4. Duszpasterz


Zamieszczone teksty nie mają charakteru publikacji naukowej,
więc nie są opatrzone aparatem krytycznym.


Okres okupacji dla Karola Wojtyły to był czas intensywnych studiów na Tajnych Kompletach Teologicznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, w ramach zakonspirowanego Seminarium Archidiecezji Krakowskiej. Karol Wojtyła dzielił swój czas pomiędzy pracę, studia i aktorstwo.

W roku 1944 zamieszkał w pałacu Księcia Metropolity Adama Sapiehy w Krakowie przy ul. Franciszkańskiej 3. 9.XI.1944 z rąk Księcia Metropolity otrzymał tonsurę i niższe święcenia kapłańskie. Natomiast dnia 1.XI.1946 roku Książe Adam Stefan Kardynał Sapieha, wyświęcił Karola Wojtyłę w prywatnej kaplicy. Ta data sprawiła, że mszę prymicyjną ka. Wojtyła odprawił w Dzień Zaduszny w krypcie św. Leonarda na Wawelu.

Ks. Kazimierz Figlewicz wspominał tamto wydarzenie:

„Trzy msze – ‘ciche’ – za dusze zmarłych rodziców i brata, odprawił młody celebrans w niezwykłym miejscu: na Wawelu w romańskiej krypcie św. Leonarda, wśród sarkofagów królów i bohaterów narodowych. Potem miały miejsce inne prymicje, najpierw w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Stanisława Kostki na Dębnikach, a w następną niedzielę w kościele parafialnym pod wezwaniem Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach”.

Natomiast sam Karol Wojtyła, po latach zapisał swoje wspomnienia:

„Miejscem moich święceń była prywatna kaplica Arcybiskupów Krakowskich. W tej kaplicy, w czasie śpiewu Veni Creator Spiritus oraz Litanii do Wszystkich Świętych, leżąc krzyżem oczekiwałem na moment włożenia rąk. Jest to chwila szczególnie przejmująca. Później wielokrotnie sprawowałem ten obrzęd jako Biskup, a także jako Papież. Jest coś dogłębnie przejmującego w tej prostracji ordynandów: symbol głębokiego uniżenia wobec majestatu Boga samego, a równocześnie ich całkowitej otwartości, ażeby Duch Święty mógł zstąpić, bo przecież to On sam jest sprawcą konsekracji. Veni, Creator Spiritus, mentes tuorum visita, imple superna gratia quae Tu creasti pectora.

Odprawiając prymicyjną Mszę św. w krypcie św. Leonarda pragnąłem uwydatnić moją żywą więź duchową z historią Narodu, która na Wzgórzu Wawelskim znalazła swą szczególną kondensację. Ale nie tylko to. Jest w tym fakcie także głęboki moment teologiczny. Święcenia kapłańskie przyjąłem w Uroczystość Wszystkich Świętych, kiedy Kościół daje wyraz liturgiczny prawdzie o Świętych Obcowaniu – Communio Sanctorum. Święci to ci, którzy przez wiarę mają udział w tajemnicy paschalnej Chrystusa i oczekują ostatecznego zmartwychwstania.

Ci ludzie, których sarkofagi znajdują się w Katedrze Wawelskiej, także czekają tam na zmartwychwstanie. Cała Katedra zdaje się powtarzać słowa Symbolu apostolskiego: ‘Wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny’. A ludzie, którzy w niej spoczywają, są wielkimi ‘Królami-Duchami’, którzy prowadzą Naród poprzez stulecia. Są to nie tylko koronowani władcy i ich małżonki, czy też biskupi i kardynałowie, są to także wieszczowie, wielcy mistrzowie słowa, którzy tak ogromne znaczenie posiadali dla mojej chrześcijańskiej i patriotycznej formacji”.

Przywołane powyżej obszerne wspomnienia wydobywa wiele interesujących wątków. Można zwrócić uwagę choćby na dwa.

Pierwszy, to znaczenie dziedzictwa historycznego, kulturowego dla kształtowania tożsamości człowieka – w tym człowieka wiary, kapłana. Jest sprawą bardzo zauważalną, jak Jan Paweł II odwoływał się często do swoich polskich korzeni, jak bardzo je cenił. Cenił polską historię, wydobywał z niej najświetniejsze momenty, czynił postacie historyczne własnymi, osobistymi przewodnikami formacji duchowej i intelektualnej. W dobie, w której próbuje się różnymi sposobami, także w wnętrzu naszego państwa narzucić nam mentalność obywateli drugiej kategorii, pariasów Europy i świata, człowiek, który zmieniał świat swoją wiarą – był Polakiem i manifestowała swoją polskość.

Drugi wątek, to owo jakże charakterystyczne dla Karola Wojtyły/Jana Pawła II odsłanianie Communio Sanctorum, wspólnoty świętych obcowania. Dla niego była to żywa rzeczywistość. Od początku jego kapłaństwa, jak widać, aż po kres papieskiego posługiwania.

15.XI.1946  r. został wysłany przez Kardynała Sapiehę na studia do Rzymu. Tam został przyjęty przez  prymasa Polski, księdza Augustyna Kardynała Hlonda. Pobierał nauki w Kolegium Belgijskim w Rzymie na Papieskim Uniwersytecie Dominikańskim „Angelicum”. Po intensywnych studiach 14.VI.1948 roku zaliczył egzamin doktorski nauk teologicznych na podstawie rozprawy: „Zagadnienie wiary w dziełach św. Jana od Krzyża”.

Następna decyzja dotycząca pracy Karola Wojtyły mogła wydawać się niezrozumiałą. Gdy 15.VI.1948 roku wrócił do Polski  otrzymał dekret na wikarego w Niegowici koło Gdowa. Uczył w szkołach w: Cichawie, Nieznanowicach, Wiatowicach oraz w Pierzchowie. Dał się  wówczas poznać jako niezwykle czuły na biedę wiejską. W ludzkiej pamięci zachowało się takie oto zdarzenie: kiedyś ks. Karol Wojtyła nawiedził chorą staruszkę, która leżała na łóżku bez poduszki. Po udzieleniu jej opieki kapłańskiej, na drugi dzień,  przywiózł chorej swoją poduszkę, a sam wiele nocy spał na kocu.

17.III.1949  roku został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam prowadził zajęcia religijne z młodzieżą akademicką, odbywał pielgrzymki do Sanktuarium Matki Boskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Działał także w Towarzystwie Teologicznym w Krakowie, do końca 1951 roku pracował i utrzymywał kontakty z Teatrem Rapsodycznym. Dbał o piękno liturgii – to za Jego sprawą 4.V.51 roku u św. Floriana odśpiewano po raz pierwszy mszę św. Gregoriańską.

Prowadził normalną pracę duszpasterską – udzielał chrztu świętego, dawał śluby, ale także prowadził pracę naukową – wydawał skrypty. W 1951 rozpoczął przygotowania do habilitacji, którą ukończył w 1953 roku – „System etyczny M. Schelera jako środek do opracowania etyki chrześcijańskiej”.

Zakres jego aktywności i oddziaływania był poszerzony także przez publikacje w „Tygodniku Powszechnym”. Współpracę z „Tygodnikiem” rozpoczął w 1950 roku, drukując tam wiersz pt. „Pieśń o blasku wody”, podpisany pseudonimem Andrzej Jawień.

Robił wycieczki do Zakopanego, odbywał wyprawy w góry, wiele razy odbywał wycieczki piesze w Bieszczady.  Wędrował też w Beskidach. W 1999 r. w czasie Mszy św. w Starym Sączu, po homilii zrobił „powtórkę z geografii”:

„A teraz jeszcze powtórka z geografii. Jesteśmy tu w Starym Sączu. Stąd wyruszamy ku Dzwonkówce, Wielkiej Radziejowej na Prehybę, dochodzimy do Wielkiej Raczy. Wracamy na Prehybę i schodzimy albo zjeżdżamy na nartach z Prehyby do Szlachtowej i do Krościenka. W Krościenku na Kopiej Górce jest centrum Oazy. W Krościenku przekraczamy Dunajec, który płynie razem z Popradem w kierunku Sącza, Nowego i Starego, i jesteśmy w Sączu z powrotem. A kiedy na Dunajcu jest wysoka woda, to można w pięć-sześć godzin przepłynąć od Nowego Targu do Nowego Sącza. To tyle tej powtórki z geografii”.

Często też odwiedzał kolegów w parafiach, m. in. w Kozach k. Bielska-Białej, gdzie pracował wówczas ks. Franciszek Macharski.

W 1955 został członkiem TN KUL , systematycznie prowadził seminaria, potem wykłady. Od 1.XII.1956 roku dr Karol Wojtyła został etatowym pracownikiem KUL, a w 1957 roku objął stanowisko docenta.

Warto przywołać w tym miejscu garść wspomnień ludzi z różnych kręgów oddziaływań i aktywności Karola Wojtyły, by dostrzec, że wszystko, co czynił miało głęboki wymiar zaangażowania w sprawy człowieka. Wszystko miało walor duszpasterski.

S. prof. Z. J. Zdybicka:

„O miłości Ksiądz Wojtyła mówił z takim wewnętrznym zaangażowaniem i przeżyciem – choć co do sposobu zawsze bardzo spokojnie, refleksyjnie – że w słuchaczach te właśnie wykłady pozostawiały nie tylko niezatarty ślad teoretyczny, ale i przekonanie, że o miłości może mówić jedynie ktoś, kto posiadł umiejętność miłowania.

Szczególnie utkwiły mi w pamięci słowa Księdza Wojtyły, w których ukazywał, że miłość ludzka domaga się daru z siebie dla drugiego człowieka – aż do gotowości daru ze swego życia włącznie. Taką gotowość wykazują mężczyźni, gdy biorą udział w wojnie, narażając własne życie, by bronić życia i wolności innych. Również matka oczekująca dziecka powinna być gotowa poświęcić własne życie, gdyby wymagało tego powstające życie dziecka. Śmierć kobiet przy urodzeniu dziecka zdarza się nawet dziś, także w krajach wysoko rozwiniętych. Zwracając się do obecnych na sali osób konsekrowanych, mówił, jaka powinna być miłość osób poświęconych Bogu, z jakim zaangażowaniem i ofiarnością powinni kochać i poświęcać się bezinteresownie dla innych, by sprostać temu wymogowi miłości i daru z siebie do końca”.

Ks. prof. T. Styczeń:

„”Do dzisiaj pamiętam ów dzień, w którym Stanisław Królak jako lider Wyścigu Pokoju wjeżdżał na Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, pierwszy Polak zwycięzca w historii tej imprezy sportowej. Byliśmy tacy, jacy byliśmy. Chcieliśmy Księdza Profesora skłonić, by szedł razem z nami pod głośnik, zamiast na salę wykładową. Królak… Obroni tę żółtą koszulkę? Słońce świeciło nam w oczy w dawnym lektorium obok Zakładu Etyki, w którym odbył się ten wykład. Późne majowe popołudnie. Po dziś dzień pamiętam, co było przedmiotem tego wykładu: analiza impresji z Traktatu o naturze ludzkiej Davida Hume’a. Nie wiem, gdzie były wówczas myśli moich koleżanek i kolegów: przy Humie czy przy Królaku? Ja byłem w każdym razie po stronie zawiedzionych nieustępliwością Mistrza, który nasz zawód usiłował łagodzić i rozładować uśmiechami, ale zdecydowanie postawił na swoim. Królak? Wygrał w Warszawie, ale w Lublinie wygrał z Królakiem Hume. Filozof, który tak groził etyce swą „gilotyną”: „Nie ma przejścia od «jest» do «powinien»” – zasłużył w oczach naszego Profesora etyki na respekt, do jakiego żaden Królak nie mógł pretendować. Tego respektu nas nauczył. Okazja była ku temu znakomita. Wykorzystał ją”

Ks. kard. S. Nagy

„Mówiono już tutaj o tym, że Kardynał Wojtyła umiał przyjmować krytykę. Trzeba jeszcze powiedzieć więcej: Ksiądz Kardynał umiał się przyznać do braków, w tym do jednego bardzo oryginalnego braku, mianowicie braku systematycznie odbywanych studiów teologicznych w okresie seminaryjnym. Odniosłem wrażenie, że bardzo to przeżywał. Przeżywał jednak do pewnego momentu – do momentu, który On sam traktował jako swoje wielkie, dziwne spotkanie z teologią, a co wiąże się ściśle z Jego systemem filozoficznym. Filozofię bowiem uprawiał po to, ażeby się otworzyć na Objawienie. I dlatego, gdy dane Mu było dotrzeć do tej innej niż czysto filozoficzna wizja świata, a zwłaszcza wizja człowieka, wtedy przyszło jakieś uspokojenie”.

Urszula J. Własiuk

„Ze Skałki czyniono wypady. Podczas jednej z dłuższych wypraw narciarskich (nocleg na skraju Studzionek), przy pięknej zimowej pogodzie, ks. Karol Wojtyła odprawił na powietrzu Mszę św. na szczycie Lubania. Ołtarz ustawiono z nart, a świątynią była niezwykła zimowa sceneria gór z panoramą ośnieżonych Tatr w oddali. Uczestnicy wyprawy wspominają ją jako wyjątkowo męczącą; obowiązywały jeszcze wtedy długie posty przed przyjęciem Komunii św., więc kilkugodzinną trasę na szczyt, przy mroźnej pogodzie, pokonywali, zachowując od północy post eucharystyczny. W drodze powrotnej, wiodącej przez Przełęcz Knurowską, ks. Wojtyła złamał kijek do nart i posługiwał się zwyczajnym patykiem. Byli tak zmęczeni, że na koniec wynajęli sanki i w ten sposób wrócili do swojej bazy.

Wieczorami prowadzono dyskusje filozoficzne i światopoglądowe. Do wsi młodzi narciarze nie zjeżdżali – nie było takiej potrzeby. Całe dnie spędzali na nartach. Codziennie rano ks. Wojtyła w zajmowanym pokoju odprawiał Mszę św. dla towarzyszącej mu młodzieży. Ze względu na panujący w Polsce komunistyczny system represyjny, nie wiedzieli o tym nawet gospodarze, u których wówczas mieszkali. Kiedy jednak nadeszła niedziela, Jerzy Ciesielski – dziś sługa Boży – zaniepokoił się, co pomyślą gospodarze o swoich gościach, którzy w niedzielę nie byli w kościele. Wówczas grupka narciarzy z ks. Wojtyłą zdecydowała się zjechać do Ochotnicy. Nie było jednak łatwo pokonać tak znaczną odległość w warunkach głębokiej, śnieżnej zimy; wyprawa zapowiadała się na kilka godzin.

Autor wspomnienia przyznaje ze skruchą, że nie miał na tę wyprawę ochoty i postanowił wraz z żoną zostać na górze. Wątpił też, czy koledzy zdążą na czas – założył się więc z nimi o czekoladę. Po powrocie zmęczeni narciarze przyznali, że spóźnili się trzy minuty (po jedenastej). „No to przegraliście” – z satysfakcją stwierdził Jerzy Janik. Jednak po latach, jako dojrzały człowiek, przyznał w duchu, że była to z jego strony małostkowość, a wygrana wątpliwa – cóż znaczyły bowiem owe trzy minuty wobec takiej trudnej wyprawy. W czasie wizyty u Ojca Świętego Jana Pawła II w Watykanie małżonkowie postanowili ostatecznie rozprawić się z niepokojem sumienia. Kupili więc największą dostępną czekoladę i wręczyli ją Ojcu Świętemu ze stosownym komentarzem”

Dr W. Półtawska

Kiedyś klęczała przed czarnym krucyfiksem w kościele Mariackim obok wejścia, którym on wszedł do kościoła. Nie była przygotowana do spowiedzi, ale poszła do jego konfesjonału jak przyciągana magnesem.

– Nie stało się nic nadzwyczajnego, ale sposób podejścia, ton i treść tego, co mówił, było trafieniem w to, o co mi chodziło – wspomina Wanda Półtawska. – Od razu miałam pewność: wrócę do tego księdza, bo on rozumie.

Na koniec rozmowy spowiednik kazał jej przyjść rano na mszę św., a właściwie przychodzić codziennie. Doktor Półtawska do dziś stara się każdego dnia korzystać z tej rady sprzed lat.

Przyjaźń rozwijała się. Ale nie od razu możliwe były wspólne wycieczki po górach. Półtawscy mieli małe dzieci (cztery córki), więc z ks. Karolem wędrował głównie pan Andrzej.

[…] Kiedy ks. Wojtyła w 1958 był święcony na biskupa, Półtawskim udało się mimo tłumu przepchnąć do zakrystii, by złożyć mu życzenia. Kiedy, dziękując, serdecznie ich wyściskał, jakaś starsza pani stojąca obok zapytała: To siostra? Biskup potwierdził. Odtąd pod listami do niej podpisywał się: Brat. Tych listów były w ciągu lat setki. Także z Watykanu.

W październiku 1962 roku Wanda zapada na nowotwór. Jest gotowa na śmierć. Ponieważ najmłodsze córki mają dopiero cztery lata, planuje wziąć bezpłatny urlop, by przez cały okres rakowego przedłużonego konania – jak pisze o swoim stanie – być z nimi razem.

Karol Wojtyła jest wtedy w Rzymie na obradach Soboru Watykańskiego II. W listopadzie pisze kolejny list do swej pogodzonej ze śmiercią przyjaciółki. Namawia ją, by do końca walczyła o życie i koniecznie poddała się operacji: „Droga Dusiu – pisał biskup – obowiązek walki o życie i zdrowie nie sprzeciwia się w niczym oddaniu się Panu Bogu do dyspozycji (…). Jeżeli wolą Bożą po wyczerpaniu wszystkich środków będzie co innego, wówczas ta dominująca postawa jest w pełni aktualna, przedtem nie”.

Dr Wanda decyduje się na operację, choć boi się, że po niej stanie się kaleką.

Dokładnie tydzień później – 17 listopada 1962 – Karol Wojtyła swoją nienaganną łaciną pisze kolejny list. Tym razem adresatem jest stygmatyk z San Giovanni Rotondo, ojciec Pio. Biskup z Krakowa prosi go o modlitwę w intencji ciężko chorej 40-letniej matki czworga dzieci z Krakowa i jej rodziny. Dwa dni później, w poniedziałek, Wanda Półtawska idzie do szpitala. Operacja jest zaplanowana na piątek.

W czwartek nieoczekiwanie ustępują dolegliwości. Pacjentka sądzi na początku, że podano jej silne środki przeciwbólowe. Ale badanie nie zostawia wątpliwości. Owrzodzenie zniknęło. Nie ma raka.

„Nie śmiem powiedzieć, że to cud – zapisuje w notatkach Wanda Półtawska – cudowne uzdrowienie, przecież to mnie tak nieprawdopodobnie zobowiązuje. Ja nie mogę tego przyjąć. Odsuwam tę myśl. Ja nie modliłam się o zdrowie! To nie ja uprosiłam! (…) Gdy Chrystus czynił cuda, ludzie byli przerażeni, teraz to rozumiem. Musieli się bać”.

A Karol Wojtyła znów pisze listy. Krótszy, lakoniczny, z podziękowaniem do o. Pio. Po przeczytaniu zakonnik każe jednemu ze współbraci starannie schować oba listy od krakowskiego biskupa, „bo one kiedyś będą bardzo ważne”.

Dłuższy, serdeczny tekst dostają Półtawscy. „Trzeba umieć jakoś tę łaskę wporządkować w swoje życie – pisze bp Wojtyła – powoli odkrywając coraz głębiej jej znaczenie w całości życia i powołania. (…) Powiem ci, Dusiu (to Cię może ucieszy), że takie stopniowe wporządkowanie w życie tego, co w nim otrzymujemy, jest może nawet ważniejsze od doktoratu. Przy okazji bardzo serdecznie gratuluję mieszkania: wreszcie będziecie mogli być u siebie z wszystkimi, którzy muszą być u Was. (…) Bardzo serdecznie Was wszystkich pozdrawiam i całuję razem z dziećmi. Brat”.

Ostatnie wspólne wakacje w Beskidach zostały przerwane w sierpniu 1978 r. 6 dnia tego miesiąca kard. Wojtyła rano powiedział: „Nigdy mi się nic nie śni, a dziś śnił mi się Ojciec Święty Paweł VI, że kiwał na mnie”. Wkrótce potem dotarła do nich wiadomość o śmierci papieża i kardynał musiał wyruszyć na konklawe. Niestety, już w kilka tygodni po wyborze Jana Pawła I, Wojtyła musiał znowu jechać do Rzymu, na kolejne wybory. „Powiedział do mnie: «Myślałem, że mam więcej czasu»” – wspomina Półtawska. „Gdy wyjeżdżał ten drugi raz i żegnaliśmy się, zapytałam: «Jakie imię weźmiesz, jako papież?» Andrzej, mój mąż spokojnie odpowiedział: «Jak to jakie, Jan Paweł II, przecież to logiczne». On nie odpowiedział”

s. Arkadia Burza

Karol Wojtyła był bardzo wrażliwy na człowieka, szczególnie tego, który bardziej potrzebował opieki i serca.

W latach 60-tych, u Franciszkanów w Krakowie odbywała się katechizacja niepełnosprawnych dzieci. W jej ramach zorganizowane było spotkanie z biskupem Karolem Wojtyłą. Byłam na nie zaproszona. Jeden chłopiec mówił wiersz dedykowany biskupowi. Był głuchy, a deklamował czytając słowa z ust swojego katechety. Tak pięknie powiedział ten wiersz, że biskup bardzo się wzruszył. Widziałam, że płakał. Gdy chłopiec skończył, wziął go na ręce, przytulił i bardzo serdecznie z nim rozmawiał”.

s. Bronisława Mastalerz:

„Karola Wojtyłę spotkałam jako Biskupa, kiedy przyszedł przed moimi ślubowi wieczystymi na wizytację kanoniczną na Szpitalną (Kraków, Dom Generalny Zgromadzenia). To był grudzień 1958 r. Wtedy Biskup Karol Wojtyła zapytał mnie, czym zajmuję się w Busku Zdroju – czy katechizuję, czy wykładam…

Odpowiedziałam, że jestem siostrą drugochórową i posługuję jako kucharka. Wtedy podniósł się z krzesła. Myślałam, że coś źle powiedziałam, a On wyciągnął do mnie rękę i powiedział: „Takich mi sióstr potrzeba”. Zapytał mnie jeszcze, czy wiem dlaczego odkładano mi śluby. „Nie wiem.” – odpowiedziałam. Nie zastanawiałam się nad tym, chciałam być w klasztorze, tylko tego pragnęłam. A On przypomniał mi, co było moim pragnieniem, gdy wstąpiłam do Zgromadzenia. Mówiłam bowiem Jezusowi: „Nikt więcej, tylko Ty Panie Jezu i ja”. „To dlatego siostra jest sama, Pan Jezus chciał, by siostra w czasie składania profesji przyjęła, że po prawej stronie stoi tylko On, Jezus i nikt więcej”. W czasie rekolekcji myślałam często o tym, wracałam do tego, rzeczywiście tego pragnęłam.

Jeszcze gdy żył wyczuwało się, że jest to człowiek święty, co takiego na to wskazywało?

Jego uśmiech, Jego słowa były pełne szacunku do drugiego. Przy Nim człowiek odkrywał na nowo swoją godność, niezależnie kim był. Wyczuwał, co przeżywa drugi człowiek, rozumiał go i potrafił pomóc, dotrzeć do każdego. Na przykład w Międzybrodziu w naszym domu zgromadziła się młodzież na spotkanie z Nim. Młodzi ludzie lgnęli do niego, jak do księdza, który jest ich rówieśnikiem. Śpiewali, cieszyli się. Wśród nich była dziewczyna, w której rodzinie było 5 księży – wujków. Biskup zaprosił ją do pierwszego rzędu. Zobaczył wtedy, że bardzo ją to kosztuje. Przyniósł bukiet kwiatów, który otrzymał od młodzieży i położył jej na kolanach mówiąc, żeby trzymała ten bukiet, żeby nie zwiędnął. Wszyscy zaczęli się śmiać i klaskać, ona też.

Był osobą, która była blisko Boga. W jaki sposób pociągał do Boga?

Gdy odprawiał Mszę św., człowiek wyczuwał, że Jego myśl, serce nie odchodziły od Ołtarza, że On jest z Kielichem, z Korporałem, złączony z Ciałem Pana Jezusa, tak jakby Go słyszał, widział, jakby z Nim rozmawiał.

Gdy przebywał z młodzieżą był radosny, wesoły, ale gdy przychodził moment jego godziny modlitwy, to podawał rękę, przepraszał i wychodził. Szedł na osobno, siadał i zamyślał się”.

ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr, WSKSiM

drukuj