Wielka Gra premiera Tuska

W dobie kryzysu gospodarczego, w którym pogrąża się świat, Europa – i wbrew temu, co usiłują nam wmówić politycy rządzącej koalicji – warto prześledzić specyficzne zachowanie premiera Donalda Tuska. Coraz więcej sygnałów świadczy o tym, że najgorsze dopiero przed nami. Na tym tle aż razi indolencja oficjalnie prezentowana przez członków gabinetu i swoiste zaklinanie rzeczywistości, mówienie na okrągło do kamer telewizyjnych, że u nas nie jest źle, że na tle innych trzymamy się mocno itp. Należy sobie uświadomić, iż taka postawa jest skutkiem dobrze przemyślanej, długofalowej strategii, mającej na celu doholowanie Donalda Tuska do stanowiska prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

Należy domniemywać, że ta swoista „dobra mina do złej gry” oraz udawanie przez polityków koalicji, szczególnie Platformy Obywatelskiej, i samego premiera Donalda Tuska, iż polska gospodarka ma się całkiem dobrze, będzie trwało do najbliższych wyborów do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się 7 czerwca. Wszystko wskazuje na to, że dłużej tego stanu rzeczy nie da się pociągnąć, ponieważ sygnały o pogarszających się czynnikach makroekonomicznych są coraz mocniejsze (chociażby odnośnie do wielkości deficytu budżetowego) i tego fragmentu rzeczywistości nie da się już dłużej czarować. Niemniej do tego momentu jakiekolwiek straszenie Polaków kryzysem nie wchodzi w grę. Wszyscy członkowie rządu zachowują więc urzędowy optymizm. Jakiekolwiek „puszczanie farby” jest natychmiast pacyfikowane. Gra bowiem toczy się o wysoką stawkę. PO chce uzyskać jak najlepszy wynik w eurowyborach. Chodzi oczywiście o zdobycie stanowiska przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla Jerzego Buzka. Aby to osiągnąć, potrzebne jest wysokie zwycięstwo koalicji PO i PSL. Najlepiej przy tym, aby obydwie partie uzyskały więcej niż włoska partia Forza Italia (Naprzód Włochy) aktualnego premiera tego państwa Silvio Berlusconiego. Przy czym Włosi twardo obstają przy swojej kandydaturze na przewodniczącego w osobie Mario Mauro. Przedstawiciele owych trzech partii (polskich i włoskiej) zasiadają w ramach europarlamentu w jednej partii: Europejskiej Partii Ludowej, która wraz z Europejskimi Demokratami tworzy na forum parlamentarnym silną i liczącą się frakcję. Dotychczas, w mijającej kadencji, stosunek liczby eurodeputowanych wynosił: PO – PSL – 15, Forza Italia – 16. W zależności od tego, kto w nowym składzie będzie miał przewagę, ten ma większe szanse na przeforsowanie własnego kandydata na przewodniczącego (po wcześniejszym uzyskaniu akceptacji innych członków frakcji). Zadanie jest więc niesłychanie trudne. Należy mieć bowiem na uwadze fakt, iż w tegorocznych wyborach reprezentacja narodowa Polski zostaje uszczuplona o 4 mandaty (czyli w skali kraju wybieramy 50 zamiast 54 eurodeputowanych). Związane jest to z ostatnim rozszerzeniem Unii Europejskiej o Rumunię i Bułgarię i w związku z tym zwolnieniem miejsc przynależnych tym państwom w Parlamencie Europejskim.


Pogadanka premiera


Wracając na polskie podwórko. Z powyższych względów dopiero po wyborach do europarlamentu będzie można spodziewać się bardziej realistycznego spojrzenia członków rządu i samego premiera na stan gospodarki. Czeka nas zapewne korekta budżetu, w tym kolejne cięcia w wydatkach poszczególnych ministerstw. Ale to wszystko po wyborach. Teraz bowiem najważniejszy jest łup polityczny. Uznano, iż dla niego warto nieco „mijać się z prawdą”.

Cała ta sytuacja służy premierowi Donaldowi Tuskowi do konsekwentnego budowania image człowieka twardo stąpającego po ziemi, niepoddającego się naciskom opozycji, lecz jednocześnie, gdy zachodzi potrzeba – skutecznie reagującego na wszelkie zagrożenia. Rzeczywiście taka potrzeba już niedługo zajdzie.

W kwestii kreowania premierowskiego image znakomicie wpisała się poniedziałkowa debata ze związkowcami Stoczni Gdańsk na terenie Politechniki Gdańskiej. Posłużyła ona bowiem wyłącznie do dalszej kampanii autopromocyjnej szefa rządu. Premier od paru dni bardzo intensywnie się do niej przygotowywał. Nad całym przedsięwzięciem czuwał sztab doradców. W założeniach zapewne ekipa Donalda Tuska chciała osiągnąć podobny efekt, jak po serii debat w czasie kampanii parlamentarnej w 2007 roku z liderem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim. Wówczas to bowiem Donald Tusk – wyciągając wnioski z porażki z Lechem Kaczyńskim w wyborach prezydenckich w 2005 roku – przyjął w trakcie dyskusji taktykę ofensywną, polegającą na zaskakiwaniu adwersarza niespodziewanymi pytaniami (na przykład słynne pytania o ceny podstawowych produktów żywnościowych, ziemniaków itp.). To wybiło z rytmu Jarosława Kaczyńskiego i jednocześnie w oczach telewidzów spowodowało wrażenie, jakoby prezes PiS był osobą kompletnie oderwaną od rzeczywistości. Metoda okazała się bardzo skuteczna. Niewątpliwie była jednym z elementów przyczyniających się do zwycięstwa Platformy nad PiS.

Poniedziałkowa akcja nieco spaliła na panewce w momencie, gdy z debaty wycofali się przedstawiciele dużych związków zawodowych: NSZZ „Solidarność” i OPZZ. Z tego względu zamiast starcia wyszła potulna dyskusja z dwoma przedstawicielami związkowymi zaledwie 10 procent załogi Stoczni Gdańsk. Ale dzięki temu premier jeszcze dobitniej mógł wykreować siebie w roli merytorycznego fachowca, doskonale zorientowanego w zawiłościach tematyki stoczniowej, europejskiej i związkowej. Widać, było, że sztabowcy przygotowujący Donalda Tuska nie zmarnowali ani jednej chwili.

Bez wątpienia poniedziałkowa pogadanka (gdyż w żaden sposób nie można tego nazwać debatą) miała z założenia przysłużyć się wzmocnieniu pozytywnego wizerunku premiera w oczach społeczeństwa. Zresztą Donald Tusk dobrze się czuje w tego typu sytuacjach. Tym bardziej że jako zaprawiony w ekranowych bojach polityk – na tle liderów związkowych, którzy stosunkowo rzadko występowali dotychczas przed kamerami i w związku z tym mieli wyraźną tremę – zasadniczo wywarł korzystne wrażenie. Ponadto w uzyskaniu dobrego efektu sprzyjały szefowi rządu ostatnie doniesienia o sprzedaży majątku Stoczni Gdańsk i Stoczni Szczecińskiej Nowa firmie powiązanej z kapitałem bliskowschodnim oraz niezbyt jeszcze sprecyzowane obietnice dotyczące kontynuowania produkcji statków, co daje nadzieję przynajmniej części stoczniowców na zatrudnienie.

To wszystko jest elementem przemyślanej strategii ekipy czuwającej nad wizerunkiem premiera Donalda Tuska. Można wychwycić najbardziej charakterystyczne elementy służące budowaniu odpowiedniego image. Aby je lepiej zobrazować, warto użyć pewnych przenośni dobrze wyrażających istotę sprawy.


„Mąż opatrznościowy nieustannie w błysku fleszy”


Można zauważyć, że podstawowym elementem budowania wizerunku Donalda Tuska jest jego odpowiednia kreacja, dokonywana nieustannie przez w większości przychylne mu media. Tym sposobem tworzony jest wizerunek premiera jako męża opatrznościowego polskiej polityki, politycznego racjonalistę mającego dobre układy z politykami europejskimi, stawianego jako przeciwieństwo „awanturniczego” prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który nieustannie niepotrzebnie potrząsa szabelką. To wszystko dzieje się w błysku fleszy i kamer, gdyż bez tych środków technicznych wytworzenie takiego wizerunku byłoby niemożliwe. Dziś bowiem co niektórzy politycy bardzo przypominają gwiazdki show-biznesu, w którym panuje zasada mówiąca, że „gdy cię nie ma w telewizji, na łamach kolorowych pism oraz na stronach portali internetowych – to właściwie nie istniejesz”. Więc należy tam bywać jak najczęściej i jak najwięcej. Dlatego debata premiera ze stoczniowcami jest częścią konsekwentnego kreowania owego wizerunku.


„Superarbiter”


Pozycja superarbitra polega na sprawianiu wrażenia, iż cały czas panuje się nad sytuacją i potrafi się podejmować trudne decyzje, nawet te niepopularne, w imię wyższego dobra. Dobrze się w to wpisuje gorąca w ostatnich dniach kwestia obchodów rocznicy Czerwca ?89. Chodzi oczywiście o kontrowersyjną decyzję premiera dotyczącą przeniesienia części politycznej obchodów z Gdańska do Krakowa. Otoczenie szefa rządu roztoczyło w mediach wizję premiera, który ratuje dobre imię i wizerunek Polski, mające rzekomo być zagrożone ze strony nieodpowiedzialnych stoczniowców. Ich demonstracje mają stanowić przeszkodę dla godnego przyjęcia odwiedzających nas 4 czerwca przywódców europejskich. I tak oto premier Donald Tusk swoją trudną decyzją, podjętą wbrew wszystkim, ocalił Polskę przed niewątpliwą kompromitacją. Oto sens przekazu, który ma trafić do społeczeństwa.


„Co złego, to nie ja”


Kolejne zagadnienie wiąże się z charakterystycznym elementem sprawowania funkcji przez premiera Donalda Tuska – a mianowicie maksymalnym unikaniem podejmowania trudnych decyzji. Należy zauważyć, że jeśli już trzeba je podjąć, to przedstawia się to jako wynik działań kolektywnych, dokonanych na posiedzeniu rządu, często również jako efekt działań i nacisków poszczególnych ministrów. Wszystko to dzieje się w celu maksymalnego odsunięcia odium niepopularności od osoby premiera. Z nim bowiem mają się kojarzyć tylko pozytywne rzeczy. W podobnym duchu należy odczytywać ukazywanie premiera, który twardo i krótko trzyma swoich ministrów, a gdy zachodzi potrzeba, potrafi ich skarcić publicznie. Przykładem może być sytuacja sprzed kilku tygodni, gdy premier nakazał swoim ministrom podjęcie działań w celu poszukania w podległych im resortach konkretnych oszczędności. Oczywiście ministrowie karnie i potulnie polecenie szefa wykonali. Nikt się przy okazji nie zająknął, iż to premier jest przede wszystkim odpowiedzialny za wcześniejszą akceptację nierealnego budżetu. Zresztą niedługo czeka nas kolejna korekta.


„Wypuszczanie harcowników”


Sztandarowym przykładem harcownika polskiej sceny politycznej jest poseł i członek Platformy Obywatelskiej Janusz Palikot. W trakcie jego skandalicznych happeningów regularnie obrażani są konkurenci polityczni, w tym również prezydent Lech Kaczyński. W tym względzie poseł z Lublina wielokrotnie już przesadził. Najciekawsza w tym wszystkim jest postawa władz partii, z której się wywodzi. Jego postępowanie niby spotkało się z potępieniem prominentnych członków PO. Już prawie był wyrzucony z jej szeregów. Prawie, gdyż do tej pory do tego nie doszło. To pozwala domniemywać, iż działalność posła Janusza Palikota cieszy się cichym przyzwoleniem władz Platformy. Wykonuje on tzw. czarną robotę, czyli taką, której nie wypada czynić innym politykom, a w gruncie rzeczy wyrażana jest w ten sposób opinia dużej części członków PO na określone kwestie. Owe happeningi są przede wszystkim skierowane do młodego elektoratu, gdyż przeprowadzane są w młodzieżowym stylu, na wzór jakiegoś reality show. To się części społeczeństwa może podobać. Pamiętajmy, że młode pokolenie jest jednym z podstawowych grup docelowych PO. W ten sposób wysyła się do nich sygnał: „Patrzcie, jacy członkowie PO są fajni i wyluzowani, nie to, co te sztywniaki z innych partii, a szczególnie z PiS”. W ten sposób oddziałuje się na potencjalny elektorat.

Konkluzja

Te wszystkie działania i chwyty prowadzone są w jednym celu. Mianowicie chodzi o w miarę spokojne doholowanie Donalda Tuska na urzędzie premiera do najbliższych wyborów prezydenckich. Nic innego w gruncie rzeczy dla jego ekipy nie ma znaczenia. A wybory prezydenckie całkiem niedługo, już jesienią przyszłego roku.

W aktualnej sytuacji polityczno-gospodarczej pozostaje postawić zasadnicze pytanie. Czy premier przyjmujący asekuracyjną postawę (bo nie chce zaprzepaścić swoich szans w wyborach prezydenckich) jest właściwą postacią na swoim stanowisku w okresie niewątpliwego kryzysu gospodarczego, największego, jaki ogarnął świat po II wojnie światowej?

Historia uczy, że w takim okresie na czele rządu powinien stać polityk, który nie boi się podejmować odważnych, często niepopularnych decyzji. Konieczny jest przy tym konkretny program walki z kryzysem, za którego realizację szef rządu bierze całkowitą odpowiedzialność i firmuje go swoim nazwiskiem.

W tym miejscu, aby unaocznić powagę sytuacji, warto odnieść się do sposobów walki z wielkim kryzysem gospodarczym, jaki ogarnął świat na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. W Stanach Zjednoczonych Ameryki udało się go w miarę szybko przezwyciężyć, ponieważ na czele państwa w najważniejszym momencie stanął odpowiedni człowiek, który konsekwentnie realizował właściwy program, rewolucyjny jak na tamten okres. Mam na myśli rzecz jasna prezydenta Franklina Delano Roosevelta i program „New Deal”. Dzięki temu udało się wyprowadzić amerykańską gospodarkę na prostą. USA utrzymały pozycję światowego lidera.

Aby zdać sobie sprawę, jak niezmiernie istotne jest to zagadnienie, można podać przykład państwa, które nie podniosło się po wspomnianym wielkim kryzysie. Jego nieszczęściem był właśnie brak lidera z wizją. Owym państwem była Argentyna, która na przełomie XIX i XX wieku należała do pierwszej dziesiątki najzamożniejszych krajów świata. To dlatego w tym okresie na emigrację do Argentyny udawały się rzesze Polaków, których potomkowie tworzą tam do dziś liczną grupę. Wielki kryzys spowodował drastyczny upadek państwa. Dawnej pozycji do dziś nie udało się odbudować. Obyśmy nie byli europejską Argentyną.


Dr Przemysław Wójtowicz

Autor jest politologiem, wykładowcą Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl