Polska Pieta

Dnia 30 października 1984 r. po skończonej Mszy Świętej w kościele św. Stanisława Kostki ks. Feliks Folejewski, pallotyn, przekazał wiernym informację o wydobyciu z Wisły ciała księdza Jerzego.

Szok, płacz, niedowierzanie. Kościół wypełnił się krzykiem. Obecni wówczas w świątyni doskonale pamiętają słowa ks. Folejewskiego, by dziękować Bogu za nowego męczennika i dzielnie znosić ten trudny czas. Dopiero po trzykrotnym powtórzeniu słów: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, cały kościół rozbrzmiał modlitwą.

Ksiądz Folejewski wspominał po latach, że później jednak ogarnęły go wątpliwości, czy miał prawo jako pierwszy mówić o przebaczeniu. Jednak gdy na drugi dzień na Mszy Świętej, w której uczestniczyli rodzice księdza Jerzego Popiełuszki, powtórzył z wiernymi te słowa, Mama, trzymając w ręce różaniec, zwróciła się do nich ze słowami: „Przebaczam, przebaczam”. – Wówczas kamień spadł mi z serca – opowiada. Pani Marianna zawsze będzie podkreślać, że to „przebaczam” to nie jej zasługa, ale dar Ducha Świętego.

Bo wierzyli

„Do końca z Chrystusem na Jego krzyżowej drodze pozostali najwierniejsi, najodważniejsi; pozostali, bo wierzyli, że On zmartwychwstanie, tak jak to zapowiedział. Pozostali nieliczni, ale ich wiara w Boga, ich wiara w to, co mówił Chrystus, spowodowała, że potrafili wiarą swoją zarazić całe pokolenia. Ich głęboka wiara w zmartwychwstanie Chrystusa trzymała ich przy Nim do samego końca. Wśród najwierniejszych była Jego Matka” – mówił ksiądz Jerzy w rozważaniach Drogi Krzyżowej podczas pielgrzymki świata pracy na Jasną Górę 18 września 1983 roku. To bolejąca Matka Boża dodawała sił pani Mariannie, gdy patrzyła na ciało umęczonego syna. „Ona to dopiero wycierpiała” – mówiła. Najbardziej cieszyłaby się, gdyby oprawcy księdza Jerzego się nawrócili. Bo – jak przypomina – Bóg nie chce śmierci grzesznika.

W ręku często trzyma różaniec. Powiedziała kiedyś ks. Folejewskiemu, że nie umie odmawiać innych tajemnic Różańca św. jak tylko bolesne. – Tajemnice te towarzyszą jej przez całe życie – komentuje kapłan.

Dla ks. dr. Marcina Wójtowicza, wikariusza w parafii św. Stanisława Kostki w latach 1981-1985 i seminaryjnego kolegi ks. Jerzego Popiełuszki, pani Marianna jest Pietą naszych czasów, patronką matek opłakujących śmierć swych dzieci. – Wsłuchując się w słowa matki księdza Jerzego, mimochodem rzuciłem okiem na jedną z moich pamiątek żoliborskich, obraz zatytułowany „Pieta”: Matka Boża z twarzą pani Marianny trzyma na kolanach martwe Ciało Jezusa – wspomina.

Ci, którzy mieli okazję poznać mamę księdza Jerzego, zaznaczają, że nie okazywała nigdy swego cierpienia, choć zbolała, zawsze emanowała spokojem. Gdy 14 czerwca 1987r. Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział jej przy grobie księdza Jerzego znamienne słowa: „Matko, dałaś nam wielkiego syna”, odpowiedziała: „Ojcze Święty, nie ja go dałam, ale Bóg dał przeze mnie światu. Dałam go Kościołowi i nie zabiorę go Kościołowi”.

Ofiarowała syna na służbę Bogu jeszcze w swoim łonie. Mały Alek już dwa dni po narodzinach przyjął sakrament chrztu świętego w parafialnym kościele, bo walcząca o życie po porodzie pani Marianna pragnęła, by dziecko zostało ochrzczone przed jej śmiercią. „Bóg zachował życie Matki i przyjął ofiarę” – pisał po latach śp. ks. Teofil Bogucki, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki w latach 1974-1987, przyjaciel i ojciec duchowy księdza Jerzego.

Po latach wyznała, że od dawna modliła się, by zostać matką kapłana. Gdy Jerzy poszedł do seminarium, cały czas wspierała go modlitwą, aż do końca. Wizyty były rzadkie. Tłumaczyła, że dziecka nie rodzi się dla siebie. Ale wyczuwała, gdy syn, chociaż o tym nie mówił, by oszczędzić matce strapień, przeżywał trudny czas. Najpierw, w specjalnej jednostce wojskowej dla kleryków, był szykanowany i poniżany, torturowany. Jeszcze bardziej niebezpieczna była późniejsza działalność księdza Jerzego jako kapelana robotników i „Solidarności”. Matka nie znała wszystkich szczegółów, mieszkała daleko od Warszawy, ale wiedziała, że syn prowadzi szczególną misję, że gromadzą się wokół niego tłumy. Tę działalność w pełni aprobowała, ale jednocześnie przeczuwała narastające niebezpieczeństwo.

Także to, że jego ofiarna posługa może zakończyć się męczeństwem. Z zaskakującą prostotą i odwagą przyjmowała tę perspektywę jako coś oczywistego. Jasno rozumiała, że „oddanie życia za wiarę jest wpisane w powołanie kapłańskie”. Całym sercem przyjęła także do siebie życiową dewizę syna: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21). Ostatni rok musiał być najtrudniejszy. Nie dało się już niczego ukryć. Ksiądz Jerzy stał się wrogiem publicznym, peerelowskie media pastwiły się nad nim regularnie, rozprzestrzeniały sfabrykowane przez SB zarzuty. Z pewnością i wtedy modlitwa matki dawała siłę synowi, by znosić prześladowania.

W znany tylko Bogu sposób została przygotowana na największą próbę – dramat 19 października 1984 roku. O porwaniu, a potem znalezieniu ciała księdza Jerzego dowiedziała się z komunistycznej telewizji. Jak to wszystko zniosła? To na pewno tajemnica serca. Duchowy związek matki i syna kapłana zawsze jest jakimś odbiciem niepowtarzalnej więzi Maryi z Jezusem. To ideał. Świadectwa tych, którzy znają Mariannę Popiełuszko, jasno wskazują, że matka błogosławionego męczennika świadomie i zdecydowanie za tym ideałem idzie.

– Jej bardzo głęboka wiara uderzała. Nawet w krótkiej rozmowie czuć było to ogromne zawierzenie i płynącą z niego życiową mądrość. Dała syna Kościołowi do końca, nie ingerowała w wybór miejsca spoczynku księdza Jerzego – mówi ks. dr Wójtowicz. Ksiądz infułat Grzegorz Kalwarczyk, wieloletni kanclerz Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, który reprezentował stronę kościelną przy identyfikacji ciała zamordowanego kapłana w Białymstoku, przypomina, że mama księdza Jerzego nie dała się wmanewrować w akcję ubecji, by pochować syna w Suchowoli. – Komuniści chcieli uniknąć patriotycznych manifestacji i szerzenia kultu męczennika, stąd ten pomysł, do którego chciano przekonać rodzinę – tłumaczy.

Owoce przelanej krwi

Zawsze wierzyła, że ze śmierci syna, z takiego męczeństwa musi wypłynąć wielkie dobro. Modliła się o jego beatyfikację. Siostra Jana Płaska w swoich wspomnieniach tak opisuje wizytę rodziców księdza Jerzego i jego braci w kurii metropolitalnej 31 października 1984 r.: „Mama i ojciec księdza Jerzego weszli do nas do ośrodka. Ojciec nic nie mówił, płakał. Mama pełna bólu, ale spokojna. W otwartych drzwiach do mego pokoju stanął jakiś ksiądz z prośbą, by na jutro rano napisać mu przyniesiony tekst. Powiedziałam, że nie wiem, czy dam radę. Mama księdza Jerzego włączyła się do rozmowy, powiedziała dosłownie tak: ’Da siostra radę, mój syn siostrze pomoże’. Pierwszy raz o wstawiennictwie księdza Jerzego u Boga usłyszałam z ust jego rodzonej matki, i to przy pierwszym spotkaniu”.

Ksiądz prałat Teofil Bogucki, wspominając księdza Jerzego, pisał: „Był w pełni prawdziwym człowiekiem, prostym i dobrym. Nie chorował na wielkość, nie udawał bohatera, nie lubił oklasków. Był zwyczajny”. Tak samo zwyczajna jest pani Marianna. Bo dobro jest proste.

 Beata Falkowska

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl