Ziarno „Solidarności”

Nic nie wskazywało na to, że my, Polacy, pogrążeni w szarości Peerelu, staniemy się nagle, właściwie z dnia na dzień, Narodem wyrażającym swoje pragnienia i wizję przyszłości w kategoriach moralnych, inicjując w ten sposób lawinę zmian i zdobycie przez „Solidarność” kilku milionów członków, setki tysięcy aktywistów w parę tygodni.

 

Jedna z respondentek, odpowiadając na apel OBS przy Zarządzie Regionu „Solidarności” Pomorza Zachodniego o nadsyłanie – w pierwszą rocznicę Sierpnia w Szczecinie – wspomnień ze strajków na Wybrzeżu, napisała: „Sierpień 1980 odczułam jako Wielkanoc. To było zmartwychwstanie. Płakałam z radości i jednocześnie wierzyłam, że będzie sprawiedliwość. Wierzyłam, że taka właśnie będzie nasza ojczyzna, że taka właśnie będzie Polska”.

Bez odgórnych instrukcji
Porozumienia Sierpniowe przyzwalały na założenie nowych, niezależnych związków. W ówczesnych warunkach politycznych to bardzo dużo, ale gdy trzeba było ten punkt porozumienia przełożyć na język praktycznego działania, pojawiało się pytanie – no dobrze, ale co dalej? W jaki sposób sprawnie organizacyjnie, nie wyhamowując dynamizmu i skuteczności rodzącego się ruchu, tworzyć zupełnie nowe struktury przy nieskrywanej niechęci lokalnego partyjno-administracyjno-esbeckiego establishmentu, jedynie co naprawdę potrafiącego, to rozbijać oddolne inicjatywy ludzkie, dławić wszelką niezadekretowaną odgórnie aktywność obywatelską? W jaki sposób odtwarzać wspólnotę, budować solidarność społeczną w warunkach pełni władzy tych, których podstawowym celem od 1944 r. było kruszenie jedności, skłócanie społeczeństwa?
Temperatura polityczna, zwyżkująca od lipcowych strajków na Lubelszczyźnie, po podpisaniu Porozumień Sierpniowych zdawała się osiągać apogeum. We wspomnieniach osób zaangażowanych w przeżywaną przez naszą Ojczyznę Wielką Przemianę przewija się stale wątek improwizacji, można by rzec: Wielkiej Improwizacji. Ludzie działali jak w transie, gorączce, jak natchnieni. I co najważniejsze – działali ze wszech miar racjonalnie. Skutecznie. Tłamszeni – już trzecie pokolenie – w swych aspiracjach, traktowani jak osoby wiecznie niedojrzałe – działali bez kompleksów. Ze stanu zniewolenia przez komunistów z dnia na dzień wybiliśmy się na suwerenność, na pozycję gospodarzy. Staliśmy się ludźmi troszczącymi się o wspólne dobro, jakim jest Ojczyzna. Podczas gdy komuniści zastanawiali się, jak niszczyć, tworząc plany wprowadzenia stanu wojennego, społeczeństwo kreowało plany odbudowy kraju po czterdziestu latach dewastacji dokonanej najpierw przez hitlerowców, a później komunistów: tych rodzimych i tych ze Wschodu. W owych czasach widać było bardzo wyraźnie, kto myśli w kategoriach dobra wspólnego, a kto dąży do utrzymania władzy dla siebie i aparatu partyjno-administracyjnego.

Bez autorytetów, za to po swojemu
Nie podporządkowali się oferowanym i istniejącym strukturom, wizjom kreślonym przez doradców i „opozycyjnych intelektualistów”. Kołem zamachowym były nadzieje, pragnienia, idee, w końcu czyny tych, którzy pojawili się dopiero w cudownym Sierpniu: spawaczy, elektryków, magazynierów, kierowców. „Solidarność” powstała i zaczęła się rozwijać dzięki ludziom do tej pory drugiego, trzeciego planu. Dotychczas anonimowym. Cisnących się w zatłoczonych tramwajach, spiesząc do pracy na godz. 6.00 czy 7.00. Zapewne nieraz warczących na siebie w tych nieludzkich środkach komunikacji miejskiej lub w coraz dłuższych kolejkach za artykułami pierwszej potrzeby.
Szczególnie wyraziście przedstawiało się to w Szczecinie, wielkim, a w czasach szesnastu miesięcy coraz bardziej znaczącym, mateczniku „Solidarności”. Utytułowani doradcy spoza regionu pojawili się pod koniec strajków, a ich rola, w dużym stopniu hamulcowych, była niewielka, żeby nie powiedzieć: żadna. Odeszli, więcej się nie wtrącali. To właśnie tu najważniejszą rolę odgrywali ludzie bez większych doświadczeń w działalności w strukturach legalnych i opozycyjnych. Jeżeli już, to jedynym doświadczeniem, niektórych, była praktyczna nauka oporu wyniesiona ze strajków w Grudniu ´70 i Styczniu ´71 w Szczecinie. Strajków robotniczych – przez robotników wznieconych i przez nich kierowanych. Zarówno wtedy w Grudniu, jak i teraz w Sierpniu najwięcej do powiedzenia meli ślusarz, elektryk, magazynier. Ludzie po zawodówkach, technikach i liceach wieczorowych.
Powiedzmy otwarcie, na Pomorzu Zachodnim większość z tych, którzy zapragnęli w „te noce sierpniowe” wolności, nie bardzo orientowała się, czym jest KOR, a tym bardziej, jaki jest jego program. Hasło wolnych związków kojarzyło im się z postulatami wysuwanymi w grudniu 1970 r., a nie z programem WZZ. O Michniku czy Romaszewskich może coś słyszeli, a może nie. Nazwisko Kuroń kojarzyło się bardziej z Kurasiem, jednym z bohaterów popularnego wówczas serialu „Polskie drogi” niż z oberopozycjonistą. Ruch społeczny, powstały w wyniku sierpniowych strajków, był coraz sprawniej rozkręcającą się maszyną, zbudowaną przez ludzi dobrej woli, czerpiących siłę z wiary, tradycji i niezdewastowanego jeszcze, mimo wieloletnich starań lokalnych parobków moskiewskich kolonizatorów, poczucia własnej wartości – a nie z haseł starej, sowieckiej, czy Nowej Lewicy. I którzy za nic mieli rozważania lewicowych mędrków o cywilizacji bezrepresyjnej czy „wyzwoleniu Erosa”, za to bliska im była ewangeliczna nauka o prawdzie, która wyzwala, oraz przeświadczenie, że system kształtujący od kilku dziesięcioleci ich los jest systemem niegodziwym. Operowali tymi wartościami, na których budowana jest cywilizacja życia. Oprócz tych, których podobiznami ozdabiali bramy strajkujących zakładów – a ozdabiali je, przypomnijmy, wizerunkami Matki Bożej i Jana Pawła II („obrazami dewocyjnymi”, jak czytamy w jednym z ówczesnych raportów SB) – nie mieli żadnych autorytetów. Tworzyli własne. Najczęściej lokalne, którym koniec końców nie dano wybić się na forum ogólnopolskie: stan wojenny zepchnął ich w czeluść zapomnienia. Dystans do autorytetów suflowanych w taki czy inny sposób był ze wszech miar słusznym zachowaniem. Wystarczy zastanowić się nad tym, kto w ciągu szesnastu miesięcy wiosny Polaków gasił ducha w Narodzie. Komuniści – to oczywiste. Jazgot propagandowy, od pierwszych dni strajków do czasu stanu wojennego, wieszczył apokaliptyczną zagładę Narodu, który wybijał się na suwerenność. Ale czy to nie „autorytety” tonowały żądania robotnicze w Gdańsku, rozmyły stan mobilizacji społeczeństwa w czasie kryzysu bydgoskiego, przetrącając tym samym, jak już wtedy mówiono, kręgosłup Związku, a w końcu zamarzyły o „Solidarności” „bez Matki Boskiej w klapie”? Wystarczy sięgnąć po dawno już opublikowane źródła, żeby stwierdzić, kto – wzorem propagandy komunistycznej – mówił, że zimą 1981 r. grozi nam krwawy wybuch społecznego niezadowolenia. W końcu, również wzorem komunistycznych przekaziorów, straszył barbarzyńcami gromadzącymi się nad granicą kraju, nie wiedząc (a może wiedząc?), że – mówiąc słowami Kawafisa – „już nie ma żadnych barbarzyńców”.

Duch tchnie, kędy chce
Na Sierpień można spojrzeć jak na swoisty bunt peryferii przeciw centrum. W ciągu kilku tygodni niewiele znaczące na społeczno-intelektualnej mapie kraju miejsca dają wiele ważnych i bardzo ważnych dla Polski nazwisk. Nie tylko Warszawa czy Kraków, ale Gdańsk, Szczecin, Wrocław, Toruń, Bydgoszcz, Łódź, jak również miasta znajdujące się na tzw. ścianie wschodniej – dziś wyśmiewane jako matecznik „ludzi starszych, gorzej wykształconych, z mniejszych miejscowości” – stały się opoką nowej Polski. Archipelagiem polskości wyłaniającym się z grzęzawiska czerwonych bagien.
Insurekcja prowincji była dowodem na to, iż Polacy nawet bez przywództwa, bez odgórnych instrukcji, bez podniecających swą wymową i nowatorstwem haseł, a zbrojni jedynie w geniusz improwizacji, „kilka myśli, co nienowe”, potrafią zmieniać rzeczywistość i to w warunkach z pozoru niedających żadnych szans na jakiekolwiek zmiany. Że to właśnie z obrzeży Polski (również tych kulturowych) może wyjść odnowa oblicza tej ziemi. Nie wszystkim się to podobało. Byli wśród nich komuniści, ale również i ci, których naiwnie uważaliśmy za naszych. Stan wojenny był dziełem tych pierwszych, Okrągły Stół również tych drugich. Te dwa ciosy – przemocy i kłamstwa – powaliły „Solidarność”.

I odnowi oblicze tej ziemi
Już trzy dekady czekamy, aż ziarno z wiosennego siewu szesnastu miesięcy wolności zacznie wydawać obfity plon.
Dziś narzekamy, że wielki, wspaniały mit „Solidarności” został bezpowrotnie zniszczony, że okrągłostołowy deal zatruł źródło zdolne konsumentów chleba z peerelowskich delikatesów, a obecnie dyskontów, zamienić w obywateli. Jednak ci, którzy przykrawali wówczas Ojczyznę na miarę wystraszonych czynowników, zwących się bezczelnie awangardą społeczeństwa (to w ówczesnej partyjnej nowomowie oznaczało dzisiejsze określenie elita) nie są na tyle potężni, żeby zabić w nas tchnienia z heroicznych czasów „Solidarności” – duszy zabić nie mogą.
Dziś, podobnie jak wtedy, społeczeństwo nie znajduje w parlamencie rzeczników swoich interesów. Media stały się tubą partii władzy, a partia jest tylko po to, żeby zapewnić swojej klienteli realizację tego, co obiecywali komuniści, aby usprawiedliwić popełniane zbrodnie – zasady: każdemu (z naszych) według jego potrzeb. Dziś, tak jak rok, miesiąc, tydzień przed wybuchem „Solidarności”, mówią nam, że jesteśmy Narodem zniewolonym, przyziemnym, patrzącym tylko, jak dożyć do pierwszego. Ale pod jakimi hasłami udaje się zgromadzić ludzi na największych manifestacjach? Pogrzeb pary prezydenckiej, obrona krzyża, marsze w obronie Telewizji Trwam i Radia Matyja, manifestacje patriotyczne 11 listopada – martyrologia, wiara, patriotyzm. Te wartości, a nie mamona, mobilizują wokół siebie największą liczbę Polaków. Dla porządku przypomnijmy: ludzi o najmniejszych dochodach, za to najdłużej pracujących wśród państw UE. Nawet pracowici Niemcy okazują się w porównaniu z Polakami nie tak bardzo pracowici.
I kto zwołuje na największe manifestacje? Autorytety? Nie, gromadzimy się z potrzeby serca. I z tchnienia ducha. Nie do przecenienia jest w tym względzie rola Radia Maryja, które jako pierwsze, na długo jeszcze zanim prof. Zybertowicz rzucił hasło budowania archipelagu polskości, podjęło się trudu łączenia w jedno rozproszonej jak Polska długa i szeroka siły wypływającej z wiary i z dobrej woli.

 

Dr Robert Kościelny historyk

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl