Czarny piątek

Były komunistyczny wicepremier Stanisław Kociołek został uniewinniony. Na krótkie i mało dotkliwe kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu sąd skazał jedynie dwóch dowódców wojskowych. I to nie za zabójstwo, ale jedynie śmiertelne pobicie. Sędziowie nie chcieli wypowiedzieć się o odpowiedzialności Wojciecha Jaruzelskiego, wobec którego proces został zawieszony, formalnie ze względu na stan jego zdrowia.

Wchodzących na salę sędziów powitał niewielki transparent z napisem „Zbrodnie komunistyczne hańbą sądów”, który od razu wzbudził zastrzeżenia sędziego przewodniczącego Wojciecha Małka. – Pan stojący z tą białą płachtą, może pan to opuścić, niżej, jeszcze – zareagował obcesowo. Niedługo potem publiczność i zebrani na sali Sądu Okręgowego w Warszawie usłyszeli, że sąd „uniewinnia” komunistycznego dygnitarza Kociołka z zarzucanych mu czynów, co przyjęto z wyraźną dezaprobatą.

Prokuratura oskarżała Kociołka o to, że wiedząc o zablokowaniu przez wojsko i milicję dostępu do stoczni i wydaniu rozkazu użycia broni palnej, w wystąpieniu radiowo-telewizyjnym 16 grudnia 1970 r. nawoływał robotników do przyjścia do pracy. Zginęło 13 osób, a 23 zostały ranne.

– Formuła prokuratorskiego zarzutu wobec Stanisława Kociołka w istocie zakłada, że był on, podobnie jak Zenon Kliszko, zwolennikiem siłowego rozwiązania konfliktu, dążył do jego zaognienia, rozlewu krwi na Wybrzeżu, był „krwawym Kociołkiem”, jak określa go historia – powiedziała w ustnym uzasadnieniu sędzia sprawozdawca Agnieszka Wysokińska-Walczak.

Według sądu, Kociołek co prawda w grudniu 1970 r. kierował tzw. sztabem lokalnym na Wybrzeżu, ale nie ma dowodów, żeby ten sztab się w ogóle zebrał. Nie ma też „stanowczych dowodów” na dowodzenie przez Kociołka oddziałami milicji czy wojska. Ponadto sąd uznał, że Kociołek nie wiedział o zarządzonej blokadzie stoczni. A ponadto „nawet gdyby Kociołek nie wygłosił przemówienia, robotnicy i tak by przyjechali do swoich zakładów pracy”. – Konsekwencją nieudowodnienia tak skonstruowanego prokuratorskiego zarzutu musi być wyrok uniewinniający – zaznaczyła sędzia.

Co ciekawe, to tzw. czynnik społeczny, czyli ławnicy, zupełnie inaczej ocenił rolę Kociołka w tragedii robotników Wybrzeża. Jak poinformował sędzia Małek, dwoje spośród trzech ławników – Małgorzata Polak i Szczepan Piotrowski – złożyło zdanie odrębne co do winy Kociołka.

Oskarżyciel w procesie prok. Bogdan Szegda z Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku ocenił, że wyrok jest wewnętrznie sprzeczny, a sąd nie dokonał właściwej oceny przedstawionych przez prokuraturę dowodów. – Sam sąd przyznał w uzasadnieniu, że osoby, które pełnią funkcje polityczne, muszą ponosić odpowiedzialność; inna była sentencja wyroku, inne uzasadnienie. Sąd unikał oceny dowodów, które przedstawiłem, jeśli chodzi o udział w wydarzeniach Grudnia ’70 Stanisława Kociołka – powiedział po ogłoszeniu wyroku Szegda. Prokurator podkreślił, że Kociołek jako ówczesny wicepremier PRL był najwyższym rangą przedstawicielem władz politycznych i administracyjnych będącym na Wybrzeżu.

Na ułomności wyroku wskazują również historycy. – Morał, jaki płynie z tego wyroku, z tego procesu, jest smutny. Dlatego że on mówi, iż jeżeli dosięga w końcu kogoś sprawiedliwość za zbrodnie dyktatury, to dzieje się to po wielu latach i dotyczy wyłącznie „ręki”, która uderzała, natomiast „głowa”, która tym kierowała, zostaje uniewinniona – ocenia dr hab. Antoni Dudek. – „Głowę” symbolizuje wicepremier Stanisław Kociołek uniewinniony w tym procesie. Oczywiście, głównym decydentem był Władysław Gomułka, jednak Stanisław Kociołek był członkiem sztabu lokalnego, który w Gdańsku podejmował decyzje o pacyfikacji. Przede wszystkim był tym, który wystąpił w lokalnej telewizji ze słynnym apelem o powrót robotników do pracy, który w efekcie spowodował, że ci, którzy tego apelu posłuchali – chodzi przede wszystkim o stoczniowców z Gdyni – zostali ostrzelani. Moim zdaniem, Kociołek ponosi współodpowiedzialność za wprowadzenie w błąd wielu ludzi, z których część padła ofiarą pacyfikacji.

– Kociołek dobrze wiedział, że przed stocznią już 16 grudnia stała milicja, wojsko, i wiedział o tym, jakie to może być zagrożenie, że pracowników 17 grudnia rano nie wpuszczą do zakładu, a słyszałem, jak wicepremier, przemawiając wieczorem, zachęcał do pójścia do pracy – mówił Jerzy Fic, uczestnik protestów w Gdyni. – On świadomie wysłał ludzi do stoczni i mógł przewidzieć, co będzie, co tym robotnikom może grozić, jak przed stocznią z bronią stało wojsko i milicja – dodał.

Łagodniej sąd potraktował także dwóch wojskowych, którzy dowodzili oddziałami żołnierzy podczas pacyfikacji protestów robotników i wydawali rozkazy użycia broni wobec robotników. Sąd uznał, że Bolesław F., będący zastępcą dowódcy jednostki ds. politycznych w Gdyni, i Mirosław W., dowódca kompanii tłumiącej protesty 16 grudnia w Gdańsku, nie są winni zabójstwa, lecz jedynie pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Obaj zostali skazani na 4 lata więzienia, które na mocy amnestii z 1989 r. zostały im obniżone o połowę, a ponadto ze względu na zaawansowany wiek i stan zdrowia zawieszono wykonanie kary.

Sąd uznał, że obaj wojskowi nie mogą się tłumaczyć koniecznością realizowania wydanych rozkazów, ponieważ w polskim systemie prawnym nie obowiązuje tzw. teoria ślepych bagnetów, czyli bezwzględnego realizowania wydanych rozkazów. Ponadto sąd uznał, że wydany rozkaz o użyciu broni był nielegalny. Wojskowi nie mogą się także tłumaczyć tym, że chodziło o ochronę życia żołnierzy czy milicjantów. – Trudno bowiem przyjąć, aby takim zagrożeniem było rzucanie kamieniami przez demonstrujących, szczególnie dla żołnierzy przebywających wewnątrz czołgów oraz transporterów opancerzonych czy milicjantów wyposażonych w tarcze, jak również wznoszenie wrogich okrzyków – podkreśliła sędzia. Sąd uznał oba czyny za zbrodnię komunistyczną. Jednocześnie stwierdził, że „tragedia tych wydarzeń” dotykała także żołnierzy zmuszonych do uczestnictwa w walkach bratobójczych.

„Solidarność” w szoku

– Kompromitacja sądu jest oczywista. Na temat oceny sądu będę milczał, bo musiałbym użyć najgorszych słów, których publicznie nie godzi się używać – skomentował wyrok przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda. Uznał, że należy się modlić za sprawców, aby przyznali się do winy. – Inaczej nigdy nie dowiemy się prawdy o tej tragedii – ocenił.

– Nie tylko wyrok, ale cały ten proces to skandal – uważa Henryk Mierzejewski z Wejherowa, uczestnik wydarzeń w Gdyni w grudniu 1970 roku. – Władza sądownicza, którą dziś mamy, nie została oczyszczona i koledzy nie będą sądzili dawnych kolegów – stwierdził. – Oficerowie, którzy zamiast dostać wyrok za wydanie rozkazu strzelania, dostali wyrok za pobicia. To co, oni bili? – pytał retorycznie. – Żeby była sprawiedliwość, to powinno się pokazać: ten wydał rozkaz, ten wykonywał rozkaz, a tu jest parodia procesu – powiedział. – Nie wierzę w polską sprawiedliwość, gdzie np. Wojciech Jaruzelski powinien być sądzony, ale ze względu na stan zdrowia wyłącza się go z procesu. A z drugiej strony jest zapraszany – a to przez prezydenta jako doradca, a to na kongresy swoich dawnych towarzyszy partyjnych – stwierdził Mierzejewski.

Sąd nie chciał się odnieść, mimo oczekiwań prokuratury, do winy osób, które nie zasiadają na ławie oskarżonych, jak np. Wojciecha Jaruzelskiego. Zasada domniemania niewinności obligowała sąd do powstrzymania się od oceny odpowiedzialności osób niezasiadających na ławie oskarżonych – uzasadniają sędziowie.

Bezprawne użycie broni

Sąd przyznał jednak, że decyzje władz komunistycznych związane z protestami robotników Wybrzeża były nielegalne. – Niepoparta żadnym aktem prawnym decyzja z dnia 15 grudnia 1970 r. w zasadzie wprowadzająca stan wyjątkowy, z możliwością użycia broni palnej przez oddziały wojska i milicji, była decyzją bezprawną – podkreśliła sędzia Wysokińska-Walczak.

– Rozkazem bezprawnym – przestępnym był rozkaz szefa Sztabu Generalnego gen. Bolesława Chochy zezwalający na użycie broni palnej w wypadku „gromadzenia się tłumu i nieusłuchania do rozejścia się” – stwierdziła. – Przy takiej ocenie ani decyzja polityczna podjęta w dniu 15 grudnia 1970 r., ani wspomniany rozkaz szefa Sztabu Generalnego nie mogą usprawiedliwiać działań, jakie miały miejsce na Wybrzeżu, w tym przede wszystkim działań podjętych w dniu 16 grudnia 1970 r. przed bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej czy w „czarny czwartek” na terenie Gdyni, oraz uwalniać od odpowiedzialności karnej osób oskarżonych, biorących udział w tych wydarzeniach – wskazała sędzia.

W ocenie pełnomocnika rodzin ofiar mec. Macieja Bednarkiewicza, sąd w ten sposób pośrednio uznał odpowiedzialność za masakrę na Wybrzeżu ówczesnego szefa MON generała Wojciecha Jaruzelskiego.

Prokurator zapowiedział już, że wniesie apelację w zakresie wyroku odnoszącego się do Kociołka. Również Bednarkiewicz zapowiedział apelację od wyroku. Prokuratura domagała się dla wszystkich trzech oskarżonych kar po 8 lat więzienia.

Podczas grudniowych demonstracji w 1970 r., według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych.

Proces zakończył się po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl