Jakby własne skrzydła mu wyrosły…

Recepta na dobrą szkołę

Tajemnica sukcesu, cała „wyższość szkół angielskich” to nie jakieś szczególne, wyrafinowane metody, lecz przyjmowanie do nich chłopców z dobrych domów, już „z pewnym fundamentem dyscypliny, prawdomówności i pobożności”, oraz „poziom kulturalny profesorów, którzy są Gentelmen w najlepszym znaczeniu. (…) Katolicy angielscy rekrutują się bowiem głównie ze sfer kulturalnych, a ci, którzy w wieku dojrzałym przeszli na katolicyzm, są elementem wyborowym, gdyż doszli do wiary nie tylko za łaską Bożą, ale własnym wewnętrznym doświadczeniem i nieraz heroicznymi ofiarami”.

„W czerwcu mieliśmy zamiar pojechać do Szwajcarii, Belgii i Anglii celem zwiedzenia zakładów wychowawczych dla chłopców”, pisze w 1907 roku w swoim dzienniku Matylda Sapieżyna z Windisch-Graetzów.

Ta Austriaczka z urodzenia, pochodząca z rodziny zaprzyjaźnionej i skoligaconej z dworem cesarskim, wychowana we Lwowie – „prawdziwa Galicjanka”, jak mówi o niej wnuczka Maria Osterwa-Czekajowa, zaczęła się uczyć polskiego z chwilą zaręczyn z Pawłem Sapiehą, bratem księcia metropolity Adama Sapiehy (ślub zawarli w 1893 roku), i stała się wkrótce wręcz wirtuozką polszczyzny, a także polską patriotką. (Jej pamiętnik, wydany niedawno przez krakowską oficynę, stał się wydarzeniem literackim, jako prawdziwy pomnik języka polskiego). Zięciem jej był wielki polski aktor i reżyser Juliusz Osterwa.

Spędziwszy pierwszą połowę XX wieku nieopodal Rawy Ruskiej, w maleńkich, zagubionych wśród lasów Siedliskach, wśród ludności rusińskiej i polskiej, której z oddaniem służyła wraz z mężem – wybitnym działaczem ziemiańskim, katolickim i politycznym, była w równym stopniu Europejką co Polką. Zdyscyplinowana wewnętrznie, zawsze elegancka, a przy tym skromna i powściągliwa, nigdy – także w czasach komunistycznych – nienarzekająca na swój los (zmarła w 1968 roku w Krakowie, dożywszy sędziwego wieku), była wzorem prawdziwej damy.

„W barwnym korowodzie postaci zaludniających PRL-owski Kraków 'ciocia lub księżna Tildy’ – bo tak ją wszyscy nazywali – była jednym z najwspanialszych świateł. Drobna jej postać łączyła urok austro-węgierskiej arystokracji z ciepłem i prostotą polskiego dworu. Ujmowała wielką dobrocią i mądrością. Była jak nieugięta skała wśród wszystkich nawałnic”, pisano we wspomnieniach o niej. „Zwracano się do niej i mówiono o niej 'Księżna Pani’ nawet w tzw. kwaterunku”, przypomina jej wnuczka, „skąd nękano ją, nasyłając do niewielkiego mieszkania stale nowych lokatorów”.

Priorytetem jej życia była rodzina, poświęciła się całkowicie wychowaniu pięciorga dzieci i opiece nad starszym o trzynaście lat mężem.

Wychowanie i edukacja domowa synów prowadzone w Siedliskach musiały ustąpić szkolnej, z chwilą gdy Alfred i Paweł Sapiehowie osiągnęli wiek gimnazjalny.

W spostrzeżeniach Matyldy Sapieżyny z podróży, której celem był wybór odpowiedniej szkoły dla chłopców, najbardziej zaskakuje to, co nazwalibyśmy w dzisiejszym naszym języku profesjonalizmem. Autorka pamiętnika nie była pedagogiem, nie chodziła też do żadnych szkół, a jednak, gdy w lapidarny sposób jej pióro wychwytuje główne cechy odwiedzanych szkół, gdy operując skondensowanym obrazem i mistrzowskim skrótem charakteryzuje osoby dyrektorów i w zdroworozsądkowy, pozbawiony emocji sposób dokonuje oceny prowadzonych przez nich placówek, czujemy, że mamy do czynienia z osobą niezwykle kompetentną. Tak, jak kompetentne w tych sprawach potrafią być matki. Mają nie tylko szeroko otwarte oczy, ale jeszcze ów „szósty zmysł”, który dopowiada nieuchwytne dla oczu. Matylda Sapieżyna nie żałowała czasu na to zwiedzanie. Każdej szkole trzeba się było dobrze przyjrzeć, odbyć na miejscu dziesiątki spotkań, porównać, wyciągnąć wnioski. Autorka pamiętnika szukała placówki, która prowadziłaby edukację wysokiej próby, ale przede wszystkim emanowałaby zdrową atmosferą. Niczego z góry nie przesądzając – bo podróż miała być sondażem – jej oczy z nadzieją spoglądały ku Wyspom Brytyjskim.


Widokówki z podróży


Już sam Londyn zrobił na niej „wrażenie niesłychanie imponujące, bogactwo oparte na rozsądnie uregulowanej pracy, organizacja doskonała, wynikła z zdrowego realizmu i poszanowania wolności osobistej jednostek, które ze swej strony kierują się praktycznym rozumem i dobrowolnie się stosują do wymagań ogólnego dobra”.

Jednak szkoła w belgijskim Maredsous, pięknie położona wśród lasów i gór też pozostawia jak najlepsze wrażenie. Belgijscy benedyktyni uczą chłopców bardzo solidnie („zakres nauk jest szerszy, chłopcy uczą się daleko więcej niż w Anglii”). Zniechęca jednak obserwacja, że środowisko belgijskich rodzin jest silnie zmaterializowane. („Mówiono nam w Maredsous, że trudno wzbudzić i podnieść zainteresowanie chłopców belgijskich ponad sferę materialnych korzyści i przyjemności, obecnie automobilizm ich pasjonuje. Są to przeważnie synowie bogatych przemysłowców, wyrosłych w zbytku i obfitości dóbr doczesnych. (…) W pociągu rozmawiamy z pewnym kanonikiem z Bruges o polityce i wychowaniu, uderza nas, o ile gruntowniej, szerzej i praktyczniej traktują te kwestie niż w naszej biednej Austrii!”).

„Dalsza podróż przez Bazyleę do Fryburga, gdzie bardzo mile nas przyjmował l’abbe Speiser, przyjaciel i kolega ks. Adama z Innsbruku, mądry i sympatyczny ksiądz. Oglądamy College Saint-Michel, internat, gdzie życie jest bardzo proste i twarde, ale nauki i atmosfera dobra, higiena i ruch na ostatnim planie, miednice małe jak salaterki! Chłopiec, który by łatwo zniósł współżycie z kolegami stanu chłopskiego, zaniedbanymi zewnętrznie, zahartowałby się i przygotował do życia twardego!”.

Z Fryburga droga wiedzie do Lozanny, by poznać, jak pisze Matylda Sapieżyna, „le College des Peres Dominicains de Champiter, fondation du Pere Lacordiaire, expulse de France”.

„Zakony są zakazane w kantonie Lozanny” – to wynik polityki laicyzacyjnej rządu, wzorowanej na bezwzględnej walce z Kościołem prowadzonej w tym czasie we Francji [przyp. EPP] – „więc przełożony przyjmuje nas w szarym garniturze i czerwonym krawacie. (…) Naturalnie zakonnik cierpi z tego powodu więcej od nas – chyba że sytuacja uodporniła go na te przebieranki! Wyposażenie jest luksusowe, zapamiętałam szklane półki nad umywalkami, uczniowie piją codziennie wino, pochodzą właściwie ze wszystkich narodowości. (…) Włosi, Hiszpanie, mieszkańcy Ameryki Południowej. Ich temperamenty i przyzwyczajenia sprawiają, że nie wnoszą spokoju do instytucji edukacyjnej”.

„Dalsza droga zawiodła nas przez Lucernę do Altdorf i Sarnen, gdzie poznajemy dwa zakłady benedyktyńskie, nie są to już gentelmany, lecz poczciwi ojcowie o dość zaniedbanej powierzchowności, mówiący Schwytzer Deutsch. Przyjmują nas dobrotliwie, nauki i duch stoją zapewne na wysokości zadania…”. W Altdorf, gdzie jest nowocześniej, Matylda i Paweł Sapiehowie spotykają prefekta ojca Bonifaziusa, profesora fizyki, przyjaciela znanego im polskiego fizyka, prof. Kowalskiego, który jest „dobrze wychowany” i niewątpliwie ucieleśnia najlepsze wydanie „człowieka nauki”. Jednak położenie geograficzne tych miejscowości „otoczonych niebotycznymi górami, zimą zapewne zasypanymi głębokim śniegiem, trochę odstrasza!”.

Oglądają jeszcze gimnazjum w Setnenstetten „wspaniałe opactwo benedyktyńskie w Austrii Górnej” z jego starodawnymi murami i mikroskopijnym placem do rekreacji w cieniu starych kasztanów.


Anglia, czyli „praktyczny idealizm”


Wszystko skłania parę książęcą do powrotu do angielskiego Downside. Szkoła przy opactwie benedyktyńskim położona jest w malowniczej okolicy, wśród pagórków, łąk i wiecznie zielonych płotów, w pobliżu słynnej katedry w Wells i nadmorskiego Bath. Tu Matylda Sapieżyna ma swojego ulubieńca. „Dom Leander Ramsay” – pisze o dyrektorze szkoły – „robił wielkie i nader sympatyczne wrażenie, cała postać nadzwyczaj szlachetna i ujmująca, nawet w rysach zewnętrznych ujawnił się wielki, choć realny i praktyczny idealizm, przy wybitnej inteligencji. Przy tym gorąca miłość i optymizm w stosunku do młodzieży, podczas gdy u innych narodów tak często spotka się pesymizm u wychowawców i rodziców, co paraliżuje najlepsze chęci obu stron”.

Marzeniem Headmastera było, by młodzież katolicka w Anglii „mogła znaleźć te same korzyści w przysposobieniu do życia publicznego”, jakie dają szkoły z wielkimi tradycjami w Eton i Harrow młodzieży protestanckiej. Był zdania, że tu zostaną dobrze przygotowani, by studiować w Oxford i Cambridge. Każdy z chłopców traktowany jest indywidualnie. Duża liczba uczniów „wzbudza większą emulację i umiejętność obcowania z różnymi usposobieniami”.

Nade wszystko jednak Matyldzie Sapieżynie odpowiada program nauczania, program nowoczesnej szkoły, gdzie przedmioty humanistyczne traktowane są z właściwą im estymą, a wychowanie jest częścią procesu edukacyjnego i zawiera się w tworzeniu osobowych relacji. „W naukach języki klasyczne, łacina i greka, zajmowały pierwsze miejsce. Uczono tych języków raczej metodą używaną do języków żywych. Nauka religii, głównie z tak wyjątkowo praktycznie ułożonego małego katechizmu angielskiego, ale udział w życiu liturgicznym w pięknym gotyckim kościele, chór gregoriański, pogodne i życzliwe, proste ustosunkowanie mnichów do uczniów, to wszystko tworzyło atmosferę uszanowania (reverence) i przywiązania do religii, o które właściwie chodzi w wychowaniu religijnym”.

Po latach troskliwa matka Alfreda i Pawła spostrzega, że program jest o wiele szczuplejszy niż na kontynencie, ale w niczym nie zmienia to jej entuzjazmu dla Downside, ponieważ „czego uczono, to uczono gruntownie, naprowadzając chłopców do samodzielnego myślenia. W klasach wyższych studium Shakespeare’a, rozbiór jego dzieł pod względem literackim, politycznym, moralnym, ogromnie rozwijało umysły”. Brak jakichkolwiek niepotrzebnych przeciążeń i ślepego rygoru. „W szczegółach zdrowy rozsądek i rozumienie potrzeb i właściwości młodego wieku reguluje wszystko”.

Matylda Sapieżyna dochodzi do wniosku, że tajemnica sukcesu, cała „wyższość szkół angielskich”, to nie jakieś szczególne, wyrafinowane metody, lecz przyjmowanie do nich chłopców z dobrych domów, już „z pewnym fundamentem dyscypliny, prawdomówności i pobożności” oraz „poziom kulturalny profesorów, którzy są Gentelmen w najlepszym znaczeniu”. „Katolicy angielscy”, dodaje, „rekrutują się bowiem głównie ze sfer kulturalnych, a ci, którzy w wieku dojrzałym przeszli na katolicyzm, są elementem wyborowym, gdyż doszli do wiary nie tylko za łaską Bożą, ale własnym wewnętrznym doświadczeniem i nieraz heroicznymi ofiarami”.

I jeszcze jedna niespodzianka:

Headmaster jest zachwycony młodymi Polakami. Z zasady nie przyjmuje obcokrajowców, dbając o czysto angielski charakter swojej uczelni. Jednak po bliższym poznaniu m.in. Jana Gawrońskiego, synów Józefa Potockiego – którzy byli pierwszymi Polakami w Downside – on, który był tak wymagający w wyborze uczniów („nie znosi nieudaczników”), uczynił dla nich wyłom. I rzeczywiście, kilka miesięcy później jej starszy syn, Fredzio, któremu bardzo się w Downside podobało i na benedyktynach zrobił jak najlepsze wrażenie, „miał rozprawę z chłopcem, który nazwał go a polish pig, ale czynnie się obronił i na tym się skończyło”.


Miła wiejska prostota


Matyldę Sapieżynę ujmuje także brak przesadnej troski o ciepło w pomieszczeniach, które są wciąż na wszystkie możliwe sposoby wietrzone, oraz angielski zwyczaj wybiegania przez chłopców na dwór i chodzenia na przechadzki cały rok bez płaszczy, w wełnianych swetrach i skarpetach („ten system jest o wiele zdrowszy i hartujący niż nasze grzane pokoje i ciągłe zmiany ubioru”), a także proste i skromne jedzenie. („Fredzio wyglądał zawsze lepiej w szkole niż w domu… w Anglii, poza Londynem, gdzie kuchnia jest międzynarodowa, gotowanie nie jest taką wielką awanturą jak u nas (…) cała rzecz odbywa się w godzinę, dwie, bez używania niezliczonych garnków i rondli, których zmywanie zajmuje pół dnia! Je się, a nawet dużo, aby żyć, ale nie żyje się, aby jeść!”). Wszystko jest bezpretensjonalne, „wiejskie” i domowe. „Najprzyjemniejsza jest zawsze herbata, doskonałe masło, ham and eggs, ryby morskie i five o’clock tea, z chlebem i marmoladą… Gdy chłopcy przychodzili w niedzielę na podwieczorek do guesthousu [czyli szkolnego hoteliku, przeznaczonego dla gości, gdzie Matylda Sapieżyna mieszkała jakiś czas], trzeba było mieć zawsze dla nich jajka na miękko, to był ich ulubiony przysmak”.

I wreszcie coś, co musi pokrzepiać każdą matkę oddającą swoich „nieopierzonych” jeszcze synów pod opiekę obcych w końcu ludzi, w dodatku mężczyzn: „Zdrowiem chłopców zajmuje się starsza pielęgniarka, tzw. matron, która ma pod sobą kilka porządnych dziewcząt do pilnowania małych chłopców przy myciu, opiekowania się bielizną i garderobą”.

Matylda Sapieżyna zostawiła zatem synów benedyktynom z angielskiej prowincji ze spokojem i ulgą matki, która nie musi martwić się niepotrzebnie o rzeczy drobne i o tak zasadnicze jak właściwe wykształcenie i wychowanie. Podróż ze starszym synem Pawłem, z Siedlisk do Downside, miała pewien zabawny epizod. 10 stycznia 1907 roku, kiedy to „szalona śnieżyca objęła całą centralną Europę”, w czasie przystanku w podróży, w miejscowości Vlissigen, tuż przed wkroczeniem na statek, zostali powitani na peronie przez nieznanego im konsula niemieckiego (ktoś z rodziny polecił mu Matyldę wraz z synem, w związku z katastrofalną pogodą). Tymczasem we Vlissingen niebo było rozgwieżdżone, a tafla morza spokojna „jak zwierciadło”. „Wysiadając z pociągu o północy (…) zobaczyłam pana w cylindrze i rękawiczkach stojącego na peronie, zapewne ten nieszczęsny konsul zerwał się z łóżka, by nasze durchlauchtigste*) osoby powitać i na statek odprowadzać! (…) byłam uderzona, jak się łatwo i wygodnie za granicą podróżuje, to mnie pocieszało później, gdy tak często z pewnym wahaniem musiałam puścić chłopców samych w tę daleką drogę”.

Rok po oddaniu do Downside School starszego syna Fredzia Matylda Sapieżyna przyjechała tam, by spędzić z nim – i ze swoją starszą córką Elżbietą – Święta Wielkanocne. Ojcowie benedyktyni wybudowali w budynkach szkolnych olbrzymią salę teatralną, by gdzie uczniowie mogli zapraszać na przedstawienia także mieszkańców pobliskich miejscowości. Chłopcy ze szkoły zagrali tym razem dla rodziców i gości sztukę typowo rozrywkową. „Komedyjka wesoła i inteligentna” – notuje Matylda Sapieżyna – „z której nie usunięto pewnych fragmentów – co, tak jak to, że dzieci 13-letnie czytają powieści Dickensa – charakteryzuje prosty i szeroki system kształcenia, dąży się do rozwoju osądu krytycznego bez 'chowania głowy w piasek’ i bez obaw, aby dzieci poznały prawdziwy porządek rzeczy. Naturalnie, taki system spełnia swoją rolę w środowisku zdrowym i prostolinijnym, w którym potrafi się zyskać i utrzymać zaufanie młodych. Ale oczywiście nawet w Downside przytrafiają się w tym względzie nieoczekiwane komplikacje!

Po przedstawieniu ksiądz zaintonował 'Boże, chroń Króla’. Te młode głosy pełne werwy i entuzjazmu spowodowały, że miałam łzy w oczach… Nasze dzieci, tak jak te tutaj, nie mogą przecież myśleć o silnej i możnej ojczyźnie, która będzie ich ochraniać…”.


Trochę „angielskiego wdzięku”


Jednak troski wrażliwej matki całkowicie nie zniknęły. Matylda Sapieżyna pozostała admiratorką angielskiego wychowania, z jego „zdrową i szczęśliwą atmosferą”, sportami, konkursami, grami. Wiedziała dobrze, że to, co jest „z korzyścią dla zdrowia fizycznego i moralnego”, wzbogacone jeszcze „wychowaniem na wskroś religijnym” w Downside School, odbywa się „kosztem rozwoju intelektualnego”. I mimo że w szkołach francuskich dostrzegała przeintelektualizowanie (ale także fakt, iż „nie hartują charakterów, z obawy, by ich nie wypaczyć, nie zranić”, w rezultacie uczniowie lekceważą dorosłych, „a ciągły nadzór wywołuje oszustwa, krętactwa i wszystko to, co za nimi idzie”), w niemieckich bezduszną tresurę („nauka trwa 10 godzin dziennie”), z kolei Austriacy nie rozumieją, „że współczesne życie wymaga lepiej zahartowanych charakterów, szerszych horyzontów myślowych i bardziej oświeconej religii”, to Anglicy – mimo całej sympatii do Downside i atmosfery Londynu, gdzie „ma się uczucie, że wszystko w nim jest, jak powinno być, każdy czuje się w nim swobodny, ale i bezpieczny” – także nie mogli nie budzić pewnych jej zastrzeżeń.

Była zbyt wrażliwa, by mogła całkowicie odnaleźć się w atmosferze tego kraju. Kultura angielska nie podbiła serca polskiej arystokratki ze Lwowa i Siedlisk, znawczyni literatury i sztuki, poliglotki, pisującej niezwykłe poematy w języku francuskim i żywo interesującej się wydarzeniami politycznymi na światowej scenie.

Po odwiedzeniu londyńskich teatrów i złożeniu wizyty w wielu domach dochodzi do wniosku, że „Anglicy zdają się nie być zbyt wymagający i łatwo się zabawiają dość prostymi dowcipami, drastycznymi scenami z bajki lub historii, wreszcie sztuką, gdzie występuje dużo pięknych młodych osób, których talent polega głównie na świeżej cerze, uroku zgrabnej postaci i wesołych tańcach i chórach, jak np. w operetce The Quaker Girl. Te artystki robiły wrażenie takie same, jak cukierki białe i różowe buttercreams, które wszędzie widać w oknach cukierników…”.

A podsumowanie edukacji w katolickiej angielskiej szkole? Bilans wypada korzystnie. Już w drugim roku nauki starszego syna w Downside, w czasie wakacji szkolnych, Matylda Sapieżyna notuje: „Wracają nasze wątpliwości, czy to wychowanie zagraniczne, bądź co bądź tak obce, mniej nauki niż u nas, nie wpłynie ujemnie na cały okres i cele wychowania?”. Ale już kilka dni potem, gdy dłużej mogła nacieszyć się jego obecnością w domu, pisze: „Teraz dopiero znać u Fredzia pobyt między chłopcami we względnej niezależności… Chcę go obserwować i wchodzić na nowo w jego zaufanie. Życie szkolne i tyle miesięcy poza domem to rodzaj wyłomu, czuje się, jakby dziecko się wymykało i własne skrzydła mu wyrosły… ale to jest właśnie to, co się chciało… i byle został czysty, prawy, dobry i do domu szczerze przywiązany, to najważniejsze”.


Ewa Polak-Pałkiewicz

*) ironicznie: Jaśnie Oświecone (niem.)

Korzystałam z książki Matyldy z Windisch-Graetzów Sapieżyny, My i nasze Siedliska, Wydawnictwo Literackie, Kraków.

Zdjęcia pochodzą z książki Matyldy z Windisch–Graetzów Sapieżyny, My i nasze Siedliska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl