Smutno, ale nie lękajcie się!

Wolałbym pisać o radości. Tym bardziej że próbuję ją odnajdywać nawet w trudnych
doświadczeniach choroby i cierpienia, a także innych życiowych trudnościach.
Ale dziś postanowiłem napisać o moich smutkach, także tych "najsmutniejszych".
Piszę jednak nie ku zasmuceniu (choć niektórzy mogą się zasmucić, a może nawet
zagniewać), lecz z przekonaniem, że nasz smutek w radość się przemieni. Napisałem "nasz",
gdyż ośmielam się sądzić, że wielu Czytelników dzieli ze mną zarówno smutki,
jak i radości.

Jest mi smutno…
Jest mi smutno z powodu ciągle nowych medialnych ataków na Radio Maryja i całe
nasze środowisko. A właściwie powodem smutku nie są same ataki, do nich się
już – jak wielu z nas – przyzwyczaiłem. Smuci mnie jakość tych ataków i nieukrywana
pogarda wobec ludzi wierzących, zwłaszcza tych prostych i zwyczajnych, z
których zresztą utkane jest prawdziwe bogactwo Polski. Niektórzy ludzie mediów
i polityki (zwłaszcza ci, którzy są pełni lęku i próbują go przezwyciężyć
agresją skierowaną ku innym), pełni zadufania w sobie, próbują wciąż nowych
sposobów w niszczeniu czegoś, co – o zgrozo – zagraża ich jednostronnemu
widzeniu świata, ich wypaczonej wizji tolerancji (tylko dla swoich) i pluralizmu
(mniej więcej na poziomie różnicy między TVN a Polsatem albo między "Gazetą
Wyborczą" a "Tygodnikiem Powszechnym").
Już się nie chce człowiekowi nawet odnosić wprost do treści tych ataków. To
zresztą już zużyta amunicja; w większości rodem z totalitarnego systemu PRL.
Oni nawet by chcieli, byśmy zajęli się odpowiadaniem na ich wymyślone, kłamliwe
zarzuty, bo wtedy mielibyśmy mniej czasu na dzieło nowej ewangelizacji, która
powinna objąć wszystkie wymiary życia ludzkiego, w tym także życie społeczne.
Jest mi smutno, bo wiele z tych zjawisk, które dzisiaj osłabiają Polskę i szansę
prawdziwej odnowy moralnej naszego życia społecznego, wyrasta z grzechu zaniedbania
i zaniechania w ostatnich kilkunastu latach. I niech mi nie wmawiają swoją
prymitywną propagandą, że w ten sposób odrzucam pozytywne przemiany ostatnich
lat. To jedna z tych "armatek" stale skierowanych na antenę Radia
Maryja. Ponieważ nam się nie powiodło, ponieważ zazdrościmy innym – tak mówią
i piszą – to nie chcemy uznać tego, co się dokonało w Polsce po 1989 roku.
Oni w "awangardzie postępu", a my – w "ogonie zacofania".
To już było: ten "postęp" przerabialiśmy w komunizmie. Przypominam
też o pewnej chorobie, która się nazywa "paraliż postępowy"…
Jest mi smutno, że tyle ze szczytnych zapowiedzi budowania lepszej Polski w
ostatnich kilkunastu latach nie zostało spełnionych. Mogę wprawdzie zrozumieć,
że nie wszystko mogło się udać, ale nie jestem w stanie przejść obojętnie nad
zmarnowaniem tylu dóbr, nad złodziejstwem, które było związane nie tylko z
uwłaszczeniem nomenklatury komunistycznej, ale także z niektórymi działaniami
prywatyzacyjnymi i z wszechobecną korupcją. A najbardziej nie mogę pogodzić
się z odebraniem zwyczajnym ludziom (tym tak bardzo pogardzanym przez "elyty")
nadziei na lepszą przyszłość.
Jest mi smutno, że teraz, kiedy po tylu latach po raz pierwszy mamy szansę
powoli (ileż tu trzeba cierpliwości i wytrwałości) zmienić Polskę, dokonuje
się bezprzykładny atak na tych wszystkich, którzy proponują realny program
tych zmian. Kiedy Radio Maryja opowiedziało się po stronie tego programu moralnego
odrodzenia Polski, kiedy chce tylko wesprzeć działania polityczne, a nie w
nich wprost uczestniczyć (zmiana prawa, przywrócenie sprawiedliwości, naprawa
gospodarki, umocnienienie fundamentów niepodległego państwa), przede wszystkim
przez dalsze wzmacnianie aktywności obywateli i przez wskazywanie na moralny
fundament ładu społecznego, chce się tak osłabić tę inicjatywę, by kolejny
raz pogrzebać szansę naprawy Polski.
Jest mi smutno, że wielu ludzi – jak się wydaje – przestraszyło się tych ataków
lub też (co nie daj Boże) niektórzy z nich nawet być może uwierzyli. Polska,
jak może nigdy dotąd w ostatnich latach, potrzebuje ludzi nieugiętych, niepoddających
się manipulacji, nieogarniętych kompleksami, że oto nie zostaną pochwaleni
przez liberalne media albo niedopuszczeni na salony. Nie powinno nas w tym
zabraknąć. Nie możemy też tylko narzekać i pomstować na kłamców. Trzeba po
prostu robić swoje, jeszcze bardziej zjednoczyć wysiłki, by kolejny raz Polska
nie wpadła w ręce tych, którzy doprowadzili nasze życie społeczne do obecnego
stanu.
I to muszę wyznać, że jest mi trochę mniej smutno, a nawet może śmieję się
trochę z tych tak bardzo zadufanych w swoją moc manipulatorów. Mając taką potęgę
medialną i finansową, wpływy w różnego rodzaju służbach, nieformalne powiązania,
opiniotwórcze salony, wsparcie europejsko-unijnych "postępowców" i
nihilistów, tak naprawdę nie mogą nic zrobić! Co więcej, zdając sobie sprawę
z tej niemocy, zamiast złościć się na siebie, złoszczą się na nas, że ich nie
słuchamy. Bo my jesteśmy uodpornieni; mamy to, co oni wyśmiewają: mamy modlitwę,
zwłaszcza Różaniec, mamy bardzo pokorną i zarazem silną wiarę w obecność Boga
w całym naszym życiu, mamy takie poczucie wspólnoty, że czujemy się rodziną.
Ponadto próbujemy wbrew ich medialnym poczynaniom zachować w sobie wewnętrzną
prawość i nie pozwolić w sobie zniszczyć wrażliwego sumienia. Oto dlaczego,
pomimo smutku, nie przestaję być człowiekiem nadziei.
A jednak – stopniuję swój smutek – jest mi bardzo smutno…
Jest mi bardzo smutno z tego względu, że ataki na Radio Maryja i na wszystko,
co jest z nim związane, niosą ze sobą niewesołą refleksję na temat kondycji
mojego Kościoła – Kościoła katolickiego w Polsce. Chcę być dobrze rozumiany:
odnoszę się z ogromnym uznaniem i podziwem do duszpasterskich wysiłków tysięcy
kapłanów w Polsce, a także do posługi tak wielkiej rzeszy zakonników i zakonnic.
Znam wielkie poczucie odpowiedzialności za Kościół wielu ludzi świeckich i
ich konkretne poczynania. Staram się nie tylko temu wszystkiemu przyglądać
z wysokości uniwersyteckiej katedry, ale także – w miarę moich możliwości –
w tym uczestniczyć. Dane mi było poznać wprost – przez różnego rodzaju kontakty
– gorliwość pasterskich serc wielu polskich biskupów. Jeśli się jeszcze pamięta,
że ten ludzki wymiar Kościoła dopełniony jest przez wymiar nadprzyrodzony i
że w ten sposób "bramy piekielne go nie przemogą", to nie tylko nie
powinno się tracić nadziei, ale jeszcze umacniać ją w ludziach, w których ona
słabnie.
A jednak jest mi bardzo smutno, kiedy widzę niepotrzebne i fałszywe podziały
w naszym Kościele w Polsce. Proszę pozwolić, że odwołam się tu do słów, które
niedawno wypowiedziałem na antenie Radia Maryja, bo może nie wszyscy je słyszeli.
Mówiłem o potrzebie solidarności w Kościele, podkreślając jednocześnie, że
na wspólnocie i jedności Kościoła będą ciągle pojawiać się różne rysy i pęknięcia,
gdyż jesteśmy ludźmi grzesznymi, a grzech jest zawsze źródłem podziałów. Dodałem
też, że ponieważ zasada solidarności jest dopełniana w nauczaniu Kościoła przez
zasadę sprzeciwu, to zawsze będzie miejsce w Kościele na pewną odmienność,
na wyrażenie różnych opinii, na różne drogi zaangażowania, byleby to nie dotyczyło
prawd wiary i fundamentalnych zasad moralnych.
Niektórzy ludzie w Kościele o tym zapominają i chcieliby fałszywej jedności
Kościoła na zasadzie ujednolicenia. Co gorsza, chcieliby tej jednolitości na
płaszczyźnie wyborów i opcji politycznych. Mało tego, żądając takiej fałszywej
jednomyślności, sądzą, że mają prawo narzucić innym członkom Kościoła własne
wybory polityczne i uznawać je za jedynie słuszne. Tymczasem – ileż razy już
to tłumaczyłem, powołując się na nauczanie Pawła VI w "Octogesima adveniens" (nr
50) – ta sama wiara chrześcijańska może prowadzić do różnych dróg zaangażowania
politycznego. Stąd też wezwanie do jedności w Kościele nie może oznaczać, że
jakaś grupa ludzi, choćby bardzo wybitna i wpływowa, ma prawo narzucić innym
swoje wizje społeczno-polityczne, a co więcej, nie ma żadnych praw, by czynić
z tego kryterium wierności wobec Kościoła.
Niestety, pragnę to powtórzyć raz jeszcze, te fałszywe wizje jedności Kościoła
doprowadziły do tego, że pozwoliliśmy na całkowicie zafałszowane dzielenie
polskiego Kościoła. Oto w mediach, często wrogich Kościołowi, pojawiają się
podziały na Kościół "otwarty" i "zamknięty", Kościół "europejski" i "zaściankowy" (zwany
też nacjonalistycznym i ksenofobicznym). Pamiętamy dobrze podział na "Kościół
Rydzyka" i "Kościół Pieronka" albo też z ostatniego czasu –
na "Kościół toruński" i "Kościół łagiewnicki". I jest mi
bardzo smutno, że bardzo często autorami takich wizji są ludzie Kościoła –
duchowni i świeccy – którzy przecież powinni trochę głębiej znać eklezjologię,
czyli naukę o Kościele. Trzeba być człowiekiem małej wiary, by za kryterium
działania Kościoła w świecie współczesnym uznać kategorie czysto świeckie (na
przykład akceptację tegoż działania przez całkowicie zlaicyzowane środowiska),
a nie to wszystko, co w wielkim dziedzictwie zostawił nam Jan Paweł II.
Nie będę się specjalnie pastwił, choć ogarnia mnie niekiedy nie tylko wielki
smutek, ale wprost złość. Przede wszystkim na "dyżurnych" świeckich
i duchownych komentatorów w mediach elektronicznych i w publikacjach prasowych.
Nie ma potrzeby ich wymieniać z nazwiska. Są tak często w telewizji lub radiu,
że dobrze znamy ich twarze i rozpoznajemy ich głosy. Nie chodzi mi o to, że
zabierają głos i komentują. To dobrze, bo katolicy muszą być obecni w mediach.
Jest mi tylko bardzo smutno, kiedy, poddając się dziennikarzom albo napawając
się własną próżnością i przekonaniem o nieomylności, wypowiadają głupstwa nie
tylko o Radiu Maryja (którego – jak się zaklinają – nie słuchają wcale albo
tylko troszkę podsłuchują), ale o wielu sprawach Kościoła, także tych, które
mogą prowadzić do wypaczenia sumień ludzi wierzących. Chciałbym być dobrze
zrozumiany: nie odrzucam potrzeby krytyki. Więcej, sądzę, że ona dobrze zrobi
i Radiu Maryja, i całemu Kościołowi. Problem w tym, że bardzo często podstawą
wypowiadanych opinii są poglądy zaczerpnięte od tych, którzy społeczną misję
Kościoła chcieliby zepchnąć wyłącznie do pracy charytatywnej, a w życiu społecznym
widzą miejsce dla zaangażowania jedynie tych katolików, którzy są "letni" albo
przepraszają, że jeszcze są wierzący (robią oko do laickich rozmówców: "och,
nie bierz za bardzo na serio, że jestem katolikiem").
Pozwolę sobie na kilka "kwiatków" z tej medialnej łączki. Jest może
dwu takich redaktorów świeckich, prezentujących taką wizję Kościoła, która
mogłaby tylko śmieszyć, gdyby nie to, że tak naprawdę staje się groźna. Powołują
się na Jana Pawła II, ale chyba czytali jakieś inne encykliki i adhortacje,
bo nie jestem w stanie tych myśli w nauczaniu papieskim odnaleźć (są jednak
na tyle "mądrzy", że prawie nigdy Ojca Świętego wprost nie cytują,
tylko Go w twórczy sposób interpretują; gdyby cytowali, mógłby ktoś inaczej
zrozumieć, niż próbują narzucić). Jest też taki dominikanin, który kilka lat
temu w radiu oświadczył, że stawia sobie za zadanie "odebranie" Radia
Maryja ojcu Rydzykowi. Inny dominikanin zrobił nam wykład o posłuszeństwie
zakonnym, ale u redemptorystów, jakby u siebie nie mieli kłopotów. Jeszcze
inny wybrał sobie pewną znaną gazetę za agendę duszpasterską i, mało znając
realia polskiego Kościoła, arbitralnie osądzał posługę polskich kapłanów jako
szafarzy sakramentu pokuty, a w końcu – całkiem niedawno – "wyspowiadał
się" redaktorowi tej gazety ze swego powołania, które go uwiera. A przecież
niektórzy jezuici nie mogą być gorsi; wprawdzie jeden z nich – wielki "guru" nie
tylko niektórych katolickich środków przekazu, ale nawet trochę wyższych "grzęd" kościelnych
– porzucił życie zakonne, jest jednak jeszcze paru innych, którzy "dokazują".
Jeden z nich jest tak nowoczesny, że jak go pytają o to, czy dany czyn jest
grzechem, odpowiada pośpiesznie, że dawna teologia pewnie nazwałaby to grzechem,
ale teraz to tak naprawdę nie wiadomo, czy to można jeszcze uważać na grzech.
A jakże nie wspomnieć tego księdza, który zaprzepaścił szansę powstania sieci
katolickich rozgłośni radiowych, a teraz ma czelność gadać głupstwa o Radiu
Maryja.
Nie, nie będę ciągnął tego, bo się zrobi jeszcze smutniej. Jest bez wątpienia
potrzebna otwarta i wyważona dyskusja w Kościele, zwłaszcza w odniesieniu do
poszczególnych aspektów i płaszczyzn zaangażowania Kościoła i jego misji w
świecie. Nieuniknione jest uznanie prawa do pewnych wizji i koncepcji pluralistycznych,
zazwyczaj się dopełniających, ale to nie może dotyczyć tego wszystkiego, w
czym wyraża się tożsamość Kościoła katolickiego.
Boję się tych tendencji odśrodkowych w naszym Kościele. Tym się różnię jednak
od wielu świeckich i duchownych wyrażających podobne obawy w mediach niezwiązanych
z Kościołem, że tych tendencji nie widzę w środowisku Radia Maryja, lecz właśnie
w tych wszystkich, którzy w poważny sposób przeżywają kryzys swej tożsamości
katolickiej. Tu zresztą dostrzegam istotny punkt wyjścia dla większości ataków
na Radio Maryja. Tym, którzy nie radzą sobie z własną tożsamością w Kościele
katolickim, którzy chcieliby "rozmytej" lub "zmiękczonej" wersji
katolickości, ogromnie się nie podoba, że ktoś jeszcze chce być katolikiem
na serio, a nie na niby. Bo taki katolik na serio jest oskarżeniem dla tych
w wersji "soft": patrz, jednak życie wiarą jest naprawdę możliwe,
dlaczego nie spróbujesz? Więc trzeba ich zaatakować i ośmieszyć: nazywać tradycjonalistami,
fundamentalistami, talibami (resztę proszę sobie dopisać, słuchając w najbliższych
dniach "salonowych" komentatorów).
Napisałem wyżej, że jest mi bardzo smutno z powodu aktualnej sytuacji w Kościele,
ale i tu jest coś, co pomniejsza mój smutek. Najpierw wielkie duchowe dziedzictwo,
które zostawił nam Ojciec Święty Jan Paweł II przez swoje nauczanie i przykład
życia. Tego dziedzictwa w żaden sposób nie da się przerobić w duchu "postępowego
katolika". Opierając się na tym dziedzictwie, ocalimy prawdziwego ducha
katolicyzmu. W sukurs przychodzi nam Ojciec Święty Benedykt XVI, który coraz
częściej i coraz wyraźniej wskazuje na prawdziwą tożsamość Kościoła katolickiego
i samych katolików. Dostrzegam też pozytywne tendencje wśród części młodych
– duchownych i świeckich – katolików. Nie dają się nabrać na hasła "nowinkarskie",
coraz mniej słuchają tych, którzy powołują się na różnych mędrców i różne autorytety,
a nie potrafią lub nie chcą odwołać się do słów Jezusa z Ewangelii. Nie, nie
musi mi być wiecznie smutno.
Ale mimo wszystko to nie koniec smutków – bo najbardziej mi smutno…
Aż boję się wyznać, z jakich powodów smucę się najbardziej, więc napiszę o
tym krótko i trochę okrężnie. Jan Paweł II przywołał w pierwszym zdaniu adhortacji
o formacji kapłańskiej słowa proroka Jeremiasza: "Dam wam pasterzy według
mego serca" (3,15); stąd jej łaciński tytuł: "Pastores dabo vobis".
Jest oczywiste, że ten dar nie może napełniać smutkiem; wprost przeciwnie,
wielką radością.
Ale jedność Bożej owczarni zależy od jedności pasterzy i od ich gorliwej troski
o nią. Wszyscy pamiętamy przypowieść Chrystusa o dobrym i troskliwym pasterzu,
który zostawia 99 owieczek, a idzie szukać jednej zagubionej. Ciągle pamiętam
niezwykły komentarz Rogera Schutza, założyciela Taizé, do tej przypowieści.
Wygłosił go w Rzymie w 1984 roku, w sobotę przed Niedzielą Palmową przy Colosseum,
przemawiając do młodzieży, która odprawiała tam Drogę Krzyżową (drugie rozważanie
wygłosiła wówczas Matka Teresa z Kalkuty). Ojciec Roger powiedział, że dzisiaj
sytuacja jest odwrotna: to jedna tylko owieczka została przy pasterzu, a odeszło
aż dziewięćdziesiąt dziewięć. I trzeba zostawić bezpieczne i wygodne zajmowanie
się jedną owieczką, a wybrać się na zbieranie pozostałych rozproszonych.
I martwię się, i smucę się tą pokusą elitarnego duszpasterstwa "nielicznych
owieczek", z jednoczesnym lekceważeniem i porzuceniem tych pogubionych.
Jakże przewidująca była mądrość Prymasa Wyszyńskiego. Krytykowany przez środowisko "Tygodnika
Powszechnego" za to, że nie chce tworzyć po Soborze Watykańskim II elitarnego
Kościoła, oparł się jednak na pogardzanym przez "soborowych katolików" Kościele
ludowym. Ale ta lekcja historii nie trafia dzisiaj do przekonania tych pasterzy,
którzy tęsknią za jakimś "kościelnym salonem" na wzór tych salonów,
w których poddają się "intelektualnym pieszczotom" domorosłe elity.
I powiem wreszcie, o co mi chodzi. Jeśliby nawet mieli rację ci pasterze, którzy
sądzą, że wielka rzesza słuchaczy Radia Maryja i rosnąca liczba widzów Telewizji
Trwam to zagubione owieczki polskiego Kościoła, to nie ma się co na nie obrażać
ani pohukiwać, tylko trzeba się wybrać na ich poszukiwanie. Owieczki pójdą
za głosem dobrego pasterza, trzeba tylko do nich mówić. Może nawet trzeba skarcić,
tylko trzeba to zrobić z miłością, bo te owieczki – nawet gdyby naprawdę były
zagubione – nie są "gorszymi dziećmi" Pana Boga ani "gorszymi
dziećmi" Kościoła.
(Te słowa napisałem, zanim jeszcze dowiedziałem się o liście Prezydium KEP
do prowincjała redemptorystów; więc proszę ich w żaden sposób nie traktować
jako odniesienia do tego wydarzenia, bo to zupełnie inna płaszczyzna: administracyjna,
a nie duszpasterska. Wolno mi przecież prosić o jeszcze więcej miłości pasterskiej…
miłości nigdy za dużo).
Nie mogę zamknąć tych rozważań na samych smutkach. Więc wszystkim ludziom zatroskanym
o Kościół w Polsce przypominam Jezusowe, tak często przywoływane przez Jana
Pawła II słowa: Nie lękajcie się!

ks. prof. Janusz Nagórny

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl