Człowiek żyje na wieczność

Z ojcem Mieczysławem Albertem Krąpcem OP, wybitnym polskim filozofem, współtwórcą Lubelskiej Szkoły Filozoficznej, wieloletnim rektorem KUL, autorem ponad 30 monografii z dziedziny filozofii, doktorem honoris causa m.in. Universitas Catholica Louvaniensis (Leuven), Pontifical Institute of Mediaeval Studies (Toronto), członkiem licznych towarzystw naukowych, inicjatorem wydania Powszechnej Encyklopedii Filozofii, wspaniałym, niezapomnianym profesorem i wychowawcą pokoleń studentów KUL, rozmawia Justyna Wiszniewska


Na terenie dzisiejszej Ukrainy istnieje góra o nazwie „Krąpiec”. Czy miejsce to związane jest z rodziną Ojca Profesora?

– Wioska, w której się urodziłem – Berezowica Mała, leży na Podolu w górach Miodoborach, mających ponad 500 milionów lat. Zaczynają się one właśnie od najwyższej góry w tej okolicy, liczącej 420 m n.p.m., która nazywa się „Krąpiec”, gdzie są pochowani moi dziadkowie, stąd nazwa góry związana jest z moją rodziną. Natomiast istnieje wieś w Radomskiem, której nazwę pisze się po łacinie „crampe”. Była to wioska nad rzeką Krępianką. „Am” w staropolskim języku czytało się jak „ą”, nie było nosówek. A więc mówiło się „krąpe”, a mieszkaniec tej wioski to „krąpiec”. W Sandomierzu był też stary ród Krępów, który zdradził swoje miasto, otwarłszy drzwi dla Tatarów, którzy złupili je i wymordowali 49 dominikanów: bł. Sadoka z towarzyszami, a następnie poszli dalej na Legnicę. Leszek Biały całą rodzinę Krępów wyrzucił z Polski – mieli pójść na wschód, skazani na wieczną banicję i hańbę. Jedyny z tego rodu, który powrócił do szlachectwa, to był Zbigniew Oleśnicki – za uratowanie Władysława Jagiełły przed dwoma krzyżackimi rycerzami. Tak więc moi przodkowie osiedlili się prawdopodobnie w średniowieczu na Podolu w okolicach Podkamienia. Znalazłem zapisy w parafii w Podkamieniu, istniejącej od początku XVII w., dotyczące moich przodków. Zamieszkiwali oni też wsie Milno i Gontowę. Krąpiec to bardzo dziwne nazwisko. Ja zawsze mówię, że jeszcze „krąp” to jest nazwa ryby, a mała ryba to „krąpiec”.

Jak Ojciec Profesor wspomina swoją rodzinną miejscowość?

– Nasza wioska należała przed wojną do diecezji kamieniecko-podolskiej, a później lwowskiej. W wiosce było gros Polaków, ale też Rusini – późniejsi Ukraińcy oraz jeden Żyd. Przed wojną stosunki między Polakami a Rusinami były bardzo poprawne, a nawet niejednokrotnie przyjacielskie. Granica, jak mówię żartem, przebiegała… w łóżku. Chłopy żenili się z kobietami Rusinkami – grekokatoliczkami, bo to był wcześniej zabór austriacki. Prawosławni byli pod zaborem rosyjskim. A jednak naszą miejscowość, a także wielu mieszkańców tamtych stron spotkało ogromne nieszczęście. W 1943 r. Ukraińska Powstańcza Armia wpadła w nocy i w okrutny, barbarzyński sposób wymordowała 321 osób, a później nieustannie przychodziła i dobijała resztę, która ocalała. Ci, którzy przyszli, to była specjalna organizacja terrorystyczna, która dokonała ludobójstwa. Wieszano niemowlęta na jelitach matki, obcinano genitalia albo piersi, rozpruwano brzuchy matek ciężarnych, zabijano dzieci. Celem nacjonalistów ukraińskich było wymordowanie miejscowej ludności. Ja już byłem wtedy w zakonie, ale mieszkańcy musieli opuścić to miejsce i zostawić cały dorobek życia.
W Tarnopolu Ojciec Profesor uczył się w słynnym Gimnazjum im. Wincentego Pola.

Jaka to była szkoła?

– Na bardzo wysokim poziomie. Do gimnazjum poszedłem, mając 10 lat. Zorganizowane było na wzór Theresianum wiedeńskiego: 8 lat łaciny, 7 lat języka niemieckiego, 5 lat greki, kultura klasyczna. Moje gimnazjum miało sławnych absolwentów, takich jak: poeta i geograf Wincenty Pol, bł. o. Jan Beyzym – misjonarz i apostoł trędowatych, generał Franciszek Kleeberg, archeolog Kazimierz Michałowski czy Aleksander Brückner, twórca historii polskiej kultury i literatury. Ksiądz, który mnie uczył, a był kolegą Brücknera, powiedział mi kiedyś: „Mieciu, uważaj, siedzisz w tej samej ławce, w której siedział profesor Brückner – sława światowa i chluba Polski. Żebyś nie przyniósł wstydu…”. Warto nadmienić, że nasze gimnazjum było tak dalece gimnazjum humanistycznym, że w wyższych klasach modlitwa przed rozpoczęciem nauki prowadzona była w języku łacińskim albo greckim. Naturalnie, również znajomość literatury starożytnej – łacińskiej i greckiej – stała na bardzo wysokim poziomie. Nie znać Homera, nie znać Hezjoda, Ajschylosa, Sofoklesa, Eurypidesa, Platona, to był wstyd. Dziś nie ma już takiego wysokiego poziomu kształcenia. No i naturalnie była w nas, można powiedzieć, jakaś zwiększona świadomość polskości.

Czy w gimnazjum istniało coś takiego jak wychowanie patriotyczne?

– Nie było żadnego patriotycznego wychowania. Nam ciągle mówiono, że Polacy mają swoją Ojczyznę i muszą dla niej pracować. To było coś tak naturalnego, że żadnej propagandy nie było. A poza tym towarzyszyła nam świadomość, że byliśmy nosicielami kultury na Wschodzie. Nasze kobiety, proste wieśniaczki śpiewały w kościele po łacinie „Te Deum laudamus”, „Gloria in exelsis Deo”, „Credo”. Dlatego też, kiedy wielu mieszkańców tych ziem wyjechało później do Ameryki za chlebem, to gdy poszli do kościoła i słyszeli, jak ksiądz mówił „Dominus vobiscum”, to cieszyli się, że jest tak samo jak u nas i już czuli się w kościele jak u siebie w domu.

W jednej ze swoich wypowiedzi stwierdził Ojciec Profesor, że gramatyki polskiej uczył się na gramatyce łacińskiej. Co to znaczy?

– Oczywiście! Cała nasza kultura europejska trwająca nieprzerwanie przez dwa tysiące lat formułowana była w języku łacińskim. Cała nasza literatura pierwotnie pisana była po łacinie, a język narodowy występował jako wtórny. W szkole panował więc kult języka łacińskiego i greki jako podstawy języków indoeuropejskich. Dwie moje prace doktorskie pisałem w języku łacińskim. Na lekcjach łaciny, w ostatniej klasie, nie wolno było mówić po polsku. Przychodził nauczyciel, świetny pedagog, dyrektor szkoły, i pierwsza rzecz to klasa wstawała i witała go: Salve magister! A np. dzisiejszy język angielski to jest język kupiecki. Język myślicieli jest językiem łacińskim, gdzie są deklinacje i podmioty brane są w różnych kontekstach. Mówimy: genetivus, dativus, a więc od razu określamy bliżej charakter podmiotu, a w języku angielskim: „with the man”, „to the man”, „of the man” i koniec – jeden „man”. A tu jest: człowiek, człowieka itd. Pamiętam pierwsze lekcje w szkole: puella, puellae, puellae, puellam… Minerva dea est, puellae Minervam adorant – pierwsza deklinacja, pierwsza koniugacja itd.

Ale w czasach, które wspominamy, zbliżała się nieuchronnie wojna. W jakim momencie życia zastała ona Ojca Profesora?

– W 1939 r. miałem pójść do wojska, ale przeor dominikanów napisał do prowincjała, że chcę wstąpić do zakonu. Prowincjał przyjął mnie i wojsko od razu odesłało mnie do cywila, bo na mocy konkordatu kto chciał iść do seminarium czy zakonu, był zwolniony ze służby wojskowej. Uniknąłem wojny, ale moich kolegów dużo poginęło. Spośród 30 zdających maturę zostało nas żywych tylko 4 czy 5. Jak przyszli w 1939 r. wrogowie ze wschodu – Rosjanie, a z zachodu Niemcy – to są fakty, o których się nie mówi, ale o tym trzeba przypominać – nasze mniejszości narodowe: Ukraińcy i Żydzi, niejednokrotnie występowali przeciw Polsce. Witali wrogów i dawali listy proskrypcyjne, kogo należy najpierw zabrać. Dlatego na wschodzie już na przełomie 1939 i 1940 r. od razu wywieziono na Syberię ponad milion Polaków. Kto miał wykształcenie, od razu był wrogiem. Pozbyć się inteligencji to znaczyło zniszczyć Naród. Tym się skończył Katyń i wszystkie niemieckie obozy koncentracyjne. Świadomość tego była u nas, kresowiaków, bardzo wysoka.

Jak zrodziło się powołanie Ojca Profesora. Dlaczego akurat zakon dominikanów?

– W Tarnopolu był piękny kościół dominikanów, ufundowany przez Potockich. Rodzina ta – bardzo bogata, ufundowała ok. 40 klasztorów na wschodzie. Podobno miała więcej ziemi ornej niż powierzchnia Anglii. W kościele w Tarnopolu służyłem do Mszy św., po której zawsze proszono mnie na śniadanie. Człowiek był tam tyle lat, że przeor nawet nie pytał, czy chcę, czy nie chcę wstąpić do zakonu, więc poszedłem. Pomyślałem, że jak nie będę pasował, to pójdę sobie. Miałem bardzo dobrych wychowawców. U ojca Jacka Woronieckiego pisałem pracę. Był on rektorem na KUL, a potem wicerektorem Angelicum w Rzymie. Kiedy wrócił do Polski, w Warszawie na Służewie wybudował klasztor dominikanów. Widział, że poziom teologii na uniwersytetach był niski i chciał jakoś ratować teologię. Sprowadził bardzo wybitnych profesorów z Belgii, z Niemiec, Francji, niektórzy byli nawet członkami Akademii Francuskiej. Naszych polskich profesorów też mieliśmy bardzo wybitnych – wspomnianego już o. Jacka Woronieckiego (teologia moralna i etyka), Atanazego Fica (Pismo Święte), który odkrył w Jerozolimie zamek Dawida i był później profesorem we Lwowie i na KUL, o. Andrzeja Gmurowskiego (teologia moralna), profesora KUL; wybitni byli też prawnicy i filozofowie. W tym czasie więcej było profesorów niż studentów i poziom był niezwykle wysoki.

Jakim człowiekiem był o. Jacek Woroniecki?

– Dzisiaj jest w toku jego proces beatyfikacyjny. Był naszym, kleryków, spowiednikiem, bardzo roztropnie nas prowadził. Mówił: używaj rozumu, bądź dobry dla drugiego, słuchaj przełożonych – tak normalnie, po ludzku. Odznaczał się ogromną kulturą. Jak wiadomo, pochodził z rodziny książęcej. Był ostatnim jagiellonidą z pokolenia Jagiellonów. Woronieccy wywodzili się z linii Korybuta, który odziedziczył Wołyń i Podole. Z tego rodu po Korybucie byli też Zbarascy i Wiśniowieccy. Wszystkie te rody wymarły wcześniej. Ojciec Jacek był ostatnim męskim potomkiem Woronieckich. Znał język francuski, hiszpański, niemiecki, rosyjski, ale kultywował język polski. Do pewnego stopnia przyjaźnił się z Sienkiewiczem i podziwiał go. Gdy wykładał etykę, wskazywał na przykłady z literatury, którą znał doskonale. W ten sposób wprowadzał nas od razu w kulturę europejską. Zachęcał do pracy. Dawał nam do czytania swoje dzieła jeszcze niedrukowane. To były bardzo bliskie kontakty.

Na studia skierował Ojca Profesora bł. o. Michał Czartoryski. Czy już wiedział o zainteresowaniach młodego zakonnika Mieczysława Alberta Krąpca filozofią?

– On zauważył, że miałem trochę lepszą pamięć niż inni, widział we mnie po prostu zdolnego kleryka. Sam był po studiach inżynierskich na politechnice. Jak ktoś czegoś nie rozumiał, mówił: „Idźcie do Alberta, to on wam wytłumaczy”. A do mnie powiedział już w nowicjacie: „Bracie, Pan Bóg dał ci zdolności, powinieneś się zająć nauką”. Ojciec Michał Czartoryski był bardzo surowy dla nas, ale i dla siebie – myśmy o tym wiedzieli. Ten człowiek był niezwykle wymagający i ciągle uczył odpowiedzialności, tego, czego w Polsce właśnie brak. Każde nawet nieumyślne przewinienie z miejsca karał i mówił dlaczego. Powtarzał: „Trzeba być odpowiedzialnym za swoje czyny. Nie ma czynów ludzkich zwolnionych z odpowiedzialności”. Ale równocześnie był niezwykle dobry. Pamiętam, gdy zachorowałem, siedział przy mnie i nogi mi nagrzewał. On, magister, i ja – chłopiec, jakim wówczas byłem! A równocześnie walił dyscypliną w plecy. W czasie wojny zarządził, żeby wstawać w nocy i modlić się za Ojczyznę. Był tak bardzo surowy, że mój kolega z nowicjatu, o. Ludwik, do tego stopnia nerwowo reagował na te różne uwagi Michała Czartoryskiego, że kiedyś czytając na głos Ewangelię przed obiadem, przeczytał: „Przez Belzebuba księcia Czartoryskiego wypędzał demony”. Oczywiście w oryginale było „przez księcia czartowskiego”. Wszyscy gruchnęli śmiechem, ale o. Michał na szczęście trochę niedosłyszał i pytał: Co się stało, co się stało?!

Kiedy więc zaczęła się ta wielka przygoda Ojca Profesora z filozofią Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu?

– W czasie moich studiów. Czytaliśmy pisma św. Tomasza w oryginale, w języku łacińskim. Całą „Sumę teologiczną” przerabialiśmy sześciokrotnie. Wiele części znałem nawet na pamięć. Właśnie o. J. Woroniecki i inni zwracali uwagę na źródła myśli, a nie na książkowe opracowania i na podręczniki.

Brzmi to znajomo, gdyż do ponownego przemyślenia i rozwinięcia tej filozofii przyczyniła się w dużym stopniu Lubelska Szkoła Filozoficzna, której Ojciec Profesor jest współtwórcą. Jakie były okoliczności jej powstania?

– Kiedy w 1949 r. Komitet Centralny PZPR uchwalił, że trzeba wyrzucić kulturę chrześcijańską z życia społecznego, a na jej miejsce wprowadzić kulturę materialistyczną – marksistowską, okazało się, że temu na przeszkodzie stoi właśnie tomizm, trochę fenomenologia, trochę nawet pozytywistyczna szkoła, w dużej mierze lwowska. Uderzenie szło w kierunku innych typów filozofii niż marksizm. Wtedy wyrzucono z uniwersytetów za sugestią m.in. Leszka Kołakowskiego i jego kolegów – Władysława Tatarkiewicza, Izydorę Dąmbską, Tadeusza Czeżowskiego i Romana Ingardena. Zaproponowaliśmy im, że mogą dojeżdżać do nas na KUL. I rzeczywiście Roman Ingarden doktoryzował w mojej katedrze metafizyki Marię Gołaszewską. Jako jedyni przeciwstawiliśmy się bezwzględnemu nakazowi zniszczenia kultury chrześcijańskiej w Polsce. Byliśmy wtedy jedynym niezależnym uniwersytetem na obszarze od Berlina do Seulu. W tej wielkiej walce o kulturę chrześcijańską, humanistyczną polską kulturę, trzeba było i nadal trzeba stać na gruncie tradycji Kościoła.

Jakie były założenia szkoły?

– Poznać rzeczywistość w jej źródłowym opracowaniu: Platona, Arystotelesa, św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu, i historię myśli filozoficznej. Myśl św. Tomasza była zupełnie przekreślona i zaniedbana, nawet przez tomistów, głównie przez suarezjanizm. Esencjalizm filozoficzny pominął kwestię istnienia w bycie, co było wielkim odkryciem św. Tomasza. I dopiero ja do tego wróciłem, a na Zachodzie niezależnie, trochę wcześniej przede mną, do pewnego stopnia J. Maritain, ale szczególnie E. Gilson, do którego potem posyłałem moich uczniów. Tak więc najpierw było nas trzech: Stefan Swieżawski, Jerzy Kalinowski i ja. Potem doszedł Stach Kamiński, z którym opracowaliśmy wspólnie metodę uprawiania metafizyki; Karol Wojtyła, Marian Kurdziałek. Wszystko trzeba było na nowo przemyśleć, niczego nie było: ani metafizyki, ani teorii człowieka, ani teorii poznania, ani teorii społeczeństwa, ani teorii języka, ani teorii kultury itd. Trzeba było to wszystko napisać.

Jakiego rodzaju myślicielem był św. Tomasz z Akwinu jako filozof i teolog?

– Był swoistym geniuszem. Świadczy o tym fakt, że Tomasz zawsze miał przy sobie przynajmniej dwóch sekretarzy, a bywało, że pięciu sekretarzom dyktował na zmianę, i tak powstawały cztery różne dzieła naraz. Działo się to często w nocy, bo Tomasz miał kłopoty ze snem. Świadczy to o jego niezwykłej umiejętności skupienia i podzielności uwagi. Tomasz żył zaledwie 49 lat, po 35. roku życia został mistrzem teologii – to był najwyższy tytuł – magister in sacra theologia – mistrz świętej teologii. Przez ten okres napisał 40 tys. stron! To dotyczyło właśnie nie myślenia, ale poznania sprawdzalnego rzeczywistości. Mało kto również zna dzisiaj jego koncepcję poznania teologicznego. Tomasz mówił, że po pierwsze, w poznaniu tym następuje przekazanie różnych obrazów – łac. accepta – czyli tego, co się przyjmuje. Objawienie bowiem podane jest w języku metaforycznym, chociażby rozumienie „ojca”, „łaski”. Ten język metaforyczny trzeba wyjaśnić. I właśnie rolą Kościoła jest iudicium de acceptis – osąd. Tomasz zwrócił uwagę, że rozumienie tych obrazów jest zagwarantowane dla Kościoła w jego nieomylnym nauczaniu: Papieża i soborów.

Dlaczego warto powrócić do studiowania filozofii Arystotelesa i św. Tomasza, autorów często dziś zapomnianych?

– Bo filozofia uczy rozumieć rzeczywistość i pozwala zrozumieć sens bycia człowiekiem. A tego się nie zrozumie, studiując współczesnych filozofów. Istnieje różnica pomiędzy poznaniem rzeczywistości a poznaniem myślenia o niej. Myślenie jest operacją na uzyskanych już uprzednio obrazach, pojęciach i operuje, jak chce. A tak uprawiana jest dzisiaj filozofia, gdzie nie szuka się racji rzeczowych, a jedynie racji myślowych – zborności myślenia, niesprzeczności. Sprowadza się rozumienie świata do logiki – bzdura skończona! Arystoteles zwracał uwagę na to, że logika jest racjonalnym, uporządkowanym poznawaniem rzeczywistości, a nie tylko myślenia o niej, i dlatego trzeba wracać do Arystotelesa, nie do platonizmu, nie do neoplatonizmu, który przeszedł później w całą filozofię europejską po Dunsie Szkocie, Suarezie, Kartezjuszu, Leibnizu, Kancie, Wolfie, Heglu, Heideggerze, Husserlu. To wszystko jest subiektywizm. Tam nie ma poznania rzeczywistości, tam jest operacja na myślach. Fenomenologia np. nie odróżnia bytów myślnych od rzeczywistości. Głosi hasło powrotu do rzeczy samej w sobie. A czym jest rzecz sama w sobie? To myśl o rzeczy, a nie rzeczywistość! U Husserla myśl była nawet nazwana „ding” – rzeczą. Ale to nie jest to. Owszem, myśl nasza może być przedmiotem i ona może być obiektywnie poznana, ale obiektywność to nie to samo, co rzeczywistość. Ja mogę mieć poznanie moich myśli, ale ja nie stwarzam świata – to są te bzdury!

Czy chodzi tu więc o uprawianie tzw. filozofii realistycznej?

– Tak. Filozofia realistyczna to taka, która uczy rozumieć rzeczywistość realnie istniejącą: byty samodzielnie istniejące, niesamodzielnie istniejące, to, o czym mówi Arystoteles w I księdze „Metafizyki”. Można powiedzieć, że każdy człowiek jest w pewnym sensie filozofem. Budzi się chłop i patrzy obok: żona. Nie utożsamia się z nią, mało tego, odróżnia swoją żonę od innej kobity, czyli stoi na granicy pluralizmu bytowego, a nie monizmu. A więc już jest filozofem! Ale ciągle odnosi się do czynów realnych, a nie do swoich myśli. Chłop patrzy, że żona dobrze gotuje. To nie jest czynność tylko myślowa. Żona kładzie mu na talerz kotlet, a nie pojęcie kotleta, jak przedstawia to fenomenologia. Pojęciami jeszcze nikt się nie najadł. Metafizyka wychodzi ze zdrowego rozsądku i uściśla zdrowy rozsądek przez sprawdzanie i wynajdywanie ogólnych, koniecznych, ale analogicznych sformułowań. Filozof musi być normalnym człowiekiem. Po maturze tata mi powiedział, że mam zaprząc konie i dwa hektary ziemi zaorać! I przyszedł później patrzeć, czy dobrze zaorane. Trzeba było umieć z koniem gadać, odróżnić świnię od owcy… itd.

A jak można dotrzeć do realnego bytu?

– W sądzie egzystencjalnym stwierdzam: to oto istnieje! Niech pani to coś zobaczy, dotknie, powącha. To nie jest myśl, to jest coś w sobie, co istnieje. Ta choinka inaczej istnieje, inaczej istnieje człowiek. Fakt istnienia decyduje o bycie. Młody chłopak w gimnazjum zakocha się w dziewczynie – w Barbarze, i poza Barbarą świata nie widzi. Barbara jest wszystkim, myśli o niej itd. Jak to jeden pisał: „Przesłoniłaś mi cały świat – cały świat w tobie widzę”. Ale ta Barbara przyprowadziła koleżankę – jeszcze ładniejszą od siebie i milszą. Ten patrzy: Boże!, to istnieje nie tylko Barbara, ona nie jest jedyną rzeczywistością! Każda rzecz istniejąca jest niepowtarzalna. Proszę popatrzeć na liście na drzewie – nie ma dwóch identycznych, od początku świata nie było i nie będzie. Nie ma dwóch ludzi identycznych. Logicy posługują się abstraktami: „’Człowiek’ to brzmi dumnie”! A ja odpowiadam: kiedy spocznie w trumnie! To, co decyduje, że coś jest bytem, to jest jego istnienie niepowtarzalne. W takich naukach mierzalnych jak matematyka mamy poznanie jednoznaczne, tam posługujemy się abstraktami, ale realia są analogiczne i obowiązuje tu poznanie analogiczne, a nie jednoznaczne. Jednoznacznie się myśli, a nie poznaje. W domu mama mówiła do siostry: „Idź i wydój krowę”! „Krowa” jest abstraktem, jednoznacznym. Nie doi się jednak pojęcia. Krowa jest analogiczna: jedna była łaciata, druga była czerwona, trzecia krasa. Chłopi bardzo dobrze rozumują analogicznie, chociaż posługują się pojęciami abstrakcyjnymi, jednoznacznymi. Nikt jednak nie doi krowy jako abstraktu, ale krowę konkretną, niepowtarzalną. Uprawia filozofię!

Czy chce czy nie chce…

– Koniecznie!

Okres obecności Ojca Profesora na KUL to oprócz ogromnej pracy naukowej również 13 lat pełnienia funkcji rektora w czasach komunistycznych. Dziś trudno sobie wyobrazić, jak udawało się utrzymać uczelnię w sytuacji braku jakichkolwiek dotacji państwowych…

– Rzeczą rektora było postarać się o pieniądze. Gomułka zarządził, że zebrane pieniądze mają być opodatkowane (ponownie!). Nie płaciliśmy, bo nie mieliśmy skąd. W związku z tym nasz dług wynosił ponad 70 mln złotych. Na KUL nałożona została hipoteka, wszystkie budynki zostały wycenione na 8 mln zł, a hipoteka wynosiła już 10 mln zł, dlatego też nic już nie było nasze. Gierka znałem dobrze. Kiedyś w rozmowie stwierdziłem, że się różnimy bardzo, a Gierek mówi do mnie: „Księże rektorze, ksiądz pracuje dla polskiego narodu, ja też, tylko trochę inaczej”. – Jak tak – mówię – to się jakoś dogadamy… Poznałem również Szlachcica, członka Biura Politycznego, który miał pod sobą Kościół (tzw. element nieprzestępczy), wojsko, milicję, sądy i więzienia. Mówiłem mu: „Wy twierdzicie, że służycie ludowi, a nasi studenci to są zasadniczo synowie i córki chłopskie. I my za to mamy płacić podatki?”. I właśnie moja rozmowa z władzami – z Gierkiem i ze Szlachcicem – sprawiła, że przyszło pismo od premiera Jaroszewicza zwalniające nas z podatków i przekreślające hipotekę. Staliśmy się niezależni i mogliśmy odbudować uniwersytet, a był zupełnie zniszczony. Wielu postrzega to jako cud. Odbudowa uniwersytetu, rozpoczęta w 1974 r., kosztowała 104 mln zł, z czego nie było ani grosza od rządu, wszystko trzeba było zorganizować samemu. Ale zorganizowaliśmy, oczywiście dzięki Prymasowi i Episkopatowi, który uchwalił kilka składek rocznie, oraz dzięki Towarzystwu Przyjaciół KUL, które założył o. J. Woroniecki. W każdej diecezji był ksiądz, który dbał o KUL i zbierał z każdej parafii pieniądze. Dzięki temu oprócz odbudowy KUL można było wybudować dla dziewcząt na Poczekajce dziesięciopiętrowy akademik, drugi dla asystentów i jeszcze część funduszy zostało.

W życiu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego miało miejsce niezwykłe wydarzenie – jeden z profesorów – ks. kard. Karol Wojtyła został Papieżem…

– Karol został Papieżem, gdy kończyłem sprawowanie funkcji rektora. Przez 24 lata był naszym profesorem, zresztą to ja sprowadziłem Karola Wojtyłę na KUL. Stefan Swieżawski i Jerzy Kalinowski mówili: jesteś księdzem, to prędzej się dogadacie, powiedz mu, że na KUL czeka go katedra etyki itd. Pojechałem do Krakowa, Karol się zgodził i właściwie cała jego formacja profesorska tutaj się dokonywała. Jak już został Papieżem, zaprosił mnie do siebie i mówi: „No to teraz już mnie zwolnij z profesury”. A ja odpowiadam: „Papieża zwolnić? Kto to może?”. On na to: „A racja, no to ja rezygnuję”. To ja mówię: „Trudno, musimy przyjąć rezygnację”. Ostatni Papież nie Włoch, jakim był Hadrian VI, wybudował dla uniwersytetu w Louvain, gdzie był profesorem, CollÝge du Pape. Było jasne, że Papież nam nie wybuduje kolegium i że to my musimy dla Niego wybudować, jako naszego profesora. Jadąc na inaugurację pontyfikatu z całym Senatem, podjęliśmy uchwałę, że wybudujemy Kolegium Jana Pawła II, żeby wszyscy pamiętali, że On wyszedł stąd, że był naszym profesorem. Powstał też pomnik. Pomysł zrodził się w momencie, gdy byłem świadkiem, jak podczas inauguracji pontyfikatu Papież przyjmował posłuszeństwo kardynałów i nasz Prymas Stefan Wyszyński przyklęknął. Wtedy przypomniało mi się zdarzenie, dzięki któremu Polska została Polską, mianowicie gdy cesarz niemiecki Otto I zażądał hołdu od Polski, a Mieszko złożył hołd Papieżowi, dzięki czemu zachowaliśmy niezależność. Po raz drugi chciano nas „zjeść” w komunizmie i właśnie Prymas kard. S. Wyszyński, jako interrex, ale pełniący funkcję monarchy, bo zawsze w czasie nieobecności króla Prymas był jego zastępcą, powtórzył gest Mieszka i uklęknął przed Papieżem. W pomniku, który stoi na dziedzińcu KUL, właśnie ten moment został przedstawiony, jak Prymas Polski przyklęka przed Papieżem. To uratowało nas przed bolszewizmem, od zależności od Rosji, podobnie jak gest Mieszka I uratował nas od wchłonięcia przez Niemcy.

Wielkim dziełem na miarę tysiąclecia, dedykowanym Narodowi Polskiemu na ręce Papieża Jana Pawła II jest Powszechna Encyklopedia Filozofii. Co jest celem tego niezwykłego przedsięwzięcia?

– Jest to jedyna tego rodzaju encyklopedia na całym świecie – nie tak jak w przypadku encyklopedii niemieckiej napisanej w metajęzyku, czy włoskiej, angielskiej, dotyczącej filozofii analitycznej, logiki myślenia, a nie rzeczywistości, podobnie amerykańskiej pragmatyczno-analitycznej. Nasza encyklopedia jako jedyna sięga do rzeczywistości i obejmuje cały świat myśli: Europę, Azję, islam, Indie, Chiny, etnofilozofię afrykańską, etnofilozofię amerykańską. Służy m.in. ukazywaniu prawdy, rozumieniu człowieka i jego działania, daje podstawy racjonalnego poglądu na świat itp. Aby wydać Powszechną Encyklopedię Filozofii, założyliśmy Polskie Towarzystwo Tomasza z Akwinu. Podejmuje ono również szerszą działalność wydawniczą oraz naukową. Z Encyklopedią podjęło współpracę przeszło sześciuset autorów z całego świata. Kiedy zaczęliśmy wydawać Encyklopedię, nie mieliśmy ani grosza. Zaczęliśmy od kwoty 2 tys. złotych. Potem powstała subskrypcja. Komitet Badań Naukowych odmówił pomocy. Wygląda na to, że w Polsce cały czas realizowana jest kultura antynarodowa, antychrześcijańska. Robi się wszystko, aby przemilczeć Encyklopedię, aby nie była znana.

Dzisiejsze czasy charakteryzują się zagubieniem prawdy o człowieku. W jaki sposób należy szukać odpowiedzi na pytanie, kim jest człowiek, aby tę prawdę odnaleźć?

– Trzeba oglądać. Trzeba zobaczyć, jak się przejawia człowiek, a ten przejawia się w działaniu rozumnym, w działaniu wolnym i społecznie sprawdzalnym. I tu mamy do czynienia z koncepcją osoby – to jest wielki wkład chrześcijaństwa. Lejtmotyw życia osobowego to poznanie przez wiarę, życie w nadziei i odpłata miłością. Pan Jezus wypowiedział ostatnie słowa do apostołów: „Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli jedni ku drugim miłość mieć będziecie”. A więc chodzi tu o sprawdzalność religii przez miłość, przez stosunek do drugiego człowieka, nie przez ilość przyjętych Komunii Świetych. Nie, nie, nie, ale przez to, jaki ty jesteś dla sąsiada, dla męża, żony, dzieci. Trzeba się odnieść do realnego człowieka jako dziecka Bożego.

Co zatem należałoby uznać w życiu za najważniejsze?

– Najważniejsze to być człowiekiem odpowiedzialnym za swoje czyny, a więc za swoje poznanie, za swoje działanie i za swoje życie, bo człowiek rodzi się w czasie, ale żyje na wieczność. Dzisiaj robi się wszystko, aby tę drugą partykułę: „żyje na wieczność”, wyrzucić ze świadomości człowieka. Naszym zadaniem jest zwracanie uwagi na realnego człowieka, który gdy już się narodził, żyć będzie zawsze.

Bóg zapłać, Ojcze Profesorze, za rozmowę.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl