Spaleni słońcem Tunezji

Kamerę ustawiamy na oddalonych od turystycznej strefy piaskach, nie ma tu
żadnych roślin, palm, żadnego schronienia przed żarem. Obiektyw wymierzony
wprost w pobliski brunatny namiot poganiacza wielbłądów.

Wychodzą z niego kobiety w ciemnych sukniach, podzwaniają bransoletami na rękach
i kostkach u nóg. Jedna z nich nachyliła się nad niepozornym pagórkiem z piasku,
coś ku niemu zawołała, ale jakoś tak miło, serdecznie. Z piasku zaczął wykopywać
się szczeniaczek, a za nim z ciemnego korytarza w tej piaskowej "budzie"
wyczołgała się 3-letnia dziewczyneczka. Zajrzeliśmy do tej norki, był tam spory
korytarz, wykopany całkiem głęboko, a w nim panował miły chłód, niczym w
klimatyzowanym schronie. Tam z małymi pieskami bawiło się w chłodzie to dziecko.
Matka wzięła je na ręce, zabrała do namiotu. I my też tam zajrzeliśmy. Matka i
babcia karmiły dziewczynkę, pieski dostały miskę wody. Z serdecznością
zapraszano nas do filmowania. Na piasku dywan, kilka garnków, dzbany gliniane z
wodą, cały dobytek. Na horyzoncie pojawił się mężczyzna w długim zawoju,
prowadził trzy wielbłądy.
Zdawało się nam, że czas stanął w miejscu, jak przed wiekami. Spokój. Żadnej
elektroniki, zbędnych przedmiotów, a ubrań tyle co na nich samych. Gdy dałam
dziecku kilka cukierków, matka je natychmiast zabrała, pokazała, że będą na
potem, wydzielane po jednym. Poczęstowała nas suchymi daktylami o zapachu
ogniska.
Od strony rejonu hotelowego nadjechał lśniący mercedes. To po nas, wysłany przez
ministra turystyki, który opiekował się nami podczas kręcenia serii filmów
edukacyjnych o pięknie Tunezji. Staliśmy spaleni słońcem, przy namiocie
pasterza, wolelibyśmy nocować tutaj, ale cóż, byliśmy z innego świata, jakby
inni o wiele epok i jacyś tu zbędni…

Inne oblicze raju
Lazurowe niebo, rozsłonecznione plaże o aksamitnym piasku, dający wytchnienie
cień rozłożystych palm, turkusowe morze. Komfortowe, pełne przepychu hotele i
nadmorskie rezydencje, niczym raj na ziemi. Tunezję znamy powszechnie z takich
wakacyjnych i reklamowych obrazków, wydaje się ona w naszej świadomości składać
jedynie z 1300 km linii brzegowej, ale "reszty" kraju nie znamy. Nie mieliśmy
pojęcia, jak naprawdę żyją tam ci, którzy z uroczymi uśmiechami i zawodową
serdecznością obsługiwali wielu z nas podczas upragnionych wakacji, urlopowych
pobytów.
Ta "reszta" Tunezji to ponad 163 tys. km kw., kraj wielkich kontrastów
klimatycznych, o łagodnym klimacie śródziemnomorskim na wybrzeżu, w głębi
natomiast panują piaski pustyni, a koryta rachitycznych rzeczek deszczową porą
zamieniają się w rwące rozlewiska, niszcząc rokrocznie wszelkie uprawy i domy.
Gdy ulewy ustaną, temperatury przekraczają plus 50 stopni, wszelka woda wysycha,
dodatkową udręką staje się "szaszibi" – gorący wiatr niosący tumany kurzu i
piasku pustynnego. Wiele osad trzeba co roku (!) odbudowywać, ich mieszkańcy
nawet specjalnie nie marzą o elektryczności czy stałych, dobrych drogach –
ludzie żyją tu tak samo jak przed wiekami.
Najmocniejsze gałęzie gospodarki tunezyjskiej koncentrują się wokół stolicy –
Tunisu, czy Sfaxu, przemysłowego miasta eksportującego fosfaty. Blisko wybrzeża
rozwinął się przemysł turystyczny, usługi z nim związane – do kraju
zamieszkałego przez 10,5 mln ludności stałej przyjeżdża rocznie ok. 5 mln gości!
Tunezja żyje z turystów. Jasne, najlepszy jej "towar" to wspaniałe plaże, ciepłe
morze, wielomiesięczny sezon gwarantujący piękną pogodę. I tu pojawia się ten
dziwny sygnał alarmowy – kto miał czas, by podczas luksusowego wypoczynku
zadawać sobie pytanie, skąd wzięły się te tysiące fascynująco pięknych i pełnych
przepychu hoteli wzdłuż tak długiego wybrzeża, w kraju realnie tak bardzo
ubogim? Kto tu inwestował, gdy powszechnie wiadomo, że nie ma "dobrych
wujaszków" w biznesie światowym?
Tunezja wyswobodziła się spod francuskiej kolonizacji w 1956 r., panował tu
długo Habib Burgiba, uwielbiany w legendach i mitach po dziś dzień.
Międzynarodowe interesy nabrały tempa. Inwestycje niemieckie, francuskie,
włoskie, brytyjskie, przybywało też coraz to nowych, publicznie nieznanych
inwestorów. Jednak najkosztowniejsze rezydencje nadmorskie powstawały głównie w
latach późniejszych XX wieku. Jest tam też od dłuższego czasu kilku bardzo
zamożnych inwestorów hotelowych oraz współwłaścicieli najdroższych hoteli w tzw.
resortach lub też sieci hoteli "thalasa spa", wprost z Polski, a okazują się
nimi wysoko ustawieni od czasów Peerelu po dzisiejsze lata politycy polscy,
powszechnie znani w naszej Ojczyźnie z… nieznanego pochodzenia ich
wielomiliardowych majątków.
Można by podejrzewać, że wiele tych bajkowych hoteli to po prostu znakomite,
bezpieczne "pralnie" pieniędzy z najrozmaitszych źródeł, zapewne nie tylko z
Europy.

Przyjaciel gen. Kiszczaka
Prezydent Tunezji Zin el-Abidin Ben Ali, rocznik 1936, drogę do kariery miał
szalenie atrakcyjną. Skąd pochodzi? Zapewne nie z rodziny pustynnych
przewodników wielbłądów. Wybitnie zdolny? Fakty są takie: ukończył francuską
akademię wojskową, w armii tunezyjskiej dosłużył się stopnia generalskiego, a
Habib Burgiba mianował go w 1977 r. szefem służb bezpieczeństwa. Kariera
polityczna Ben Alego przybiera na tempie i mocy szczególnie w latach 1980-1984,
gdy został ambasadorem w PRL! Zawarł wtedy wiele zapewne do dziś nierozerwalnych
przyjaźni wśród co znamienitszych polityków tamtego czasu. Wśród przyjaciół
prezydenta Ben Alego był wówczas m.in. minister spraw wewnętrznych gen. Czesław
Kiszczak, a także obiecujący działacz partyjny Aleksander Kwaśniewski i wielu
innych im podobnych.
Po powrocie z PRL Ben Ali dobrze zaplanował przejęcie władzy od starego już,
choć uwielbianego przez Tunezyjczyków, prezydenta Burgiby i – jak mówią legendy
tunezyjskie – już w 1987 r. nadzwyczaj sprawnie, jak to szef bezpieki, namówił
go do rezygnacji z władzy i sam zajął się rządzeniem. I znowu nasuwa się typowo
peerelowskie wspomnienie-skojarzenie: otóż i pierwsze, i pięć następnych wyborów
prezydenckich było jedynie euforycznymi sukcesami przywódcy, skoro za każdym
razem na Ben Alego głosowało niemal 100 proc. uprawnionych do głosowania
obywateli! Nic nie były w stanie zmienić takie fakty, jak to, że odsetek
bezrobotnych dawno przekroczył 16 proc., a średnie uposażenie pracujących
Tunezyjczyków wynosi ok. 200 dinarów (szacunkowo 700 zł). Dla punktu odniesienia
podam, że butelka wody mineralnej w hotelu kosztuje ok. 2 dinarów.

"Ojciec narodu"
Podstawa eksportu tunezyjskiego to nafta, zboże i przepyszne oliwki, delikatna
oliwa z oliwek. Oliwki uprawia się bardzo tradycyjnie, w małych gospodarstwach
rodzinnych. Zbiory odbywają się ręcznie, najlepiej do tego nadają się drobne
paluszki dziecięce lub delikatne dłonie kobiece… Jak przed wiekami.
Jest w Tunezji jeszcze jeden cudowny skarb – w oazach rośnie tam ponad milion
palm daktylowych, aż 70 gatunków, najlepsze z nich noszą nazwę "palce światła",
ale nie ma co ich szukać na miejscowych bazarach, eksportowane są do Europy i
Emiratów Arabskich.
A gdzie Tunezyjczycy mieszkają? W pasterskich namiotach, w skromnych domkach, w
blokach, w starych arabskich kamieniczkach w miastach albo… w nadmorskich
willach, które są warte przeciętnie ponad 200 tys. USD. Prezydent Ben Ali bardzo
wzruszał się losem ubogich, uwielbiał długie loty śmigłowcem lub wyprawy
kawalkadą limuzyn, z doborowymi ekipami tunezyjskiej telewizji, fachową ochroną,
by spotkać się z najuboższymi, których cierpliwie wysłuchiwał, tak po kilka
minut dla każdego. Płakały przed nim ubogie wdowy, bez rent i jakichkolwiek
środków do życia, albo staruszkowie bez emerytur, których opuściły dzieci.
Błagali o ratunek rolnicy czy pasterze pozbawieni źródła wody pitnej, z jedną
wysychającą studnią na kilka wiosek.
Zacytuję tu parę przykładów wprost z mego filmu pt. "Dzień z życia prezydenta
Ben Alego" (dla TVP, rok 2000), fragmenty dosłownie spisanych dialogów
prezydenta z tzw. prostym ludem, podczas "wizyt gospodarskich" na południu i
północy, w krótkich przerwach w pięknym locie helikopterem.
Tłum skanduje: "Ben Ali! Ben Ali!". Śmigłowiec ląduje, "ojciec narodu" wysiada,
podbiega do niego stary pasterz, przypada do rąk gościa, mówi: "Ja nie mam nic,
nawet koca nie dali, po tej ulewie nic nie zostało, teraz susza, zimne noce!".
Ben Ali: "No, troszkę cierpliwości! Ale woda jednak u was to jest?". Staruszek:
"Nie, wody brakuje! Dowozimy na osiołkach z innej osady!". Ben Ali na to: "To co
w takim razie pijecie?! A światło macie?". Staruszkowi nie dają już dojść do
głosu, pozostaje mu mieć nadzieję, a pan prezydent już spieszy się i odlatuje…
Lądujemy w innej osadzie, gdzieś na pustyni. Staruszka dopada Ben Alego, który
zwraca się do niej "matko". "Błagam o pomoc, błagam!" – staruszka nie jest w
stanie nic konkretnego powiedzieć z emocji, ale zdołała wsunąć do kieszeni
prezydenta list-podanie, w którym pisze, że nie może się doprosić od lat o
jakąkolwiek zapomogę, a ma tylko jednego syna, a ten aż 12 osób na utrzymaniu!
Gdy Ben Ali odlatuje na dalszą wizytację, staruszka szlocha ze szczęścia, że
"ojciec rodziny tunezyjskiej" do nich przyjechał, obiecał pomoc, a obietnica to
przecież nadzieja…
Ben Ali przybywa do osady lepianek, gdzieś na peryferiach Tunisu, wchodzi do
wewnątrz, nie ma światła, zagrzybione ściany, odpadające resztki tynku. Mówi do
witającej go starszej kobiety: "Powiedz, matko, jak ci się tu żyje?". Ona:
"Jestem bardzo schorowana, biedna, mąż jest robotnikiem, pracuje daleko, wejdź
do mego domku, zobacz, jak jestem biedna!". Ben Ali: "Przecież przyjechałem do
was, zobaczyłem, jakie są braki i coś się dla was da zrobić!".
Gdy wsiada do limuzyny, żegnają go tłumy prostych ludzi z tej ubogiej osady,
skandują: "Ben Ali! Ben Ali! Niech żyje Ben Ali!", a tajna policja szczelnie
obstawia ulice.
Ben Ali wprowadził w życie… "Solidarność", a dokładnie "fundusz solidarności",
na plakatach symbolizują go takie cyfry: "26 26", to numer specjalnego konta
bankowego, na które każdy Tunezyjczyk ma obowiązek wpłacania 1 dolara rocznie, z
funduszu tego buduje się osiedla dla najbiedniejszych, podobno również szpitale,
szkoły, drogi, studnie. Takie wręcz magiczne konto, czyż nie?
Tak właśnie Ben Ali był postrzegany przez oddany i ufny lud – jako "ojciec
rodziny", ten, który "rozdaje" mieszkania, światło czy najcenniejszy skarb –
wodę. Był…

Zryw ku wolności
14 stycznia 2011 roku sprawnie spakował majątek, żona zabrała zapewne tylko
bagaż podręczny, te 1,5 tony złota, czym prędzej pofrunęli do Arabii Saudyjskiej
i zapewne jako "skromni" (jak na realia Arabii) emeryci tam już sobie będą
odpoczywać. A wylecieli niemal natychmiast po śmierci młodego absolwenta
uniwersytetu tunezyjskiego, zmarłego na skutek poparzeń w wyniku samospalenia
pod koniec grudnia 2010 r. przed rządowym budynkiem, w centrum stolicy, Tunisu.
Bezrobotny absolwent wyższej uczelni dokonał tego aktu na znak protestu – gdy
policja zarekwirowała jego wózek z owocami, jedyne źródło utrzymania. Nie miał
pieniędzy na opłacenie licencji, jak podały całkowicie służalcze wobec
prezydenta media, a może raczej nie chciał też zapłacić żądanego przez "służby"
haraczu.
I wtedy się zaczęło. Ruszyli. Tłumy protestujące. Bezrobotni. Kontrolowani od
lat przez rzesze funkcjonariuszy i tajnej policji. Kiełkują uwolnione media
tunezyjskie. Jaki będzie ciąg dalszy? Trudno ocenić realne położenie Tunezji,
jej mieszkańców, gospodarki, długów, kryzysu w turystyce – dług publiczny
przekroczył 11 mld dolarów! Zaplecze Tunezja ma w krajach przygranicznych,
przede wszystkim w Libii i Algierii, w której też ostatnio, w ślad za
wydarzeniami tunezyjskimi, doszło do samospalenia, do zamieszek. Koniec
skorumpowanych dynastii, zwycięstwo marzenia o demokracji w islamskim wydaniu?
Każdy naród pragnie wolności. Tym bardziej gdy zmuszono go do życia w
zakłamaniu, w reżimowej kontroli, naginając prawo do zachowania tradycji, wiary
zgodnie ze strategią panujących.

Wiara i rodzina
Islam to religia Tunezyjczyków, i tu Ben Ali zapisał się twardymi zgłoskami w
sercach wyznawców. Pogłębiając posunięcia Habiba Burgiby, wprowadził rozdział
religii od państwa, narzucił europejskie prawa i zwyczaje, zakazał wielożeństwa
i oddalania żon, umożliwił kobietom dostęp do wyższych uczelni, pracy zawodowej.
Dziwne, przyrost naturalny wciąż gwałtownie spada, wynosi dziś tylko 1 procent.
Nie ma w tym żadnej tajemnicy: wprowadzono pełne "prawo" do aborcji, legalnej,
bezpłatnej, na życzenie. Mimo narzuconych, tak odmiennych kulturowo praw
społecznych, jak wszędzie w świecie moc wiary i potęga rodziny jest mocą narodu.
Wykorzenić mentalności, wiary z serc obywateli siłą nigdy się nie uda, co
najwyżej można próbować pozbawić naród godności, dokonać spustoszeń w narodowej
świadomości.
Byłam w pałacu prezydenta w 2000 roku. Mojej ekipy filmowej TVP nie wpuszczono
nawet do ogrodów. Prezydenta widziałam przez uchylone drzwi, pytania do
obiecanego nam wywiadu polecił mi napisać na kartce wyrwanej z zeszytu. Wywiad
ten nagrał operator filmowy Jego Wysokości, a kasetę z nagraniem przysłano mi
samolotem specjalnym, na drugi dzień po naszym powrocie do Polski. Były to trzy
proste pytania. Najważniejsze dla mnie brzmiało: "Jakie wrażenia, wspomnienia,
wyniósł Pan z Peerelu, z tych najtragiczniejszych dla mojej Ojczyzny lat
1980-1984?". Otrzymałam taką odpowiedź: "Byłem zachwycony tym przepięknym krajem
i przemiłymi ludźmi! A polski naród zaimponował wyjątkową cierpliwością…
Przeżyłem w Polsce lata bardzo dla mnie wygodne". Wkrótce po tej przygodzie
dziennikarskiej z nami pan Ben Ali wybrał się na kilka dni w odwiedziny do
prezydenta Kwaśniewskiego. A bez tej "okazji" nie miałabym co marzyć o reportażu
w słonecznej Tunezji, w dodatku na zaproszenie tamtejszych władz, bezgranicznie
w sobie zadufanych.
Pałacu Ben Alego nie zapomnę nigdy, bo nigdy nie byłam w takim przepychu, wśród
tak wielu bezcennych ozdób, dywanów, kryształów i porcelany, w cudownej
arabsko-europejskiej architekturze. Byliśmy tam na zaproszenie Ministerstwa
Turystyki. Opiekowano się nami iście po królewsku, a zdumiało nas to, że podczas
gdy w stresie dziennikarskim codziennie oczekiwaliśmy na wywiad u prezydenta, z
niepojętych przyczyn wciąż przekładany "na jutro" (choć zgodę mieliśmy
oficjalnie od miesiąca!), dyskretnie udostępniono nam prawdziwy obraz tego
kraju, ubogich osad, zrozpaczonych ludzi, a nawet, potajemnie, mogliśmy wziąć
udział w "podziemnym" spotkaniu kiełkującego związku zawodowego rybaków.
Podobno nigdy i nikomu przedtem prezydent Ben Ali nie udzielił wywiadu, tj.
żadnemu dziennikarzowi z zagranicy. Dla tej jednej dziennikarki z jego ulubionej
Polski zrobił wyjątek.

Kościół na Dżerbie
W Tunezji jednak zaszło pewne wyjątkowe w skali całego arabskiego świata
wydarzenie! To tutaj w 1996 r. odbyła się pielgrzymka Ojca Świętego Jana Pawła
II, to tutaj spotkał się pierwszy raz z przywódcą arabskim i odprawił Mszę
Świętą w stolicy arabskiego, muzułmańskiego kraju.
Przypadł mi i ten dar w Tunezji – modlić się dokładnie w tym samym miejscu, na
schodach katedry w Tunisie, przy ołtarzu, gdzie stał Jan Paweł II. On szukał tu
dróg do muzułmańskich serc. On sprawił tu cud, że Ben Ali oddał wiernym stary
kościół na wyspie Dżerba, który przez kilkadziesiąt lat był miejską salą
gimnastyczną.
Kraj malowniczej przyrody, o niebiańskich lazurach i promieniach słońca jak z
obrazów ukazujących tchnienie Ducha Świętego… Kraj przyjaznych, serdecznych
ludzi, bezpieczny dla turystów, z ich wszelkimi dziwnościami odmienności
kulturowej, inności zachowań.
Ksiądz abp Fouad Twal, ówczesny metropolita Tunezji, a od 2005 r. łaciński
patriarcha Jerozolimy, udzielił mi w 2000 r. wywiadu dla Telewizji Polskiej.
Zawarł w nim apel do Polaków i Kościoła polskiego, a w podtekście do władz
Tunezji, z nadzieją, że władze Ben Alego zezwolą nareszcie na wydanie polskiemu
księdzu wizy na stały pobyt i założenie "polskiej parafii" w Tunisie. Do tej
pory to pragnienie księdza arcybiskupa się nie spełniło.
Na wyspie Dżerba bywają tysiące Polaków. Mało kto z nich wie, że tamtejszy
kościół (dopóki trwa odbudowa zwróconej, a zdewastowanej starej świątyni) to
zwykłe mieszkanie prywatne. Posługują tam ofiarni duchowni niemieccy i od niemal
20 lat polskie siostry. Mało kto z turystów polskich dopytuje w swoich hotelach
o to, jak trafić na niedzielną Mszę Świętą, a z własnej woli rezydenci, piloci
wycieczek nie poinformują o tym, bo mają taki niepisany zakaz… Podobnie w obu
pozostałych największych kurortach mało kto pyta o kościół, nie tylko w
niedziele, ale też w największe święta katolickie. Turyści wolą odpoczywać na
plaży, w basenie albo popijać pyszne tunezyjskie wina pod palmami.
Tunezyjska religijność jest ściśle związana z islamem, choć bardzo
zeuropeizowana. Każdy, a na pewno mężczyzna, zna doskonale Koran, jego zasadami
stara się kierować w codziennym życiu.
To w Tunezji schronienia szukali Żydzi uciekający po zburzeniu Jerozolimy. Na
wyspie Dżerba mają przepiękną synagogę.
Chrześcijaństwo pojawiło się w Tunezji wraz z nastaniem tu Cesarstwa Rzymskiego.
Potem Tunezję podbili Arabowie. To tutaj żył św. Augustyn. Ksiądz abp Fouad Twal,
kończąc naszą rozmowę, zadaje pytanie: – Jak to było możliwe, że w czasach św.
Augustyna i św. Cypriana, biskupa Kartaginy, mieliśmy w tym północno-afrykańskim
kraju 400, 500 biskupów! Biskupa Kartaginy zwano "papieżem Afryki"! Dopiero, po
wiekach, dotarł tu, pielgrzymując, Papież Polak i z całego serca pobłogosławił
tunezyjską ziemię.
Trwajmy w modlitwie, tu, w Polsce, za dalsze losy tego pięknego kraju i
dzielnego narodu, gdzie teraz polała się krew tych, którzy nie chcieli żyć w
kraju fikcji, między niedostępnym im dobrobytem zagranicznych turystów, obłudą
skorumpowanej, biurokratycznej władzy a beznadziejnością codziennego bytu. Od
początku zamieszek, w ciągu trzech tygodni stycznia, zginęło już niemal 100
Tunezyjczyków.

 

Anna T. Pietraszek
 

Autorka jest reżyserem, dokumentalistką. Pracuje w Instytucie
Pamięci Narodowej w Warszawie.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl