Stocznie w polskich rękach

Przed groźbą likwidacji przemysł okrętowy może uratować akcjonariat pracowniczy

Ostatnie miesiące obfitują w wydarzenia natury politycznej i gospodarczej. Wśród nich jakby usunęła się w cień sprawa polskiego przemysłu okrętowego, być może dlatego, że związki zawodowe doszły do porozumienia z rządem w sprawie rekompensat dla pracowników dobrowolnie odchodzących z pracy w stoczniach. Spokój został kupiony, nikt nie będzie jeździł do Brukseli i pod Sejm z syrenami i gwizdkami. Niewielu jednak Polaków zdaje sobie sprawę z tego, że w atmosferze tego spokoju ulega likwidacji cała dziedzina gospodarki, techniki i nauki.

Niech nas nie myli brzmienie ustawy z 5 grudnia 2008 r. o postępowaniu kompensacyjnym w podmiotach o szczególnym znaczeniu dla polskiego przemysłu okrętowego, gdyż w żadnym artykule nie mówi ona o zachowaniu produkcji statków. Ustawa uprawomocnia żądanie Komisji Europejskiej likwidacji polskich stoczni. Zacytujmy jedno zdanie z pisma Urzędu Integracji Europejskiej do sekretarza Rady Ministrów z 2 grudnia 2008 roku:

„Realizacja postanowień decyzji Komisji Europejskiej ma polegać na sprzedaży aktywów stoczni po cenie rynkowej w drodze otwartej, przejrzystej, bezwarunkowej i niedyskryminacyjnej procedury przetargowej, a następnie likwidacji stoczni” [druki sejmowe nr 1410 i 1446, www.sejm.gov.pl]. I te ostatnie trzy słowa są kwintesencją żądań KE.

Stocznie nie pracują w oderwaniu od przemysłu okołostoczniowego, od wydziałów oceanotechniki Politechniki Gdańskiej i Szczecińskiej, Centrum Techniki Okrętowej, itd. Bez stoczni, bez budowy statków tracą sens istnienia wszystkie placówki naukowo-badawcze przemysłu okrętowego. Cały dorobek specyficznej wiedzy ulega likwidacji, chociaż w „specustawie” likwidującej stocznie nie ma o tym mowy.

Istnieje jednak szansa na dalszą budowę statków, chociaż w zmniejszonym zakresie. Szansa, której nie przewidziała Komisja Europejska i „specustawa”. Rozważmy tę szansę: akcjonariat pracowniczy.


Odprawy, ale co dalej


Likwidacja polskich przemysłów jest zawsze osłodzona łapówką, którą otrzymują pracownicy. Niekiedy są to akcje sprzedawanego przedsiębiorstwa, niekiedy pensje wypłacane przez rok po wyrażeniu zgody na odejście z zakładu na własne żądanie, lub – jak to zapisano w umowie związków zawodowych likwidowanych stoczni ze stroną rządową – zabezpieczenie społeczne pracowników przemysłu stoczniowego.

Najczęstszym sposobem spacyfikowania załogi przy „prywatyzacji” (czytaj: sprzedaży) przedsiębiorstwa było przekazanie załodze 15 proc. akcji. Pracownicy natychmiast sprzedawali swoje udziały nowemu właścicielowi, ciesząc się gotówką, bez jakiejkolwiek wizji na przyszłość. Po kupnie wrocławskiego Elwro przez Siemensa nowy właściciel od roku do dwóch wypłacał pensje tym pracownikom, którzy wyrazili chęć dobrowolnego odejścia. Widziałem radość niektórych pracownic byłego Elwro: „Dwa lata za darmo forsa!”. Tylko co potem, „zęby w ścianę”, emigracja? W przypadku likwidacji zagłębia węglowego w Wałbrzyskim górnicy też otrzymali wysokie jednorazowe odprawy. W Wałbrzychu, a potem w innych miastach Dolnego Śląska zostały wykupione samochody, nowoczesny sprzęt AGD, RTV. Ale już wkrótce w Wałbrzyskim można było najkorzystniej kupić jednoroczne samochody. Tylko w kilku przypadkach byli górnicy zainwestowali otrzymane odprawy w mały biznes. Natomiast nie odnotowano ani jednego przypadku, by kilku beneficjentów odpraw połączyło się i za otrzymaną gotówkę uruchomiło jakąś produkcję. Okazja do tego była wyjątkowa, bo w likwidowanych przedsiębiorstwach przemysłu okołogórniczego sprzedawano całkiem sprawne maszyny: tokarki, frezarki, prasy, itp., po cenach prawie że złomu. Górnicy nie potrafili myśleć perspektywicznie, nie wyobrażali sobie, że łącząc swoje odprawy, mogą stać się współwłaścicielami przedsiębiorstwa spółdzielczego. Przekraczało to też wyobraźnię przywódców związków zawodowych.


Strach przed akcjonariatem pracowniczym


W roku 1914 Jan Wieleżyński założył pierwszą polską spółkę pracowniczą „Gazolina”. Jej osiągnięcia były znakomite, w wyniku czego Pius XI, pisząc swoją słynną encyklikę „Quadragesimo anno”, zaprosił Wieleżyńskiego jako konsultanta w sprawie spółek pracowniczych.

Gdy mówimy o stoczniach, sięgamy myślami do kolebki „Solidarności”. W roku 1990 gościem stoczniowców gdańskich był prezydent Ronald Reagan. Wygłoszone przez niego przemówienie cała prasa polska ocenzurowała (przypadek?) o znamienne zdanie:

„W jaki sposób pracownicy mogą uzyskać pewność, że przedsiębiorstwo będzie rentowne? Pracownicy jako właściciele sami sprawią, że nierentowne i przestarzałe produkty zostaną zastąpione przez nowe, operacyjne koszty zostaną obniżone i zwiększona zostanie wydajność”.

Tekst ten znamy z prasy amerykańskiej, która zacytowała wypowiedź prezydenta w całości. W swoim przemówieniu Ronald Reagan miał na myśli ESOP-y [1], które są amerykańską mutacją akcjonariatu pracowniczego.

Wśród reformatorów polskiej gospodarki panował paniczny strach przed akcjonariatem pracowniczym. Jan Paweł II przewidywał problemy w przekształceniach własnościowych w Polsce i w całym bloku wschodnim. Wychodząc jakby im naprzeciw, Ojciec Święty w encyklice „Laborem exercens” podkreślił m.in.:

„W tym świetle nabierają wymowy szczególnej słuszności liczne propozycje wysuwane przez przedstawicieli katolickiej nauki społecznej, a także przez sam Nauczycielski Urząd Kościoła. Są to propozycje mówiące o współwłasności środków pracy, o udziale pracowników w zarządzie lub w zyskach przedsiębiorstw, o tak zwanym akcjonariacie pracy itp.”.

Ojciec Święty, jeszcze przed wydrukowaniem encykliki w Polsce, przesłał jej jeden egzemplarz do uczestników Zjazdu „Solidarności” w roku 1981. Tak zwani doradcy „Solidarności” uznali, że encyklika nie nadaje się do rozpatrywania na Zjeździe. Do dziś tkwi ona gdzieś w archiwum „Solidarności”. Z uwagi na to, kim byli doradcy, można śmiało twierdzić, że oni jako jedyni wiedzieli, co robią.


Czy stoczniowcy powtórzą błędy wałbrzyskich górników?


Pomoc udzielona przez państwo stoczniom w Gdyni i Szczecinie Komisja Europejska uznała za niezgodną ze wspólnym rynkiem, stwierdzając, że musi być ona zwrócona wraz z odsetkami, liczonymi od dnia udostępnienia pomocy do dnia jej faktycznego zwrotu. Do tego dochodzą jeszcze zadłużenia publicznoprawne stoczni w stosunku do jednostek samorządu terytorialnego i Skarbu Państwa. Obie stocznie nie dysponują rezerwami finansowymi i muszą sprzedać jakąś część swojego majątku, by wypełnić te zobowiązania. Według KE, spowoduje to upadek stoczni, a to z kolei wymusi zabezpieczenie odpraw dla 9232 pracowników, w wysokości między 20 tys. a 60 tys. złotych. W przybliżeniu będzie to stanowić sumę 450 mln złotych. To pokaźna suma, za którą można będzie odkupić część majątku stoczni, wystarczającą do kontynuacji produkcji, choćby w zmniejszonym zakresie. Stoczniowcy mogą się zgodzić, aby odprawy otrzymać w aktywach sprzedawanego majątku stoczni. Mogliby wówczas „kupić” takie składniki majątkowe stoczni, które umożliwiłyby produkcję statków, może nie w takiej ilości jak dziś. Byłoby to zgodne z nakazem Komisji Europejskiej, według której sprzedaż majątku ma być „niedyskryminacyjna”. Pobożnymi życzeniami są oczekiwania, że jakiś podmiot zagraniczny kupi stocznie i będzie chciał dzisiaj, przy dekoniunkturze, produkować statki w kraju, w którym nie dotuje się przemysłu okrętowego. Przemysł ten jest w sposób jawny lub zakamuflowany dotowany na całym świecie.

Zgodnie z art. 7 i 9 ustawy kompensacyjnej plan sprzedaży składników majątku stoczni ma przygotować prezes Agencji Rozwoju Przemysłu. Jeśli ten plan byłby ustawiony pod kątem rewitalizacji produkcji statków, choćby w zmniejszonym zakresie, to łącznie z wkładem stoczniowców i przychylnością Rady Wierzycieli (art. 24-27 ustawy) całe przedsięwzięcie miałoby szansę powodzenia. Do tego byłaby potrzebna wola obu stron: rządowej i pracowniczej. Można przyjąć jako pewnik, że taki wariant nie był jednak brany pod uwagę. Do tej pory związki zawodowe doprowadziły do przekształcenia w akcjonariat pracowniczy tylko ok. 10 proc. restrukturyzowanych w Polsce przedsiębiorstw. Takich firm jest obecnie mniej więcej tysiąc, spełniają one wszystkie wymogi wolnego rynku. W okresie największej liczby przekształceń własnościowych propaganda liberalna drwiła z akcjonariatu pracowniczego, nazywając go odmianą komuny, polskim kibucem itp. Tą propagandą zaraziły się również centrale związkowe, które okazały się skuteczne w strajkach, blokadach i zadymach pod Sejmem, ale nie w pragmatyce wymagającej oczytania.


Akcjonariat się opłaca


Podtrzymanie produkcji w stoczniach to sprawa wielkiej wagi, gdyż jak wskazuje druk sejmowy „Ocena skutków regulacji”, liczba pracowników związana z branżą stoczniową wynosi ok. 80 tysięcy. Redukcja zatrudnienia w branży stoczniowej mogłaby spowodować wzrost bezrobocia nawet o 3 proc. w skali kraju. Byłaby to klęska skutkująca „prawem domina” dalszą emigracją, rozbiciem rodzin, itd.

Stoczniowcom trudno będzie znaleźć doradcę w sprawach spółek pracowniczych, gdyż w polskich uczelniach ekonomicznych – w przeciwieństwie do zagranicznych – nie wykłada się takiego przedmiotu, mimo iż spółki pracownicze na świecie w rankingach wskaźników ekonomicznych plasują się na czołowych miejscach. Po prostu ten temat nie pasuje do ekonomii globalnej, dlatego jest w Polsce niemodny. Stereotypowym argumentem przeciwko akcjonariatowi pracowniczemu jest przeświadczenie, że pracownicy-udziałowcy bez skrupułów sprzedają akcje, jeśli im się to opłaca. Taką możliwość można zablokować. Sposób na to wynalazł hiszpański ksiądz Jose Maria Arismendiariette, twórca Mondragonu – największego w Hiszpanii zespołu spółdzielni właścicielskich. Polega on na tym, że są dwa rodzaje akcji. Pierwszy to akcje właścicielskie. Akcjonariusz posiada tylko jedną taką akcję i przez to ma tylko jeden głos na zebraniu akcjonariuszy. Jeśli chce, może ją odsprzedać, ale tylko spółdzielni, co wiąże się z odejściem z przedsiębiorstwa. Drugim rodzajem akcji są akcje inwestycyjne, które spółdzielca może wykupić w dowolnej ilości i obracać nimi wewnątrz spółdzielni. Oba rodzaje akcji upoważniają do dywidendy. Życie pokazało stabilność właścicielską przedsiębiorstw o autentycznej własności pracowniczej. Doświadczenie uczy, że w trudnej sytuacji przedsiębiorstwa pracowniczego załoga czasowo godzi się na niższą płacę, jeśli w jakiejś perspektywie czasu istnieje szansa przeczekania kryzysu. Podobnie rzecz się ma w przypadku modernizacji przedsiębiorstwa.

Można postawić pytanie, skąd nowo powstała stocznia otrzyma zamówienia i skąd weźmie kredyt obrotowy na budowę statków. Odpowiedź jest prosta: jeśli państwo pozostaje dalej właścicielem PGNiG i planuje budowę gazoportu, do którego ma być dostarczany skroplony gaz, to posiadanie specjalistycznych statków do transportu gazu przez właściciela gazoportu (czyli PGNiG) jest sprawą oczywistą. Właściciel gazoportu może zamówić te statki właśnie w nowo powstałej polskiej stoczni.


Co zrobi rząd


Do zachowania polskiego przemysłu stoczniowego, chociaż w zmniejszonym zakresie, potrzebne są dwa warunki: jeden zależy od dobrej woli państwa, na co specjalnie nie należy liczyć, a drugi leży w sferze psychologicznej stoczniowców. Czy stoczniowcy zgodzą się przeznaczyć otrzymane kilkadziesiąt tysięcy złotych na akcje nowo powstałej stoczni? Z kolei, czy rząd zdobędzie się na odwagę w nieprzeszkadzaniu rewitalizacji przemysłu stoczniowego? Najbliższy czas pokaże, co ministrowie Donalda Tuska zrobią, by choć w części uratować stocznie. Jeżeli nic, to znaczy, że rząd jest w zmowie z Komisją Europejską albo z jakimś innym krajem europejskim, w którym aktualnie rozbudowuje się stocznie.

Niebawem będziemy świadkami, co rządy innych krajów uczynią ze swoimi przedsiębiorstwami w okresie kryzysu. W Stanach Zjednoczonych trwa dyskusja o możliwości dofinansowania przemysłu samochodowego, który dzięki temu stanie się konkurencyjny w stosunku do przemysłu europejskiego. Prezydent elekt Barack Obama mówi o bilionie dolarów, który należy wpompować w gospodarkę, aby ją ożywić. W Niemczech pójdzie na ten cel 50 miliardów euro. Prezydent Francji mówi o konieczności ratowania przemysłu okrętowego. Czy w krajach UE dotacje do ratowania przemysłów będą oceniane przez KE tak jak nasze dotacje do stoczni? Najprawdopodobniej KE ustali w tej dziedzinie nowe reguły gry. Tylko że my będziemy już po likwidacji naszych stoczni. Chyba że znajdziemy jakąś furtkę. Być może jedną z nich jest akcjonariat pracowniczy.

Prof. Józef Wysocki

1 Zasady własności pracowniczej w Stanach Zjednoczonych są oparte na aktach prawnych jako tzw. Plan Pracowniczej Własności Akcji (Employee Stock Ownership Plan – czyli w skrócie ESOP). Obecnie w przedsiębiorstwach objętych ESOP-ami różnej formy pracuje ok. 25 mln Amerykanów.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl