„Do kontrrewolucji się strzela”

Poruszające dzieło, które przekonuje autentyzmem. Opowiada prawdziwą
historię o ludziach, którzy sprzeciwili się totalitarnej władzy i – niestety –
zapłacili straszną cenę. Film "Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł" przywraca
pamięć o Powstaniu Grudniowym. Jego przebieg zakłamywano kilka dekad, na
osobiste polecenie i w interesie własnym generała Jaruzelskiego.

Nie trudnię się krytyką filmową. Na premierę "Czarnego Czwartku. Janek
Wiśniewski padł" wybrałem się jako autor czterech książek o Grudniu ’70. A także
jako Polak, który 40 lat temu przeżył szarżę milicyjną na tłum cywilów w
Gdańsku. Miałem szczęście – uniknąłem kuli.

Zwyczajna rodzina

Niewielu reżyserów podejmuje temat współczesnej historii. Chwała Antoniemu
Krauzemu za jego dzieło. Lejtmotywem filmu jest wyimek autentycznej historii
kaszubskiej rodziny. Stefania zajmuje się wychowaniem trojga dzieci. Jej mąż,
Brunon Drywa, pracuje jako robotnik w gdyńskim porcie. Przyszłość jawi im się
optymistycznie. Banalny początek wieńczy zgoła niebanalny finał.
Rodzinę poznajemy przed Bożym Narodzeniem 1969 roku. Wieczerzę wigilijną umila
im wieść o przydziale mieszkania w Gdyni, więc za rok… Brunon (Michał
Kowalski, aktor Teatru Wybrzeże) dojeżdża do pracy z kaszubskiej wsi. Dzieci
widują go rzadko. Jeszcze śpią, gdy wychodzi z domu. Wraca często, gdy już śpią,
nadgodziny!
Akcja filmu przenosi nas w przedświąteczny okres grudnia 1970 roku. Oglądamy
znaną starszym szarość egzystencji gomułkowskich czasów. Nieosiągalną w zwykłej
sprzedaży pralkę bohaterowie pożyczają na godziny od sąsiadki. Drywowie mają już
mieszkanie w bloku. Martwią się, jak je spłacić. Planują zakup mebli na raty.
Żyje im się ciężko. Ale Bruno jest optymistą. Przytula żonę i mówi: "Damy radę,
Stefa".
Nagle szok. Władze wprowadzają drastyczną podwyżkę żywności. "To aż tyle
podrożało", dziwi się Stefania, gdy płaci za kawałek salcesonu w sklepie, z
nazwy mięsnym, który obrazują "nagie haki".
Maria Honzatko (debiut filmowy), odtwórczyni głównej roli, jest poruszająco
zwyczajna. Oszczędna w słowach i gestach. Szczera, budząca sympatię
niepozornością. Jakże profesjonalnie oddaje dramat przeżyć Stefanii.
Zachwycająco piękna rola, niby banalnej, autentycznej postaci.
Gdynia wie o ofiarach i spaleniu Reichstagu, jak nazywano siedzibę partii w
Gdańsku. Najpierw strajkuje Stocznia im. Komuny Paryskiej i port.
Drywa nie orientuje się w sytuacji. Akurat ma wolne, ale wieczorem już wie o
strajku, bo słucha przemówienia wicepremiera Kociołka wzywającego wszystkich do
pracy.
Nazajutrz, 17 grudnia, o świcie, Stefa przygotowuje mężowi kanapki. Jak zwykle.
Całują się czule na pożegnanie. Jak zwykle. Bruno jedzie do portu Szybką Koleją
Miejską. Na przystanku Gdynia Stocznia nie jest już jak zwykle.
Pociąg ze zmierzającymi do pracy ludźmi ostrzeliwuje z broni ręcznej wojsko.
Kule przebijają szyby i wpadają do przedziałów. Brunon Drywa tak jak inni
próbuje salwować się ucieczką na peron. Tam jest jeszcze gorzej. Chce skryć się
w wagonie. Niestety. Upada przy wejściu ciężko postrzelony na wysokości 9.
żebra. Przewieziony do szpitala w Gdyni Redłowie nie przeżywa operacji. Umiera w
następstwie zapalenia otrzewnej i opłucnej, odnotowuje lekarz.

To władza strzela

"Czarny czwartek" jest fabularyzowanym dokumentem. Czarno-białe archiwalne
zdjęcia oddają grozę walk toczonych w Gdańsku, pokazują palący się budynek KW
PZPR. Manifestanci w Gdyni niczego nie podpalają ani nie niszczą. Natomiast
strajkują. A to niedobrze.
Z punktu widzenia władz reżimu jest jeszcze gorzej. Strajkujący formułują
postulaty. Przewodniczący rady narodowej Jan Mariański podejmuje negocjacje z
delegacją strajkujących. I – zgroza! – podpisuje "jakieś" porozumienie. Słowem –
jak w demokracji. Mariański jedzie na obrady komitetu strajkowego. Biada mu. Z
bandytami zachciało ci się rozmawiać, witają go w sztabie kryzysowym. Już po
tobie, grozi sekretarz miejski partii.
Wbijają w fotel sceny pacyfikacji komitetu strajkowego obradującego w Domu
Kultury Portu Gdynia. Oddział specjalny osiłków MO rozbija drzwi. Przyzwoleniem
dla bestialstwa jest hasło zastępcy komendanta miejskiego MO w Gdyni ds. SB ppłk.
Kazimierza Dudka: sp… ć!
Krauze nie pozostawia wątpliwości. Granica między dobrem a złem jest wyraźna.
Epizod z milicjantem konwojującym Stefanię po godzinie milicyjnej do szpitala, w
poszukiwaniu męża, nie jest przerysowany. Ale to jedynie incydent na tle
porażającego, realistycznego bestialstwa tzw. sił porządkowych.
Nieuświadomionego często w odbiorze społecznym. To, co dotąd znali jedynie
badacze Grudnia ’70, Krauze pokazuje publiczności. Obudźcie się! Taki był PRL!
W filmie jest jeszcze więcej skrywanej prawdy. Prawdy negliżującej fanatyków
bratania się z oprawcami. Amatorów bruderszaftów, pijackich nominacji na ludzi
honoru barbarzyńców, których miejsce jest w więzieniu, a nie na salonach III RP.

Rekonstrukcja scen z milicyjnej katowni urządzonej w piwnicy budynku rady
narodowej odwzorowuje znane z historii miejsca kaźni NKWD, gestapo i
stalinowskiego UB.
Kolejną autentyczną ofiarą pokazaną w filmie jest 17-letni wówczas Wiesław
Kasprzycki. Legitymuje go patrol MO. Uczeń zawodowej szkoły stoczniowej! Znaczy
się – bandyta! Kasprzyckiego wloką do katowni. Ile liter w nazwisku, tyle razów
pałami milicyjnymi.
Porywanych w łapankach robotników sadystycznie torturują pochodzący z ludu
młodzi milicjanci. Biją pałkami, kopią. Bagnetami ścinają włosy. Przy okazji
wyrzynają płaty skóry. Brutalne, drastyczne sceny wymuszone realizmem. Tak było
naprawdę.
Czytelny jest w filmie wątek prowokacji. To scena z wiceadmirałem Ludwikiem
Janczyszynem chcącym zapobiec dramatowi przez wstrzymanie ruchu pociągów do
Gdyni. Dowódca Marynarki Wojennej ma jednak niewiele do powiedzenia na lądzie. –
Wy, towarzyszu, nie wtrącajcie się – słyszy głos nieznanego decydenta.

Pominięty Kociołek

Klamrą spinającą scenariusz jest jednostkowy dramat przeciętnej rodziny. Ani
Stefania, ani Brunon nie przewidują swojego losu. Nie mogą. Przesądzająca jest
arogancja przywódców partii robotniczej z nazwy. Dla nich protestujący to
zbuntowani robole, którym – jak mówią między sobą – chce się wciąż więcej żreć.
Strajkujący początkowo krzyczą: "Chcemy chleba!". Kiedy padają pierwsi ranni i
zabici, wołanie o chleb zastępuje skandowanie adekwatne do sytuacji: "Mordercy!
Gestapo!".
Protestują, są więc wrogami władzy ludowej, kontrrewolucjonistami. Czyli
osobistymi przeciwnikami Gomułki, Kliszki, Cyrankiewicza e tutti quanti. No, a
co partia robi z wrogami? Kontrrewolucjonistami? – Do kontrrewolucji się strzela
– wyjaśnia prostą frazą Zenon Kliszko. Tu świetna rola Piotra Fronczewskiego.
Nie maska Kliszki. Autentyk. Oklaski dla aktora za rolę epizodyczną, a
wyrazistą.
W filmie słabiej wypadają sekwencje partytury pisanej w warszawskim Białym Domu.
Ograniczone do gabinetu Gomułki. Wojciech Pszoniak przeszarżował, zwłaszcza w
parodiowaniu starczego tembru głosu pierwowzoru. Gomułka nie był takim głupkiem,
jak Pszoniakowi się wydaje. Jeśli aktor deklaruje w wywiadach "nienawiść" do
postaci historycznej, to może mieć trudność z "zagraniem".
Jednak decyzji o użyciu broni z ostrą amunicją nie podejmował osobiście Gomułka.
To kompetencje wielkiego nieobecnego w filmie. Nazwisko – Jaruzelski. Wtedy
minister obrony, który decydował kto, gdzie i przeciwko komu będzie strzelał.
Realizatorzy sprawnie zarządzają masami statystów. Widać profesjonalizm ekipy
operatorskiej. Zmiksowanie kolorowych zdjęć z archiwalnymi sprzed 40 lat,
stylizowane na szare i zamazane grudniowe taśmy, stwarzają realistyczny, a
jednocześnie ściskający gardło obraz milicyjnych szarż i strzelania żołnierzy z
wieżyczek czołgów i pistoletów maszynowych do rzucającej kamieniami gdyńskiej
młodzieży i dzieci.
Przejmujące są sekwencje starań Stefanii o ustalenie losu męża. Gehenna zabiegów
– daremna – o wydanie jego zwłok. Dramat potęguje upiorna sceneria nocnego
budzenia rodziny i szantaż natychmiastowym pogrzebem. – Albo pojedziecie z nami,
albo pogrzeb będzie bez was – grozi ponury esbek w skórzanym płaszczu.
Porusza scena przywracania świadomości Stefanii. Pogrążona w wywołanym szokiem
letargu wdowa powraca do życia dopiero wtedy, gdy lekarz grozi, że władza
odbierze jej dzieci.
– Wszystko mnie boli – mówi moja żona po spektaklu. Co mam jej powiedzieć. Mnie
też boli. Miałem 22 lata i byłem wtedy w Gdańsku. Strasznie się bałem.
Dlatego schylam głowę. "Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł" przywraca pamięć
o Powstaniu Grudniowym. Jego przebieg zakłamywano kilka dekad, na osobiste
polecenie i w interesie własnym generała Jaruzelskiego. Grudzień ’70 to nie były
żadne "wypadki" ani "zamieszki", jak plotą niedouczeni dziennikarze, a i goście
mediów z cenzusami naukowymi. Wypadek może być np. samochodowy.
Powstała z zamysłu gdańskich dziennikarzy Mirosława Piepki i Michała Pruskiego
fabularna rekonstrukcja autentycznych wydarzeń w Gdyni jest godna polecenia
zarówno pokoleniom z "tamtych lat", jak i wykształciuchom z większych miast,
którzy nie zdążyli poznać historii własnego kraju i bywają zainfekowani
szczęśliwą młodością rodziców spędzoną w PRL.
Film powinni zobaczyć – może na sali sądowej – oskarżeni w sprawie Grudnia ’70.
Chociaż oskarżony Stanisław Kociołek może mieć pretensję, że w filmie go
pominięto.
Nie dziwi patronat nad filmem Instytutu Pamięci Narodowej ani osoba konsultanta,
niekwestionowanego znawcy tematu, prof. Jerzego Eislera. Natomiast zdumiewa
patronat Bronisława Komorowskiego. Zanim został prezydentem, nawoływał do
zlikwidowania IPN i wyrzucania z pracy "popłuczyn endecji", a teraz podejmuje w
Belwederze Jaruzelskiego, nr 1 na wokandzie grudniowego procesu.
Dzieło Antoniego Krauzego obala lansowaną natarczywie tezę, jakoby Marzec ’68
był najbardziej dramatycznym wydarzeniem w rodzimych dziejach. Różnica jest
zasadnicza. W Marcu traktowano buntowników pałkami (nikt nie zginął), a w
Grudniu pociskami z broni palnej, dlatego jest co najmniej 45 ofiar. W samej
Gdyni 17 grudnia 1970 r. poniosło śmierć od postrzałów z broni palnej 18 osób.
Najmłodsze ofiary to 15-, 16-letni uczniowie. Najstarszy – Brunon Drywa, lat 34.
Jego żona Stefania, lat 29, pozostała z trojgiem osieroconych dzieci.
To obraz surowy, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Akcja filmu trzyma w
napięciu. Dwie godziny mijają niepostrzeżenie. Dzieło wieńczy świetnie wykonana
przez Kazika Staszewskiego "Ballada o Janku Wiśniewskim". Wzruszająca
interpretacja. Na szczęście całkiem inna niż nadmiernie ekspresyjna ze zwiastuna
filmu.
 

Zbigniew Branach

Zbigniew Branach – dziennikarz; zajmuje się literaturą faktu. Autor czterech
książek o Grudniu ’70: "Grudniowe wdowy czekają", "Pierwszy Grudzień
Jaruzelskiego", "Oskarżony Jaruzelski i inni" oraz "Polityka strzelania".

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl