Przyjęłam wolę Bożą

Z Marianną Popiełuszko, mamą Sługi Bożego księdza Jerzego Popiełuszki, rozmawiają Katarzyna Soborak, notariusz procesu beatyfikacyjnego księdza Jerzego Popiełuszki, szefowa Archiwum Księdza Jerzego, i Małgorzata Rutkowska

Katarzyna Soborak: To wielka radość spotkać się z Mamą w Okopach, w rodzinnym domu księdza Jerzego. Jak zdrowie Mamy?
– Za życie dziękuję, od śmierci się nie wypraszam, bo i życie, i śmierć są darem Bożym. „Skoro tylko wstaję z rana, natychmiast wołam do Pana,/Niechaj będzie pochwalony, Jezus Chrystus uwielbiony”. Ważne, że jeszcze do kościoła mogę chodzić. Starego drzewa nie przesadzają, bo korzenie daleko, tak i silna wiara trzyma człowieka. Po bierzmowaniu trzeba prosić Ducha Świętego i On da dary. A jak wiary zabraknie, to i Duch Święty nie działa.

Małgorzata Rutkowska: Matka potrafi sercem zobaczyć, kim będzie jej dziecko. Pragnęła Pani, by syn został księdzem?
– Matka najwięcej może uprosić pod sercem. Od pierwszego miesiąca trzeba kierować to pragnienie. Kiedy nosiłam księdza Jerzego pod sercem, ofiarowałam go na chwałę Bożą. Był moim trzecim dzieckiem. Pierwszy był Józef, potem Teresa, czwarta była dziewczynka, Jadzia, zmarła, gdy miała rok i dziesięć miesięcy, i ostatni Staś. Jednego miesiąca i jednego dnia brakowało do 60-lecia pożycia małżeńskiego z mężem. Ślub braliśmy na św. Jakuba.

M.R.: Jakim dzieckiem był ksiądz Jerzy?
– Na jakiego wyszedł, takim był. Był z powołania Bożego. Miły, posłuszny, przytulny… Każde dziecko może być takie, jeśli matka nie puści luzem. Jak z domu nie wyniesie słowa dobrego, to gdzie, na ulicy znajdzie?

K.S.: Ksiądz Jerzy urodził się 14 września, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Tak było planowane, taki był termin?
– To teraz tylko tak planują: będzie dziecko, czy nie będzie. Kiedyś żyło się, jak wiara pokazywała, i żadnych terminów się nie wyznaczało. Ile Pan Bóg komu dawał dzieci, tyle było. A teraz co – na szkle robią.

M.R.: Ksiądz Jerzy był inny od pozostałych dzieci w rodzinie?
– U mnie wszystkie dzieci były jednakowe. Nie biłam, nie karałam ich, było tylko surowe słowo: tak masz zrobić i już. Z maleńkiego trzeba nauczyć posłuszeństwa rodzicom. A teraz – jak wymagać posłuszeństwa, skoro zaraz ukarzą rodziców, że zmuszają dziecko do czegoś. Teraz rodzice nie mają prawa do dziecka, żeby je wychowywać, jak chcą.

M.R.: W czym przejawiała się pobożność księdza Jerzego w dzieciństwie?
– Gdy został ministrantem, codziennie chodził 5 km do kościoła w Suchowoli. Zawsze na piechotę, autobusem nie dowozili, trzeba było samemu iść. Do szkoły sąsiad raz jeden czy drugi podwiózł furmanką, ale do kościoła ksiądz Jerzy nie miał towarzystwa, bo szedł służyć do Mszy Świętej. Razem nikt nie jechał. Tyle do Mszy św. służył, że nawet w Suchowoli zwracali mi uwagę: „Na co on idzie tyle służyć do Mszy?”. Ich dzieci na miejscu tyle nie służyły co on.

M.R.: Może pamięta Pani jakąś historię związaną z codziennymi wyprawami syna do Suchowoli?
– Na ukos przez las była dróżka, ksiądz Jerzy nią chodził do kościoła. Jednego razu po ciemku, wcześnie rano, przestraszył sąsiada. Sołtys szedł z pieniędzmi, niósł podatek. Ksiądz Jerzy chciał go dogonić, bo zawsze to raźniej i krótsza droga we dwóch. Tamten jednak nie wiedział, kto za nim idzie, więc pospieszył, żeby szybciej iść. A ksiądz Jerzy też zaczął szybciej iść. Sołtys myślał, że go ktoś goni. Dopiero zeszli się w Suchowoli i się zaśmieli.

M.R.: Nie bała się Pani, że syn sam musi iść przez las?
– A Opatrzność Boża gdzie? Zaufałam Bogu.

M.R.: Jak w domu wyglądała codzienna modlitwa? 
– W maju – litania do Matki Bożej, w czerwcu – do Serca Pana Jezusa, w październiku – Różaniec. W środy modliliśmy się do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, w piątki – do Serca Pana Jezusa. I przez cały rok często Różaniec.

K.S.: Ksiądz Jerzy wyniósł więc wiarę z domu i taki pozostał?
– Z dziadów pradziadów tak było. Mój chrzestny syn był księdzem, niestety, nie żyje, miał wypadek, syna też chrzestny był księdzem.

M.R.: Czy syn zwierzał się, że chce zostać księdzem?
– Kiedyś, jak ksiądz chodził po kolędzie, spytał o to. A ja mówię: to nie moja sprawa. Przyjdzie czas i będę wiedziała. Zawczasu nie ma co śpiewać.

M.R.: W szkole ksiądz Jerzy nie miał kłopotów z powodu swej gorliwości religijnej? To przecież były lata nasilonej laicyzacji. 
– Chcieli mu nawet obniżyć stopnie, była taka nauczycielka rosyjskiego. Ksiądz Jerzy codziennie chodził na Różaniec. „A na co on tak chodzi?” – dopytywała. Ksiądz Jerzy napisał podanie, żeby mu nie obniżała stopnia, nie szkodziła. Nie mówił jednak, jakie ma plany, nikt w szkole nie wiedział, że wybiera się do seminarium. Kiedy maturzyści mieli swój bal, on siadł w pociąg i pojechał do Warszawy.

K.S.: Jeden z księży mówił, że ksiądz Jerzy chciał studiować blisko ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, był zafascynowany Prymasem Polski. A Mama pamięta, co napisał na obrazku prymicyjnym? „Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc”. Co napisał, to czynił w swoim życiu. Ksiądz Jerzy to był kapłan wierny…
– Tak, mam ten obrazek prymicyjny.

K.S.: A jak to było z tym, że ksiądz Jerzy odwiedzał franciszkanów w Niepokalanowie? Wzorował się chyba na św. Maksymilianie Kolbem?
– Po VII klasie chciał iść do Niepokalanowa, ale ja trochę przyhamowałam. „Jeszcze tobie lata dziecinne, może się rozmyśli”. Przytrzymałam go.

K.S.: Mama opowiadała, że w dzieciństwie ksiądz Jerzy ustawiał sobie ołtarzyki, kwiaty. Tak było, Mamo?
– Jeszcze jak był maleńki, kładł węgielki do pudełka i jakby kadził. Na stole robił ołtarzyki, z firanek komżę i tak „odprawiał” Mszę Świętą.

K.S.: Poważnym czasem próby dla kapłaństwa księdza Jerzego był okres służby wojskowej. Okazał wtedy swoją niezłomność i siłę charakteru.
– Spotkał mnie teraz w Częstochowie jeden ksiądz, mówił, że znał księdza Jerzego. Tamten ksiądz wchodził do wojska, a nasz wychodził. Ksiądz Jerzy zostawił na nim duży ślad, zwłaszcza historia z różańcem. Jak wyszedł z wojska, to ci, którzy zostali, dalej się podtrzymywali.

M.R.: Ksiądz Jerzy opowiadał o wojsku, o szykanach, jakie go spotykały?
– Nigdy mi nic smutnego nie powiedział, żebym się nie przejmowała.

K.S.: Na święceniach księdza Jerzego Mama była razem z całą rodziną. Tata też przyjechał? 
– Ja bez niego nigdzie nie byłam i on beze mnie. Mój mąż był mi ojcem, a ja jemu matką.

K.S.: Pierwszą Mszę św. prymicyjną ksiądz Jerzy odprawił w Warszawie, drugą w Suchowoli? 
– Ksiądz Jerzy przyjechał do domu i na ganku spotkaliśmy go z kwiatami. Złożył życzenia bratankowi, synowi brata, żeby doczekał swojej Prymicji. I tak się stało, poszedł do seminarium.

K.S.: Ksiądz Kazimierz Gniedziejko jest dziś księdzem, opowiada o tym zdarzeniu. Mamo, ale ja pragnę przypomnieć ostatnie słowa księdza Jerzego, które wypowiedział w Bydgoszczy 19 października 1984 r.: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. Po tych słowach udał się na męczeństwo, na Golgotę. Ksiądz Jerzy jakby przewidywał, co mogłoby się stać. W przeddzień wyjazdu do Bydgoszczy był na Mszy św. w kościele Sióstr Wizytek w Warszawie razem z ks. bp. Józefem Kraszewskim, który ostrzegał go: „Tyle o tobie mówią, zrobią ci krzywdę, są zdolni to uczynić”. A ksiądz Jerzy na to: „Ja już się niczego nie lękam, przeszedłem barierę strachu, jestem gotowy na wszystko”. Tego dnia był też u spowiedzi u ks. Wiesława Kądzieli. Ksiądz Zdzisław Król opowiada, że podczas tej Mszy św. na znak pokoju podszedł do księdza Jerzego, uścisnęli się. Zobaczył, jak po szatach księdza Jerzego popłynęła łza…
– Zło dobrem zwyciężaj! Tak wskazuje nasza wiara. Dobrego człowieka każdy chce przytulić, ale który coś złego zrobi… A przecież każdy jeden ma w sobie coś troszeczkę dobrego. Dziś jeden lepszy, a jutro drugi może być lepszy. Za złego trzeba się modlić, a dobry niech już się cieszy tym, co dostał.

M.R.: Pani Marianno, przyjeżdżała Pani na Msze Święte za Ojczyznę do kościoła św. Stanisława Kostki za życia księdza Jerzego?
– Nie pozwalał mi, żebym nie przeraziła się ZOMO i armatek wodnych.

K.S.: Mamo, muszę zadać bardzo trudne pytanie. Jak to jest być Mamą męczennika?
– Ten dowie się, kto przeżyje. Trzeba przyjąć wolę Bożą.

M.R.: Nie miała Pani nigdy żalu, pretensji do Pana Boga?
– Przecież w Jego mocy wszystko. Widocznie wola Boża taka była. Bóg sam wybiera na męczennika, bo gdyby Bóg nie wybrał, nie dał swojej łaski, to by człowiek męczeństwa nie przyjął.

K.S.: Ksiądz Jerzy był gotowy wypełnić do końca wolę Bożą, tak jak mówił: „Jestem gotowy na wszystko”.
– Jak porwali księdza Jerzego, usłyszałam i zrozumiałam, ale myślałam, że dla okupu. Może więc pójść do parafii i wykupimy. A że to prawdziwie już się nie zobaczymy, nikt nie pomyślał. Mąż bardzo się przejął. Ja mówię: „Czekaj, może to nieprawda”. Jeszcze się nie wierzyło… Pojechał Staś do Warszawy, żeby dowiedzieć się, czy to nie plotka. Nie chcieli go wpuścić. A potem ani spania nie było, ani jedzenia, tylko oczekiwanie.

M.R.: Najtrudniejsza dla Matki musiała być identyfikacja ciała… Esbecy chcieli wymóc na Pani, by ksiądz Jerzy został pochowany w Suchowoli, a nie w Warszawie?
– Po co tu [do Białegostoku – przyp. red.] zwieźli ciało? Tu nie byli mądrzejsi. Chcieli oszukać. Zabili, żeby był spokój. I byłoby cicho…

M.R.: Wiele osób nazywa Panią Mamą. Ale Pani czuje się przede wszystkim matką kapłanów, prawda?
– Tak było, jest i będzie. Matka jednego kapłana nazywa się matką wszystkich kapłanów.

K.S.: A pamięta Mama spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II przy grobie księdza Jerzego? Najpierw Papież złożył na grobie biało-czerwone kwiaty, modlił się przez dłuższą chwilę, potem podszedł do Mamy i reszty rodziny…
– Ojciec Święty wziął mnie pod rękę i poprowadził od grobu księdza Jerzego do dzwonu „Jerzy”. Zapytał, ile mam lat. Gdy dowiedział się, że urodziłam się w 1920 r., powiedział: „Toż my z jednego rocznika”. Ojciec Święty był bardzo serdeczny, pobłogosławił nam i wręczył wszystkim różańce.

M.R.: W jakich intencjach modli się Pani na Różańcu?
– O nawrócenie grzeszników, o powołania zakonne i kapłańskie, za łaski otrzymane.

M.R.: A za morderców księdza Jerzego? 
– Modlę się o nawrócenie grzeszników. Bóg nie chce grzesznika, czeka na nawrócenie.

M.R.: Czy było trudno przebaczyć mordercom?
– Nie, bo to nie są moje sądy. Sądy będą Boże. Nie sądźmy nikogo, sami nie będziemy sądzeni.

M.R.: W 2007 r. podpisała się Pani pod apelem do polskiego Sejmu o zagwarantowanie w Konstytucji prawnej ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Tak nauczał ksiądz Jerzy…
– Życie daje nie człowiek, żeby on śmierć zadawał. Jak Bóg daje życie, to daje też śmierć.

M.R.: Pani Marianno, co jest najważniejsze w życiu?
– Bóg. Jeżeli Bóg będzie na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na swoim miejscu. Po przebudzeniu myśl od razu do Boga. A potem najpierw Różaniec – jedna część. I wtedy dzień trzeba rozpoczynać.

M.R.: A największe marzenie Pani? Doczekać beatyfikacji księdza Jerzego?
– To wszystko w ręku Boga.

K.S.: Wiele znaków wskazuje, że to może stać się szybko.
– To nikomu jeszcze nie wiadomo, to jest sprawa u Boga.

M.R.: Pani Marianno, modli się Pani do księdza Jerzego?
– Ja modlę się do Boga.

M.R.: Ale za przyczyną Sługi Bożego?
– Nie „dokuczam” mu, bo ludzie mają pilniejsze sprawy, a on wie, czego mi trzeba, to i sam uprosi u Boga. A tak ludzie stoją w kolejce.

M.R.: Odczuwa Pani opiekę księdza Jerzego?
– Ja odczuwam opiekę Maryi, Królowej Polski. Matka najlepiej wszystko rozumie i w rękach Maryi jest wszystko.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmowa opublikowana w „Naszym Dzienniku” 19 października 2009 r.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl