O prawo pomagające rozumowi


Jakim interesom służyć ma światowa akcja liberalizacji używania i posiadania narkotyków, która wkroczy już wkrótce do polskiego parlamentu?

Zaletą dobrego polityka jest zdolność przewidywania kroków przeciwników, twierdził Temistokles kierujący Atenami podczas zwycięskiego zmagania z drugą inwazją Persów na Europę. Dzisiaj ta zaleta jakby nie jest nam potrzebna. W „epoce agentów” wypełnia się zlecone zadania. Wystarczy zatem znać pomysły dysponentów rozmaitych „teczek” – realnych ośrodków współczesnej władzy, zwłaszcza na terenach posttotalitarnej Europy – aby się zorientować, co jutro napiszą w „gazecie”, a pojutrze zrobią w parlamencie. Nie trzeba nawet fusów, aby domniemywać, że to na mocy otrzymanego zlecenia „gazeta”, „narkopolacy” i Ministerstwo Sprawiedliwości włączyli się w promocję światowej akcji kierowanej przez George”a Sorosa na rzecz liberalizacji polityki antynarkotykowej. Ta bowiem ma być nie tylko nieskuteczna w walce z nielegalnym handlem narkotykami, ale także czyni przestępcami osoby uzależnione od narkotyków. Oprócz tego jakoby bezpodstawnie zakazuje się też legalnego używania niektórych substancji odurzających, szeroko dzisiaj rozpowszechnionych w celach tzw. rekreacyjnych.
Przechodząc do konkretów, „gazeta” postuluje podawanie metadonu uzależnionym od heroiny oraz zaprzestanie karania za posiadanie małych porcji narkotyków, za czym natychmiast opowiedziało się Ministerstwo Sprawiedliwości, ogłaszając projekt ustawy zezwalającej na posiadanie „niewielkiej” ilości narkotyków dla własnego użytku.
Co do pierwszej kwestii, to wypowiedział się na ten temat Kościół katolicki, zdecydowanie negatywnie oceniając praktykę podawaniu heroinistom innego narkotyku, którym jest także metadon. Przeciwnicy takiej „kuracji” wskazują, że w jej wyniku żaden z najistotniejszych problemów narkomana nie znika, ale nawet pojawia się nowy, poważniejszy. Dla istoty rozumnej najważniejsze jest przecież rozpoznawanie swojej sytuacji, w tym również sytuacji jakiegoś zniewolenia. Otrzymywanie narkotyku od państwa skutecznie utrudnia rozeznanie własnej sytuacji, a jest to sytuacja skrępowania nałogiem swoich władz umysłowych. Z tego właśnie powodu nie należy się odurzać, a nie dlatego, że jest to kosztowne, nielegalne czy niezdrowe. Domyślać się należy, iż otrzymywanie przez narkomanów substytutu heroiny (wynalezionej po to, aby znaleźć substytut dla uzależnionych od morfiny) pozwoli odłożyć plany porzucenia nałogu ad calendas graecas.
Ale to stanowisko Urzędu Nauczycielskiego Kościoła wzbudziło oczywiście sprzeciw w „wiadomych” kręgach, w tym i u pewnego polskiego zakonnika, mającego zresztą – jak pamiętamy – własne stanowisko także w sprawie rozdawania prezerwatyw. Własne stanowisko zawsze należy mieć, byleby tylko trafne.
Zagubione ofiary tej polityki rozdawania igieł i metadonu pewnie zatem pytają – posługując się słowami piosenki Micka Jaggera „Sister Morphine”: „Dlaczego ten doktor nie ma twarzy?”. Medycyna „z twarzą” to bowiem z pewnością taka, która nie przeszkadza w rozpoznaniu własnej sytuacji.
Drugi postulat Sorosa, „gazety” i Ministerstwa Sprawiedliwości dotyczy niekaralności za posiadanie „niedużych” ilości narkotyków. Pewnie to będzie na rękę najpierw dilerom, którzy także teraz nie jeżdżą pod dyskoteki i szkoły ciężarówką z całym swoim towarem.
Najważniejsze jest jednak pamiętać o tym, że prawo stanowione ma uczyć myślenia w sprawie dobra i zła. Z pewnością nie uczy myślenia w sprawie narkotyków swoboda posiadania ich w ilości np. 1 g, a posiadanie 1,002 g już otwierałoby bramy do więzienia. Albo państwo jest za tym, żeby obywatele używali narkotyków, albo nie. Jeśli wolno posiadać ich 1 g, a nie wolno 1,002 g, to znaczy, że państwo (władza w państwie) jest za pierwszą ewentualnością. Jeśli nie wolno w ogóle, to komunikuje się wszystkim, że państwo zachęca do niebrania narkotyków. Oczywiście nawet najlepsze prawo w rękach ludzi nieuczciwych i głupców będzie represyjne. Całkowity prawny zakaz posiadania narkotyków nie oznacza, aby pakować do więzienia każdego, u kogo znajdzie się jakiś narkotyk. Niech zatem policjanci zajmą się poszukiwaniem handlarzy, a nie robią naloty – jak to widzimy w mediach – na mieszkania studentów, aby z dumą przed telewizyjnymi kamerami wyrwać z doniczki jakąś roślinkę pielęgnowaną w szafie babci. Takie policyjne akcje nie tylko paraliżują myślenie, ale także stanowią zły użytek z dobrego prawa.
Jakim zatem interesom – skoro nie obiektywnemu dobru – służyć ma światowa akcja liberalizacji używania i posiadania narkotyków, która wkroczy już wkrótce do polskiego parlamentu? Nie należy najpierw wykluczyć najbanalniejszego rozwiązania: tłumy konsumentów narkotyków – zwłaszcza tzw. rekreacyjnych ich odmian – pewnie naciskają na wygodne dla wpływowych „palących, ale niezaciągających się” rozwiązania prawne, aby ewentualnie ominąć przykry dla siebie konflikt z wymiarem sprawiedliwości. Gołym okiem widać, że media bezkarnie promują używanie narkotyków i pewnie nie życzą sobie jakichkolwiek własnych kłopotów.
Oprócz tego nie wydaje się być szczera chęć bogatej Północy poradzenia sobie z globalnym handlem narkotykami. Pamiętać należy, że takich handlem zajmowały się oficjalnie jeszcze w XIX wieku kraje kolonialne, dość przypomnieć sobie „wojny opiumowe” prowadzone przez Wielką Brytanię w celu wymuszenia na Chinach kupowania od nich i konsumowania gigantycznych ilości opium. Znakomicie opisuje te wydarzenia – i skutkiem tego gigantyczną epidemię narkomanii w samej wiktoriańskiej Anglii – Paul Johnson w „Historii nowożytności”. Dzisiaj nawet polska armia strzeże makowych pól w Afganistanie, chociaż za czasów talibów zlikwidowano te uprawy. Domyślać się zatem należy, iż produkcja narkotyków, zlokalizowana przede wszystkim w krajach tzw. rozwijających się, skutecznie pomaga utrzymać je w stanie neokolonialnej zależności. Bez skorumpowanego, nieuczciwego rządu nie wydaje się możliwy kwitnący stan tego „biznesu”, a rządy łajdaków zawsze i wszędzie są w interesie wrogów danego państwa. Pewnie też i sami „tubylcy” działają według zasady – „jeśli produkujesz, to i próbujesz” wyprodukowany towar. Wtedy już wszystko jest nieważne, w tym i polityczna suwerenność, rodzina, wielka sztuka, bo – jak zauważył Charles Baudelaire – odrobina haszyszu czyni arcydziełem byle kicz. Dość przyjrzeć się dzisiejszej politycznej inercji Holendrów, aby się przekonać, że legalność haszyszu sparaliżowała tam całkowicie rozum „zabraniający czegokolwiek zabraniać”.
To zatem tym wszystkim rozchwianiom rozumu i innym słabościom współczesnych decydentów zawdzięczamy dzisiejszą prawdziwą epidemię używania narkotyków. W lepszych czasach był to nieznany fenomen. Herodot z wyraźnym zdziwieniem odnotował odurzanie się konopiami przez barbarzyńców, a bohaterowie spod Troi, chociaż raczą się opium w jednej scenie „Iliady”, to jednak nie znają stanu uzależnienia.
Zaletą dobrego polityka wydaje się zatem dzisiaj – tak jak zawsze – słuchanie własnego rozumu. Wyrażają tę naczelną swoją cnotę w stanowionym prawie: ma ono być rozumne, czyli pomagać istocie rozumnej żyć rozumnie.


Dr Marek Czachorowski
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl