Z punktu widzenia rosyjskich interesów…
Ze zbliżonym do Kremla rosyjskim politologiem i dziennikarzem Michaiłem Leontiewem rozmawia Eugeniusz Tuzow-Lubański
Jak Pan postrzega gruzińsko-osetyjską wojnę? Jaki będzie w niej udział Rosji?
– Nie ponoszę odpowiedzialności za politykę rosyjską. Jednak uważam, iż Rosja nie może pozostać obojętna wobec tego, co się dzieje teraz w Osetii Południowej. Rozumiem, że prezydent Gruzji Saakaszwili nie czyni niczego bez zezwolenia Amerykanów. Dlatego wybrano właśnie 8 sierpnia – dzień otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Pekinie dla inwazji wojskowej Gruzji w Osetii Południowej. Taki najazd jest w stylu amerykańskim. Doskonale wiemy, na czym jest oparta polityka USA. O Saakaszwilim nie ma co mówić, przecież każdy normalny człowiek „gołym okiem” widzi, co to za osobistość.
Czyli?
– Bardziej precyzyjnie – to łotr. Jak można zdefiniować, człowieka, który daje rozkaz, aby ostrzeliwać z dział artyleryjskich „Grad” i moździerzy ludność cywilną osetyjskiego Cchinwali, miasta które Saakaszwili uważa za terytorium gruzińskie. Czy tak może postępować normalny człowiek? Przecież nie było żadnych prowokacji ze strony osetyjskiej. W strefie konfliktu doszło do międzyetnicznych walk. Rosja ma zabezpieczać pokój w tej strefie i jestem przekonany, że wywiąże się ze wszystkich swoich zobowiązań.
W jaki sposób doszło według Pana do animozji etnicznych w tym regionie?
– Konflikt się rozpoczął w latach 90. od ludobójstwa i został sprowokowany przez faszystowski reżim prezydenta Gruzji Zwiada Gamsachurdii, który zwolnił z więzień gruzińskich wszystkich kryminalistów i poprowadził tych bandytów na osetyński Cchinwał, gdzie doszło do rzezi ludności cywilnej. Od tego momentu została posiana nienawiść Osetyjczyków do Gruzji. W południowoosetyjskim konflikcie nie ma niuansów, które są w konfliktach kosowskim lub abchaskim. Osetia Południowa ratowała się na wszelki możliwy sposób od faszyzmu w wersji gruzińskiej. Byli osamotnieni w swej walce o przetrwanie. Nie było żadnej pomocy, także ze strony Rosji.
Obecnie mieszkańcy Osetii Południowej w swojej większości są obywatelami rosyjskimi. To jeden z niewielu chrześcijańskich narodów Północnego Kaukazu. Z kolei polityka USA w tej kwestii jest konsekwentna – najpierw próbowano zniszczyć prawosławnych Serbów, a teraz Osetyjczyków. Czym taka polityka amerykańska się zakończy – zobaczymy. Od Tbilisi do Cchiwnwali jest 70 km, ale od Chcinwali do Tbilisi też 70 kilometrów.
Uważa Pan zatem, że bez zezwolenia USA nigdyby nie doszło do wojny gruzińsko-osetyjskiej?
– Jestem tego pewny. Saakaszwili to stuprocentowa marionetka.
Czy ta wojna w takim razie może doprowadzić do konfliktu zbrojnego między Rosją a USA?
– Myślę, że nie. Rosja to połknie, bo rozumie, iż to tylko zwyczajna awantura. Wiarygodnym jest to, że Stany Zjednoczony, zobaczywszy zachowanie Rosji w tej sytuacji, niedługo zasygnalizują Saakaszwiliemu, iż trzeba wycofać się z konfliktu.
To znaczy, iż wojna nie będzie długotwała?
– Wychodząc z założenia, że główni światowi gracze polityczni są przy zdrowych zmysłach, można przypuszczać, iż niebawem dojdzie do ponownego porozumienia.
Dlaczego Rosja występuje przeciwko członkostwu Gruzji w NATO?
– Dlatego, że gdyby Gruzja byłaby w NATO, to wciągnęłaby w konflikt wojskowy także Pakt Północnoatlantycki. Rosja nie chce walczyć z NATO, i na odwrót. Czy Polacy np. chcieliby wojować za Gruzję, gdyby ta była członkiem Sojuszu? Trzeba być zupełnym wariatem, żeby w obecnych warunkach nadać członkostwo Gruzji w NATO. I w tej kwestii nawet nie chodzi o Osetię Południową, lecz o gruzińskie kierownictwo. Mam retoryczne pytanie do państw NATO – czy chcecie mieć takiego partnera jak obecny prezydent Gruzji Saakaszwili i jego otoczenie, i przelewać nadaremnie krew za nieodpowiedzialną politykę?
Czy w obecnej sytuacji politycznej Rosja nie chce zdystansować się od Gruzji, która stale przyprawia ją o ból głowy?
– Każdy chce się pozbyć bólu g łowy, ale za jaką cenę… Polityka to sztuka realnego postrzegania rzeczywistości. Trzy, cztery lata temu Rosja miała nadzieję, iż uda się z Gruzją doprowadzić do dobrosąsiedzkich relacji. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Chcąc mieć sojusznika na południowym Kaukazie, Rosja wstrzemięźliwie odbierała separatystyczne nastroje w tym regionie. Nie chcieliśmy wtedy działać na korzyść skrajnych gruzińskich nacjonalistów. Należy podkreślić, że problemem Gruzji nie jest naród, lecz elity, które były pieszczone i traktowane ulgowo jeszcze za Związku Sowieckiego. Teraz te elity stale demonstrują własną niezdolność normalnego rządzenia krajem i są źródłem politycznej niestabilności w regionie.
Dziękuję za rozmowę.