fot. twitter.com/szczepan_wojcik

[NASZ WYWIAD] S. Wójcik: Nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuści, by organizacje ekologiczne dobrowolnie mogły zabierać mu zwierzęta

Staramy się alarmować. Z racji tego, że nie dotyczy to tylko hodowców zwierząt futerkowych, ale wszystkich zwierząt, to wszyscy hodowcy i posiadacze zwierząt, którzy dowiadują się, jak ma to wyglądać, mówią, że zrobią wszystko, żeby do tego nie dopuścić, bo nie wyobrażają sobie sytuacji, żeby ktokolwiek niebędący jednostką państwową, mógł wchodzić na jego prywatny teren i przeglądać jego hodowlę. Myślę, że nikt o zdrowych zmysłach do tego nie dopuści – powiedział w rozmowie z portalem radiomaryja.pl prezes Instytutu Gospodarki Rolnej i Związku Polski Przemysł Futrzarski oraz hodowca zwierząt futerkowych Szczepan Wójcik. Odniósł się w ten sposób do nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, którą planuje rząd.

***

RadioMaryja.pl: Rząd wyszedł z propozycją nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, nie będzie też zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Można powiedzieć, że to zwycięstwo hodowców tych właśnie zwierząt? Będą od tej chwili żyli bez presji, że państwo może zlikwidować ich biznes?

Szczepan Wójcik: Z jednej strony jest to dla nas oczywiście sytuacja bardzo dobra, potrzebna. Cieszymy się, że Prawo i Sprawiedliwość odeszło od bardzo szkodliwego pomysłu zamknięcia kilkunastu tysięcy miejsc pracy, likwidacji branży, która faktycznie jest dość istotna – nie tylko w gospodarce rolnej kraju, ale osiąga też ogromne sukcesy na rynkach międzynarodowych. Z tego powodu jesteśmy atakowani. Udało nam się dotrzeć z informacją, jak ten biznes wygląda. Udało nam się dotrzeć do tego, kto tak naprawdę stoi za próbą likwidacji tego przemysłu w Polsce.

Kto?

Ogromne organizacje ekologiczne, które zarabiają bardzo duże pieniądze i są narzędziem w rękach naszej konkurencji. Mamy dowody na to, że organizacje ekologiczne spotykały się z naszą bezpośrednią konkurencją, tzn. z przemysłem utylizacyjnym, który w 95 procentach należy do kapitału niemieckiego, dla którego stanowimy jedyną konkurencję. Składaliśmy zawiadomienie do ABW, CBA na temat nielegalnego lobbingu uprawianego przez organizacje ekologiczne. To wszystko przyniosło pożądany efekt w takim sensie, że posłowie partii rządzącej zrozumieli, że są narzędziem w rękach tych ekologów, którzy chcą unicestwić tę branżę.

Problemy wokół przepisów się w takim razie skończyły?

Mamy też inne problemy. To wcale nie jest tak, że dzisiaj wojna się skończyła. Owszem, w autopoprawce wykreślony został zakaz hodowli zwierząt futerkowych, ale jednocześnie w tej samej autopoprawce próbuje się dać przeogromne uprawnienia organizacjom ekologicznym, które bez zgody i mimo sprzeciwu właściciela będą mogły wchodzić na tereny gospodarstw, hodowli czy też na posesje posiadaczy jakichkolwiek gatunków zwierząt.

To jedna z największych kontrowersji tej nowelizacji. Czy nie pozwalałoby to na zbyt dużą ingerencję organizacji ekologicznych nie tylko w działalność hodowców, ale też w życie ludzi, na których posesje organizacje mogłyby wchodzić bez zezwolenia? Dlaczego miałyby w ogóle otrzymać takie uprawnienia?

Przede wszystkim to realizacja planu minimum tych organizacji ekologicznych, które – poprzez m.in. pierwotną nowelizację ustawy, która zakładała zakaz hodowli zwierząt futerkowych – chciały i chcą zapewnić sobie finansowanie wynikające teoretycznie z ochrony zwierząt. Nie tylko chodzi o dodatkowe uprawnienia, które absolutnie podważają autorytet państwa, bo jeśli te organizacje będą miały takie uprawnienia, to będą miały je większe niż policja, straż gminna, służby mundurowe czy powiatowi lekarze weterynarii, którzy nie mogą sobie wejść tak po prostu do danej hodowli czy danego domu, a te organizacje ekologiczne będą mogły na takie tereny wchodzić i odbierać zwierzęta.

Pamiętajmy, że dwa miesiące temu sąd w Poznaniu zdelegalizował jedną z najstarszych ekologicznych organizacji „Pogotowie dla zwierząt” i udowodnił, że prezes tej organizacji i w ogóle cała organizacja nielegalnie odbierała zwierzęta z rasowych hodowli, gdzie ludzie stracili ogromne pieniądze. Dzisiaj udowodniono, żeby było to bezpodstawne, nakazano zwrot tych zwierząt, ale tych zwierząt po prostu nie ma. To działo się jeszcze zanim te organizacje miały tak daleko idące uprawnienia.

Ta autopoprawka zakłada również, że schroniska dla zwierząt będą mogły być prowadzone wyłącznie przez organizacje pożytku publicznego, które istnieją minimum trzy lata i jednostki samorządu terytorialnego.

Co w tym złego? Skoro taka organizacja istnieje trzy lata, to ma już pewne doświadczenie.

Chodzi o to, że te duże organizacje, które stoją za napisaniem tego prawa – bo przecież nie tylko politycy uczestniczyli w tworzeniu tych przepisów – uczestniczyły w tym trzy największe organizacje ekologiczne w Polsce, które oficjalnie chwalą się tym, że same pisały tę ustawę, a pisały ją absolutnie pod siebie. Likwidujemy więc schroniska komercyjne. Kto może przejąć te schroniska? Wyłącznie jednostki samorządowe lub organizacje ekologiczne. Samorząd nie przejmie wszystkich. Więc kto przejmie pozostałe? Organizacje ekologiczne, a zapłaci za to właśnie samorząd.

Jest to więc pójście na rękę tym organizacjom. Z jednej strony daje im się monopol na prowadzenie schronisk. Z drugiej strony daje im się ogromne uprawnienia, by wchodzić na teren dowolnego gospodarstwa czy hodowli, na których są zwierzęta i te zwierzęta pod byle pretekstem odbierać.

Kto będzie płacił za takie interwencje?

Faktury będą wystawiane na jednostki samorządu terytorialnego, a nie tak, jak miało to miejsce dotychczas – na właścicieli zwierząt, którzy nie chcieli płacić. Dzisiaj jednostka samorządu terytorialnego będzie zobligowana, żeby takie faktury płacić.

Na jakiej podstawie zabierano te zwierzęta, gdy nie było jeszcze nawet mowy o tych przepisach?

Dochodziło do tego w taki sposób, że taka organizacja namierzała hodowle rasowych psów. Wchodziła na te hodowle, mówiąc, że ta hodowla jest bardzo źle prowadzona i oni muszą zbadać stan zdrowia tych zwierząt. Chodził pan Bielawski, który nie jest absolutnie kompetentny do oceny stanu zdrowia zwierząt. Wchodził na takie hodowle, wymyślał, że jakiś pies ma kamień na zębach, inny jest za gruby, a jeszcze inny ma źle wywinięty ogon i inne tego typu bzdurne powody. Po czym zabierano te zwierzęta.

Takich sytuacji, kiedy te organizacje dostaną nowe uprawnienia, będzie znacznie więcej. Mało tego – będą mogły wchodzić sobie po to, żeby zwyczajnie móc wchodzić na tereny domów, a potem mogą dziać się różne rzeczy, włącznie z przestępstwami. To bardzo niebezpieczna sytuacja.

Co działo się z tymi zwierzętami?

Sprawy oczywiście szły do sądu, ale trwały bardzo długo. Sąd orzekał, że do odebrania tych zwierząt nie powinno dochodzić. Nakazywał zwrot tych zwierząt, ale okazywało się, że zwierząt nie ma. Nie wiem, jak ta sprawa skończy się karnie dla osoby, która się tego dopuszczała, ale tych zwierząt nie ma.

W toku prac nad nowelizacją środowiska hodowców zostały zaproszone do dyskusji?

Mało tego, że nie zostali zaproszeni hodowcy zwierząt, nie został zaproszony absolutnie nikt – żaden profesor, żaden doktor, lekarz weterynarii, żadna osoba, która ma kompetencje i wykształcenie do tego, żeby się tymi zwierzętami zajmować. Dla takich osób miejsca nie było. Znalazło się natomiast miejsce dla trzech organizacji: Fundacji Otwarte Klatki, brytyjskiej Fundacji Viva! oraz Fundacji Mondo Cane. Tylko te organizacje były zaproszone.

Skoro to organizacje ekologiczne, to powinny znać się na rzeczy.

Te organizacje w żaden sposób nie mają mandatu do tego, żeby móc zajmować się ochroną zwierząt. Często są to ludzie po europeistyce, angielskim czy stosunkach międzynarodowych. Ludzie, którzy nie mają pojęcia, jak zajmować się zwierzętami. Atakują oni wszystko. Fundacja Viva! zaatakowała ostatnio hodowle karpi i namawiała do tego, żeby kupować łososia norweskiego. Mówimy tu więc o bardzo dużym lobbingu we współudziale niektórych polityków.

Gdzie jest więc granica? Jak dbać o zwierzęta, żeby nie przesadzić, ale też ich nie zaniedbać?

Oczywiście, zgadzam się z ochroną zwierząt. Samo czipowanie, które miałoby zapobiegać bezdomności zwierząt, co również zakłada ta autopoprawka, oceniam jako bardzo potrzebny. Ale tutaj też robi się niebezpiecznie.

Dlaczego?

Tworzymy ogólnopolski rejestr na przykład psów, kotów, itd. Tam są wszystkie nasze wrażliwe dane. A kto będzie miał dostęp do tego rejestru? Znowu największe organizacje ekologiczne. Z jednej strony tworzymy rejestr, by chronić te zwierzęta, z drugiej zaś dajemy wszelakie informacje, gdzie są takie zwierzęta, tym organizacjom, którym dopiero co zwiększyliśmy uprawnienia i mogą bez problemu je zabierać.

A skoro będzie to prawnie zatwierdzone, to sposobu na powstrzymanie tego nie będzie.

No nie, bo przecież wtedy policja nie będzie miała nic do powiedzenia. Policja będzie miała obowiązek asystowania przy odbieraniu zwierząt, jeśli taka organizacja dojdzie do wniosku, że takie zwierzęta należy przejąć. Oczywiście, możemy oddać sprawę do sądu, ale trwa to latami. Nikt nie wie, co będzie działo się ze zwierzętami w tym czasie.

To dotyczy wszystkich zwierząt, więc proszę sobie wyobrazić hipotetyczną sytuację: taka organizacja wchodzi na farmę kur, jej przedstawiciele mówią, że zwierzęta w klatkach mają za mało miejsca. Ich zdaniem to znęcanie się nad zwierzętami, w związku z czym przejmują tę hodowlę. Oczywiście, jest to przykład jaskrawy, ale będzie to możliwe w myśl tej ustawy. I teraz co? Przychodzi taka organizacja, zabiera zwierzęta, ktoś tę sprawę kieruje do sądu, a sąd ją rozstrzyga… za dwa lata. Kto się zajmuje tą hodowlą przez ten czas i kto za to płaci? Przecież to ogromne pieniądze.

Skoro zdecydowano się na taką nowelizację, to znaczy, że dotychczasowe kontrole się nie sprawdzały?

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że tę ustawę pisały organizacje, które chcą zapewnić sobie jeszcze więcej pieniędzy, niezależnie od tego, czy te kontrole były prowadzone dobrze. W myśl powiedzeń tych organizacji wszystkie kontrole są przeprowadzane źle. Według mnie danie takich uprawnień jest podważeniem wiarygodności państwa polskiego. Od tego mamy przecież instytucje państwowe – powiatowych lekarzy weterynarii, wojewódzkich lekarzy weterynarii, samorządy, które w razie czego mogły sprawdzać dane hodowle. Nadając takie uprawnienia mówimy, że państwowy aparat jest zły, a państwo sobie z tym nie radzi, w związku z czym oddajemy to komukolwiek. Jakim cudem Polska osiągnęłaby w przemyśle futerkowym pierwsze miejsce w jakości surowca, gdyby te zwierzęta nie byłyby otoczone właściwą opieką. Oczywiście, nie wszystko działa w stu procentach. Jeśli tak jest, należy te kontrole usprawnić. Być może zapłacić więcej lekarzom weterynarii, którzy zarabiają mało, więc odchodzą z zawodu. Być może trzeba zatrudnić lekarzy weterynarii.

Jakie rozwiązania zaproponowaliby w takim razie hodowcy, gdyby ktoś chciał ich wysłuchać?

Rozmawiałem z wieloma lekarzami weterynarii i uważam, że są niedocenieni finansowo. W ogóle wszelkie inspekcje mają ten problem. Jeśli lekarz, który ciężko uczył się zawodu na studiach, a dzisiaj pracuje minimum 8 godzin, a często więcej, bo musi kontrolować nie tylko zwierzęta, ale też żywność, jeśli zarabia minimalna krajową pensję, to ja uważam, że to jest żadna motywacja do tego, żeby taki zawód wykonywać. Żyją na głodowych stawkach tylko dlatego, że kochają zwierzęta i chcą się nimi zajmować. Jeśli chcemy mieć dobrą inspekcję, musimy ściągnąć lekarzy z rynku, dobrze im płacąc. Nie widzę problemu w tym, żeby hodowcy ustanowili budżet i wpłacać go np. do ministerstwa, żeby tworzyć fundusz na powiększanie inspekcji. Takie rozwiązania można wprowadzić. Uważam, że hodowcy na taki fundusz mogliby płacić pieniądze. Te inspekcje są w interesie samych hodowców.

Ktoś, w imieniu hodowców, wystąpi z jakimś działaniem lub choćby jakimś apelem do polityków?

Staramy się alarmować. Z racji tego, że nie dotyczy to tylko hodowców zwierząt futerkowych, ale wszystkich zwierząt, to wszyscy hodowcy i posiadacze zwierząt, którzy dowiadują się, jak ma to wyglądać, mówią, że zrobią wszystko, żeby do tego nie dopuścić, bo nie wyobrażają sobie sytuacji, żeby ktokolwiek niebędący jednostką państwową mógł wchodzić na jego prywatny teren i przeglądać jego hodowlę. Myślę, że nikt o zdrowych zmysłach do tego nie dopuści.

Dziękuję za rozmowę.

Wojciech Heron/RIRM

drukuj