Ambasador USA próbuje wyciszyć burzę po liście skierowanym do premiera RP
Ambasador USA próbuje uciszyć burzę jaką wywołał jej kontrowersyjny list do premiera Mateusza Morawieckiego nt. wolności mediów. Georgette Mosbacher w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” wskazała, że nasz kraj jest bastionem w regionie przed rosyjską agresją. A ponieważ jesteśmy w NATO, silna Polska to także bezpieczniejsze USA – powiedziała ambasador.
Równocześnie odniosła się do kwestii listu na temat wolności słowa. Dopytywana, czy wie coś o przypadkach ograniczania tej wolności w Polsce, odpowiedziała: „z mojego dotychczasowego doświadczenia w Polsce wynika, że macie wolną prasę”.
,,Ale moim zadaniem – jak wskazała – jest zagwarantowanie, żeby amerykańskie firmy miały równe warunki gry, były traktowane uczciwie”. Przyznała też, że nie ma wytłumaczenia dla literówek w jej liście do premiera. „Jestem tym zażenowana, nie da się tego obronić” – powiedziała.
Prof. Andrzej Gil wskazuje, że tego typu wypowiedzi to próba odwracania uwagi od sedna sprawy.
– To, że pani ambasador wypowiada się w ten sposób jest chęcią przykrycia tej całej sprawy. Z tej wypowiedzi nic nie wynika. Pani ambasador reprezentuje interesy Stanów Zjednoczonych, tak jak umie najlepiej. To, co zawarła w swoim liście ma ciągle to samo meritum. Ambasador jest rzecznikiem interesów Stanów Zjednoczonych i nikogo więcej, tego nikt nie przykryje i nie powie, że ona działa w interesie Rzeczypospolitej, bo tak nie jest. Jest ambasadorem swojego państwa i jest to naturalne. Podejrzewam, że bardzo cierpi z tego powodu, że ten list został opublikowany oraz, że rozgorzała dyskusja. Jest to jej porażka wizerunkowa – podkreśla politolog.
Cała dyskusja rozpoczęła się w mediach po tym jak portal tygodnika „DoRzeczy” ujawnił, że ambasador USA w Polsce przesłała na ręce premiera Morawieckiego list. Komentowała w nim śledztwo w sprawie środowisk neonazistowskich w Polsce oraz materiału telewizji TVN na ten temat.
RIRM