Czołgi sprawiały nam najwięcej problemów

Z profesor Eugenią Dyner, uczestniczką obrony Grodna we wrześniu 1939 r., rozmawia Mariusz Bober

Bohaterska obrona Grodna przed Armią Czerwoną we wrześniu 1939 r. przeszła do legendy. Do walki z agresorem stanęli cywilni mieszkańcy miasta, wśród nich grodzieńskie Orlęta – harcerze i uczniowie. Kiedy po raz pierwszy zetknęła się Pani z nacierającymi wojskami sowieckimi?
– Najpierw doświadczyliśmy ataków niemieckich, i to w pierwszych dniach września 1939 roku. To właśnie Niemcy dokonali również pierwszych nalotów na Grodno, nie Sowieci. Także niemieccy żołnierze wcześniej dotarli niemal do samego miasta. Widziałam ich z koleżanką z daleka, podchodzących do mostu, od strony ulicy Lipowej, od strony stacji Łosośna leżącej wówczas tuż pod Grodnem, która dziś jest już jego dzielnicą. Niemcy nie podjęli akcji. Wycofali się. W koszarach nikt nam nie chciał wierzyć, że to byli Niemcy. Miasto, w którym do września stacjonowało wiele tysięcy polskich żołnierzy, w tym czasie opustoszało i zostało niemal bezbronne. Wojsko bowiem wyruszyło do walki z Niemcami.

Więc to Niemcy pierwsi atakowali Grodno?
– Poza nalotami samolotów nie było we wrześniu ich ataków. Ponieważ gdy się zorientowali, że przekroczyli granicę wyznaczoną paktem Ribbentrop – Mołotow, wycofali się w kierunku Białegostoku. Jednak gdy powiedziałyśmy potem o tym komendantowi, stwierdził, że zwariowałyśmy. Nikt nie chciał nam uwierzyć, że pod Grodno podeszli Niemcy. Wkrótce potem Sowieci wkroczyli do miasta. Szli dwoma drogami – jednym i drugim brzegiem Niemna, który przecina miasto na dwie części.

Gdzie Panią zastało natarcie Sowietów na miasto?
– Byłam przydzielona do koszar wojskowych nr 81, dokąd już 1 września 1939 r. skierowano moją drużynę harcerską działającą przy żeńskim gimnazjum państwowym. Moim zadaniem było dostarczanie żywności i amunicji oraz butelek z benzyną posterunkom ulokowanym przy moście. Mieliśmy bowiem mało granatów.

Rodzina wypuściła Panią, młodą dziewczynę, do walk ulicznych?
– W ogóle nie pytałam o zgodę. Miałam wtedy już 17 lat. Pewne zamieszanie wprowadziły jednoczesne przygotowania do ewakuacji wszystkich pracowników Dowództwa Okręgu Korpusu nr III do Wilna. Dotyczyło to również mojej rodziny.

Pamięta Pani, jak byli uzbrojeni sowieccy żołnierze?
– Trudno ich było w ogóle uznać za żołnierzy. W większości niedbale ubrani, brudni, szli z karabinami na sznurkach.

Ale mieli czołgi?
– Tak, i to właśnie one sprawiały nam najwięcej problemów. Zaatakowali nas od strony Niemna, a także z drugiej strony – od wsi Grandzicze. Zaczęliśmy więc szybko roznosić butelki z benzyną – niemal jedyne rzeczy, które były wówczas dla nas dostępne. Okazało się jednak, że wojsko przygotowało wcześniej duże zapasy. Później się dowiedziałam, że już 24 sierpnia armia zamówiła w miejscowej rozlewni spirytusu butelki i kazała gromadzić benzynę i naftę. Widać więc, że władze wojskowe spodziewały się walk w mieście z czołgami, ale raczej niemieckimi. Do walki z Niemcami ruszyły wszystkie oddziały stacjonujące w mieście. Dlatego Grodna przed Sowietami broniła niemal wyłącznie młodzież – harcerze, uczniowie, choć byli wśród nas również kadeci szkoły wojskowej. Zawodowych wojskowych było niewielu.

To oni kierowali budową okopów i umocnień?
– Grodno właściwie miało naturalny system barier. Od północy, południa i zachodu miasto otacza Niemen. Rzeka ta w 1939 r. była znacznie głębsza niż obecnie, gdy jej wody wykorzystują okoliczne fabryki. Ponadto Grodno otaczały trudno dostępne lasy.

Czy młodzież i cywile broniący miasta byli jakoś do tego przygotowywani?
– Każdy, kto kończył gimnazjum, miał na świadectwie stopień z przeszkolenia wojskowego. Ja przeszłam je w harcerstwie.

Przez cały okres walk rzucała Pani butelki z benzyną i donosiła zaopatrzenie posterunkom na moście?
– Prócz tego zabierałyśmy z koleżankami z drużyny harcerskiej rannych i transportowałyśmy ich do szpitali. Po kilku dniach walk padałam już ze zmęczenia. Biegałyśmy od jednego posterunku do drugiego.

Zapamiętała Pani jakąś szczególną sytuację z okresu walk z Sowietami?
– Pamiętam, jak kilkunastoletni chłopiec skoczył na czołg i chciał wrzucić do środka granat przez otwarty właz. Jednak nie zdążył, zastrzeliła go obsługa czołgu. Ale sami nie ustrzegli się butelek z benzyną. Od płonącego paliwa zajęło się ubranie jednego z czołgistów. Pamiętam, że mimo iż był naszym wrogiem, zaczęliśmy go ratować, po prostu odruchowo. Takiego zachowania nigdy nie było widać po sowieckich żołnierzach.

Co było najtrudniejsze podczas walk z Sowietami?
– Chyba atak miejscowych komunistów na nas. Chcieli nam w ten sposób zadać cios w plecy. Strzelali do nas z balkonów na ulicach: Brygidzkiej, Orzeszkowej i Hoovera. Tak było już od 15 września. Walki z nimi trwały praktycznie do końca zmasowanego szturmu Sowietów na miasto. Część miejscowych komunistów od razu zasiliła administrację narzuconą przez Sowietów. Inni już po wojnie weszli w struktury Urzędu Bezpieczeństwa w PRL.

Co przesądziło o zaprzestaniu polskiego oporu?
– Po prostu nie było już komu bronić miasta, w którym cywile musieli walczyć przeciw czołgom. 22 września Sowieci zdobyli Grodno.

Jak potraktowali obrońców miasta?
– Grodno szturmowały w pierwszej linii oddziały złożone w większości z kryminalistów wypuszczonych z więzień, bo Stalin potrzebował żołnierzy. Nawet NKWD dotarło dopiero kilka dni później, gdy ta pierwsza linia poszła dalej. Pod koniec walk ulicznych w Grodnie zaczęli już wyłapywać polskich żołnierzy, którzy wrócili do miasta. Potem zawodowych oficerów i podoficerów (szeregowych żołnierzy najczęściej wypuszczali) spędzili do kina „Apollo” na ulicy Dominikańskiej. Było ich w sumie ok. 90. Pewnego dnia zostali wyprowadzeni za miasto, na tzw. Psią Górkę, i rozstrzelani.
Zamordowany został także były dowódca Okręgu Korpusu nr III gen. Józef Olszyna-Wilczyński, który wracał do Grodna, gdy toczyły się walki o miasto. Kilkanaście kilometrów od Grodna [pod Sopoćkiniami – red.] trafił na oddział Sowietów. Trzeba pamiętać, że wtedy nie było tam łączności telefonicznej. Generał prawdopodobnie nie znał miejscowej sytuacji. Zamierzał dostać się na Litwę. Nie zdążył. Sowiecki oficer z napotkanego patrolu wyciągnął go z samochodu (ubrany był w mundur generała) i zastrzelił na oczach żony.

Wkroczenie Armii Czerwonej do Grodna wywołało jakąś reakcję innych mniejszości zamieszkujących miasto?
– Grodno przed wojną było mieszanką: narodowościową i religijną. Obok Polaków mieszkali Rosjanie, Żydzi i Białorusini (choć takiej nazwy wówczas nie używano). „Biali” Rosjanie od lat wrośli w środowisko Polaków, ale gdy miastu groziło zdobycie przez Sowietów, zaczęli wyjeżdżać, głównie do Białegostoku.

Jak zachowywali się Sowieci wobec Polaków po zajęciu miasta?
– Gdy tylko ktoś doniósł, Sowieci aresztowali zawodowych żołnierzy i kierowali ich do specjalnego obozu. Wystarczyło nawet, że podczas przeszukania znaleźli np. w szafie mundur, wówczas od razu aresztowali taką osobę albo rozstrzeliwali na miejscu. Podobnie traktowali wszystkich, których uznali za „podejrzanych politycznie” – zwykle również na skutek donosów. W ten sposób aresztowali także moją koleżankę z harcerstwa. Wywieźli ją na Syberię.

Pani nie została aresztowana?
– Nie. Pracowałam wtedy jako pielęgniarka w miejskim ośrodku zdrowia.

Wystarczyło do tego tylko przeszkolenie w harcerstwie?
– Gdy mój brat, który zginął w kwietniu 1940 r. w Charkowie (jako lekarz bez stażu został wcielony do wojska, a potem aresztowany razem z oficerami na południowych Kresach Polski i osadzony w obozie w Starobielsku), studiował przed wojną medycynę, lubiłam się kręcić koło niego, gdy się uczył, i w ten sposób sama czegoś się nauczyłam. Poza tym zawsze mnie interesowała medycyna, jeszcze jako dziecko chciałam być lekarzem i miałam pewne zdolności w tym kierunku.

To wówczas zaczęła organizować się polska konspiracja?
– Praktycznie od razu po zdobyciu Grodna przez Sowietów powstała partyzantka. Ja także do niej należałam. Pracując w szpitalu, odbierałam i przekazywałam pocztę.

Gdzie stacjonowały oddziały partyzanckie na ziemiach, na których szalał terror NKWD?
– Szukały schronienia w puszczach i mokradłach w okolicach Naliboków i Nowogródka. Partyzanci walczyli praktycznie do końca wojny. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej walki toczyły się oczywiście już głównie z Niemcami, choć Sowieci pozostali tam właściwie do końca.

Pani też się ukrywała?
– Nie, cały czas służyłam w szpitalu jako pielęgniarka. W końcu października 1943 r. musiałam szybko uciekać z Grodna, dotarłam do Białegostoku. Pomogła mi nasza organizacja kolejowa. Później, w 1944 r., dowództwo wysłało mnie do Komendy Głównej Armii Krajowej w Warszawie po wytyczne na wypadek powtórnego wkroczenia Sowietów do Grodna i na Grodzieńszczyznę. W stolicy zastało mnie Powstanie Warszawskie, w którym wzięłam udział. Nazwano mnie „kanalarką”, bo często chodziłam kanałami z pocztą i jako przewodnik.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl