Banki a sprawa polska

W czasie kryzysu, jaki dotknął światowy system finansowy, w tym także globalne banki, które przejęły część polskiego systemu bankowego, niektórzy politycy zaczęli przebąkiwać o przywróceniu banków Polsce – nazywano to zgrabnie „udomowieniem” lub „repolonizacją” banków. Ale kwestia ta może budzić wątpliwości: o co chodzi? Zapewne jak zwykle, gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze.
Jeśli politycy mający swego czasu władzę w Polsce sprzedali nasze banki, to de facto za niewielkie pieniądze oddali prawo do decydowania, co się dzieje z naszymi trzymanymi w tych bankach depozytami, czyli komu i na jakich warunkach udzielane są kredyty, a po drugie, co będzie się działo z zyskami wypracowanymi przez bank, i po trzecie, jak realizowane są różne koszty jego funkcjonowania itd. Problem z własnością banków polega na tym, że pozbyliśmy się ich kapitału akcyjnego i tym samym oddaliśmy w ręce niepolskich władz banków decyzje o tym, jak nasze oszczędności są wykorzystywane, czy finansują polską gospodarkę, czy są „uaktywniane” w inny sposób, dostarczając środków finansowych jakiejś innej gospodarce lub sektorowi publicznemu – polskiemu lub innemu. Bo oprócz kredytów aktywami banku są różny inne formy pożyczek: mogą to być obligacje polskie lub innych państw – na przykład obligacje rządów Grecji, Włoch czy Hiszpanii albo Niemiec oraz obligacje przedsiębiorstw. Wtedy nasze pieniądze finansują obywateli innych państw. O tym, jaka jest polityka realizowana przez banki, decydują jego kadry. Znamienne jest, że 17,2 proc. osób w zarządach polskich banków to osoby przysłane z zagranicy. Jednakże w prawie połowie banków zarządy są obsadzone przez osoby o czysto polskich nazwiskach – nawet jeśli banki są własnością zagraniczną. W tych bankach, które w swych zarządach mają menedżerów przysłanych z zagranicy, ich udział stanowi 34 procent. Ale czysto polski skład zarządów jest także w bankach będących własnością zagraniczną – wtedy ich funkcjonowanie kontrolują rady nadzorcze. W radach nadzorczych ogólny udział osób z zagranicy stanowi ponad 47 procent. Czysto polskie składy rad nadzorczych to już tylko ponad 24 proc., a w radach nadzorczych kontrolowanych przez osoby z zagranicy ich udział stanowi prawie 63 procent.
Wypływowi środków za granicę stara się częściowo zapobiegać nadzór finansowy i różne państwowe regulacje, ale wchodząc do Unii Europejskiej, poddaliśmy się jej regulacjom i dogmatowi swobody przepływu kapitałów wewnątrz Unii. Zatem nie na wszystko możemy mieć wpływ – zwłaszcza w sytuacji, gdy pozbyliśmy się znacznej części sektora bankowego.

Ratować czy nie
Na tym ogólnym tle możemy się teraz zastanowić, na czym polega problem tzw. repolonizacji czy „udomowienia” banków. Na świecie kryzys bankowy polega na tym, że część jego w różnej formie uaktywnionych środków okazała się tzw. złymi kredytami albo „zgniłymi obligacjami” – oznacza to, że ci, którzy otrzymali od banków pieniądze, nie są w stanie ich zwrócić, zalegają ze spłatami swych zobowiązań – pieniądze deponentów banków, nasze pieniądze znikają. Ostatnio sytuacja ulega pogorszeniu: od stycznia do czerwca tego roku wartość zagrożonych kredytów przedsiębiorstw wzrosła z 27,6 do 30,2 mld zł, czyli prawie 10 proc., choć zyski banków wzrosły. Jak widać, dla przedsiębiorców sen o „zielonej wyspie” się kończy, ale banki trzymają się nieźle – obracając naszymi pieniędzmi.
Najgorsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy banki część swych środków inwestują na rynku akcji lub w tzw. instrumenty pochodne – mogą to być źródła zysków, ale może się też zdarzyć – i w przypadku wielu banków i instytucji finansowych na Zachodzie właśnie się zdarzyło – że te walory nagle tracą na wartości i strona aktywna banków nie dość, że nie dostarcza zysków, to nie równoważy jego zobowiązań. W efekcie bank może nie być w stanie sprostać żądaniom wypłaty gotówki, jakie zgłaszają deponenci – i to jest sytuacja bankructwa. Tak zwane dokapitalizowanie banków przez różne państwa polegało na dostarczeniu im środków w formie gotówki – czyli na zwiększeniu strony pasywnej – władza publiczna zwiększa zatem kapitał w części zaliczanej do kapitału własnego (staje się współwłaścicielem banku) zależnie od decyzji o formie dokapitalizowania, ale po to, by bank miał środki płynne (gotówkę) na wypełnianie swych zobowiązań, by nie doszło do tzw. runu na banki. Ludzie bardzo pochopnie sprzeciwiają się ratowaniu banków będących w trudnej sytuacji, sądząc, że jest to „wydawanie pieniędzy podatników” na ratowanie nieudolnych bankierów. Nie mają racji, bo po pierwsze, faktycznie zwykle odbywa się to poprzez wykorzystanie środków wyemitowanych przez banki centralne, nie są to zatem nasze podatki, a po drugie, ludzie po prostu nie rozumieją, czym faktycznie jest bank. Jest bardzo ważne, by rozumieć, że bank to de facto złożone w nim depozyty obywateli, firm itd. Zgoda na upadek banku oznaczałaby zgodę na utratę tych środków przez jego deponentów – tylko w części skompensowałyby te straty gwarancje rządowe – a przecież w przypadku ich uruchomienia byłyby to już rzeczywiste pieniądze podatników.
Kłopoty banków mogą mieć różne przyczyny, mogą wynikać z tego, że udzieliły wielu kredytów podmiotom, które okazały się niewypłacalne – kredyty okazały się wspomnianymi „złymi kredytami”. Mogły to być na przykład kredyty hipoteczne, kredyty dla przedsiębiorców, którzy pobankrutowali, ale też mogły to być obligacje, co do których istnieje wątpliwość, czy zostaną wykupione przez tych, którzy je wyemitowali. Polski nadzór bankowy stara się kontrolować aktywność banków, niemniej jednak można się obawiać, że wielki bank, którego częścią jest jego polska filia, może różnie manipulować udzielaniem kredytów, skupiając zdrowe kredyty w swej centrali, a wątpliwe aktywa w filiach kierując po prostu do peryferii pewnych kredytobiorców – ułatwia im to unijna zasada swobody przepływu kapitałów.

Jaki bilans
I teraz: jeśli banki miałyby takie „chore aktywa”, to kwestia ewentualnej sprzedaży czy odkupienia banku staje w zupełnie innym świetle. Obrazowo mówi się, że ktoś chce sprzedać „szafę z trupem wewnątrz”. Propozycja repolonizacji banków jest o tyle ryzykowna, że po prostu nie mamy pewności, co znajduje się w szafie. Wielki bank zagraniczny zawsze kalkuluje zyski lub straty na każdej transakcji. Jeśli pozbywałby się części aktywów – w tym przypadku takim wyzbywanym aktywem byłaby jego polska filia – to zapewne z dwóch możliwych powodów. Po pierwsze dlatego, że te jego polskie aktywa już nie przynoszą zysków lub istnieją podstawy, by sądzić, że nie przyniosą ich w przyszłości – ten wzrost „złych” kredytów może być tego sygnałem. Moglibyśmy zatem kupić „trupa w szafie”. Wyszlibyśmy oczywiście na tym jak Zabłocki na mydle. Ale jeśli jednak zawierzymy statystykom i zła jakość kredytów nie jest tym motywem wyprzedaży banków, to istnieje inne ekonomiczne uzasadnienie.
Przyczyną pozbywania się polskich filii zagranicznych banków może być zatem po drugie to, że banki globalne pilnie potrzebują zastrzyku finansowego, by poprawić swą – jak to się mówi – sytuację płynnościową, czyli potrzebują gotówki. Pozbywanie się majątku jest najprostszym sposobem zdobycia pieniędzy. Wtedy chodziłoby o to, by polski podatnik zasilił będące w kłopocie zagraniczne banki – i tu, jak mówi stare porzekadło, jest pies pogrzebany: chodzi po prostu o nasze pieniądze.
Oczywiście wyprzedaż banków była błędem, ale można się obawiać, że tego błędu nie da się odwrócić bez strat – czasami nawet nie jest pewne, czy nie oznaczałoby straty nawet odkupienie chorych instytucji za symboliczną złotówkę. A w gruncie rzeczy chodzi przecież o to, by nasze oszczędności służyły polskiej gospodarce – jako kredyty udzielane polskim obywatelom na różne indywidualne cele (konsumpcyjne, hipoteczne itd.) i jako pożyczki udzielane polskiemu państwu, gdy część swych aktywów banki lokowałyby w obligacjach finansujących wydatki budżetu państwa lub samorządów. I chodzi o to, by zyski wypracowywane przez operowanie naszymi oszczędnościami pozostawały w Polsce, a nie były transferowane za granicę. Trzeba też stworzyć warunki rozwoju i względnej niezależności od globalnej sieci wpływów finansowych. Polskie państwo powinno zatem wspierać istniejące polskie instytucje finansowe (na przykład SKOK-i, bezsensownie blokowane przez regulacje przegłosowane przez PO), a do kwestii „repolonizacji” banków trzeba podchodzić z ostrożnością, dokładnie kalkulować zyski i straty.

Prof. Jerzy Żyżyński jest posłem PiS, profesorem Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

drukuj

Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl