Traktował Ojczyznę jak matkę

Z Renatą Szczęsną, siostrą śp. ks. płk. Jana Osińskiego, kapłana ordynariatu polowego, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, rozmawia Bogusław Rąpała

Jak wspomina Pani 10 kwietnia 2010 roku?
– Tej daty nie zapomnę do końca moich dni. Tym bardziej że dzień wcześniej ja i mój mąż widzieliśmy się z Bratem po raz ostatni. Akurat przebywaliśmy na urlopie w Polsce i bardzo chciał, żebyśmy go odwiedzili. Dziś zadaję sobie pytanie, czy czegoś nie przeczuwał… Wtedy zauważyłam, że jest jakiś inny niż zwykle: wyciszony i – nie umiem tego wytłumaczyć, ale biło od niego jakieś światło i ciepło. Umówiliśmy się, że jeszcze do niego przyjedziemy. Następnego dnia rano jako pierwsi w rodzinie dowiedzieliśmy się o tragedii. Zadzwoniłam do Warszawy, aby się upewnić, czy na pewno Brat leciał tym samolotem. Potem do końca mieliśmy nadzieję, że może jednak ocalał. Ale kolejne informacje były coraz bardziej wstrząsające. Pojechaliśmy do domu rodzinnego. Najpierw powiedziałam o tragedii siostrze, a później poszłyśmy do mamy. Jej ból był tak wielki, że przez chwilę myślałam, iż także i ją straciłam, bo upadła i ledwie udało nam się ją podnieść. Próbowałyśmy dodawać jej otuchy, mówiąc, że pojawiają się informacje, jakoby trzy osoby przeżyły, ale z upływem czasu i ta nadzieja zgasła. Cały czas dzwoniliśmy na telefon Brata, który był aktywny i tak aż do wieczora, gdy sygnał w telefonie zamilkł. Wtedy zaczęliśmy się modlić, choć rozpacz nie pozwalała skupić się na modlitwie. To najstraszniejszy, najboleśniejszy dzień w moim życiu, bo straciłam najukochańszego Brata, na którego zawsze można było liczyć. Bardzo mi brakuje naszych rozmów, jego żartów, troskliwości i wesołości, jaką zawsze przywoził, przyjeżdżając do domu.

Na kogo mogła Pani liczyć w tych trudnych dniach? Czy państwo polskie stanęło na wysokości zadania, jeśli chodzi o informowanie bliskich o tym, co się wtedy i potem działo, czy też czuła się Pani pozostawiona sama sobie?
– Mogłam liczyć na rodzinę i na samą siebie. Tak naprawdę nikt nas o niczym nie informował, wszystkiego dowiadywaliśmy się sami. To mój syn śledził pojawiające się w internecie informacje i dzwonił, gdzie się tylko dało, aby się czegoś dowiedzieć. Podał też nasze dane do centrum informacji w Warszawie. W niedzielę otrzymaliśmy telefon z zapytaniem, czy ktoś pojedzie na identyfikację do Moskwy. Odpowiedzieliśmy, że tak i tego samego dnia do Rosji polecieli mój mąż z mężem mojej siostry. Gdybyśmy sami nie dzwonili, nie szukali informacji, to nie wiem, czy ktoś by do nas zadzwonił.

Odzyskała Pani rzeczy osobiste swojego Brata?
– Tak. Te, które miał przy sobie i na sobie przywieźli nasi mężowie już we wtorek po powrocie z Moskwy. Były to: złoty łańcuszek z krzyżykiem, koloratka, pieniądze, zegarek, różaniec oraz książeczka programowa uroczystości katyńskich. Ubrania dostaliśmy gdzieś po miesiącu – odebrał je i przekazał nam jeden z kapelanów OPWP, bo nas o tym, że można je odebrać, nikt nie poinformował. Te i inne przedmioty mojego Brata można zobaczyć w Częstochowie w Bastionie św. Rocha, gdzie znajdują się również pamiątki po innych ofiarach. Zachęcam do odwiedzania tego miejsca.

Czy państwo polskie dobrze wywiązuje się z obowiązku dochodzenia prawdy o przyczynach tej katastrofy? Bo rządzący nie mają wątpliwości, że tak.
– Nie chciałabym nikogo oceniać, ponieważ w Polsce istnieją organy, które powinny weryfikować takie stwierdzenia i wyciągnąć konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych za to, co się stało. Musimy tylko zadać sobie bardzo ważne pytanie: kiedy odzyskamy tak istotne dowody jak wrak i czarne skrzynki? Nie rozumiem, dlaczego nasz rząd działa w tej sprawie tak opieszale. A przy tym ukrywa się dowody, nie wszczyna się postępowań, na dodatek wprowadzając w błąd opinię publiczną. Ale jednego możemy być pewni: ludzi można oszukać, ale Boga jeszcze nikt nie oszukał. Dzień sprawiedliwości nadejdzie dla każdego.

Kilka dni po katastrofie rozpoczęły się wydarzenia określane jako przemysł pogardy – drwiny z rodzin, ludzi modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, a nawet ofiar. To trwa do dnia dzisiejszego. Skąd to się według Pani bierze i komu na tym zależy?
– Uważam, że ta pogarda jest tak wielka nie tyle w społeczeństwie, co w określonych jednostkach. To one poprzez media mieszają ludziom w głowach. Ale uczciwym Polakom nikt w głowach nie namiesza. Z Krzyżem nie wolno walczyć, Krzyż trzeba miłować, bo jest to znak miłości dany nam przez Boga, na którym Chrystus oddał życie za każdego z nas. Jestem pewna, że jeszcze tu, na ziemi, ci, co z nim walczą, doczekają też pogardy względem siebie. A ten, kto drwi z nas, rodzin smoleńskich, niech uderzy się w piersi, bo też ma rodzinę, a takiego cierpienia, jakiego doznaliśmy wtedy i doznajemy do dziś, nie życzę nikomu. Wszyscy, którzy lecieli 10 kwietnia 2010 r. do Katynia, lecieli tam również w naszym imieniu, aby oddać cześć Polakom bestialsko zamordowanym na nieludzkiej ziemi.

Jak przyjmowała i przyjmuje Pani kolejne „rewelacje” dotyczące przyczyn katastrofy, które szybko okazywały się medialnymi sensacjami, mającymi zrzucić winę za katastrofę na pilotów, gen. Błasika czy wreszcie prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
– Zawsze uważałam i uważam nadal, że piloci nie byli samobójcami, że byli ludźmi dobrze wyszkolonymi, ale w sytuacji, gdy z ziemi podawano im błędne dane, byli bezradni. Nie rozumiem, dlaczego tak uczepiono się wątku mówiącego o winie pilotów. Dlaczego nasz rząd pozwolił na to, aby raport MAK obiegł świat? Dlaczego do tego dopuścił? Mieszkam w Belgii i często rozmawiam z ludźmi na ten temat. To jest bardzo przykre, że oni znają tylko tę rosyjską wersję. Tłumaczę im, że to nieprawda, w odpowiedzi słyszę, że oni o żadnej innej wersji nie słyszeli. Niestety nie mam możliwości dotarcia do wszystkich. Jestem obywatelką również tego kraju i wiem, że gdyby taka tragedia dotknęła obywateli Belgii, gdyby zginął król i elita tego kraju, rząd zrobiłby wszystko, aby dokładnie wyjaśnić wszystkie przyczyny. A już na pewno musiałyby zostać oddane dowody.

Popiera Pani pomysł powołania międzynarodowej komisji?
– Tak, jestem za powołaniem komisji międzynarodowej, ponieważ uważam, że mogłaby ona obiektywnie wyjaśnić przyczyny tej najstraszniejszej po drugiej wojnie światowej tragedii, w której zginęła elita Narodu Polskiego: dwóch prezydentów, całe dowództwo wojskowe, ludzie nauki i kultury, duchowni. W takiej komisji powinni zasiąść ludzie o nieskazitelnych autorytetach, niedający sobą manipulować.

Co Pani sądzi o ustaleniach niezależnych ekspertów, takich jak prof. Binienda?
– Nie jestem naukowcem, nie znam się na tym, ale widzę, że profesorowie wykonali dużo pracy w tym kierunku. Wszyscy, którzy pragną wyjaśnienia tej katastrofy, powinni połączyć siły i współpracować, ponieważ wciąż nie znamy wielu odpowiedzi na temat tej tragedii.

Wróćmy na chwilę do początków. Czy pamięta Pani, jak narodziło się kapłaństwo Pani Brata?
– Ono rodziło się w jego sercu już od najmłodszych lat, kiedy rodzice albo babcia prowadzili go na Mszę Świętą. Gdy miał pięć lat, zaczął służyć przy ołtarzu Pańskim jako ministrant. Szczególnie mocno przeżywał codzienne poranne Msze Święte. Zawsze zapraszał domowników do wspólnej modlitwy. Z kościoła znał modlitwy i pieśni – miał piękny głos. Był bardzo uzdolniony, ale zawsze jego życiową drogą było kapłaństwo i w tym kierunku konsekwentnie podążał. Nawet gdy przez rok po maturze studiował na Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie, jako lektor pozostał blisko ołtarza. Kiedyś wyznał w rozmowie ze mną, że w głębi serca wciąż słyszał głos: „Wróć, pójdź za Mną”, dlatego w końcu wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie. I tak zaczęła się jego droga z Chrystusem.

Jakim był kapłanem?
– Był kapłanem idącym śladami Chrystusowej Ewangelii, niestrudzenie ją głosił i przeżywał każdego dnia coraz głębiej. Miał realistyczne spojrzenie na świat i na życie. Wierzył w dobro i starał się szukać go w innych. Przy tym był niezwykle pogodny i tę radość oraz pogodę ducha właściwą dziecku zachował do końca swoich dni. Pełnił wiele poważnych funkcji, z którymi radził sobie wyśmienicie. Powszechnie lubiany i podziwiany, potrafił rozmawiać tak z dyplomatami, jak i zwykłymi ludźmi. Takich właśnie kapłanów potrzeba w dzisiejszych czasach. Był pasterzem wedle serca Jezusowego i wedle serca Ojczyzny.

Co serce podpowiadało mu w sprawach związanych z Ojczyzną?
– Zawsze chciał, aby Polska naszego czasu była Polską w imię Boga i wszystkich ludzi. Wierną tradycjom ojczystym, wierze przodków i wartościom, które tworzą jej historię i tożsamość. W czasie naszych rozmów mówił, że trzeba podejmować walkę o polską pamięć, o sprawiedliwość i szacunek wobec każdego. Był kapłanem, który nigdy nie zwalniał się z obowiązku pracy na rzecz ludzi i świata, nie zasłaniał się argumentem, że nic nie możemy zrobić.

Skąd wzięło się zamiłowanie do wojska?
– Być może stąd, że drugą pasją Brata po kapłaństwie było lotnictwo. A może zadecydowała o tym miłość do Ojczyzny i jej historii, do naszych pięknych pól i lasów, do ziemi nasączonej krwią. Posiadał też cechy przywódcze i żołnierską postawę. Gdy patrzę na jego zdjęcia, to widzę szyk, prezencję, ale widzę również twarz kapłana zatroskanego o losy wojska i żołnierzy. Tych trosk w czasie poprzedzającym tragiczny lot do Smoleńska mu nie brakowało. Służba w Wojsku Polskim oznaczała dla niego służbę Ojczyźnie, którą traktował jak matkę. Oddany był również swoim biskupom: ks. abp. Sławojowi Leszkowi Głódziowi, który go wyświęcił i podczas studiów otaczał swoją mądrością i wiedzą oraz ks. bp. Tadeuszowi Płoskiemu. Ból z powodu jego śmierci jest niesamowity, ale rozumiem, że z wolą Bożą nie mogę dyskutować, więc pokornie się jej poddałam.

Wierzy Pani w to, że kiedyś dowiemy się, co tak naprawdę stało się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku? Co według Pani musiałoby się stać, abyśmy poznali prawdę?
– Wierzę, że prawda zwycięży, może tylko musimy na nią poczekać. Bóg da nam siłę, a obecnie rządzącym lub tym, którzy po nich nastaną, przywróci mądrość i nowe, głębsze spojrzenie. Oby tylko nie było za późno dla naszego kraju.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl