Pakiet reform, których nie widać

Polacy mają prawo być zawiedzeni brakiem reform gospodarczych, których przeprowadzenie obiecywał w trakcie kampanii wyborczej szef PO Donald Tusk. Brak owych reform, działań zapobiegawczych i antykryzysowych widać wyraźnie na przykładzie budżetu państwa. Dość powiedzieć, że w 2009 r. dług państwa, czyli nas wszystkich, rósł w pierwszym półroczu w zastraszającym tempie – o ponad 200 mln zł dziennie (!), a prognozy rządowe na rok 2010 są niestety podobne. Tusk ma szczęście, że ta sprawa nie jest wiodącym tematem w największych mediach, i że właśnie dzięki mediom udaje mu się skupiać zainteresowanie ludzi na zupełnie innych kwestiach. Bo jak inaczej premier wytłumaczyłby się z prowadzenia tak katastrofalnej dla państwa polityki?

Jest źle, choć rząd się chwali, że Polska może osiągnąć w tym roku około 2-proc. wzrost PKB – prawdopodobnie najwyższy wśród państw UE. Sytuacja finansowa Polski jest niestety zła. Budżet państwa stanowi papierek lakmusowy odzwierciedlający stan całej gospodarki, a przede wszystkim kondycję ekonomiczną sektora rządowego. Początkowo rząd zakładał deficyt budżetowy na koniec 2009 r. na poziomie 18 mld zł, a w połowie roku, gdy nawet najwięksi apologeci Platformy Obywatelskiej już nie mogli udawać, że nie dostrzegają kłopotów z finansowaniem wydatków publicznych, dziura budżetowa zwiększyła się do ponad 27 mld złotych. Ale jaki będzie jej rzeczywisty poziom, przekonamy się w sprawozdaniu budżetowym za kilka miesięcy. Oczywiście, na papierze deficyt nie będzie wyższy (może nawet okaże się niższy), bo rząd nie może go samowolnie podnosić, ale wiele wydatków zostanie przesuniętych w czasie lub zmiecionych pod dywan. Takie księgowe manipulacje są od dawna stosowane przez ministra finansów Jana Vincenta-Rostowskiego. Kilka dni temu pojawiły się nawet spekulacje, że z powodu oszukiwania ludzi i manipulowania opinią publiczną w kwestii stanu budżetu, do dymisji poda się wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska, która w resorcie odpowiada za przygotowanie projektu i wykonanie budżetu. Co prawda pani wiceminister te doniesienia zdementowała, ale coś jednak jest na rzeczy. I pomyśleć, że w 2007 r. PO kpiła z rządu PiS i jego gospodarczych kompetencji. Wiele byśmy dali, aby być teraz przynajmniej w takiej sytuacji, w jakiej znajdowaliśmy się przed dwoma laty.


Długu coraz więcej

Praktycznie od początku przemian ustrojowych, czyli od 1990 r., mamy do czynienia z ciągłym wzrostem długu publicznego, którego częścią jest deficyt budżetowy. W 1992 r. zadłużenie publiczne wynosiło ok. 100 mld złotych. Do końca ubiegłego roku zobowiązania budżetu osiągnęły poziom 600 mld zł, a tylko w okresie od stycznia do lipca br. wzrosły o następne blisko 40 mld złotych. Jeszcze nieco ponad rok temu rząd zakładał, że dług publiczny wyniesie „tylko” niewiele ponad 600 mld złotych.

Przyszły rok będzie bardzo trudny, bo deficyt budżetowy ma wynieść ponad 52 mld zł, jeśli za dobrą monetę przyjąć, że tym razem Tusk z Rostowskim się nie pomylili i w trakcie roku budżetowego nie dojdzie do konieczności zwiększenia deficytu. Premier i jego minister nie mogą już nas czarować, że jest dobrze, skoro od 1990 r. nigdy nie mieliśmy tak wysokiego deficytu w liczbach bezwzględnych. To prawda, że na początku przemian, w pierwszej połowie lat 90., dług publiczny stanowił od 65 do nawet ponad 90 proc. PKB, a teraz przekracza „zaledwie” 50 proc., tylko, że tamte czasy to był okres głębokiego kryzysu i transformacji gospodarczej, upadku tysięcy przedsiębiorstw, ogromnego bezrobocia, załamania się rolnictwa. Teraz sytuacja pod tym względem jest o niebo lepsza, a mimo to budżet ledwo zipie. Ale jeśli rząd nadal będzie nam fundował taką politykę jak dziś, to powrót do sytuacji sprzed lat jest niestety możliwy, oczywiście pod warunkiem, że koalicja przeforsuje zmianę Konstytucji, która wprowadza tzw. progi ostrożnościowe, mające nas chronić przed popadnięciem w zbyt wysokie zadłużenie.

Zarówno zachodni, jak i niektórzy krajowi analitycy uważają, że już w roku 2010 polski dług publiczny może przekroczyć, i to wyraźnie, poziom 55 proc. PKB. Konsekwencją tego byłoby najpewniej przekroczenie w 2011 r. poziomu długu w wysokości 60 proc. PKB, a w tej sytuacji Konstytucja nakazuje przygotowanie budżetu na kolejny rok – 2012 – bez deficytu. Bez deficytu, czyli z ograniczeniem, i to drastycznym, nakładów na świadczenia socjalne, edukację, zdrowie, drogi i inne inwestycje.

Dlatego rząd prędzej ograniczy wydatki państwa w 2010 r., przenosząc niektóre z nich na rok następny, aby wskaźnik długu w stosunku do PKB był jak najniższy. Rząd może też nakazać ZUS zaciąganie nowych kredytów, aby zmniejszyć dotację budżetową do emerytur i rent, czy też wstrzymać część inwestycji, by zaoszczędzić na wydatkach. Zresztą już w tym roku działa się w ten sposób, bo pod koniec roku państwu zabrakło pieniędzy choćby na wypłaty dodatków dla służb mundurowych czy na zasiłki pomocy społecznej. Wcześniej rząd nakazał ZUS pożyczenie w bankach kilku miliardów złotych, zdecydował też na początku roku o zastąpieniu dotacji budżetowych na budowę dróg kosztownymi kredytami. Pod koniec roku opóźniliśmy wpłatę do unijnego budżetu wyższej składki (o 1 mld) i Bruksela zablokowała nam część pieniędzy na dotacje do inwestycji.


Kto to spłaci?

Powstawanie długu samo w sobie nie musi być złe. Istotna jest jego skala, a ona zaczyna być w Polsce bardzo niebezpieczna. Przedstawiciele koalicji mogą twierdzić, że przecież daleko nam jeszcze do wskaźników osiąganych przez wiele państw rozwiniętych, w których dług publiczny przekracza nawet 100 proc. PKB lub zbliża się do tej wysokości (np. Japonia, Włochy), a i deficyt budżetowy np. w USA przekroczył w tym roku 10 proc. PKB (u nas za rok 2009 wskaźnik ten, zgodnie z ustawą budżetową, ma mieć niespełna 3 proc., ale w przyszłym roku będzie wynosił już ponad 4 proc. PKB).

Marna to jednak dla nas pociecha, że polskie finanse na papierze wyglądają lepiej niż finanse innych państw, bo istotna jest tutaj kwestia sposobu sfinansowania długu publicznego. Amerykanie czy Japończycy nie mają problemów z emisją swoich papierów skarbowych. Polski rząd, aby sprzedać swoje papiery wartościowe, musi za nie oferować wysoki procent, co najmniej 5-6 proc. w skali roku, bo inaczej nikt nie będzie chciał ich kupić. Sama obsługa długu wewnętrznego w 2010 r. (czyli wypłata odsetek) sięgnie 3 proc. PKB – oznacza to, że około 40 mld zł oddamy głównie zagranicznym bankom i inwestorom finansowym. Te 40 mld to o wiele więcej niż budżet państwa wydaje co roku choćby na nasze siły zbrojne; to również kilka razy więcej niż co roku wynoszą dotacje do KRUS.

Jeszcze gorsze jest to, że nasze państwo wpada w spiralę zadłużenia, którą tak wielu Polaków świetnie zna z własnego doświadczenia – budżet bierze kolejne pożyczki, aby spłacić te, które wcześniej zaciągnął. I jeśli rząd nie przystąpi szybko do uzdrawiania finansów publicznych, to ta niebezpieczna sytuacja będzie się jeszcze pogłębiać. Nie wiadomo więc, na co czekają Donald Tusk i jego ministrowie – czas ucieka, a nie widać nawet zalążka programu naprawy finansów państwa.

Przy okazji naszych rozważań trzeba wspomnieć o jeszcze jednym problemie, który jakoś umyka większości polityków, i dziennikarzy, a przez to polskie społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Tak naprawdę zadłużenie Polski jest kilkakrotnie wyższe, niż jest to zapisane w ustawie budżetowej. Dlaczego? Otóż posłowie i senatorowie co roku uchwalają budżet na konkretny rok, gdzie jest zapisana kwota zobowiązań państwa na ten właśnie czas. Nikt nie zapisuje tego, jakie będą zobowiązania państwa w latach kolejnych i czy będą one rosły, czy malały. Przecież dotacje do rent i emerytur trzeba będzie przekazywać za 5, 10 i 20 lat. A będą one coraz wyższe, ponieważ liczba osób pobierających świadczenia będzie nam rosnąć, maleć natomiast – liczba płacących składki z powodu niżu demograficznego (państwo będzie musiało w końcu spłacić długi zaciągane dziś przez ZUS w bankach komercyjnych, bo przecież o nadwyżkach Zakładu nie może być mowy). Bank Światowy już ostrzega, że z tego powodu około 2030 r. może dojść, i to nie tylko w Polsce, do krachu systemu emerytalnego, ponieważ nie będzie pieniędzy na wypłatę świadczeń ani w kasie ubezpieczycieli, ani w zadłużonych budżetach państwowych. Do tego dojdą wyższe nakłady na ochronę zdrowia, nie wspominając już o innych zobowiązaniach.

Dlatego wielu ekonomistów apeluje, abyśmy na dług państwowy patrzyli tak samo jak na domowy. Jeśli bowiem ktoś zaciągnął kredyt hipoteczny w wysokości 300 tys. na 30 lat, to jego dług wynosi 300 tys. zł plus odsetki, a nie tylko 10 tysięcy, które ma do spłacenia w danym roku! I poziom zadłużenia rodziny może relatywnie spaść tylko wtedy, kiedy wzrosną jej dochody i oczywiście jeśli nie będzie ona zaciągać nowych pożyczek.

Z długiem państwa jest tak samo: będzie on dla nas mniej dokuczliwy tylko wtedy, gdy gospodarka zacznie się dynamicznie rozwijać, tak jak to było w ciągu kilku lat przed objęciem władzy przez PO – PSL. Wtedy i do budżetu wpłynie więcej pieniędzy z podatków, będzie więc można ograniczyć lub nawet zlikwidować deficyt. W ten sposób nasz dług nie będzie narastał, a tym samym będzie można zająć się spłacaniem wcześniejszych zobowiązań.

Praw ekonomii nie da się oszukać. Jeśli nadal nie będziemy podejmować żadnych działań zaradczych, to już wkrótce staniemy wobec widma drastycznych podwyżek podatków, cięć w wydatkach na emerytury i inne świadczenia socjalne, w nakładach na bezpieczeństwo, naukę, kulturę, a państwo stanie u progu bankructwa. Polscy podatnicy i tak w końcu będą musieli te długi spłacić, i nawet jeśli nie zrobimy tego my, to zapłaci je pokolenie naszych dzieci i wnuków.


Krzysztof Losz

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl