Tusk w roli człowieka honoru

19 stycznia 2011 r. z pewnością zapisze się w dziejach Polski współczesnej
jako godny najwyższej uwagi. W tym dniu miłościwie nam premierujący Donald Tusk
podjął ryzykowną i niestety nieudaną próbę wcielenia się w rolę wielkiego
polityka i człowieka honoru.

To, czego świadkami byliśmy podczas transmisji obrad Sejmu, przeszło najśmielsze
oczekiwania. W 10. miesiącu od katastrofy smoleńskiej pan Tusk – na wyraźne
żądanie posłów – po raz drugi stanął przed Wysoką Izbą, proszony o
przedstawienie stanu śledztwa w sprawie największej katastrofy współczesnej
Polski. I zamiast zrobić to, o co był proszony, szeroko zakrył skrzydłami takie
tematy, jak decyzja o przyjęciu konwencji chicagowskiej, a właściwie jej
załącznika 13, do badania katastrofy, odpowiedzialność personalna za jej
podjęcie, 9-miesięczne zwodzenie i oszukiwanie Polaków – i od razu przeszedł na
plan znacznie ogólniejszy. Jak na prawdziwego męża stanu przystało. Nie był w
tym zupełnie oryginalny – wzory zaczerpnął od tak wielkich postaci PRL, jak
Władysław Gomułka i Edward Gierek. Po pierwsze więc, premier, jak niegdyś tamci
niezapomniani towarzysze, wskazał "wewnętrznego wroga", który bruździ w
należytym dochodzeniu do prawdy (tym wrogiem, jak zawsze, okazało się PiS,
funkcjonujące w retoryce PO jako "wróg ludu", kułak" czy inna podłota). I co
gorsza, ten wróg nie tylko przeszkadza w wykryciu prawdy, ale i zagraża Polsce
zimną wojną z Rosją. Bo obok prawdy, czy raczej przed nią, największą troską
Donalda Tuska jest nasza przyjaźń z Rosją. I, jak to ujął kiedyś prezydencki
doradca Tomasz Nałęcz, nie ma takiej ceny, której nie warto by zapłacić za dobre
stosunki z Rosją. No i pan Tusk płaci, nie licząc się z niczym, przede wszystkim
z rozumem i sumieniem Polaków.

Przed kim ten strach?
Spektakl, którym nas uraczył 19 stycznia, dowiódł tylko, że podszkolony przez
speca od wizerunku – potrafi imitować kogoś, kim nie jest i nigdy nie będzie.
Spektakl nie był w stanie przesłonić potwornego strachu, wywołanego tzw.
raportem Anodiny, a którego nie można było dłużej ukrywać, zjeżdżając na nartach
z dala od polskich oczu. Ten strach trzeba było czymś zakrzyczeć, kogoś, coś
rzucić na pożarcie. Ale komu rzucać na pożarcie PiS? Polakom, którzy
poprzedniego dnia zobaczyli w rekonstrukcji, zaprezentowanej przez komisję
Millera, jak wieża w Smoleńsku naprowadzała polskich pilotów na śmierć? Nie, ten
wściekły, bezprzykładny atak na opozycję skierowany był do Moskwy i – naturalnie
"usłużnych" – polsatów, tvn-ów etc. Jak kamerton – podawał ton. I dziś ta
melodia rozbrzmiewa już w pełni – dowiedzieliśmy się oto od niezawodnego Tomasza
Nałęcza, że to paskudne PiS pozwoliło rozgrywać Rosji wewnętrzne sprawy Polski,
ponieważ to PiS doprowadziło do tego, iż raport MAK… został ogłoszony podczas
urlopu premiera! Zdawałoby się, że są granice, w jakich z dobrym skutkiem –
pożądanej reakcji u odbiorcy – można cynicznie łgać, zaprzeczać faktom, czarne
nazywać białym, tchórza – dzielnym człowiekiem, marionetkę – mężem stanu. Otóż
dla PO i jej najwspanialszej emanacji, Donalda Tuska, takie granice nie
istnieją. Stwarzając rzeczywistość wirtualną na nasz – społeczeństwa – użytek,
sami zaczynają wierzyć w jej magiczną moc.
Pan Tusk, który doskonale wiedział, kiedy będzie ogłoszony raport botoksowej
generalicy, na dwa dni przed jego ogłoszeniem wyjechał na urlop. Prezydent
Komorowski akurat w tym samym czasie miał nieszczęście się rozchorować. W tych
okolicznościach Polska sama, bez przywódców, musiała wypić to piwo, które pan
Tusk nawarzył, wdowa po generale Andrzeju Błasiku – usłyszeć obrzydliwą obelgę,
insynuację zupełnie bez pokrycia, jakoby jej śp. mąż miał przed śmiercią 0,6
promila alkoholu we krwi! Ten sam generał Andrzej Błasik, któremu kilka miesięcy
wcześniej NATO-wskie władze ufundowały honorową tablicę w jednej z baz w
Niemczech. Prasa zachodnia, zwłaszcza niemiecka, prześcigała się w tytułach:
"Pijany generał wywiera presję na pilotów", itp. Po stronie polskiej władzy
panowało milczenie, nie miał kto bronić honoru polskiego generała, odeprzeć
zniewagi wyrządzonej Polsce i Polakom.

W potrzasku kłamstw
Po powrocie do kraju, 13 stycznia, Donald Tusk zdobył się na osobliwy komentarz
pseudodokumentu Tatiany Anodiny: "Podkreślaliśmy także w uwagach do rosyjskiego
raportu, że n i e k w e s t i o n u j e m y żadnych istotnych ustaleń raportu
MAK. Podnosimy tylko kwestie pewnych braków, uchybień". A zatem premier "nie
kwestionował" skandalicznie propagandowego, służącego wyłącznie pohańbieniu
Polski, jej pilotów, dowódców, wreszcie "głównego pasażera" tupolewa – tekstu
Anodiny. A ten pseudodokument można było z powodzeniem napisać już 11 kwietnia
2010 r. – przecież to już wtedy polskojęzyczne i rosyjskie media przypisywały
winę pilotom, obciążały odpowiedzialnością śp. prezydenta. Do pełnego obrazu
brakowało tylko pohańbienia pijaństwem świetnego polskiego lotnika i dowódcy, a
także pośmiertnego zbezczeszczenia jego ciała. A Donald Tusk – doskonale
wiedział, co będzie w raporcie Anodiny, skoro w grudniu z pozorowanym świętym
oburzeniem deklamował, że ten raport jest "absolutnie nie do przyjęcia". Cóż się
więc stało między grudniem 2010 r. a 13 stycznia 2011 r., że nasz wspaniały mąż
stanu tak radykalnie zmienił zdanie? Gwałtownie wzrosło mu stężenie przyjaźni do
Rosji we krwi czy najadł się strachu? Poziom agresji w sejmowym wystąpieniu każe
domniemywać (domniemania psychologiczne ma generał Anodina, mogę mieć i ja), że
Donald Tusk poczuł się jak zwierzę w potrzasku własnych kłamstw. Już tak
bezczelnie, w zaparte nie można było oszukiwać społeczeństwa, jak przez całe 9
miesięcy, mamiąc je doskonałymi, wbrew dowodom przeciwnym! – efektami
rosyjskiego śledztwa. Zwłaszcza po rewelacjach wyjawionych przez komisję Millera
o roli kontrolerów smoleńskich w katastrofie. Co robić, jak się ratować przed
kompromitacją w oczach opinii? A z drugiej strony – co, jeśli Rosja się obrazi?
I tu strach, i tam strach – ten przed Rosją okazał się silniejszy i nadał ton
agresji sejmowego wystąpienia przeciwko zawsze temu samemu "wrogowi ludu", PiS.
Mówiąc brutalnie – takiego strachu nie jest w stanie zrozumieć nawet przeciętnie
odważny człowiek. Od p o c z ą t k u, od powierzenia w rosyjskie ręce śledztwa –
motywacja Tuska jest ta sama: nie możemy drażnić Rosji. Przecież prezydent
Dmitrij Miedwiediew sam zaproponował w kwietniu 2010 r. – w s p ó l n e
prowadzenie sprawy smoleńskiej przez obie strony. Dlaczego Tusk tego nie podjął
– niepodobna zrozumieć. Czy bał się, że nie sprosta ciśnieniu współpracy z
chytrzejszym partnerem, nie podoła roli? Wolał się zrzec, bo przestraszył się
roli, do jakiej nie dorósł, przestraszył się własnego strachu? Wygląda na to, że
tak. Napisał kiedyś Konstanty Ildefons Gałczyński:
Gdy wieje wiatr historii,
Ludziom jak pięknym ptakom
Rosną skrzydła, natomiast
Trzęsą się portki pętakom.
W historycznej mowie sejmowej 5 maja 1939 r. Józef Beck wypowiedział pamiętne
słowa:
Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą
rzeczą jest honor.
Na pewno nie jest to motywacja działań Donalda Tuska, jego motywacją jest strach
przed Rosją i żądza władzy za k a ż d ą cenę. Mariaż fatalny. Szkoleni na
KGB-owskich normach politycy rosyjscy dobrze o tym wiedzą. I zagrali tym po
mistrzowsku, po sowiecku. Niestety, uderzyli nie tylko w Donalda Tuska,
upokorzyli, wdeptali w błoto – Polskę.

 

Dr Elżbieta Morawiec
 

Autorka jest krytykiem teatralnym i literackim, publicystką,
członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl