Rycerze?

Po usłyszeniu od prezydenta, że nasze wojska wypełniają dziejową misję w Afganistanie, zaskoczył pewnie brak wyjaśnienia tych słów. Jakże utrzymywać ducha bojowego w stanie podwyższonej gotowości, jeżeli co jakiś czas nie rzuci się nieco światła na współczesne cywilizacyjne zmaganie, nazywane „walką z terroryzmem”? Należy zatem pytać cierpliwie i grzecznie, a nade wszystko z ufnością, bo nie wszystkie sprawy trzeba załatwiać na ulicach i w telewizji. Warunkiem sukcesu pewnych działań jest dyskrecja i tajemnica. Tak jest regularnie w kwestiach wojskowych, bo wypowiedzi polityków w każdej sprawie mogą działać niczym miotacz ognia i byłoby głupotą ujawniać przeciwnikowi plan pokonania go. Pozostaje nam zatem w sprawie Afganistanu ufać lub nie ufać politykom, bo zgłaszane u nas biadolenie, że na tej wyprawie nie zarobiliśmy dolarów, przyprawia o rumieńce. Walcząc w słusznej sprawie, należy nawet tracić, włącznie z życiem.

Do ufności jednak nie zachęca współczesny upadek etosu rycerskiego, także w Polsce. Z pewnością nie może nasza armia być żadną kontynuacją Ludowego Wojska Polskiego i tego, co działo się ze służbą wojskową w PRL. Ze zdziwieniem zatem słuchaliśmy ostatnio pewnego generała, który gloryfikował czasy swojej służby wojskowej w tej epoce. Inni jednak opowiadają o swoim poborze bez entuzjazmu. Niewątpliwie znalezienie się w peerelowskim wojsku – jednym ze skrzydeł totalitarnej Armii Czerwonej – było opcją, przed którą należało uciekać, jeśli tylko się dało. Jeśli się zaś to nie udało, to oczywiście należałoby walczyć tutaj do końca o pozostanie sobą. Miejmy zatem nadzieję, że polskie wojsko nie chce mieć dzisiaj nic wspólnego z totalitarną epoką PRL, włącznie z udzieloną „bratnią pomocą” Czechosłowacji w roku 1968.
Przeobrażenie polskiego wojska nastąpi jednak dopiero wtedy, kiedy zmieni się polski system szkolnego nauczania i wychowania, bo po maturze jest już za późno na rozpoczynanie formacji wojskowej. Nasi wielcy wodzowie z przeszłości nie byli karmieni literaturą południowoamerykańską czy hollywoodzkimi militarnymi jatkami, ale przyglądali się czynom wielkich wojowników z samych początków naszej narodowej tożsamości. Tym początkiem dla nas, Lechitów – jako także Europejczyków, była starożytna Grecja, a w szczególności klasyczne Ateny. Nie ma to stwierdzenie nic wspólnego z filohellenizmem, który nieraz zaszkodził ludzkości, jak np. Antiochowi IV, który próbował Żydom wpajać helleńskie idee, włącznie z wielobóstwem, między innymi ustawiając w świątyni jerozolimskiej słynny posąg Zeusa Olimpijskiego. Następcami Antiocha zdają się być dzisiejsi miłośnicy bez umiaru Unii Europejskiej, niezauważający, że ten projekt będzie europejski dopiero wtedy, gdy oparty zostanie na poszanowaniu ludzkiego rozumu i ludzkiej wolności. Samo imprezowanie europejskich superpolityków u Berlusconiego na Sycylii – a na ostatnim światowym szczycie ekscytujących się publicznie kształtami jakiejś nastolatki – nie ma nic wspólnego z europejskim ideałem, a nawet już pokazuje jego zapomnienie. W starożytnym Rzymie za takie publiczne zachowanie wobec kobiety skazywano na śmierć. Cóż za armiami mogą dysponować tacy politycy?
Nasi przodkowie rozumieli jednak hellenizm gruntownie i z tego powodu Jan Długosz karmił umysł naszego naczelnego wodza – królewicza Kazimierza, biografiami słynnych greckich i rzymskich mężów, polityków i wodzów. Biografie te pozostawił nam Plutarch z Cheronei, najbardziej płodny pisarz starożytności, działający na styku starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu. Także Kościuszko wychowywany był na tych samych obrazach czynów wielkich wojowników naszej łacińskiej cywilizacji.
Pamiętać też należy, jak niezwykle dzielnym żołnierzem był Sokrates. Na polu bitwy omijali go z daleka przeciwnicy, a podczas bitwy pod Potidają uratował życie Alkibiadesowi. Żołnierską duszę ojca etyki ukształtowała wielka poezja tragiczna, w tym Ajschylosa. Po zwycięstwie nad Persami, do którego się przyczynił, walcząc pod Maratonem, Ajschylos wystawił „Persów”, w której to tragedii (otrzymał za nią pierwszą nagrodę) oddał zdumiewającą cześć pokonanemu wrogowi. Tego samego ducha widzimy w „Iliadzie”, gdzie wojownicy zadają śmiertelny cios, wyprzedzając go słowami „przyjacielu”. Dla Ateńczyków nie liczyła się nade wszystko skuteczność wojskowa, bo nie używali oni łuku, jako narzędzia walki niegodnego dzielnego męża. Ale i tak ateńscy hoplici okazali się pod Maratonem szybsi od perskich strzał, biegnąc do zwarcia z przeciwnikiem w pełnym uzbrojeniu półtora kilometra, a po całodniowej ciężkiej walce – jeszcze 40 kilometrów nocą w poprzek Półwyspu Attyckiego.
Czy takim duchem dysponują współcześni nam, ogoleni na łyso, marines, klnący jak szewcy i plujący we wszystkich kierunkach tonami stali ze swoich łuków? Jeśli zatem rozumiemy, jaką dziejową misję wypełniał w Afganistanie Aleksander Wielki – trzymający pod poduszką na wyprawie „Iliadę” – to już trudniej nam zrozumieć, co robią w Afganistanie także nasi żołnierze.


Marek Czachorowski
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl