Panie, gdybyś tu był…

Kazanie Biskupa Polowego WP wygłoszone podczas Mszy św. pogrzebowej trzech funkcjonariuszy Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej

„Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? Zatrzymali się smutni” (Łk 24, 13). Te słowa usłyszeliśmy w odczytanej przed chwilą Ewangelii. Wypowiedział je Jezus Chrystus Zmartwychwstały, który nierozpoznany przyłączył się do dwóch uczniów idących do Emaus.

Rozmowy zaś dotyczyły smutnego wydarzenia: ich Nauczyciel pochodzący z Nazaretu poniósł śmierć. Nie była to śmierć naturalna, w wyniku starości, choroby czy nieszczęśliwego wypadku. Była to śmierć krzyżowa na którą Jezus został osądzony przez prokuratora rzymskiego Poncjusza Piłata. Oskarżycielem zaś była Najwyższa Rada Żydowska – Sanhedryn. Jezus Chrystus zginął dlatego, że nazywał siebie Synem Bożym, że mówił, iż Bóg jest jego Ojcem, że ukazywał, iż jest Tym, który został zapowiedziany przez proroków jako zbawiciel nie tylko Izraela, ale wszystkich narodów.

„A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak to się stało” – mówili Nieznajomemu rozgoryczeni uczniowie.

Jakże jesteśmy i my podobni do tych dwóch uczniów. Wiadomość o katastrofie śmigłowca Kania należącego do Straży Granicznej była dla nas wszystkich zaskoczeniem. Nie byliśmy przygotowani do przyjęcia takiej wiadomości. Sprawdzony sprzęt – nowy śmigłowiec – ukończone wszystkie procedury techniczne wymagane do startu, rutynowy patrolowy lot nad granicą, można by powiedzieć normalna służba. Ileż takich służb pełnionych często w o wiele trudniejszych warunkach miała za sobą załoga. A potem wypadki, które biegły tak szybko…

Urwana łączność ze statkiem powietrznym, informacja o pracy silnika śmigłowca w rejonie miejscowości Klukowicze, a następnie huk. Poszukiwania śmigłowca i ciągle obecna nadzieja, że jeżeli zdarzył się wypadek to może uratowała się załoga, która oczekuje na pomoc. W akcję poszukiwawczo-ratowniczą zaangażowano wiele osób: 211 funkcjonariuszy Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej i Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej, 108 funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej i Ochotniczej Straży Pożarnej, 33 funkcjonariuszy Policji, 13 żołnierzy Żandarmerii Wojskowej i Wojskowych Służb Poszukiwawczych. Także po stronie białoruskiej działało wiele osób. Wszyscy chcieli pomóc, ratować, chronić ludzkie życie…

Niestety rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej tragiczna. Rozbity śmigłowiec Kania i trzy śmiertelne ofiary w odległości 200 m. od granicy, na terytorium Białorusi.

W katastrofie lotniczej zginęli: ppor. SG Andrzej Żukowski, liczący 49 lat, specjalista-pilot III Wydziału Lotniczego Komendy Głównej Straży Granicznej; st. chor. SG Bartłomiej Bartnicki, lat 35, starszy strażnik graniczny, kontroler-operator; mł. chor. SG Marcin Bezubik, lat 34 strażnik graniczny, kontroler-operator.

A myśmy się spodziewali… Tak wiele planów wiązaliśmy z Andrzejem Żukowskim, Bartłomiejem Bartnickim, Marcinem Bezubikiem. To plany rodzinne, zawodowe, przyjacielskie, sąsiedzkie. Wszystkie te plany pokrzyżowała nieoczekiwana, nagła śmierć.

Po stracie tych bliskich osób przyszedł wielki ból, smutek, który ogarnia głębię naszej duszy i kładzie się cieniem na życiu rodziny, bliskich i znajomych…

I nic na to nie poradzimy. Śmierć zawsze wyrywa kogoś z kręgu żyjących, i pozostaje pustka, którą niełatwo jest wypełnić. „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” – powiedziała do Jezusa Marta z Betanii. Płakała ona, Marta, płakali i ci, którzy z nią przyszli do pieczary, gdzie był pochowany Łazarz. Zapłakał także i Jezus…

Nie wstydźmy się łez, które dzisiaj płyną po naszych policzkach. Strata to wielka: dla Heleny (Żukowskiej), Beaty (Bartnickiej) i Agnieszki (Bezubik), które straciły swoich mężów. Strata to ogromna dla Katarzyny, Marty, Piotra, Elżbiety, Julii, Aleksandry i Macieja – dzieci, które utraciły ojców. Boleść to wielka dla Aleksandry i Franciszka, Zofii i Alojzego, Zofii i Mariana – rodziców, którzy chowają dzisiaj swoich synów. Wielką stratę poniosła Straż Graniczna tracąc trzech funkcjonariuszy, wysokiej klasy specjalistów w różnych dziedzinach.

W przeżywanym bólu nie jesteśmy sami. Do nas także, jak do owych dwóch uczniów idących do Emaus przyłączył się Jezus Chrystus i zaczął z nimi rozmawiać. Przed uczniami ukazał, że to, co się stało z Jezusem z Nazaretu zostało przewidziane w Bożych planach. Co więcej śmierć Zbawiciela miała charakter zbawczy. „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały?” – mówił do wędrowców uciekających z Jerozolimy.

Nie jesteśmy sami. W liturgii Mszy św. przychodzi do nas Chrystus: przychodzi w swoim słowie i pod postacią chleba.

Jezus mówi do nas: „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni” (Mt 5). Czyż ci, którzy zginęli nie pragnęli sprawiedliwości? Ich służba była przecież posługą na rzecz sprawiedliwości!

Jezus mówi do nas: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11). Czyż nasi Zmarli Bracia, nie szukali bliskości Jezusa? Jakże wiele razy w swoim życiu składali ręce do modlitwy, szukając Bożej pomocy w swoim życiu.

Jezus mówi do nas: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25). Czyż owych trzech, których ciała spoczywają w pokoju nie dawali chleba swoim bliskim, nie dzielili się napojem, nie pocieszali smutnych. Przecież pracowali ciężko na chleb dla swoich bliskich, na okrycie, na lekarstwa…

Jezus mówi do nas: „Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia” (J 5). Czyż zmarli podczas pełnienia służby funkcjonariusze nie wierzyli w Jezusa, nie słuchali Jego słów? Wiele razy uczestniczyli w świętej liturgii i w świetle Ewangelii układali swoje życie.

Jezus mówi do nas „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6). Czyż nasi Bracia, którzy przekroczyli próg wieczności nie przyjmowali Komunii świętej? Przy różnych rodzinnych i osobistych okazjach przyjmowali Chleb dający życie wieczne.

Słyszymy słowa Jezusa Chrystusa. Ogarniamy ich treść. Jednak od usłyszenia słów Jezusa do zawierzenia Jezusowi trzeba przebyć długą drogę.

W poniedziałek wielkanocny, wczesnym rankiem do grobu Jezusa udały się kobiety, aby namaścić wonnościami jego Ciało. Nie znalazły jednak Jego Ciała, co więcej zobaczyły aniołów, którzy zapewniali, że On żyje. Apostołowie udali się do grobu, i jak pisze św. Łukasz Ewangelista „zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli” (Łk 24, ).

W umysłach i sercach Apostołów nie dokonało się wtedy jeszcze przejście od słów i faktów do wiary. Nierozpoznany Wędrowiec zwrócił się do wędrujących uczniów z wyrzutem: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!”. A przecież oni przepowiadali zmartwychwstanie Mesjasza.

Także i nam trudno jest pokonać ten etap: od usłyszenia Bożego słowa do zawierzenia Bogu.

Dziś stoimy przed tym wyzwaniem: by nie tylko usłyszeć słowo Jezusa, ale by temu słowu zawierzyć. Do nas zalęknionych i przestraszonych tym, co się wydarzyło kieruje te słowa: „Niech się nie trwoży serce wasze. (…) W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. (…). A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem”.

Te słowa budziły i podtrzymywały nadzieję wszystkich pokoleń chrześcijan. Także i tych chrześcijan, którzy na rzymskich arenach oddawali swe życie. Ich ciała były miażdżone, rozrywane kłami dzikich zwierząt, i mielone jak pszenica w ziarnach na mąkę, z której wyrabia się chleb. Za św. Ignacym Antiocheńskim powtarzali, że nie ma co zamartwiać się o los ciała po śmierci. Byli przekonani, że najważniejszym jest to, aby przed Bogiem po wyzwoleniu się ciała stanąć z dochowaną wiarą i z naręczami dobrych uczynków.

Wiemy, że ciała funkcjonariuszy, którzy zginęli ucierpiały bardzo w wyniku katastrofy. Takie są jednak prawa natury, której podlega człowiek. Jednakże wiemy, że Bóg kiedyś pozbiera wszystkie nasze doczesne szczątki, gdziekolwiek siły fizyczne by je rozproszyły. „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” – słyszymy w liturgii Środy Popielcowej. Ale także słyszymy zapewnienie św. Pawła: „Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni przez podobne zmartwychwstanie” (Rz. 6).

Dwaj uczniowie pełni wątpliwości, rozterek, ale także nadziei rozbudzonej przez Nieznajomego Wędrowca doszli do Emaus. Zaprosili Tego, który dołączył się do nich i pisma im wyjaśniał, aby pozostał jeszcze przez jakiś czas z nimi. Gdy Ten wziął chleb, odmówił błogosławieństwo i połamał go – wtedy oczy im się otworzyły i rozpoznali Wędrowca. To był Jezus…

Eucharystia otwiera nasze oczy i pozwala nam dostrzec rąbek nieba. Jest zdolna uciszyć nasze rozterki i uspokoić nasze serce. Jednakże by tak się stało potrzeba długiego czasu. Eucharystię, tak jak lekarstwo trzeba przyjmować przez jakiś czas, żeby skutek duchowy był trwały.

W Eucharystii trzeba zawrzeć swój ból, uspokoić umysł targany niepokojem, i dać sercu odpoczynek.

Eucharystia jest bowiem przedsmakiem nieba. Tego nieba, które jest „miejscem” obecności Boga, „domem Boga”, „miejscem odpoczynku świętych”, „mieszkaniem” przeznaczonym dla tych, którzy okazali wierność w drobnych rzeczach.

Człowiek zawsze szukał sposobu, aby wydostać się z kręgu ograniczeń i zależności, które obciążały jego duszę. Poetyckim tego wyrazem jest starożytny mit o Dedalu i Ikarze. To opowiadanie stało się natchnieniem dla malarza Pietera Bruegela „Starszego”, który wymalował obraz nadając mu tytuł „Krajobraz z upadkiem Ikara”. Obecnie ten obraz znajduje się w królewskim muzeum w Brukseli. Otóż:

Dedal pochodził z Aten i był artystą uznawanym przez królów i bogów: oczywiście do czasu. Był twórcą Labiryntu na Krecie: celi, z której dziwolągowi Minotaurowi nigdy nie udało się uciec.

Dedal chciał jednak w końcu wyjechać z tej pięknej wyspy, ale Królowi Minosowi jego pomysł nie przypadł do gustu. Dlatego też Dedal wymyślił sobie, że wraz z synem Ikarem uciekną: na skrzydłach uniesienia, jak ptaki.

Dedal przestrzegł Ikara, aby leciał za nim i żeby leciał środkiem, między morzem a niebem. Aby nie szybował ani zbyt wysoko, ani zbyt nisko. Aby starał się nie wyróżniać niczym od otoczenia – i wtedy jego lot zakończy się sukcesem.

Młody człowiek chyba zapomniał o przestrogach ojca – albo zanadto uwierzył we wszystko, co mu się udawało i co czuł tam, wysoko. Chciał tak jeszcze i jeszcze, wzbijał się coraz wyżej i uwierzył, że w swym życiu jest wybrańcem bogów – a co najmniej, że doleci w chwale do Aten.

Bardzo się mylił. Jego upadku do morza i lotu w głąb ciszy nikt nawet nie zauważył. Poza jego ojcem, rzecz jasna – ale ten nie miał już wtedy żadnych szans zdążyć z pomocą.

Na szczęście to tylko grecki mit.

Chrystus nie proponuje nam ucieczki od rzeczywistości, ale zupełnie coś innego. Zachęca nas, abyśmy mając oczy skierowane ku niebu, mocno stąpali po ziemi. On pragnie abyśmy pełnili dzieła sprawiedliwości i miłosierdzia, przychodzili z pomocą potrzebującym, pochylali się nad potrzebującymi, byśmy pocieszali smutnych, byśmy ocierali łzy płaczącym…

Dlatego też tu jesteśmy okazując solidarność w bólu rodzinie i tym wszystkim, których boleśnie dotknęła śmierć naszych Braci w wierze i w mundurowej służbie.

Ojciec Dedal ze starożytnego opowiadania nie był w stanie pomóc swojemu synowi Ikarowi. Dla Ikara lot zakończył się tragicznie w falach oceanu.

Chrześcijaństwo ukazuje inny wymiar zmagań człowieka z losem. Życie można porównać do lotu przez ocean do ziemi obiecanej. Podczas tej wyprawy grożą różne niebezpieczeństwa ze strony przyrody, złych ludzi, śmiertelnych chorób, katastrof samochodowych, lotniczych, czy kolejowych… Nie jeden raz krucha szalupa ludzkiego życia ulega rozbiciu. Lot zostaje przerwany. I właśnie wtedy Bóg wyciąga swoją rękę oferując wieczne zbawienie.

„Albowiem życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie”.

Niech ten promyk nadziei rozproszy mroki naszych serc. Nasze spojrzenie przenieśmy z „tej łez krainy” do miejsca, gdzie przebywają święci i błogosławieni czekając na nasze przybycie do domu Ojca.

Naszą ufność w dobroć i miłosierdzie Boga niech umocni biblijny Psalm 23 (22) „Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego”:

Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego.

Pan jest moim pasterzem,

niczego mi nie braknie.

Pozwala mi leżeć

na zielonych pastwiskach

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć,

orzeźwia moją duszę.

Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach

przez wzgląd na swoją chwałę.

Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę,

zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Kij Twój i laska pasterska

są moją pociechą.

Stół dla mnie zastawiasz

na oczach mych wrogów.

Namaszczasz mi głowę olejkiem,

a kielich mój pełny po brzegi.

Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną

przez wszystkie dni mego życia

i zamieszkam w domu Pana

po najdłuższe czasy.


+ Tadeusz Płoski

Biskup Polowy Wojska Polskiego

Białystok, 6 listopada 2009 roku

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl