Współczesne oblicza pogaństwa

W dzisiejszym klimacie kulturalnym (jak i w kulturze klimatycznej)
wyczuwa się rosnącą sympatię dla świata zwierzęcego i wprost
proporcjonalną do niej dewaluację człowieka, a zwłaszcza podstawowej
prawdy o jego osobowej godności. Ujawniło się to ostatnio podczas
nieudanej konferencji w Kopenhadze, gdzie zaproponowano radykalną
„kontrolę urodzeń” jako panaceum na problemy klimatyczne naszej
planety. Człowiek, odrzucając Boga, do tego stopnia zagubił prawdę o
sobie, że zgodził się na to, aby go „produkować” za pomocą metod
weterynaryjnych.

W ludowej mądrości żyje tradycja
(przekonanie), że pewne zwierzęta wyczuwają, jaki duch mieszka w
człowieku i zależnie od tego zachowują się tak czy inaczej. Wiele dało
mi do myślenia wydarzenie, które rozegrało się pod koniec grudnia w
Indiach, kiedy to słonie w niepojęty dla nas sposób stratowały domy i
pola tych, którzy dokładnie rok temu prześladowali i mordowali
chrześcijan. Słonie w tajemniczy sposób wyczuły, które posiadłości
należały do chrześcijan, i dzięki temu zostały one nietknięte.
Przypomniało
mi się również opowiadanie pewnego znajomego księdza o tym, jak to w
pewnej parafii w Małopolsce (a było to przed II wojną światową)
postanowiono wywieźć księdza proboszcza na wozie zaprzężonym w konie.
Mieli coś przeciwko niemu i postanowili w ten sposób wyrzucić go z
parafii. Posłużono się więc zwierzętami dla upokorzenia proboszcza.
Okazało się, że wszyscy czterej parafianie w niedługim czasie zginęli
tragicznie stratowani i poszarpani przez rozwścieczone zwierzęta: konie
i byka.
Wiele się słyszy o inteligencji psów. Sam, odwiedzając
pewnych znajomych, którzy przenieśli się w odległe okolice,
nieopatrznie wszedłem do domu, zupełnie nie zwracając uwagi na psią
budę, w której krył się groźny wilczur. Gospodyni domu, widząc mnie,
krzyknęła z przerażeniem: „Jak tu ksiądz wszedł? A pies?”.
Odpowiedziałem: „Nic nie mówił”. Wtedy powiedziała: „Musiał wyczuć, że
ksiądz jest dobrym człowiekiem. A niechby ino się tu pokazała
sąsiadka…!”. Wiadomo, co by się wtedy stało.
Zwierzęta zatem
mają jakąś swoją „inteligencję”, dzięki której są zdolne dostrzegać
pewne elementy duchowego świata. Także Pismo Święte odwołuje się do
tego przekonania, chwaląc „woła i osła” za to, że poznały swego
właściciela, w przeciwieństwie do narodu Izraela, który nie poznał
Mesjasza. Także św. Piotr w Drugim Liście przypomina historię Balaama,
który „został skarcony za swoje przestępstwo: juczne bydlę pozbawione
mowy, przemówiwszy ludzkim głosem, powstrzymało głupotę proroka” (2 P
2, 16).
Jednak nawet najbardziej niezwykłe właściwości zwierząt
nie uprawniają do propagowania tak popularnej dziś idei zbliżenia
między światem zwierzęcym a światem człowieka, np. w postaci żądania
przyznania zwierzętom takich samych praw, jakie przysługują ludziom, a
nawet dążenia do przekroczenia granicy genetycznej i w ogóle granicy
gatunkowej jako takiej. Tymczasem jakże wielu ludzi nie przeżywa już
„wstrząsu mózgu”, kiedy słyszy zachętę do „adopcji” pieska. Człowiek
wikłający się w tego rodzaju absurdy pogrążony jest w kryzysie własnej
tożsamości, który ma swoją przyczynę w odrzuceniu Boga i religii.

Wojna nie bardzo „kulturalna”

Ze
względu na okres świąteczny, pomimo kryzysu, ogólna atmosfera w świecie
złagodniała i według tego, co pisze E.J. Dionne („Washington Post” z
24.12.2009 r.), w „wojnie kulturalnej” obserwuje się raczej zawieszenie
broni i ataki na religię stały się łagodniejsze, a nawet w ważnych
wystąpieniach prezydenta Obamy (w Notre Dame i przy okazji Nagrody
Nobla w Oslo) dało się wyczuć życzliwe akcenty religijne. Jednak
spragnionych spokojnego snu zimowego chrześcijan budzą takie
wiadomości, jak informacja podana przez CBS (23 grudnia), że osobliwa
Fundacja na rzecz Wolności od Religii postanowiła przyozdobić układane
w eksponowanych miejscach sceny bożonarodzeniowe, umieszczając tuż obok
nich obszerne tablice z napisem: „W czasie zimowego przesilenia niech
przeważy rozum. Nie ma bogów ani diabłów, ani aniołów, ani nieba, ani
piekła. Jest tylko nasz naturalny świat. Religia jest mitem i
zabobonem, który zatwardza serce i zniewala umysł”. Pewien uczciwy
konserwatysta w stanie Illinois stwierdził (słusznie), że napis jest
obrażający i postanowił zdjąć tablicę. Kiedy zabrał się do tej
czynności, został zatrzymany przez stróżów bezpieczeństwa. Spisano
protokół i wysoki urzędnik strzegący bezpieczeństwa państwa powiedział:
„Nie chodzi o to, co tam zostało napisane. Naszym obowiązkiem jest
ochraniać własność w obrębie kapitelu i robimy to niezależnie od
jakiejś konkretnej wystawy”. Przesłuchiwany William J. Kelly
stwierdził, że napis jest obraźliwy i że jest rzeczą wysoce niestosowną
umieszczać go właśnie przy choince i bożenarodzeniowej scenie.
Powiedział też: „Nie sądzę, żeby stan Illinois miał jakikolwiek interes
w tym, żeby szkalować i ośmieszać religię. A napis właśnie to robi”.
Urzędnik częściowo przyznał rację, ale dał odpowiedź wymijającą.
Natomiast rzecznik owej fundacji ateistycznej (walczącej o wolność od
religii) powiedział, że według niego scena Bożego Narodzenia jest
obrażająca dla ludzkości, sugerując, iż kto nie wierzy w Jezusa,
pójdzie do piekła. Ateiści są jednak bardzo dziwni. Widzą w scenie
Bożego Narodzenia to, czego tam nie ma, natomiast nie widzą tego, co
jest tam obecne: miłości Boga do ludzi. I to ich obraża? A po drugie,
dlaczego się lękają groźby piekła, jeśli nie wierzą w piekło? A po
trzecie, jeśli ta groźba jest w istocie wytworem ich wyobraźni, (bo nie
ma jej w scenie Bożego Narodzenia), to co się stało z ich rozumem,
skoro na jego miejsce weszła „twórcza wyobraźnia” budująca mit?

„Pokój na ziemi?”

Może
się czasem uda ustanowić jakieś umowne zawieszenie broni, ale o „pokoju
na ziemi” nie może być mowy – twierdzi James Tillman (LifeSiteNews.com,
24 grudnia). Na ogół ludzie uważają pokój za stan braku konfliktów,
kiedy na tyle „respektuje się” opinie bliźnich, by nie wywoływać napięć
i pozwolić każdemu iść własną drogą. Jeżeli to byłoby prawdą, to
„pierwsze Boże Narodzenie nie miało nic wspólnego z pokojem. Bóg
przyszedł właśnie po to, by nie pozwolić ludziom chodzić własnymi
drogami. Żydzi nie chcieli przyjąć dróg zbawienia proponowanych przez
Chrystusa; oni chcieli 'zbawiciela’, który dałby im wolność polityczną.
Także poganie nie przyjmowali dróg Zbawiciela; zaledwie niektórzy
zrozumieli istotę tego orędzia, z jego chwałą w poniżeniu. Świat nie
chciał zmienić swoich dróg, lecz chciał w dalszym ciągu posuwać się po
równi pochyłej w kierunku nudy i rozpaczy. Chrystus wciąż przychodzi
jako ten niechciany i nieoczekiwany – z tym samym darem Bożego
Narodzenia”. Ta refleksja Tillmana trafnie oddaje dystans między prawdą
Bożego Narodzenia a nastrojami świata, który szuka wszystkiego, tylko
nie Chrystusa.
Świat łudzi się obietnicami pokoju, chce regulować
klimat, walczy o równowagę ekologiczną, spychając ciężar reform
ekonomicznych na barki najuboższych. Wielcy tego świata konsekwentnie
przygotowują narzędzia polityczne dla ustanowienia totalnego władztwa
światowego, zgodnie z przepowiednią zawartą w Księdze Apokalipsy (13,
15-18). Nikt jednak nie wie, kiedy się to ostatecznie ujawni, oprócz
(jak twierdzą) pewnego uczonego nazwiskiem Michio Kaku, profesora
Uniwersytetu w Nowym Jorku, który stworzył unifikacyjną teorię budowy
wszechświata, dzięki której można zrozumieć fundamentalne siły
działające we wszechświecie. Opublikował wiele książek na temat
struktury kosmosu, a ostatnio ostrzega przed wielką katastrofą
słoneczną, która ma przypaść na rok 2012. Zobaczymy.

Pytanie o człowieka

Czasu
więc zostaje niewiele i jest obawa, czy prof. Jacek Hołówka zdąży
odpowiedzieć sobie do tego momentu na podstawowe pytanie filozoficzne,
które sformułował jako tytuł swego artykułu w „Rzeczpospolitej”: „Kiedy
człowiek staje się człowiekiem?” (23.12.2009 r.). Pytanie jest
rzeczywiście trudne, bo wiadomo, że od czasu starożytnych Greków wielu
zaprzątało sobie głowę tym problemem, przeważnie bez oczekiwanego
rezultatu. Nawet gdyby się uczepić samego pytania, to już nasuwają się
problemy związane z właściwym rozumieniem jego terminów i w końcu sensu
całego pytania. Na przykład, czy termin „człowiek” użyty w podmiocie
utożsamia się treściowo ze znaczeniem tego terminu w dopełnieniu
orzeczenia? A jeśli się nie zgadza, to jaki sens ma pytanie, kiedy ten
sam termin w dwóch różnych funkcjach zdaniowych ma odmienne znaczenia?
A jeśli się zgadza, to znów należy postawić pytanie, o co pytamy, jeśli
obydwa terminy mają identyczne znaczenie, wobec czego problem,
postawiony w czasowniku „staje się”, nie ma sensu? A jeśli ten
czasownik ma mieć sens, to czy to jest sens ontologiczny
(metafizyczny), czy funkcjonalny, czy dynamiczny, czy automatyczny, czy
ewolucyjny, czy skokowy i tak dalej…? I czy poza metafizyką osoby
jest możliwe zrozumienie faktu, że podmiot istnieje w pełni swej
ontycznej tożsamości i równocześnie – na mocy tego samego prawa –
stale, nieustannie, „staje się”, będąc – jak to mówił Karol Wojtyła –
coraz bardziej sobą, coraz bardziej człowiekiem?
Idąc dalej – i
„czepiając się” nadal postawionego w tytule pytania – interesuje nas,
czy pytamy o człowieka realnie istniejącego, czy o jakieś pojęcie
człowieka wydumane przez „filozofa”? Jeśli więc będzie chodziło o
człowieka realnie istniejącego, to musimy już wcześniej rozumieć, w
jaki sposób, mocą jakiej przyczyny sprawczej ten człowiek zaistniał i
jaka zachodzi relacja między ową przyczyną sprawczą a istotą tak
rozumianego człowieka. I tutaj nie da się uniknąć metafizyki, tak
znienawidzonej przez prof. Hołówkę. Poznajemy człowieka jako
rzeczywistość empiryczną, jako kogoś konkretnie istniejącego, a takiego
człowieka empirycznego, konkretnego, poznajemy – zgodnie z naturą
rozumu – przez jego przyczynę sprawczą. Z artykułu prof. Hołówki nie
wynika absolutnie, aby autor stawiał sobie to pytanie, a tym bardziej,
by był świadom jego doniosłości w kontekście całego problemu.
Odrzucając metafizykę, czyli jedyną filozofię godną tego miana,
uniemożliwia on samemu sobie zrozumienie istoty człowieka i zamyka się
w swojej debacie w kręgu pojęć biofizjologicznych, które nie prowadzą
do odpowiedzi na postawione pytanie. Być może autor robi to celowo, aby
nie zamykać sobie drogi do swoiście konstruowanej „etyki”, która
zezwala na technologię in vitro i wszelkie manipulacje embrionami
podyktowane ideologią postępu. Dlatego tak stanowczo i uparcie odrzuca
naukę Kościoła i wszystko, co wynika z chrześcijaństwa, czyli z
tajemnicy Boga Człowieka, w którym Bóg objawia na nowo istotę,
powołanie i godność istoty ludzkiej. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ile
„Rzeczpospolita” (ewentualnie) zapłaciła autorowi za to, aby
społeczeństwu polskiemu przed samą Wigilią Bożego Narodzenia zafundować
lekturę, wyraźnie odrzucającą całe orędzie chrześcijańskie, które
przecież miało wyrwać człowieka z tragicznych błędów pogaństwa, kiedy
nie umiano odróżniać istoty ludzkiej od nierozumnych zwierząt. A teraz
to pogaństwo, po dwóch tysiącach lat, wraca pod szyldem „postępowej”
nauki i filozofii „analitycznej”.
Kiedy filozof czy uczony nie
rozumie odpowiedzi na pytanie, „skąd jest człowiek” oraz „po co, czyli
ku jakiemu celowi, istnieje”, wtedy pozostaje tylko jedna możliwość:
wyjaśniać „funkcjonowanie” człowieka w ramach, w kontekście i w
dialektycznym splocie wtórnych „przyczyn” działających w kosmosie i
tzw. środowisku społecznym, politycznym, ekonomicznym, genetycznym,
klimatycznym, kosmicznym itd. I wtedy właśnie idą w obieg postępowe
filozofie, które wtapiają człowieka w anonimową i bezosobową masę
materii ożywionej. I wtedy właśnie człowiek dostaje się pod wpływ
totalitarnych filozofii, takich jak marksizm i wszelkie odmiany
socjalizmu, komunizmu, liberalizmu, materializmu, postmodernizmu itd.
Niestety, tak się toczy historia zwłaszcza ostatnich dwu stuleci, kiedy
fanatycy postępu próbują uszczęśliwić człowieka przez różne rewolucje
mniej lub więcej „kulturalne”, naukowe i seksualne, a zwłaszcza
„wyzwoleńcze”, usiłujące wyzwolić człowieka od prawdy, od moralności i
ostatecznie od człowieczeństwa. I temu ma obowiązek sprzeciwić się
Kościół, wiedząc, jaką cenę zapłacił Chrystus za ocalenie godności, a
przede wszystkim życia wiecznego człowieka. I tego prof. Hołówka nie
wie, nie uznaje albo nie rozumie, odrzucając wszystko, co ma do
powiedzenia Kościół na temat pytania, jakie sobie profesor postawił.
I
w tym kontekście musi powrócić pytanie o to, jaką rolę, godną swego
człowieczeństwa, może pełnić człowiek wobec tajemnicy zaistnienia
nowego człowieka. To jest istotna kwestia u podstaw całej etyki
płodności, czyli etyki rodzicielstwa związanej organicznie i logicznie
z sakramentem małżeństwa. Skoro człowiek jest istotą stworzoną, i to w
wyjątkowy sposób, bo stworzoną w relacji dialogu osobowego ze Stwórcą,
i skoro istota współdziałania z Bogiem Stwórcą jest określona przez
sakrament Chrystusa i Kościoła, wynika z tego, że człowiek nie może być
„produkowany” za pomocą żadnych technik i żadnych manipulacji, ponieważ
przyjście Chrystusa zmieniło radykalnie relację między człowiekiem a
tajemnicą Stworzenia i nadało człowiekowi zupełnie nowy status ontyczny
i moralny. Zwięźle ujmuje to św. Jan Ewangelista, pisząc w Prologu do
swej Ewangelii, że Chrystus jest „światłem, które oświeca każdego
człowieka na ten świat przychodzącego”, wskutek czego zrodzenie każdego
człowieka winno być rozumiane jako „zrodzenie z Boga” (co dokonuje się
właśnie mocą sakramentu). Dlatego muszą być odrzucone takie formy
„powoływania do życia”, które oznaczają, że człowiek „rodzi się z krwi
lub z żądzy ciała, lub z woli męża” (por. Jan 1, 9.13). Zatem punkt
ciężkości prawdy zrodzenia przenosi się na płaszczyznę sakramentalnej
relacji między małżeństwem a Stwórcą i dlatego muszą być moralnie
wykluczone takie zachowania człowieka w dziedzinie płodności, które
implikują, że życie ludzkie jest jedynie efektem procesów biologicznych
(„z krwi”) lub przypadkowym i ubocznym efektem namiętności, względnie
pożądania seksualnego („z żądzy ciała”) lub samowoli człowieka, który
realizuje własny, arbitralnie przyjęty program administrowania życiem
(„z woli męża”). W ten sposób profetycznie i dalekowzrocznie św. Jan
Ewangelista, który najgłębiej wniknął w tajemnicę Wcielenia, poucza, w
jaki sposób nasze zrodzenie powinno być rozumiane jako ukryte w
tajemnicy Przedwiecznego Zrodzenia Syna Bożego. Tym samym nauka
Ewangelii wyklucza konstruowanie takich metod, które zachwala prof.
Hołówka, a które zniżają życie ludzkie do poziomu weterynaryjnego.
To
są te horyzonty, ku którym kieruje naszą myśl chrześcijaństwo, z taką
pogardą traktowane przez współczesnego filozofa, tysiąc lat po chrzcie
polskiego Narodu i pięć lat po wspaniałym nauczaniu niezapomnianego
Papieża Jana Pawła II, który cały swój wysiłek umysłowy włożył w to,
aby pokazać i wyjaśnić, w jaki sposób osoba i wspólnota ludzka, zwana
rodziną, powinna swoim działaniem objawiać tajemnicę miłości Trójcy
Świętej. Poza chrześcijaństwem nie istnieje adekwatna etyka małżeńska i
rodzicielska, a nawet w ogóle adekwatna etyka ludzka, ponieważ
chrześcijaństwo jest objawieniem pełnej i uniwersalnej prawdy ludzkości
ukrytej w Boskim planie zbawienia. Jeśli ktoś przez upór komponuje
sobie jakąś fragmentaryczną, „autonomiczną” etykę według kryterium
„wrażliwości istot czułych”, to jest to zabawa intelektualna, która
byłaby może nieszkodliwa, gdyby nie to, że czyni życie człowieka
surowcem i zarazem produktem biotechnologii, w imię Marksa i Darwina, a
także w imię Hitlera i Stalina oraz doktora Mengele. Nie łudźmy się,
problem władzy nad życiem jest terenem, na którym dochodzi do zderzenia
cywilizacji miłości (czyli chrześcijaństwa) z barbarzyństwem, dla
zmylenia prostaczków powołującym się na hasła tzw. oświecenia, oferując
usługi „reprodukcyjne” in vitro i całą ideologię pogrążającą
człowieczeństwo w matni fałszu i poniżenia. Idźmy za światłem Chrystusa
i nie pozwalajmy, by nas karmiono sianem intelektualnym, które nie
byłoby godne, by nim napełnić żłóbek betlejemski.

Ks. prof. Jerzy Bajda
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl