Popularyzacja jogi i hinduizmu a globalny antychrystianizm

Mimo że już w XIX w. ruch teozoficzny, kierowany przez H. Bławatską, propagował
filozofię orientalną oraz jogę na Zachodzie, prawdziwa ekspansja hinduizmu nastąpiła
w latach 60. i 70. XX w. w związku z dynamicznym rozwojem młodzieżowej kontrkultury
oraz intensywnym poszukiwaniem alternatywnych systemów wartości filozoficznych
i religijnych. Do rozpowszechnienia hinduizmu oraz jogi przyczynił się szczególnie
ruch New Age, w którym najbardziej popularną techniką jest praktyka Medytacji
Transcendentalnej (TM), szerzona przez organizację o zasięgu światowym o tej
samej nazwie.

Na Zachód wyjeżdżali rozmaici "mistrzowie" (zwykle renegaci jak Maharishi
Mahesh Jogi, twórca TM, nauczający jogistycznej magii za pieniądze), którzy
szybko znajdowali uczniów i wyznawców w kręgach rozczarowanych cywilizacją
przemysłową i jej antropologicznymi konsekwencjami. Powstały liczne ruchy religijne
i parareligijne, nawiązujące do tradycji hinduistycznej i czerpiące inspiracje
z wystąpień i pism takich nauczycieli, jak: Maharaj Ji, Śri Chinmoy, Krishnamurti,
Jogananda, Muktananda, Rajneesh (Osho) czy Sathya Sai Baba.
Współcześnie joga osiągnęła zasięg globalny, będąc propagowaną z jednej strony
przez brukowce i pisma kobiece, a także nauczaną w przedszkolach, z drugiej
zaś strony popularyzowaną na poziomie ONZ i rozmaitych organizacji międzynarodowych
działających rzekomo poza kontekstem religijnym i w majestacie prawa.

Joga w ONZ-ecie i…
internecie

Popularyzacją jogi (szczególne tzw. radżajogi) na wysokim szczeblu zajmuje
się także organizacja Brahma Kumaris (popierana przez ONZ), w której twierdzi
się, że "joga nie potrzebuje mantry, specjalnych pozycji lub technik oddychania
ani też obecności guru: jogę praktykuje się normalnie na siedząco z otwartymi
oczyma. Uczeń zdobywa umiejętność rozumienia umysłu, aby następnie uwolnić
jego ukryte moce, aż dojdzie do urzeczywistnienia natury najwyższej istoty"
(C. Gatto Trocchi, Nowe ruchy religijne, Kraków 2002, s. 80).
Według szacunków tej organizacji, dziś na świecie radżajogę praktykuje ponad
200 tys. osób. Także sekta Ananda Marga proponuje syntezę praktyk tantrycznych
hathajogi (zob. niżej) z dodatkiem nowego aspektu socjopolitycznego. Kandydaci
do konwersji biorą udział w krótkim kursie teoretycznym, po którym przystępują
do obrzędu wtajemniczenia pod kierunkiem mistrza i uczą się technik oddychania
oraz "cudotwórczej" mantry do ukierunkowania umysłu na najwyższą świadomość.
Do bhaktijogi, czyli jogi pobożności, nawiązuje również ruch Śri Chinmoya.
Jego popularnym mottem jest: "biegnij i stawaj się", gdyż oprócz ćwiczeń wewnętrznych
zaleca się intensywne ćwiczenia fizyczne, a nawet uprawianie wielu dyscyplin
sportu, w których osiąga się "cudowne" rezultaty (co jest jednak pewnym nawiązaniem
do siddhijogi). Wśród neoorientalnych organizacji związanych z tantryzmem ważne
miejsce zajmuje ruch Sahadża Joga, który powstał w 1970 r. w następstwie przeżycia
"mistycznego" doświadczenia jego założycielki Nirmali Devi, zwanej Śri Mataji
(to znaczy Wielka Matka), która była żoną wysokiego urzędnika przy ONZ.
Do jogi (w formie tzw. agnijogi) nawiązują tzw. rerichowcy, cenieni w ONZ (znany
malarz okultystyczny Mikołaj Rerich był projektodawcą amerykańskiego dolara)
działający także w Polsce, potępieni w Rosji (swoim macierzystym kraju) przez
Kościół prawosławny (1994 r.). W działającej przy ONZ Lidze Kultury już przed
laty M. Rerich wysunął wniosek o idei "Paktu Ochrony Kultury", który pod szatą
kultury szerzył także synkretyzm religijny, co odpowiadało ideałom wolnomularskim.
Rerich jako zdolny malarz tworzył obrazy i symbole, w których popularyzował
idee hinduizmu i buddyzmu.
Do rozpowszechnienia hinduizmu na świecie (zwłaszcza w Europie i USA) przyczyniła
się też w XX w. psychologia humanistyczna i transpersonalna oraz różne szkoły
psychoterapii. Istotny jest tu wpływ Aurobindo, Krishnamurtiego czy Rajneesha,
który sam nawiązywał do zachodniej psychologii. Niektórzy psychologowie zwrócili
uwagę przede wszystkim na psychoterapeutyczne zastosowania koncepcji i metod
różnych odmian jogi. Wielu badaczy doszło do wniosku, że zainteresowanie jogą
oraz sektami orientalnymi związane jest z ponadprzeciętną, a niekiedy psychopatologiczną
tendencją do narcyzmu czy też zbytniej koncentracji na sobie (m.in. iluzja
wszechmocy). Interpretacje psychologiczne w tym względzie nie wyczerpują jednak
głębi problemu, o czym jeszcze powiemy.
Wszystkie te ruchy czy organizacje działają także w Polsce. Oparciem dla części
religijnych ruchów orientalnych jest również Towarzystwo Psychotroniczne (do
1983 r. Stowarzyszenie Radiestetów), utworzone w 1976 r. w Warszawie i funkcjonujące
również w wielu miastach Polski. Towarzystwo to prowadzi działalność w ramach
odczytów, sympozjów i sekcji specjalistycznych, m.in. psychotroniki, astrologii,
magii czy wróżbiarstwa itp. Częstym tematem odczytów jest joga (np. antropologia
czakramów) oraz religie orientalne, w tym ich funkcje terapeutyczne, poznawcze
czy uzdrowicielskie. Aktualnie joga propagowana jest w sposób masowy nie tylko
przez wysokonakładowe czasopisma (przede wszystkim kobiece, najczęściej w formie
powierzchownej "hathajogi", o której jeszcze powiemy), ale także rozpowszechniana
przez różnych instruktorów reklamujących się wprost na ulicy oraz przez internet,
w którym można znaleźć niezliczone adresy i odnośniki ideologiczne do tematu
jogi (także na polskich stronach).
Te przedziwne związki nie są przypadkowe. Wszystkie te organizacje sprzymierzają
się, gdyż chodzi im głównie o rodzaj "nowej władzy". czyli "manipulację energiami",
co staje się coraz bardziej powszechne nie tylko w psychologii, psychoterapii,
paramedycynie, ale i pedagogice. Takie działania poprzedzone są nadużyciem
ideologicznym pojęcia "energii", które dostrzegliśmy już nie tylko w objaśnianiu
tajemniczych zjawisk TM czy jogi, ale także we wszystkim, co dotyczy dziś człowieka,
gdy chodzi o jego duchowość, rozwój czy psychofizyczne zdrowie.

Panenergetyzm
i antychrystianizm

Nadużywanie słówka "energia" połączone ze ślepą wiarą w jej cudowną mądrość
spotykamy nie tylko w orientalnych sektach, ale także w ruchach psychotronicznych
czy koncepcjach paramedycznych bioenergoterapeutów. Tego typu rozmaite teorie
dotyczące energetycznej koncepcji człowieka i świata pochodzą, podobnie jak
w przypadku TM, głównie z hinduizmu czy innych religii Wschodu, zapożyczając
przynajmniej część swych spekulatywnych koncepcji z ezoteryzmu czy okultyzmu.
Zachodni okultyzm bazuje zresztą w dużej mierze na hinduskiej jodze ("ciała
subtelne", antropologia czakramów czy – inaczej – czakr), w której istotą wszystkiego
jest tzw. energia absolutna czy kosmiczna, decydująca o wszystkich procesach
życiowych dla wszystkich rzekomo przejawów życia od najprostszych do najbardziej
skomplikowanych. Jest to swoista ideologia idolatrycznego panenergetyzmu, który
doskonale koresponduje z ideologią globalizacji.
Tak rozumiany boski czy energetyczny wszechświat przeniknięty jest z kolei
nieustannym rytmem czy drganiem. Stąd odczytanie jego drgań, poruszeń czy wibracji
jest czymś jakby analogicznym do procesu modlitwy. Odczytanie tych kosmicznych
wibracji, a następnie odtwarzanie ich samemu we własnym ludzkim, a właściwie
boskim, mikrokosmosie jest ponadto analogicznym do chrześcijańskiego "oczyszczenia
z grzechów". W tym wszystkim nie ma jednak miejsca na cierpienie czy zbawczą
drogę Krzyża, które w tym obrazie świata jest nie tylko zbędne, ale i szkodliwe,
gdyż przeciwstawiają się one medytacyjnej harmonii, niezbędnej do wytwarzania
zbawczych wibracji. Co więcej, cierpienie to, a także inne zło, ma zostać usunięte
w efekcie oddziaływania wspomnianych wibracji wytwarzanych przez medytujących
ludzi-bogów (co nawet zostało w przypadku TM nazwane "efektem Maharishiego").
Albowiem w powyższej strategii zwolenników Transcendentalnej Medytacji mówi
się już nie tylko o globalistycznych projektach, ale także o rzekomych efektach.
Zostało rzekomo naukowo udowodnione, że w miejscach wytwarzania czy odtwarzania
energetycznych wibracji zmalała liczba przestępstw czy postaw agresywnych.
Podobne twierdzenia rozpowszechnia się w przypadku praktykowania technik jogi.
Tego rodzaju pośpieszne czynienie naukowymi niechrześcijańskich światopoglądów
wspomaga dodatkowo ich oficjalną i globalną ekspansję. Albowiem autorytet nauki,
nawet jeśli jest niepoważnie nadwerężany (jak to ma miejsce w omawianym przypadku),
może przyczynić się do tego, że niebezpieczne poglądy tego rodzaju przeniknęły
niejako do życia codziennego, do biur, zakładów czy uniwersytetów. W efekcie
zaś grozi to, że praktykowanie medytacji czy technik jogi może być w jakiś
sposób nagradzane, zaś jej odrzucanie w ten czy inny sposób karane. Jeśli bowiem
faktycznie wspomniane "medytacyjne wibracje" przyczyniają się do poprawy świata,
to ten, kto się temu przeciwstawia, występuje przeciwko dobru ludzkości i powinien
być karany. Podobnie jest, jeśli medytacja wywołuje poczucie odprężenia i relaksu
– wówczas odmowa jej praktykowania zmniejsza rzekomo wydajność pracownika,
który w ten czy inny sposób może być karany. Z tej racji wielu pracowników
jest przymuszanych do uczestnictwa w kursach medytacji, jogi czy "pozytywnego
myślenia" rodem z New Age (więcej o tym zob. A. Posacki, Psychologia i New
Age, w: "Nasz Dziennik", 22-23 listopada 2003 r.). Niechrześcijański czy nawet
antychrześcijański charakter poglądów i teorii leżących u podstaw TM, wielu
form jogi, a także wielu innych orientalnych praktyk i koncepcji dotyczy głównie
pojęć: grzechu, cierpienia oraz koncepcji Boga. Pojęcia grzechu, cierpienia
oraz osobowego i transcendentnego Boga są fundamentalne dla chrześcijaństwa,
a zarazem ściśle i wzajemnie ze sobą powiązane. Tymczasem w wymienionych wschodnich
koncepcjach znaczenie oraz wartość tych rzeczywistości nie tylko są ignorowane,
ale nawet przedstawiane w krzywym zwierciadle. Nie ma tu bowiem grzechu, od
cierpienia należy uciekać, aby samemu stać się bogiem. Odrzucenie wszystkich
tych pojęć, których wzajemny związek i najwyższej wagi znaczenie są fundamentalne
dla chrześcijaństwa, musi zaowocować niechrześcijańskimi postawami, które same
w sobie są zagrożeniem dla zbawienia. Jedną z tych postaw jest kult własnego
"ja" określany często przez psychologów jako "narcyzm", który jednak jest czymś
więcej niż psychologiczną postawą.

Kult własnego "ja"
czy wybór
boskiego "Ty"?

To pytanie jest zasadnicze dla chrześcijańskiej drogi zbawienia. Jest to jakieś
"Albo – Albo" (S. Kierkegaard). Tradycja hinduistyczna, poza nielicznymi wyjątkami,
nie rozumie zbawczego "Ty", nie pojmując Boga osobowego, w którym mamy zbawienie.
Mówiłem już, że w filozofiach czy w teoriach będących np. podstawą dla TM,
mimo iż używa się słowa "bóg", pomija się jednak obraz transcendentnego i osobowego
Boga. Mówiąc po prostu: Bóg jest w tych filozofiach czy teozoficznych teoriach
traktowany niepoważnie, zaś człowiek zbyt łatwo otrzymuje status boski.
Stąd nawet wyrafinowany język zapożyczający wiele z zachodniej psychologii
nie jest w stanie ukryć tendencji do grzechu idolatrii, nawet jeśli nazwie
się go tylko narcyzmem. Takie było doświadczenie Vail Hamilton, byłej instruktorki
TM. Pisze ona znaczące słowa: "Gdy zaczęłam medytować coraz więcej, zauważyłam
u siebie rosnącą dumę i niewrażliwość w stosunku do innych, mimo że czułam
się spokojniejsza i bardziej pewna siebie niż dotychczas. Zdałam sobie sprawę,
że stałam się faktycznie swym własnym bogiem" (J. Allan, Medytacja transcendentalna
– kosmiczne szalbierstwo. Joga, analiza chrześcijańska, w: Nie wszyscy są jednego
ducha (red. zb.), Warszawa 1988, s. 179-287).
Podobne zależności odkrywają też inne świadectwa dotyczące także innych rodzajów
medytacji związanych z jogą. Uspokaja – twierdzą medytujący – ale i zobojętnia.
Można nawet niekiedy stwierdzić, że wzrost owego uspokojenia czy spokoju jest
wprost proporcjonalny do wzrostu obojętności, obojętności wobec innych. Ojciec
Monchanin w swoich notatkach zapisanych w ostatnich latach życia, które wedle
Verlinda nigdy nie zostały opublikowane, praktycznie ostrzega przed jogą. Pisze
on: "Joga skupia wszystkie siły fizyczne i umysłowe i przez to przesłania,
zaciemnia prawdę jako konieczność. Liczy się tylko doświadczenie. Pojawia się
obojętność na prawdę, obchodzi się bez łaski. Jogin wystarcza sam sobie, nie
jest mu potrzeby Bóg" (cyt. za: J.M. Verlinde, Bóg wyrwał mnie z ciemności,
Warszawa 1998, s. 71). Podobnie jak wzrost wewnętrznej dumy czy pewności siebie
– też obecny w jodze – uwalnia od potrzeby Boga, nazywanej niekiedy uczuciowym
żebractwem.
Te i podobne niebezpieczeństwa nie umknęły jednak uwadze psychologów czy obserwatorów
chrześcijańskich. Tego rodzaju niemal hipnotyczne zauroczenia własną samowystarczalnością
wielu psychologów nazywa "narcyzmem", polegającym w tym wypadku na rozwijaniu
iluzji własnej wszechmocy przy jednoczesnym braku odpowiedzialności za los
innych ludzi. Liczne badania wykazały, że istnieje ścisła współzależność pomiędzy
cechami tak rozumianego narcyzmu a niektórymi cechami uczestników ruchów i
sekt, szczególnie o proweniencji orientalnej. Zalicza się do tych cech np.
totalne zaabsorbowanie sobą. Po drugie – wiarę we wszechmoc podejmowanych działań,
dlatego że wypływają one z własnego nadzwyczajnego "ja". Po trzecie – przekonanie
o istnieniu wyższych sił duchowych, nad którymi można sprawować magiczną kontrolę.
Tego rodzaju magiczny egocentryzm, sprzężony często z zimnym egoizmem (mimo
przeżywania pseudoekstatycznych stanów uniesienia) nie może się jednak w pełni
poddać psychologicznym wyjaśnieniom. Już sam starogrecki mit o Narcyzie jest
dużo bogatszy i głębszy niż jego aplikacje czy transpozycje dokonane przez
psychologów.
Sytuacja staje się więc naprawdę poważna, gdy się Osobę Boga potraktuje niepoważnie,
kontynuując jakby w swych poczynaniach strukturę grzechu pierworodnego, który
był czymś więcej niż ahistorycznym mitem o Narcyzie. Grzech pierworodny był
tragicznym, historycznym wydarzeniem, którego strukturę można kontynuować,
odtwarzać czy powielać. Nie chodzi tylko o to, że człowiek, praktykując te
czy inne techniki, skupia się na sobie, czy też nawet o to, że zobojętnia go
to na innych. Chodzi przede wszystkim o to, że człowiek sprzeciwia się osobowemu
i transcendentnemu Bogu i dopiero później zaczyna się kręcić wokół siebie,
kontemplując własne "ja" już w atmosferze grzechu czy w kontekście upadku.
Ta zdrada miłości, zwana grzechem pierworodnym, nie jest tylko statycznym mitem,
symbolem czy grą podświadomości. Jest prawdziwym dramatem ludzkiej wolności,
której nie usprawiedliwi żadna teoria podświadomości czy fiksacje rozwojowe
oceniane przez psychologię rozwoju. Religijna zdrada oraz magiczna idolatria,
czyli przejście od miłości do narcyzmu, wydaje się także pokusą uprawiających
jogę. Nie wykluczając popularyzowanej wszędzie hathajogi, traktowanej wyłącznie
jako rodzaj neutralnych ćwiczeń, co także z naukowego punktu widzenia nie jest
uzasadnione.

Hathajoga – czy jest neutralna?
Mówiłem już, że filozofia oraz praktyka klasycznej jogi według tego, jak się
prezentuje oraz co sama mówi o sobie, jest niebezpieczną dla chrześcijaństwa
kontrinicjacją czy też wyrafinowanym samobójstwem. Stąd myślenie jogi szczególnie
groźne jest dla chrześcijańskiej drogi zbawienia (zob. więcej: A. Posacki,
Joga a chrześcijańska droga zbawienia, w: "Nasz Dziennik", 12-13 sierpnia 2006).
Zwłaszcza gdy myślenie to potraktuje się poważnie, biorąc je jako całość. Wynika
z tego, że jakakolwiek chrześcijańska asymilacja praktyk jogi wymaga wcześniejszego
demontażu całości, aby sztucznie wyodrębnić to, co wydaje się godne zastosowania
czy praktyki.
Powstaje jednak pytanie, czy jest to w ogóle możliwe, a jeśli tak, to, w jakiej
mierze. To zasadnicze pytanie jest istotne także w odniesieniu do tzw. hathajogi
(dotyczącej określonych postaw fizycznych i ćwiczeń oddechowych), która stała
się najbardziej popularna. Popularność ta płynie jednak często z fałszywego
pojmowania hathajogi oraz wybiórczego traktowania, i to w sposób dyletancki,
niektórych jej ćwiczeń, co może być z wielu powodów niebezpieczne. Jak zauważa
M. Eliade, nie należy nigdy mylić hathajogi z gimnastyką. Jej funkcje oraz
cele są dużo bardziej ambitne i skomplikowane i jak wszędzie nieodłączne w
stosunku do pewnych założeń filozoficzno-religijnych.
Według światowego eksperta od jogi prof. J. Aagaarda, "ostatecznym celem systemu
jogi jest nic innego, jak umożliwienie praktykującemu zdania sobie sprawy z
wewnętrznego kosmosu, który jest całkowicie różny od tego, którego możemy doświadczyć
i poznać za pomocą zmysłów. Zasadniczym aspektem jogi, propagowanym na całym
świecie jest wykroczenie poza świat zmysłowy poprzez intrawertyzację świadomości.
Wobec tego techniki stworzone do osiągnięcia takiego celu nie mogą być uznane
za neutralne. Wszystkie techniki jogi w całości są skierowane na umożliwienie
praktykującemu je ucieczki zarówno od życia, jak i śmierci, i to jest podstawowym
celem jogi" [podkr. AP] (Infiltracja Kościołów chrześcijańskich przez wschodnie
idee filozoficzne – wykład wygłoszony na Międzynarodowym Zjeździe Egzorcystów
w 1999 r.).
Stąd zdrowie fizyczne nie jest bynajmniej jej główną troską, a ewentualne korzyści
zdrowotne są jedynie pewnym skutkiem ubocznym. Bilans zysków i strat może być
jednak niekorzystny. Hathajoga była bowiem ściśle związana z tantryzmem i ubogacona
przez jego koncepcje. Jak stwierdza J. Aagaard, "ukoronowaniem tajemnej praktyki
tantrycznej jest rytualne zbliżenie płciowe, podczas którego stosuje się rozmaite
techniki hathajogi. Joga tantryczna posługuje się orgazmem jako doświadczeniem
określającym zarówno wyzwolenie z samsarycznego cyklu ponownych narodzin, jak
i zjednoczenie z Bogiem. W rzeczywistości ma tu miejsce ubóstwienie człowieka"
(tamże).
Radykalny ascetyzm płynący z założeń pesymistycznej klasycznej jogi zostaje
tu nie tylko osłabiony, ale jakby w pewien sposób symetrycznie odwrócony. Podobnie
jak kiedyś w czasach gnostycyzmu gnozę ascetyczną zastąpiła gnoza libertyńska.
Stąd też tego rodzaju teorie i praktyki inicjacyjne tradycja chrześcijańska
może określić jako przykład kontrinicjacji, grożącej utratą zbawienia, przed
czym ostrzegał gnostyckich libertynów oraz chrześcijan uczestniczących w ich
seksualnych orgiach św. Paweł (1Kor 3, 7; 5, 1; 6, 9; 7, 2; 1Tes 4, 3; Ga 6,
8).
Ciało jest tu bowiem nie tyle źródłem cierpienia, co raczej najpewniejszym
i najdoskonalszym narzędziem, które człowiek ma do dyspozycji dla przezwyciężenia
śmierci. O ile w klasycznych formach jogi droga do ostatecznego wyzwolenia
czy swoiście pojmowanego zbawienia prowadzi poprzez stopniowe, ale i radykalne
zerwanie z życiem, kosmosem czy bolesną egzystencją, o tyle droga hathajogi
jest drogą pełnej akceptacji ciała oraz swoistej restytucji kosmosu.
Odkrywamy więc tu jakby religijny kult ludzkiego ciała, które należy jednak
ciągle udoskonalać, by rozwijając wszystkie jego możliwości, rozszerzyć, przekształcić
czy też dokonać swoistej "kosmizacji" tego ciała, co jest odpowiednikiem zbawienia.
Aby osiągnąć to "antropokosmiczne" wydoskonalenie ciała, należy zacząć od dokładnej
znajomości wszystkich jego narządów oraz fizjologicznych funkcji. Doskonałość
ciała, o której mowa, nie dotyczy jednak jedynie tej paramedycznej higieny
czy fizjologicznej atletyki, które mają charakter wstępny, ale bynajmniej nie
tak neutralny, jak się sądzi. Działania higieniczne i zdrowotne zakorzenione
są głęboko w kontekście spirytystycznym i przemieszane z magią. Fizjologiczne
oczyszczenia mają jednocześnie charakter higieniczny i magiczny, zaś poznawanie
owej zabarwionej mistycznie fizjologii dokonuje się niekiedy pod czujnym okiem
opiekuńczych bóstw czy duchów.
Chodzi więc tu ciągle o "kosmofizjologię" zanurzoną dogłębnie w religijnym
klimacie. Celem jej poznania jest ostatecznie otrzymanie nowego ciała zwanego
"ciałem subtelnym". Hathajoga związana jest zarówno z owym "ciałem subtelnym",
jak i zwykłym fizycznym ciałem, gdzie doskonale wyćwiczone oraz swoiście oczyszczone
ciało fizyczne może obsługiwać również "subtelne ciało". A właściwie to oba
ciała spotykają się w pewnych punktach zwanych czakrami, jednocząc się jakby
wzajemnie i tworząc jedno udoskonalone ciało. Dlatego profesjonalne uprawianie
hathajogi powoduje zmianę świadomości i nie jest tylko zjawiskiem psychofizjologicznym,
ale także duchowym. Albowiem według J. Verlindea "techniki wschodnie powodują
podchodzenie coraz wyżej energii kundalini i otwierają czakry, a kiedy one
są otwarte, człowiek wchodzi w stan mediumiczny z energiami tajemnymi, ciemnymi"
(J. Verlinde, Bóg wyrwał mnie z ciemności, s. 46).
Tak joga spotyka się z okultyzmem, który pod jej szyldem jest powszechnie popularyzowany,
a ona poprzez jego teorie. Filozofia "nowego ciała", która odpowiada w pewnym
stopniu ciału "człowieka-boga", ma długą indoaryjską i prearyjską historię.
Hipoteza ta jest ulubionym tematem okultystów i spirytystów. Niebezpieczna
energia kundalini i nauka o czakrach jest propagowana też na kursach dla radiestetów
i bioenergoterapeutów. Niektórzy z nich chcieliby podciągnąć pod materialistyczno-energetyczne
kategorie również "duchowe ciało", o którym mówi święty Paweł czy też chrześcijańskie
pojęcie "duchowej duszy", o który wspomina Sobór Watykański II.

Niektóre opinie specjalistów oraz znawców z różnych wyznań chrześcijańskich
Tego rodzaju pojęciowy zamęt – przenikający z jogi do spirytyzmu i okultyzmu
oraz do zupełnie praktycznych sfer paramedycyny, psychologii, psychoedukacji
czy nawet pedagogiki – może być niebezpieczny dla chrześcijańskiej drogi zbawienia.
Dlatego globalna popularyzacja na całym świecie technik jogi (szczególnie hathajogi),
medytacji czy generalnie światopoglądów orientalnych wzbudziła sprzeciw wielu
chrześcijan różnych wyznań. Według protestanckiej badaczki, znanej na Zachodzie
z krytyki okultyzmu i satanizmu, B. Schlink, joga "uczy ubóstwiania człowieka",
zaś "ćwiczeń jogi nie da się ostatecznie oddzielić, jak się często twierdzi,
od szczególnej koncepcji hinduizmu, od okultystycznego świata duchowego, który
za tym się kryje". Podobnie według K. Kocha, ewangelickiego eksperta od spraw
okultyzmu, "jogi i Biblii w ogóle nie da się ze sobą pogodzić. Systemy dalekowschodnie
i wiara chrześcijańska są zupełnie sobie przeciwne". Więcej, "joga kończy nie
tylko w samozbawieniu i ateizmie, ale też w kulcie demonów. Ten, kto zabiera
się za ćwiczenie jogi, dostaje się w pole działania sił i staje się, sam nie
wiedząc o tym, nadajnikiem tych sił" (K. Koch, Okultes ABC, Aglasterhausen
1988).
O demonicznym charakterze każdego typu jogi przekonany jest nawrócony na ewangeliczne
chrześcijaństwo ex-jogin i guru Rabi Maharaj. Pisze on w swojej autobiografii
o swoich zdolnościach paranormalnych, gdzie "tajemne siły zaczęły się nawet
objawiać publicznie, wyzwalane i utrzymywane przez praktykowanie jogi. (…)
Oddający mi pokłon ludzie przeżywali często poczucie rozjaśnienia lub doświadczali
wewnętrznego oświecenia, kiedy dotykałem ich czoła, udzielając błogosławieństwa.
Miałem dopiero 13 lat, lecz udzielałem już słynnego wśród guru Szakti pat,
co było niezaprzeczalnym znakiem autentyczności mojego powołania. Szakti to
jedno z imion Kali – morderczej, pijącej krew małżonki Śiwy, bogini, będącej
matką mocy i udzielającej tej pierwotnej siły, która przepływa przez serce
wszechświata" (R. Maharaj, Śmierć guru, Poznań b.r.w.).
Także dla teologów i badaczy prawosławnych przeprowadzających badania porównawcze
joga łączy się raczej ze zwodzeniem duchowym, w tym także z doświadczeniami
demonicznymi (A. Kurajew, A. Pozow, W. Jelisiejew, S. Rose). Wybitny teolog
prawosławny P. Florenski twierdził, że eklezjalna mistyka prawosławna jest
mistyką "piersi" (gdzie pierś odzwierciedla centrum ciała, zaś serce odzwierciedla
centrum piersi). Mistykę hinduską, czyli jogę, traktował on jako mistykę "głowy".
Zwracał on uwagę, że właśnie owa mistyka "głowy" została przejęta przez zachodnich
okultystów (głównie teozofów) i rozpropagowana na Zachodzie. Znawca mistyki
rosyjskiej A. Pozow twierdził podobnie, określając spekulatywną mistykę jogi
jako "iluzję introwersji", która cechowała się tą samą "gnostycką namiętnością",
co średniowieczna magia i alchemia, określając tego rodzaju duchowe doświadczenie
jako fałszywą "mistykę Węża" (A. Pozow, Logos – mieditacja drewniej Cerkwi,
München 1964).
Zastrzeżenia wobec globalnej popularyzacji jogi można spotkać także ze strony
naukowców. Zarówno C.G. Jung, jak i M. Eliade uprawiali jogę. Jung miał jednak
zastrzeżenia wobec asymilacji jogi przez Zachód, uważając to za proces niebezpieczny.
Analogią dla jogi była dla niego gnoza i alchemia (C.G. Jung, Joga i Zachód,
w: L. Kolankiewicz [red.], Podróż na Wschód, Warszawa 1992).
Najważniejszą jednak konkluzją jest fakt, że joga nie jest ekstazą, ale – jak
twierdzi M. Eliade – enstazą, właściwą mistyce naturalnej, koncentracją na
własnym bycie, swoistym narcyzmem. J. Varenne, jeden z najwybitniejszych orientalistów
francuskich, mówiąc o pojęciu enstazy, stwierdza: "Neologizm ten posiada wielką
zaletę: jaskrawo kontrastuje z proponowanym niekiedy całkowicie błędnym przekładem
samadhi jako ekstaza. Jogin w stanie samadhi nie wychodzi z siebie, nie
doznaje olśnienia jak mistycy; wręcz przeciwnie, całkowicie zagłębia się
we własne wnętrze, nieruchomieje, wygaszając stopniowo wszystkie przyczyny
ruchu: instynkty, aktywność cielesną i umysłową, nawet inteligencję. W doskonałej
samadhi następuje ostateczne wygaszenie osobowości" (Upanishads du yoga, s.
42-43: cyt. za: J.M. Verlinde, Zakazany owoc. Z aśramu do klasztoru, Kraków
1999, s. 73).

ks. Aleksander Posacki SJ

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl