Niespłacony rachunek

Spośród krajów, które najbardziej ucierpiały gospodarczo w czasie II wojny światowej, na pierwszym miejscu znajduje się Polska.

 

Dokładny rachunek strat i zniszczeń, jakie ponieśliśmy, został sporządzony przez Biuro Odszkodowań Wojennych w 1947 roku. Sprawozdanie BOW podkreślało wysoki wskaźnik strat biologicznych Polski – ponad 6 mln uśmierconych, 1,14 mln osób dotkniętych ciężką chorobą, 590 tys. okaleczonych. Obliczono, że straty wynikłe z biologicznego osłabienia Narodu stanowią 29 proc. strat gospodarczych. Rachunek BOW dotyczył tzw. ziem dawnych, które po 1945 r. znalazły się w granicach nowego terytorium Polski. Zostały więc z niego wyłączone zabużańskie tzw. ziemie utracone, a na zachodzie Ziemie Odzyskane. Dokonując swoich obliczeń, BOW wprowadziło pojęcie strat pośrednich i bezpośrednich. Te pierwsze obliczono na 16,8 mld dolarów amerykańskich, drugie – na 32,4 mld dolarów (według wartości z 1938 roku). Ogół strat gospodarczych Polski wyniósł więc 49,2 mld dolarów (dzisiejsza wartość to ok. 800 mld dolarów).

Hitler, czyli Niemcy

Zniszczenia nie były ubocznym efektem działań wojennych, ale stanowiły efekt zaplanowanych i z całą konsekwencją przeprowadzanych akcji, mających na celu unicestwienie Narodu Polskiego poprzez likwidację materialnych podstaw jego bytu. Ale wymierzone były także w sferę duchową, w naukę i kulturę. Dobitnie ilustrują to wojenne losy wybitnego polskiego filozofa profesora Władysława Tatarkiewicza. Tak oto wspominał wydarzenia z sierpnia 1944 r. w Warszawie: „Gdy wojska niemieckie opanowały dzielnicę, którą zamieszkiwałem, kazano nam niezwłocznie opuścić dom i spalono go od razu wraz z całym urządzeniem, zbiorami, biblioteką, warsztatem pracy naukowej. A przed nim i po nim płonęły inne domy, jeden za drugim. Wychodząc, zdołałem wziąć do walizki tylko nieco bielizny i rękopis pracy naukowej, nad którą pracowałem przez całą wojnę. W drodze, gdy nas z płonącego domu gnano do obozu, żołnierze odebrali z walizy bieliznę – został już tylko rękopis. Wtedy podszedł oficer niemiecki, otworzył walizę, znalazł rękopis. – Co to? Praca naukowa? – rzekł. – Nie, nie ma już polskiej kultury. (Es gibt keine polnische Kultur mehr). I rzucił rękopis do rynsztoka. W tych jego słowach zawarty był cały stosunek Niemców do nas…”.
Profesor Tatarkiewicz bez wahania wskazywał na sprawców akcji zniszczeń: „Była ona wykonaniem osobistego rozkazu Hitlera. Ale rozkaz ten spełniali wszyscy – i władze cywilne, tak samo jak ludzie prywatni, uczeni i artyści. Cały naród niemiecki brał udział w tym rabunku i zniszczeniu, cały jest zań odpowiedzialny”.

Pod dyktando Moskwy

Ogrom strat wojennych Polski stanowił jedną z podstawowych trudności na drodze jej powojennego rozwoju. Pogłębiał też dysproporcje między poziomem gospodarczym Polski i jej zachodniego sąsiada-agresora. Powszechne było oczekiwanie, że sprawa odszkodowań będzie jednym z głównych punktów konferencji pokojowej, której spodziewano się w 1947 roku, i znajdzie tam pomyślne rozwiązanie.

Nadzieje na zrealizowanie polskich postulatów odszkodowawczych przez konferencję pokojową nie ziściły się. Ani bowiem w 1947 roku, ani też w 1949 roku, wbrew oczekiwaniom, nie odbyła się taka konferencja. Istniał jednak zapis w uchwałach poczdamskich mówiący o zaspokajaniu żądań odszkodowawczych pokrzywdzonych krajów drogą demontażu niemieckich zakładów i urządzeń przemysłowych „zbędnych do produkcji pokojowej”, jak to określono. Była to swoista zaliczka na poczet przyszłych reparacji wojennych, których wysokość miała wyznaczyć przyszła konferencja pokojowa.

Niestety, w Poczdamie ustalono, że Polska partycypować będzie w sowieckiej puli odszkodowawczej, na którą składały się demontaże dokonywane w sowieckiej strefie okupacyjnej oraz 25 proc. demontaży w strefach okupacyjnych mocarstw zachodnich, przy czym te ostatnie w 60 proc. miały być kompensowane dostawami surowców i żywności, co obciążało także Polskę. Nasz udział w każdym ze składników sowieckiej puli ustalono na 15 procent.

W Poczdamie nie ustalono natomiast ostatecznej sumy reparacji, jakie winny zapłacić Niemcy, i kwot odszkodowawczych przypadających na poszczególne kraje. Było to oczywiste, albowiem obliczenia wysokości strat mogły być przeprowadzone dopiero po wojnie. O sposobie realizacji poczdamskich ustaleń reparacyjnych miała zadecydować wizyta delegacji polskiego rządu tymczasowego w Moskwie w sierpniu 1945 roku. Ówczesny komunistyczny dyktator polskiej gospodarki Hilary Minc zadbał o to, by w składzie delegacji nie znaleźli się eksperci pracujący nad problematyką zniszczeń i odszkodowań wojennych. Władze sowieckie domagały się, żeby własność i dobra, jakie Polska objęła na Zachodzie wskutek przesunięcia granic, były eksploatowane na zasadzie polsko-sowieckich spółek mieszanych, z 51-procentowym udziałem ZSRS. Komunistyczna część delegacji (Bierut, Minc i inni) zgodziła się na tę propozycję. Moskwa zażądała też bezpłatnych dostaw polskiego węgla na czas okupowania Niemiec. Po licznych dyskusjach zgodziła się zapłacić przynajmniej koszty wydobycia, które wynosiły wówczas 5-6 dolarów za tonę. Ale Minc zgodził się wobec Rosjan zredukować opłaty do 1 dolara i 22 centów za tonę, co nie pokrywało nawet kosztów transportu węgla do granicy państwa. Szacuje się, że na mocy umowy sierpniowej Polska dostarczyła ZSRS 49,5 mln t węgla, za który otrzymała zapłatę w wysokości 56,2 mln dolarów. Straty polskie, przy przyjęciu ceny węgla na rynkach światowych w 1956 roku, obliczono na 836 mln dolarów. Doszło też do paradoksalnej sytuacji. Oto wartość dostarczanego przez Polskę węgla przewyższała wartość przekazywanych jej przez stronę sowiecką kwot reparacyjnych.

W Moskwie potwierdzono poczdamskie ustalenia co do 15-procentowego udziału w sowieckiej puli reparacyjnej. Ale w maju 1946 r. mocarstwa zachodnie przerwały dostawy reparacyjne ze swoich stref. W sierpniu 1953 roku rząd ZSRS podjął decyzję o całkowitym zaprzestaniu pobierania 1 stycznia 1954 r. jakichkolwiek reparacji z terenu NRD. Podobnie postąpił rząd w Warszawie.

Znikome reparacje

W latach pięćdziesiątych strona sowiecka utrzymywała, że przekazane przez nią Polsce dostawy reparacyjne stanowią równowartość 257,9 mln dolarów w cenach z 1938 roku, czyli 4 mld 204 mln dolarów z roku 2012. Stanowiło to zatem ok. 0,5 proc. całości polskich strat obliczonych przez BOW. Ale do owej sumy 257,9 mln dolarów strona sowiecka wliczyła wartość taboru kolejowego pochodzącego głównie z Ziem Odzyskanych, który wyceniła na 111,1 mln dolarów, co stanowiło 43 proc. dostaw reparacyjnych przekazanych Polsce. Po roku 1956 polscy rzeczoznawcy wskazywali, że wycena taboru została drastycznie zawyżona wbrew zasadom przyjętym przez Sojuszniczą Radę Kontroli w Niemczech. Po wtóre, tabor ten w większości pochodził z Ziem Odzyskanych, a więc w myśl postanowień poczdamskich należał do aktywów poniemieckich przekazanych Polsce przez te postanowienia, nie powinien więc być wliczany w poczet kwot reparacyjnych. W wypadku innych pozycji szacunki polskie i sowieckie odnośnie do wartości przekazanych nam dostaw reparacyjnych różniły się nawet o 50 procent!

W protokole podpisanym między rządami ZSRS a NRD 22 sierpnia 1953 roku strona sowiecka przyznawała się do pobrania reparacji na sumę 4,292 mln dolarów z 1938 roku. Natomiast do rozliczeń z Polską operowała kwotą 3,081 mln dolarów. W związku z tym utrzymywała, że polski udział w sowieckiej puli reparacyjnej wyniósł 8,4 proc., czyli był wyższy od przyjętych w protokole z 5 marca 1947 roku o 7,5 procent. O poczdamskich 15 proc. już nie pamiętano.

Rabunek i grabież

Ważną sprawą umniejszającą polski stan posiadania po II wojnie światowej były demontaże urządzeń i zakładów produkcyjnych zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych, które przeszły kilka faz intensywnego niszczenia. Od 1943 roku wycofujące się z podbitych terenów wojska niemieckie stosowały taktykę spalonej ziemi, niszcząc wszelkie urządzenia komunikacyjne czy zakłady przemysłowe. Dobitnym jej przejawem było pozbawione militarnego znaczenia zniszczenie Warszawy. Dyrektywa kanclerza III Rzeszy Adolfa Hitlera z marca 1945 roku, określana jako „dyrektywa nerońska” (Nerobefehl), przeniosła tę praktykę na zajmowane przez wojska alianckie obszary Rzeszy. Ksiądz Paul Peickert w swoim dzienniku zanotował, że większość strat w substancji mieszkaniowej Wrocławia spowodowali sami Niemcy, burząc domy, by zamienić je w stanowiska ogniowe „Twierdzy Wrocław”. Albert Speer wspomina swą rozmowę z gauleiterem Dolnego Śląska Karlem Hankem, w której ten chwalił się, że przygotował już ładunki wybuchowe do wysadzenia w powietrze wrocławskiego ratusza. Druga faza zniszczeń to zniszczenia spowodowane bezpośrednimi działaniami wojennymi. Trzecia nastąpiła już po zajęciu tych ziem przez Armię Czerwoną. Wiele miast, np. Opole na Ziemiach Odzyskanych, ale także Katowice na Ziemiach Dawnych, zostało w sposób żywiołowy, ale tolerowany przez władze sowieckie, zniszczonych już po zajęciu ich przez Armię Czerwoną. I wreszcie czwarta fala zniszczeń to planowe demontaże, przede wszystkim zakładów przemysłowych, podejmowane przez władze sowieckie, które majątek Ziem Odzyskanych traktowały jako swoją zdobycz wojenną.

Niemcy umywają ręce

Zainicjowany uchwałami poczdamskimi proces wypłaty reparacji okazał się dla Polski ponurą farsą. Jan Wszelaki, polski działacz emigracyjny, szacował, że po zakończeniu wojny ZSRS wycisnął z krajów Europy Środkowo-Wschodniej różnego rodzaju dobra na łączną kwotę 17 mld dolarów. Na pierwszym miejscu płatników znajduje się, naturalnie, sowiecka strefa okupacyjna Niemiec, ale niestety na drugim miejscu trzeba uplasować Polskę.

Z perspektywy historycznej nasuwają się nieodparcie następujące wnioski. PRL w sposób niepodlegający dyskusji była niesuwerennym tworem państwowym. Nawet w wypadku uzyskania stosownego odszkodowania nie byłaby w stanie racjonalnie go wykorzystać. Zbyt łatwy był bowiem wszelkiego rodzaju transfer dóbr poza wschodnią granicę państwa. Po drugie, dysfunkcjonalny system socjalistyczny zmarnotrawiłby każdą uzyskaną kwotę. Po trzecie, zawieszenie przez mocarstwa zachodnie (głównie Stany Zjednoczone) wypłat reparacyjnych z terenu Niemiec miało jednak uzasadnienie polityczne. Obciążone wypłatą odszkodowań ówczesne Niemcy mogłyby pogrążyć się w zamęcie społecznym i stać się łatwym łupem dla komunistycznej penetracji, co – na przełomie lat 40. i 50. XX wieku – groziło skomunizowaniem całej Europy. Sytuacja uległa jednak zasadniczej zmianie na przełomie lat 80. i 90.

Już w marcu 1990 r. niemiecki Bundestag większością głosów CDU/CSU i FDP przyjął uchwałę, w której podkreślił zrzeczenie się przez Polskę reparacji wobec Niemiec na mocy deklaracji z 23 sierpnia 1953 roku i stwierdził, że zrzeczenie to zachowuje ważność również wobec zjednoczonych Niemiec. Wspomniana deklaracja budzi wszelako liczne wątpliwości zarówno prawne, jak i formalne. Polscy eksperci podkreślają, że nie ma go w polskich archiwach. Jedyny sporządzony w języku polskim tekst znajduje się w archiwum niemieckiego MSZ, gdzie dostał się jako spadek po NRD. Zawiera on liczne błędy językowe, co skłania ekspertów do przypuszczeń, że być może powstał jeszcze w Moskwie w trakcie wizyty delegacji wschodnioniemieckiej.

Sejm RP 10 września 2004 roku podjął „Uchwałę w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich wysuwanych w Niemczech”, w której wezwano rząd RP do podjęcia stosownych działań w kwestii otrzymania przez Polskę kompensaty finansowej i reparacji wojennych za zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane przez niemiecką agresję, okupację, ludobójstwo i utratę niepodległości przez Polskę.

Bezczynność zamierzona

Uchwała mogła stanowić znakomity punkt wyjścia do podjęcia starań o wynagrodzenie Polsce strat wojennych, gdyby nie obstrukcja kolejnych rządów i kolejnych szefów MSZ. Niemal nazajutrz po przyjęciu uchwały postkomunistyczny rząd Marka Belki ogłosił, że problem reparacji uważa za kwestię zamkniętą.

Z kolei w odpowiedziach MSZ na interpelacje w sprawie odszkodowań wojennych pojawiała się sugestia, aby poszkodowani sami, indywidualnie, dochodzili swoich roszczeń wobec państwa niemieckiego przed polskimi sądami. Wskazywano tu na precedensowe wyroki sądów greckich i włoskich przyznających odszkodowanie swoim obywatelom za zbrodnie wojenne popełnione przez wojska niemieckie w okresie II wojny światowej. Jednakże rząd niemiecki w grudniu 2008 roku odwołał się od tych wyroków do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. W lutym 2012 roku zapadło rozstrzygnięcie na jego korzyść. Trybunał uznał, że osoba prywatna nie może pozywać przed sąd państwa nawet w wypadku zbrodni ludobójstwa. Godzi się w tym miejscu wspomnieć, że problematyka indywidualnych roszczeń o odszkodowania wojenne była przedmiotem ekspertyzy prof. Alfonsa Klafkowskiego z 1990 r., który chyba już wówczas nie dowierzał polskiej klasie politycznej, że potrafi stanowczo i skutecznie działać na rzecz polskich interesów.

Pasywność dyplomacji polskiej w kwestii odszkodowań wojennych jest na rękę stronie niemieckiej, która konsekwentnie realizuje własny program mający na celu wymuszenie odszkodowań od Polski, ale także od innych najechanych lub zniewolonych przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej państw Europy Środkowo-Wschodniej. Szef dyplomacji niemieckiej Klaus Kinkel oświadczył przed Federalnym Trybunałem Konstytucyjnym 4 września 1993 r: „Rząd Federalny nigdy nie uznał bezprawia wypędzenia i dokonanych bez odszkodowania wywłaszczeń majątków niemieckich po wojnie. To stanowisko jest znane rządom Polski, Węgier i wcześniejszej Czechosłowacji i było im wielokrotnie przypominane. Nie nadszedł jednak jeszcze czas dla podjęcia rokowań dotyczących zwrotu albo odszkodowania za wywłaszczone majątki”. Pewne koła polityczne w Polsce pokładają nadzieję w oficjalnym stanowisku rządów niemieckich deklarujących, że nie popierają one roszczeń niemieckich wysiedlonych. Taką deklarację złożył m.in. kanclerz Gerhard Schroeder 1 sierpnia 2004 roku w Warszawie. Niemiecki ekspert prof. Eckart Klein zinterpretował ją następująco: „Deklaracja kanclerza nie usunęła indywidualnych roszczeń poszkodowanych, pozbawiła je jednak skuteczności na płaszczyźnie prawa międzynarodowego, o ile stanowisko rządu federalnego nie ulegnie zmianie”. W lipcu 2004 roku przed wizytą w naszym kraju prezydenta RFN Horsta Koehlera dziennik „Der Tagesspiegel” zamieścił komentarz, którego autorem był Christoph von Marshall. Niemiecki komentator stwierdzał w nim, że Polska będzie musiała liczyć się z koniecznością wypłaty odszkodowań wielomilionowej rzeszy tzw. wypędzonych. Komentarz swój zakończył pełną politowania radą pod adresem polskiej klasy politycznej: „Cyniczna nauczka: po pierwsze, nigdy nie rezygnować z majątkowych i reparacyjnych roszczeń. W przeciwnym razie potomkowie narodu sprawców będą mieli w ręku więcej tytułów prawnych niż potomkowie narodu ofiar”. Paradoks PRL polegał na tym, że płaciła ona reparacje za Niemców. Czy paradoks III Rzeczypospolitej będzie polegał na tym, że będzie ona płaciła reparacje Niemcom? Zdaniem poseł Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, ten proceder już został zainaugurowany na Mazurach eksmisją polskiej rodziny z ich domostwa, które przekazano obywatelce Niemiec.

Prof. Tadeusz Marczak jest kierownikiem Zakładu Studiów nad Geopolityką Uniwersytetu Wrocławskiego.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl