdziesiątych minionego wieku.

Ojciec Albert Krąpiec w domowych bamboszach

I tak z latami o. Albert Krąpiec coraz częściej pojawiał się w naszych seminaryjnych wykładach, dzięki swoim pozycjom wydawniczym. A chociaż było wtedy trudno o rzeczową i szybką informację, zwłaszcza odnoszącą się do spraw kościelnych, to jednak od naszych wykładowców coraz częściej słyszeliśmy o neotomizmie, o jego głównym promotorze w Polsce, a następnie profesorze Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Nadszedł jednak czas, że po przyjęciu święceń kapłańskich znalazłem się w Lublinie, skierowany na studia z zakresu socjologii, która w tamtych czasach była sztucznie podczepiona pod Wydział Filozofii, pomieszczona w Sekcji Filozofii Praktycznej. I wydawało się czymś naturalnym, że już teraz będzie więcej okazji do osobistego spotkania się z o. Albertem Krąpcem. I tak się stało.
Ale zanim doszło do tego, poznałem Ojca Krąpca z zupełnie innej strony. Otóż, jest taki piękny zwyczaj, że w miejscowościach, gdzie są klasztory dominikańskie i franciszkańskie, tam uroczystości św. Dominika przewodniczą franciszkanie, oczywiście w kościele dominikańskim, a w dniu św. Franciszka liturgię solenną sprawują dominikanie. W Lublinie istnieje prawie od zawsze klasztor dominikański, z nim kojarzy się Stare Miasto, a zwłaszcza ulica Złota. To tam przechowywano największą część relikwii Krzyża Świętego. Na Krakowskim Przedmieściu zaś skromnie mieszkali i pracowali kapucyni od ponad dwustu lat, z przerwą na lata carskiej kasaty.
I zaraz pierwszego roku pobytu, w dniu św. Dominika wypadło mi wziąć udział w uroczystej celebrze. Ojciec Gwardian mówił kazanie, a ja sprawowałem Najświętszą Ofiarę. Czas wakacyjny nie sprzyjał frekwencji, ale Święty Krzyż zawsze był wielkim znakiem, a duchowość dominikańska miała nie tylko licznych sympatyków, ale i praktyków.
Po zakończeniu liturgii zostaliśmy zaproszeni do refektarza zakonnego. I tutaj spotkało nas wyjątkowe zaskoczenie. Otóż mistrzem kucharskim okazał się Ojciec Profesor filozofii, a więc o. Albert. On dyrygował przy kuchni, on dobierał potrawy, on je nakładał na półmisek. A od czasu do czasu dawał się słyszeć jego głos, bez nalotu profesorskiego, spontaniczny, ale też ciepły, wyjątkowo serdeczny. I tak było przez cztery lata, gdy przychodziłem do dominikanów, aby uczestniczyć w uroczystości ku czci ich Założyciela, zaprzyjaźnionego bardzo ze św. Franciszkiem z Asyżu. Przedziwne są drogi Pańskie, a jeszcze dziwniejsze ścieżki, którymi porusza się człowiek.

Ojciec Albert Krąpiec za katedrą i przy maszynie

Nie za często dane mi było uczestniczyć w wykładach o. Krąpca. Filozofia praktyczna miała swoje kierunki, ale przecież universitas jest taką przestrzenią, gdzie wymiana opinii na temat wykładów i wykładowców jest wyjątkowo szczera i spontaniczna, przeważnie sprawiedliwa. Ojciec Krąpiec cieszył się opinią profesora, który najtrudniejsze kwestie filozoficzne potrafił wyjaśnić przy pomocy prostych ilustracji. Nie było więc większego kłopotu ani z bytem, ani z jego istotą czy też z istnieniem, nie mówiąc o przypadłościach. Krowa machająca ogonem w zrozumieniu wielu rzeczy była w stanie dopomóc. Zawsze wszakże pod warunkiem, że korzystał z takich skojarzeń sam profesor Krąpiec.
Jego także posługa rektorska, mimo że trwała trzynaście lat, wbrew różnym przesądom, stała się wielkim darem dla uczelni, Kościoła i Polski. A rektor KUL robił wrażenie na nas wszystkich swoistego giganta organizacyjnego. Mówią o tym prace podjęte i dokonane. Taką pochwałę głoszą projekty i cała wizja przyszłości uczelni, wciąż skazywanej na zanik.
Nawet przejście na emeryturę nie osłabiło siły woli, nie pomniejszyło mocy ducha. Świadczą o tym często pojawiające się publikacje. Kierunek filozoficzny, który Ojciec Albert reprezentował, na trwałe wpisał się w dzieje współczesnej myśli, przynajmniej w ludzkich umysłach.
Problem człowieka i jego losu; kwestia prawdy, dobra i piękna; obecność zła w świecie i w człowieku; i tak po kolei, można by wymieniać dziesiątki różnych spraw mówiących i odnoszących się do człowieka. A wszystko to solidnie umocowane w Bożym planie i w Bożej miłości.
Nie zabrakło też wątku maryjnego. On, wybitny naukowiec, podziwiany filozof nie krępował się każdego dnia podczas zakonnych Nieszporów z chóru zakonnego wędrować przed wizerunek Matki Najświętszej i śpiewać dziękczynne „Magnificat”, a do zakonnego imienia Albert dodał Maria.

Pożegnanie!

Ojcze Albercie Mieczysławie Krąpcu, Rodaku zbaraski, żegnaj i idź w pokoju na spotkanie z Mądrością. Szkoda, że musieliśmy się oddalić od biurka, przy którym tak chętnie pracowałeś do końca. Módl się w intencji wszystkich, którzy będą zajmowali się nauką, a zwłaszcza filozofią. Świat potrzebuje Bożej filozofii, a ludzkość czeka na następcę o sercu otwartym, o woli prostej i o umyśle zakorzenionym w Bogu.


+ Antoni P. Dydycz OFM Cap.,
Biskup Drohiczyński
drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl