Wielki samotny

Nigdy pewnie nie poznamy prawdy o ostatnich tygodniach generała Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”, ostatniego komendanta Armii Krajowej.

Po moskiewskim procesie przywódców Polski Podziemnej w czerwcu 1945 r. żył w więzieniu z dziesięcioletnim wyrokiem jeszcze przez półtora roku. Pozostały fragmenty listu, który zamierzał wysłać do Stalina – litery kreślone z widocznym wysiłkiem: „Postawa narodu polskiego w ciągu przeszło pięcioletniej nieprzerwanej walki z Niemcami była wspaniała…”. Stalówka drze papier, atrament zalewa słowa. „Największym dorobkiem walki konspiracyjnej są ludzie ideowo zaprawieni do walki o wolność…”. List pisany słabnącą ręką jest świadectwem woli walki do końca – jak to leżało w jego naturze.

Pozostał po nim protokół sekcji, o którym jeszcze długo – a może nigdy – nie będziemy mogli powiedzieć, czy jest prawdziwy; świstek z odręczną notatką z grudnia 1946 roku: „Zwłoki więźnia Okulickiego można spalić w krematorium na zasadach ogólnych”.

 

Walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny

Generał Leopold Okulicki został 18 czerwca 1945 r. wprowadzony pod eskortą NKWD na salę sądową w Moskwie. Kiedy usiadł na ławie oskarżonych, znalazł się w gronie piętnastu mężczyzn, ubranych jak i on, w cywilne garnitury, przygotowane przez Sowietów specjalnie na tę okazję. Dostrzegł znajome, choć wymęczone i zmienione twarze. Siedzieli rozdzieleni przez enkawudzistów – jakby z tej sali mogli jeszcze zagrozić potędze ZSRS. Wszyscy oni tworzyli władze Polski Podziemnej i z tej właśnie racji Sowieci chcieli, a nawet musieli się ich pozbyć. Mieli wobec Polski plany, w których nie było miejsca dla ludzi pozbawionych złudzeń co do celu moskiewskiej polityki.
Oskarżonych zwieziono na ten proces z Łubianki – głównego więzienia NKWD/KGB, gdzie przez prawie trzy miesiące od porwania z Polski przez NKWD przeżywali udrękę osamotnienia oraz niekończące się przesłuchania. W marcu 1945 r. ściągnięto ich podstępem na spotkanie dowództwem Armii Czerwonej. Zamiast obiecanych rozmów czekało ich aresztowanie i błyskawiczna wywózka do Moskwy. „Tym razem po raz pierwszy w dziejach sowieckiej „sprawiedliwości” na ławie oskarżonych zasiedli nie sowieccy obywatele, lecz obywatele państwa i żołnierze narodu, który pierwszy wypowiedział wojnę hitleryzmowi” – pisał 19 czerwca 1945 r. londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza Polskiego”, organ Rządu RP na Uchodźstwie.
W akcie oskarżenia zarzucono Polakom, że „uprawiali sabotaż i terror przeciwko Czerwonej Armii, posiadali nielegalne radiostacje oraz szerzyli propagandę antysowiecką”.
Generała Okulickiego oskarżono dodatkowo o szpiegostwo. On jeden spośród porwanych miał za sobą długie i dramatyczne doświadczenia z Sowietami.

Wezwany do boju bez chwały…

Był w grupie czterech oficerów przeprowadzonych potajemnie przez kuriera z końcem października 1940 r. na obszar sowieckiej okupacji, gdzie Związek Walki Zbrojnej – poprzednik Armii Krajowej – poszedł w rozsypkę po serii poważnych wpadek.
Pułkownik Okulicki miał odbudować struktury dowodzenia i zorganizować system łączności radiowej oraz kurierskiej z Warszawą w Białostockiem i Lwowskiem. Trzeba było stworzyć sieć wywiadu, opierając się na ludziach sprawdzonych. Wyruszyli na wschód we czworo: Okulicki „Mrówka” z Bronisławą Wysłouchową „Birutą” oraz dwóch oficerów z radiostacją. Przez linię Ribbentrop-Mołotow prowadził niejaki Zymon „Waldy”. Przed granicą obu okupacji rozdzielili się: Okulicki i „Biruta” poszli przez Rawę Ruską, oficerowie z „Waldym” inną trasą. Ci ostatni nigdy do Lwowa nie dotarli, bowiem Zymon był prowokatorem NKWD. Tymczasem Okulicki założył dzięki pomocy „Biruty” swoją placówkę we Lwowie. Był ostrożny, bo świadom, że porusza się po grząskim gruncie. Na miejscu zorientował się natychmiast, jak głęboko inwigilacja sowiecka sięgała w lwowskie struktury podziemne. Za sprawą „Waldego” NKWD znało od początku jego prawdziwe nazwisko, funkcję i zamiary. W styczniu 1941 r. Okulicki zdecydował się wysłać do Warszawy pierwszych łączników, w tym „Birutę”. Na lwowskim dworcu zjawił się „Waldy”, by „osobiście nadzorować przerzut”. Kurierzy nie zdążyli nawet wyjechać z miasta – zostali aresztowani już na dworcu. Potem przyszła kolej na Okulickiego.
Znalazł się w okrytym ponurą sławą więzieniu Brygidki, w dawnym klasztorze. Podczas pięciu miesięcy śledztwa zorientował się, że infiltracja sięga samej Komendy Głównej ZWZ. Przesłuchiwał go Iwan Sierow – ten sam, który nadzorował deportacje setek tysięcy Polaków do łagrów w latach 1940-1941, ponosił odpowiedzialność za zbrodnię katyńską wiosną 1940 r., a pięć lat później miał uprowadzić władze Polski Podziemnej z Okulickim do Moskwy.

…i do męczeństwa

Ostatecznie pogrążył Okulickiego raport, który miała przy sobie „Biruta”. Po odszyfrowaniu go NKWD zyskało dowód, że działalność Okulickiego wymierzona była w Sowiety, a nie – jak twierdził, broniąc się – przeciw Niemcom. Wówczas przeniesiono go do więzienia Lefortowo w Moskwie. Dręczony ponad miesiąc przesłuchaniami, pozbawiony snu, zamykany w celi z ostrym światłem niszczącym wzrok, nie wydał nikogo. Z wyczerpania zaczął chorować na serce. Sformułowano wobec niego akt oskarżenia, który zawiódłby go zapewne pod mur. Do procesu nie doszło, bowiem III Rzesza uderzyła w czerwcu 1941 r. na Sowiety, zajmując w błyskawicznym tempie obszary opuszczane przez uciekających w panice krasnoarmiejców.
Okulickiego uratowała lipcowa umowa Sikorski – Majski, przewidująca utworzenie w ZSRS polskiej armii. Dziesiątki tysięcy więźniów – żołnierzy okazały się Stalinowi w tej dramatycznej chwili potrzebne. Łubiankę opuścił wówczas gen. Władysław Anders, któremu rząd w Londynie wyznaczył zadanie twórcy Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS. Leopold Okulicki z oskarżonego stał się szefem sztabu Andersa. Armia zaczęła się formować we wrześniu 1941 r. w wyznaczonych przez władze ZSRS miejscowościach na południu Rosji pod Orenburgiem i w okolicach Saratowa. Trudno było Okulickiemu wypełniać swoje zadanie – Sowieci nie chcieli opuszczać budynków przeznaczonych dla polskiego sztabu, utrudniali wypełnianie ustaleń dokonywanych między Andersem a Stalinem.

 

Dawnych Polaków duma i szlachetność

Był prawą ręką dowódcy. W grudniu 1941 r. znalazł się w składzie delegacji pod wodzą gen. Władysława Sikorskiego, która rozmawiała na Kremlu z dowództwem sowieckim na temat dramatycznej sytuacji formowanej armii polskiej. Lekceważenie przyjętych wtedy ustaleń przez władze sowieckie, głównie drastyczne zmniejszenie racji żywnościowych dla głodujących ludzi, były tematem rozmów marcowych 1942 r. Andersa i Okulickiego z Mołotowem oraz Stalinem na Kremlu. Sowiecki przywódca nie był skłonny do ustępstw. Zdążył już zorientować się, że Armia Andersa nie będzie wobec niego tak lojalna, jak spodziewał się w gorących letnich miesiącach 1941 roku. Jego zamiarem było fizyczne i psychiczne wyniszczenie polskich żołnierzy.
Sytuacja Okulickiego była trudna. Człowiek uparty i nieznoszący obłudy, nienadający się żadną miarą do uprawiania „dyplomacji” z Sowietami, popadał w konflikty z „łącznikami” – de facto nadzorcami enkawudowskimi. Nie mógł znieść zwłaszcza obecności pułkownika NKWD Kondratiuka, który niedawno torturował Wysłouchową i prowadził śledztwo przeciwko niemu samemu. Sowieci z kolei okazywali mu otwartą niechęć, a nawet wrogość ze względu na lwowski okres jego działalności. W takich warunkach gen. Anders zdecydował się – ze względów czysto taktycznych i za zgodą Okulickiego – przesunąć go w marcu 1942 r. na stanowisko dowódcy 7. Dywizji Piechoty formującej się w Kermine w Uzbekistanie. O swoim podwładnym pisał w samych superlatywach: „Płk dypl. Okulicki współpracował ze mą jako Szef Sztabu od pierwszych dni organizacji naszej armii w ZSRR. W tych najcięższych chwilach, kiedy siedem miesięcy współpracy można śmiało policzyć za siedem lat, płk dypl. wykazał tyle niespożytej energii i hartu ducha. (…) Cieszę się niezmiernie, że dziękując mu za wielką pomoc wykazaną naszej sprawie, mogę wyrazić całkowitą pewność i wiarę, że taki żołnierz nie zawiedzie nigdy na żadnym stanowisku w pracy dla Polski”. Kiedy w kwietniu 1943 r. Niemcy ogłosili wiadomość o odkryciu grobów polskich oficerów w Katyniu, pułkownik był wstrząśnięty – przecież sam dopytywał się Stalina o losy zaginionych, a w odpowiedzi usłyszał, że generalissimus nic o całej sprawie nie wie. Może dlatego Okulicki zaczął starać się o szybki powrót do kraju i konspiracji, choć wiedział, że przyjdzie mu ją kontynuować pod nieuchronnie nadciągającą sowiecką okupacją. Zrezygnował wówczas z propozycji objęcia dowództwa doborowej 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Wybrał drogę stromą i ciężką – wiodącą jednak wprost do kraju.
Kiedy Anders walczył o każdą porcję żywności dla żołnierzy, kobiet i dzieci, w Londynie po śmierci premiera Sikorskiego w katastrofie na Gibraltarze, nad głowami wygnańców odprawiała się wielka polityka: kandydatem na stanowisko po Sikorskim był gen. Kazimierz Sosnkowski, zwalczany m.in. przez ludowca Stanisława Mikołajczyka. Okulicki wyjechał w lipcu 1943 r. wraz z grupą wysłanników Andersa do Londynu, by poprzeć gen. Sosnkowskiego, który zajął po śmierci Sikorskiego stanowisko Naczelnego Wodza. Przybyli za późno: Mikołajczyk właśnie został zaprzysiężony jako premier.

 

Krwią polewać ziemię

Okulicki doczekał powrotu do kraju dopiero w maju 1944 r., kilka miesięcy przed Powstaniem Warszawskim. Został zrzucony ze spadochronem już w stopniu generała, a następnie przewieziony do Warszawy.
Naczelny Wódz miał wobec niego specjalne oczekiwania: chciał mianowicie, by Okulicki powstrzymał wybuch Powstania Warszawskiego. Sosnkowski zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że „sojusznik naszych sojuszników” nie jest naszym sojusznikiem, zaś Okulicki miał w jego planach odegrać główną rolę w budowie podziemia na terenach przyszłej okupacji sowieckiej. Było to zadanie trudne, ale Okulickiego zawsze wyznaczano do takich zadań – najcięższych, obarczonych wielkim ryzykiem i mających nikłe szanse powodzenia. Sosnkowski rekomendował komendantowi głównemu Armii Krajowej Tadeuszowi Komorowskiemu „Borowi” swego wysłannika: „Miał on otrzymać dowództwo dywizji (…) obecnie walczącej we Włoszech. Z przykładną i zasługującą na szacunek godnością zrzekł się tej perspektywy, aby przyjąć moją propozycję udania się do kraju, którą uczyniłem, wiedząc, jak dalece Kraj odczuwa brak starszych wiekiem, doświadczonych i wykształconych oficerów”. „Bór” mianował go zastępcą szefa sztabu KG AK.
Okulicki przybył wprawdzie z instrukcjami od Sosnkowskiego, ale obraz sytuacji w kraju sprawił, że zajął stanowisko inne, niż tego w Londynie oczekiwano. Pułkownik Adam Sanojca, szef Oddziału Organizacyjnego KG AK, wspominał po wojnie: „Rozmawialiśmy właściwie przez całą noc. Okulicki zaczął wykładać tezę gen. Sosnkowskiego. Wyjaśnił mi, że powinniśmy zaprzestać walki z Niemcami w celu zaoszczędzenia naszych sił do walki z Rosją. W tym punkcie zwrotnym wojny – mówi, przekazując mi instrukcję Sosnowskiego – naszym jedynym obowiązkiem jest chronić masę biologiczną narodu polskiego. Po długim lojalnym przedstawieniu mi tej tezy wyłożył mi swój punkt widzenia, który był diametralnie różny. Według niego, powinniśmy się bić z Niemcami tak, by pozostać w walce do końca”.
Okulicki chciał walczyć z Niemcami, ale za głównego wroga uważał ZSRS. Walka przeciw Niemcom dawać miała nam prawo moralne do upominania się po wojnie o swoje. Gdybyśmy się wycofali, nie mielibyśmy nic do powiedzenia – tak rozumował. Trafnie, jak mało kto, odczytywał sowieckie intencje. Jego kalkulacja była prosta: tylko fakt dokonany, zdobycie Warszawy, może zmusić Sowiety do ustępstw i traktowania Polski jak partnera. Wiedział już wówczas, jak Sowieci potraktowali wileńską AK – sądził, że ten sam los spotka większość żołnierzy Polski Podziemnej. Trzeba było więc działać, a nie czekać na zajęcie kraju przez NKWD i krwawe represje.
Przed samym powstaniem przyjął nowy pseudonim „Niedźwiadek” – ten, pod którym przeszedł do historii. Został wyznaczony na komendanta AK w przypadku aresztowania „Bora” przez NKWD w zdobytej, jak przewidywano, przez Polaków Warszawie. Kiedy powstanie się załamało i zapadła decyzja o kapitulacji stolicy, Okulicki – wówczas już następca „Bora” – wyszedł 3 października z ludnością cywilną, a potem wydostał się z piekła obozu w Pruszkowie.

A placem boju będzie dół kryjomy

Znalazł dla siebie kryjówkę w Częstochowie, skąd prowadził – zdawałoby się – skazaną na niepowodzenie rekonstrukcję Komendy Głównej AK. Działał w powszechnej atmosferze klęski, chaosu, beznadziei. Wiązał w całość rozproszoną i rozbitą Armię Krajową, nakazywał nie atakować Niemców bez potrzeby – chyba że w obronie ludności cywilnej.
Wykładał swoje racje prezydentowi Władysławowi Raczkiewiczowi, pisząc z początkiem grudnia: „Jedyną i najsilniejszą zaporę wobec zagrożeń sowieckich w stosunku do Polski stanowi jej pozycja w obozie sprzymierzonych zdobyta dzięki roli, jaką ona odegrała w walce z Niemcami i wierności, z jaką wywiązuje się ze swych zobowiązań sojuszniczych. W tę właśnie pozycję moralną, jaką zdobyliśmy w świecie, uderzyła propaganda sowiecka, starając się zaszczepić w opinii anglosaskiej wątpliwość co do szczerości naszego stanowiska wobec Niemców, oskarżając Polski Ruch Podziemny o bierność, sabotowanie walki lub wprost otwartą współpracę z nieprzyjacielem”.
Sam żył na granicy nędzy. Rozpaczliwe położenie go nie złamało – był człowiekiem stworzonym do działania w takich sytuacjach. Te cechy charakteru, które utrudniały mu stosunki z innymi, okazały się w krytycznej sytuacji zbawienne. Był jednym z nielicznych, którzy mogli sprostać ogólnemu zamętowi. Czynił wszystko, by zapanować nad sytuacją – skomplikowaną, nieczytelną nawet dla niego. Bo czy ktokolwiek – poza NKWD – mógł być wówczas dobrze poinformowany? Okulicki wyznaczył sobie zadania i parł do przodu ze swoją koncepcją działania na przetrwanie i ratowanie niedobitków. Rozpoczął szeroką akcję zabezpieczania rodzin żołnierzy poległych, wziętych do niewoli lub uwięzionych. Jego polecenia miały na celu uchronienie jak największej liczby ludzi z AK, dlatego zabraniał im ujawniania się przed Sowietami. Uważał, że Londyn nie ma pojęcia ani o rzeczywistych rozmiarach represji sowieckich, ani o sytuacji w kraju.

 

Syn poległ w walkach pod Ankoną

Jego pozycja w polskim Londynie była słaba. Premier Mikołajczyk miał mu za złe, że o Polskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego założonym przez Sowietów z polskich komunistów mówił „zdrajcy”. Skąd miał Mikołajczyk wiedzieć, do czego zdolni są bolszewicy? Był chłopskim politykiem z Poznańskiego, zasłużonym w Powstaniu Wielkopolskim 1918-1919. Jego wrogiem byli zawsze Niemcy, a sowieckie zagrożenie miał poznać dopiero po latach, kiedy w 1947 r. musiał uciekać z komunistycznej Polski w bagażach brytyjskiego konsula.
W listopadzie 1944 r. premierem został – na szczęście dla Okulickiego – Tomasz Arciszewski. Wreszcie 21 grudnia prezydent Raczkiewicz mianował go komendantem głównym AK na obszar obu okupacji. Kiedy położenie Okulickiego stało się na tyle stabilne, na ile było to wówczas możliwe, spadł nań cios – najcięższy chyba w życiu. 22 grudnia dostał wiadomość o śmierci jedynego syna, Zbyszka. Chłopak walczył w 2. Korpusie pod dowództwem Andersa pod Ankoną. „Mimo silnego ognia artyleryjskiego podchorąży Okulicki 8 sierpnia 1944 r. wysłany jako obserwator wysunięty, wykrył gniazdo broni maszynowej i chciał je ogniem artylerii obezwładnić. Został ciężko ranny” – zanotowano w jego karcie ewidencyjnej. Zmarł tego samego dnia w szpitalu polowym. Ojciec widział go ostatni raz we wrześniu 1939 roku. „Miał dwadzieścia lat. Nikogo w życiu tak nie kochałem, jak jego” – powiedział emisariuszowi, którego właśnie odprawiał do Londynu. Nie miał czasu na własny ból, kiedy tysiące chłopców takich jak Zbyszek ginęło po lasach od niemieckich i sowieckich kul.

 

Wyzwanie przyśle mu szpieg nieznajomy

W styczniu 1945 r., kiedy ruszyła sowiecka ofensywa, generał wydał rozkaz, który miał ochronić żołnierzy AK przed represjami. „W przekonaniu, że (…) zostaniecie na zawsze wierni tylko Polsce oraz by Wam ułatwić dalszą pracę, zwalniam Was z przysięgi i rozwiązuję szeregi Armii Krajowej”.
Równocześnie kazał pozostawić w terenie sieć sztabów i struktur, zachować łączność i magazynować broń. Na przyszłość…
Nadeszły wreszcie dramatyczne wydarzenia marca 1945 r.: „zaproszenie” od dowódcy Armii Czerwonej na rozmowy; warunek, by uczestniczył w nich Okulicki i wreszcie podjęta – wbrew zdrowemu rozsądkowi – decyzja Delegata Rządu na Kraj Jana Stanisława Jankowskiego o spotkaniu z Sowietami w Pruszkowie. Krótko przedtem Okulicki depeszował do gen. Andersa w Londynie: „Represje i aresztowania żołnierzy AK trwają bez przerwy. Konieczna jest interwencja Anglosasów. Do tego czasu aresztowano ponad 40 tysięcy. Ich los niewiadomy. Armia Czerwona i władze sowieckie grabią, co się da. Zachowują się jak w zdobytym wrogim kraju. Jedynym władcą jest NKWD”.
Po drodze do Pruszkowa generał spóźnił się na kolejkę, potem zepsuł mu się samochód. Uparł się, jak zwykle, i dojechał rowerem, wypełniając polecenie Jankowskiego.

 

***


Czy Leopold Okulicki zmarł na serce w więzieniu na Łubiance kwadrans po pierwszej w południe w wigilię 1946 r. – jak utrzymywali Sowieci? Czy został rozstrzelany przez NKWD – jak twierdzili współwięźniowie? Odpowiedź na to pytanie może kiedyś nadejdzie, nie zmieni ona jednak tej prawdy, że życie swoje oddał Niepodległej.
Swoją postawą podczas procesu szesnastu obnażył prawdziwe, nadal urzeczywistniane zamiary Rosji wobec Polski. Prasa emigracyjna w Londynie pisała wówczas to, co i dzisiaj trzeba powtórzyć: „Moskwa czyni wszelkie wysiłki, ażeby wykazać narodowi polskiemu, że nie może liczyć na pomoc nikogo i nie może się odwołać do żadnego trybunału”.


Autorka jest pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Krakowie.

drukuj