Cień i półcień

Czy można być liberalnym katolikiem?

Ewa Polak-Pałkiewicz

Błąd w społeczeństwie jest jak skaza na jakiejś cennej tkaninie. Łatwo go odróżnić, lecz bardzo trudno określić jego granice – tak opisał zjawisko rozprzestrzeniania się błędnego myślenia w świadomości ludzi wierzących wybitny hiszpański teolog, zmagający się na przełomie XIX i XX wieku z ofensywą liberalizmu w swojej ojczyźnie, ks. dr Félix Sardá y Salvany, w słynnej książce „Liberalizm jest grzechem”. Dziś, gdy manipulacja językiem i pojęciami osiągnęła swoiste apogeum, gdy psychologowie społeczni mają do dyspozycji tak wiele technik, dzięki którym wielomilionowe rzesze ludzi można z łatwością nabierać na piękne słowa i „humanitarne rozwiązania”, granice te wydają się jeszcze bardziej rozmyte.

Wielu Polaków, słysząc o „dobrodziejstwach metody in vitro dla par bezskutecznie oczekujących dziecka” czy – ostatnio – o „testamencie życia”, nie czuje żadnego, jak to się mówi, „dyskomfortu moralnego”. Ufnie wychodzi naprzeciw tym propozycjom. Tym bardziej gdy ustawowe gwarancje dla tych praktyk firmuje człowiek przedstawiający się jako „konserwatywny katolik”.

Jarosław Gowin, poseł PO, przewodniczący zespołu ds. bioetyki przy kancelarii premiera, który opracował dla Donalda Tuska rekomendację w sprawie konwencji bioetycznej Rady Europy jest osobą, w której oficjalnym wizerunku wielu ludzi dostrzega tak cenione przez współczesne społeczeństwo przymioty, jak umiar, otwartość, spokój. Jednak ugrupowanie, do którego należy, zawsze w sprawie życia manifestowało obojętność (co w dzisiejszych realiach oznacza wrogość). Jarosław Gowin ma też za sobą działalność w znanym z zaangażowania na rzecz „katolicyzmu otwartego” krakowskim wydawnictwie „Znak”. Polityk ten, doktor filozofii, jest także uczniem ks. prof. Józefa Tischnera.

W sprawie in vitro Jarosław Gowin rekomenduje częściową refundację zabiegów tego rodzaju. Uważa, że tę dziedzinę trzeba „ucywilizować”, to jest objąć ją regulacją prawną. Twierdzi, że zależy mu na tym, by „prawa ludzkich embrionów i prawa pacjentek były chronione”. Jego zdaniem, każda regulacja prawna przyczynia się do „ochrony życia embrionów i godności ludzkiej”. Z kolei postulat „całkowitego zakazu zabiegów in vitro jest zupełnie nierealistyczny i zamykałby drogę do przyjęcia jakichkolwiek regulacji prawnych” (z wypowiedzi dla „Gościa Niedzielnego” z 7 grudnia br.). „Testament życia” to pomysł, by każdy Polak mógł napisać oświadczenie, że nie chce, by ratowano go w wypadku poważnej utraty zdrowia „na siłę” lub „bez końca utrzymywano przy życiu” np. w wypadku śpiączki. Poseł PO w Polskim Radiu stwierdził: „Każdy powinien móc sam zadecydować. Nie musieć, ale móc sam zadecydować o tym, czy chce iść na spotkanie z Panem Bogiem już, czy ma być podtrzymywany przy życiu na siłę”.

Jarosław Gowin twierdzi, że akceptację dla rozwiązania, które proponuje, wyraża encyklika Jana Pawła II „Evangelium vitae”. O wartości i nienaruszalności życia ludzkiego. Encyklikę trzeba uważnie przeczytać, by zrozumieć w pełni zamysł autora raportu.


„Ja zabijam i Ja sam ożywiam” (Pwt 32, 39)


Ustęp opatrzony tym cytatem, odnoszący się do eutanazji, zawarty w encyklice, jest jednym z najgłębszych spojrzeń Kościoła na sytuację człowieka stającego „w obliczu tajemnicy śmieci”. Jan Paweł II przestrzega, że „człowiek, odrzucając swą podstawową więź z Bogiem lub zapominając o niej, sądzi, że sam jest dla siebie kryterium i normą oraz uważa, że ma prawo domagać się również od społeczeństwa, by zapewniło mu możliwość i sposób decydowania o własnym życiu w pełnej i całkowitej autonomii”. Ojciec Święty, analizując „pokusę eutanazji, czyli zawładnięcie śmiercią poprzez spowodowanie jej przed czasem i 'łagodne’ zakończenie życia własnego lub cudzego”, wskazuje: „W rzeczywistości to, co mogłoby się wydawać logiczne i humanitarne, przy głębszej analizie okazuje się absurdalne i nieludzkie”.

By ocena moralna eutanazji mogła być poprawna, Ojciec Święty przedstawia jej jasną definicję: „Przez eutanazję w ścisłym i właściwym sensie należy rozumieć czyn lub zaniedbanie, które ze swej natury lub w intencji działającego powoduje śmierć w celu usunięcia wszelkiego cierpienia. 'Eutanazję należy zatem rozpatrywać w kontekście intencji oraz zastosowanych metod’. Od eutanazji należy odróżnić decyzję o rezygnacji z tak zwanej 'uporczywej terapii’, to znaczy z pewnych zabiegów medycznych, które przestały być adekwatne do realnej sytuacji chorego, ponieważ nie są one współmierne do rezultatów, jakich można by oczekiwać, lub też są zbyt uciążliwe dla samego chorego i jego rodziny. W takich sytuacjach, gdy śmierć jest bliska i nieuchronna, można w zgodzie z sumieniem 'zrezygnować z zabiegów, które spowodowałyby jedynie nietrwałe i bolesne przedłużenie życia, nie należy jednak przerywać normalnych terapii, jakich wymaga chory w takich przypadkach'”.

Jan Paweł II wspomina tu o „powinności moralnej leczenia i poddania się leczeniu”, którą „trzeba określić w konkretnych sytuacjach”, zadbać o ocenę, czy „środki lecznicze są obiektywnie proporcjonalne do przewidywanej poprawy zdrowia. Rezygnacja ze środków nadzwyczajnych i przesadnych nie jest równoznaczna z samobójstwem lub eutanazją; wyraża raczej akceptację ludzkiej kondycji w obliczu śmierci”.

Widać zatem wyraźnie różnicę między propozycją Jarosława Gowina a stanowiskiem Stolicy Apostolskiej. To nie człowiek ma zadecydować – przed czasem, który określić może jedynie Bóg – kiedy lekarz zaprzestać ma swej powinności wobec niego jako ciężko chorego. Ta decyzja – naucza Papież – może zapaść jedynie w konkretnej sytuacji – z góry nigdy nieprzewidywalnej! – gdy wyczerpują się środki znane medycynie, gdy życie człowieka już przygasa. Nie zaś wtedy, gdy lekarz, przeczytawszy w „testamencie życia”, że chory już zawczasu sobie „nie życzy”, by go ratować, machnie na wszystko ręką. W tę delikatną, cienką strefę – jakże istotnych! – rozróżnień, wślizguje się pomysł polityka PO, by właśnie tutaj, przestawiając akcenty, wprowadzając własne interpretacje, de facto otworzyć szeroko wrota „śmierci na życzenie”.

Tak samo widzi ten problem ks. prof. Andrzej Szostek, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział: „Będąc w pełni sił, niekoniecznie można odpowiedzialnie powiedzieć, że chciałoby się w sytuacji krytycznej być odłączonym od aparatury”.

Projekt Jarosława Gowina przywitał natomiast z prawdziwym entuzjazmem SLD; jedna z jego działaczek wykrzyknęła: „Oczywiście, że to jest bierna eutanazja! Bierna eutanazja jest to zaprzestanie ratowania życia, kiedy nie ma szans na życie odpowiedniej jakości”.

A zatem „absurdalne i nieludzkie” idee różnych „doktorów śmierci” zatriumfowały w tym środowisku. Idee, dodajmy, pochodzące z Niemiec, z rejonu, gdzie wymyślono niegdyś piece krematoryjne w obozach wznoszonych dla tych, których życiu odmawiało się „odpowiedniej jakości”. Odmowa ta następowała również z przyczyn „medycznych” (tak było w przypadku umysłowo chorych, których niemieccy „etycy” i „filozofowie”, wysługujący się nazistom, skazywali, jako pierwszych, na śmiertelny zastrzyk). Dziś „doktorzy śmierci” – m.in. w tym samym kraju – opracowują coraz bardziej wyszukane i „komfortowe” metody uśmiercania tych, którym znudziło się własne życie lub którzy nie widzą sensu cierpienia.

Ostatnio odmowa złożenia podpisu pod ustawą legalizującą eutanazję w Luksemburgu przez wielkiego księcia Henryka I Burbona-Parmę spowodowała szok ludzi odwykłych od posługiwania się w polityce sumieniem oraz natychmiastową reakcję premiera rządu, który zapowiedział pozbawienie księcia części władzy.


Idealne rozrzedzenie kuźnią postępu


Wracając do definicji półcienia, w który spływają granice błędu, stając się prawie niewidoczne:

„…wyraźnie sformułowany błąd jest w społeczności chrześcijańskiej jak gdyby otoczony atmosferą tego samego błędu, tyle że mniej gęstą, subtelniejszą i bardziej umiarkowaną. Arianizm miał swój pół-arianizm, pelagianizm swój pół-pelagianizm, a luteranizm – jansenizm, który był niczym innym jak zmodyfikowanym luteranizmem” – pisze ks. Sardá y Salvany. W półcieniu wszystko wydaje się łagodniejsze. Słowa „testament życia” brzmią przyjaźnie. Jarosław Gowin zapewnia: „To nie jest legalizacja prawa do samobójstwa, to jest usankcjonowanie prawa do godnego umierania”. To samo z metodą in vitro. Chodzi wszak o to, by mogło się urodzić dziecko. Chodzi o pomoc zrozpaczonym rodzicom. Pozostałe okoliczności usuwa się w cień, stają się jakby mniej istotne.

A okoliczności te – przypomnijmy – nawet gdyby przyjąć, że obowiązujący w ustawodawstwie, jakie przygotowuje pan Gowin, zakaz zamrażania ludzkich zarodków i tym samym skazywania ich ogromnej liczby na unicestwienie, będzie ściśle respektowany, co wydaje się czystą licentia poetica – są następujące. Po pierwsze, fakt, że nie wszystkie zarodki, sztucznie powołane do życia na szkle laboratorium, dożywają do trzeciego dnia, gdy można je umieścić w organizmie matki – mimo zapewnień o ich ochronie dokonuje się ich selekcja, jest to związane z warunkami, w jakich przebywają. Po drugie, w wypadku, gdy mężczyzna jest niepłodny, istoty ludzkie, które poczynają się w wyniku zastosowania in vitro, mogą być obciążone poważnymi wadami genetycznymi – zdarza się to często – i nie mają szans nawet na przeżycie okresu płodowego. Wreszcie – sztuczna metoda poczęcia przekreśla prawo człowieka, by początek jego życia miał miejsce w normalnych, ludzkich, nie „technicznych” warunkach. To wszystko wzięte jest przez autora projektu ustawy w duży nawias. Podobnie bagatelizuje on groźbę, że dzięki „testamentowi życia” człowiek może zakończyć życie na mocy decyzji lekarza, który zgodnie z – powoli zaczynającą obowiązywać w całym „postępowym świecie” – doktryną przyspieszania śmierci ludzi chorych, na ile się da (nie musimy tego koniecznie nazywać „aż” eutanazją), dojdzie do wniosku, iż dalsze leczenie będzie „nieopłacalne”. Sam pacjent napisał przecież wyraźnie, że w wypadku śpiączki można go odłączyć. W praktyce – jak dzieje się to np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie ludzie już noszą obrączki z napisem „Nie ratować na siłę” – wystarczy zwykła zapaść. „Nie ratować” oznacza w tym wypadku „nie leczyć”. Przekazanie decyzji o nieleczeniu w ręce lekarza jest zwolnieniem go – w razie gdyby miał jakieś skrupuły – z poczucia odpowiedzialności. Odpowiedzialność zmniejszona często oznacza w praktyce brak odpowiedzialności. I to wtedy, gdy Stolica Apostolska apeluje o jak najbardziej precyzyjne określenie, w języku nauki, granic życia, uznając za niewystarczającą dotychczas rozpowszechnioną definicję „śmierci mózgowej”. Gdy za każdym razem daje też ona wyraz swemu sprzeciwowi, kiedy próbuje się „w majestacie prawa” uśmiercać kolejne chore osoby, odłączając je od aparatury np. podającej pokarm i wodę. W komentarzach do projektu „testamentu…” podnosi się natomiast aspekt „humanistyczny” i czysto praktyczny. Istotnie, jakże uporządkuje wszystkie niepotrzebne dyskusje dokument tak prosty, który może być spokojnie wsadzony do każdej kieszeni i użyty „jakby co”. Bo po co nam tak dużo nieproduktywnych chorych ludzi?

Tak to – konkluduje hiszpański ksiądz Félix Sardá y Salvany – w naszych własnych czasach liberalizm ma swój pół-liberalizm, który jest niczym innym jak liberalizmem katolickim (…) jest to liberalizm tych, którzy jeszcze nie chcieliby nie wyglądać na katolików lub przynajmniej nie uważać siebie za katolików. Liberalizm to zgubny półmrok prawdy, zaczynającej zaciemniać się w ich umyśle, lub herezja, która nie wzięła ich jeszcze w zupełne posiadanie.


Pierwszy krok w mrok


Półcień jest strefą, gdzie rozgrywają się dziś największe batalie o człowieka. Słowa o niejasnym znaczeniu, lecz pięknym brzmieniu, celowe niedopowiedzenia odgrywają rolę idealnej zasłony dymnej. Są skuteczne i wygodne w użyciu. Nie bolą. „Prawa kobiety” i jej „wolny wybór” brzmią przecież o wiele lepiej niż zamach na życie bezbronnego dziecka. Podobnie „zdrowie reprodukcyjne”. Kto nie chce być zdrowy, mieć pełni praw i wolności wyboru? Kto nie sięgnie po „testament życia”, gdy przedstawi mu się jako alternatywę niekończące się męczarnie lub „egzystencję roślinki”? Ludzie o „szerokim spojrzeniu”, przy tym rozsądni i pragmatyczni poprą to, co nie brzmi dogmatycznie – „dogmaty są ciasne” – i uwzględni praktyczny kontekst życia. „Kościół nie zna życia”, „Kościół musi przyjąć demokratyczne reguły gry”, to jeszcze jedno z haseł umiejętnie podrzucanych w „szarą strefę” półcieni i półprawd, gdzie chce się mieć jednocześnie i spokój sumienia, i spełniać bez szemrania wszystkie „przykazania” liberalnego życia.

W potocznym rozumieniu takie rozdwojenie etyczne – np. „popieram życie, ale nie za wszelką cenę” albo „po co ochraniać życie, które już nie rokuje pełni sił, skoro, dla dobra żyjących, potrzebni są zdrowi i silni członkowie społeczeństwa” – to „krok w dobrym kierunku”, może jeszcze niecałkiem OK, ale przecież widać, że tu się szanuje „jakieś wartości”.

A zatem warto poprzeć, z nadzieją, że da się jeszcze to i owo poprawić. Żeby nikt się nie czepiał, że ta wizja jest „za mało chrześcijańska”. Dziś dochodzi do tego zestawu hasło „walki z patologiami”, czyli „ograniczenia skali horroru”, jak to efektownie ujął Jarosław Gowin w „Gościu Niedzielnym”, jako główny motyw ustawy o in vitro.

Hiszpański ksiądz przestrzega, byśmy nie dali się zwieść: Na pograniczu między królestwami światła i ciemności diabeł jest najaktywniejszy i najsprytniejszy w zatrzymywaniu tych, którzy wydają się umykać jego pułapkom, i nie cofa się przed niczym, by zatrzymać w swojej służbie wielką liczbę ludzi, którzy szczerze brzydziliby się jego piekielnymi machinacjami, gdyby tylko je spostrzegli…

Ksiądz Sardá y Salvany zauważa, jak ludzie chwiejni i bojaźliwego serca – stanowiący większość liberałów – przemyślnie unikają kompromitacji, jaką powodowałoby otwarte i bezpośrednie deklarowanie się. W taki sam sposób osoby sprytne i wyrachowane potrafią ukazywać siebie jako przyjaciół jednej i drugiej strony.

To niezwykle skuteczny sposób obrony przed zarzutami, że jest się na bakier z nauczaniem Kościoła. Jak to? Ja, który co tydzień jestem na Mszy św.? Który przyjmuję sakramenty i nie wstydzę się moich przyjaźni z księżmi? Który zawieszam krzyż w miejscu pracy? Kto może oskarżać mnie o sprzeniewierzanie się chrześcijańskiej nauce? Chodzi przecież tylko o pomoc Kościołowi. Kościół powinien zrozumieć lepiej współczesne czasy.

Kościół nie może „chować głowy w piasek” i np. udawać, że nie widzi, iż w klinikach in vitro „dzieją się rzeczy straszne” (określenie J. Gowina). Nie mówiąc już o tym, że to nie Kościół, a „demokratyczna większość” ma decydować, co dobre, a co złe w prawodawstwie. Czyli także w życiu.

Kto z nas nie nabrał się przynajmniej raz w życiu na podobną retorykę? Kto nie zaufał cnotliwemu życiu szermierzy postępu w Kościele? Kto nie denerwował się – za dyskretnymi przynagleniami liberalnych przyjaciół – że duchowni powinni lepiej rozumieć świeckich, że życie rodzinne trzeba znać z praktyki, nie z teorii, by coś o nim powiedzieć, że prawo i polityka to nie wiara i moralność itd.


Gdy rozum raczy uznać


W pewnych środowiskach, np. młodzieżowych, akademickich, medialnych, artystycznych, bycie liberalnym katolikiem jest postawą swoiście atrakcyjną. Można jednocześnie popisywać się pobożnością, a z drugiej strony „afirmować rozum”, zastrzegać swoje odmienne, niż naucza Kościół, zdanie w kwestiach moralnych. W każdej sprawie starać się mieć swój własny, wyrobiony w „wolnej dyskusji”, indywidualny pogląd. Uważa się to często za postawę „zdrowszą” niż „bierne uleganie katolickiej opinii”, „suchym, kostycznym zasadom Kościoła”. W tych środowiskach niezgadzanie się z oficjalnym stanowiskiem Kościoła (albo niezgadzanie się „do końca”) z reguły budzi sympatię i „rozgrzesza” nawet z praktyk religijnych. To właśnie tam rodzą się głosy poparcia dla inicjatyw tak „otwartych”, jak ta, której służą obecne prace Jarosława Gowina.

Skąd ta podwójna taryfa: niechęć do „ciasnych”, „dogmatycznych” katolików, np. z Radia Maryja, i uznanie dla ludzi otwarcie kontestujących, przynajmniej część nauczania Kościoła, ale uchodzących, w powszechnej opinii, za katolików?

Ksiądz Félix Sardá y Salvany nie ma wątpliwości, że chodzi tu o pychę rozumu: Liberalny katolik – powiada – zakłada, że formalnym motywem aktu wiary nie jest nieomylny autorytet Boży, objawiający nadnaturalną prawdę, lecz jego własny rozum, raczący uznać za prawdziwe to, co wydaje mu się rozumne, zgodne z oceną i miarą jego własnego, indywidualnego osądu. Uznaje on Objawienie nie ze względu na nieomylność Objawiającego, lecz z racji „nieomylności” odbiorcy. Indywidualny osąd jest dla niego prawidłem wiary.

To dlatego tyle w tych środowiskach zacietrzewienia, gdy katolicy (nieliberalni) zanegują jakąś opinię kręgów liberalnych. Chodzi tu przecież nie o obiektywną rzeczywistość, ale właśnie o „wiarę”, o „dogmaty” liberalnego myślenia. W tych sprawach nie ma żadnej taryfy ulgowej.

Ksiądz Sardá y Salvany wie, że w tych środowiskach – ludzi o pewnym stopniu wykształcenia i ogólnej wiedzy o Kościele – uznaje się jako niemal pewnik, że to nauka ludzka mogłaby określić granice nieomylności Kościoła, ponieważ prawdziwy sens objawionego nauczania Kościoła wymyka się, chciałoby się go jakoś „urealnić”, „zobiektywizować”.

To my będziemy określać – mówią liberalni uczeni – i intelektualiści katoliccy, kiedy i w jakich sprawach Kościół będzie się wypowiadać w sposób nieomylny. Ta intelektualna pycha to potężny krok ku zgubie własnej duszy.


Sens – kwestia prawdy i zbawienia


Batalia o jednoznaczność słów w dobie postmodernistycznego języka i postmodernistycznej filozofii jest jednym z głównych wyznań dla katolików. Słowa reprezentują idee – mówi ks. Sardá y Salvany. Nowoczesny błąd zawdzięcza swoje powodzenie w wielkiej mierze używaniu terminów o dwuznacznym charakterze, czy raczej – zaszczepianiu nowego znaczenia słowom noszącym dotąd znaczenie odmienne. Agnostycyzm i pozytywizm zachowały w ten sposób chrześcijańską frazeologię bez chrześcijańskiego znaczenia (…) Socjalizm zaadaptował jako swoje hasła terminy „wolność”, „równość”, „braterstwo”, podczas gdy w rzeczywistości oznaczają one „rewolucję”, „zniszczenie” i „despotyzm”.

A co mamy powiedzieć dzisiaj o naszym postmodernistycznym grzęzawisku najbardziej poskręcanych i przewrotnych, wewnętrznie sprzecznych określeń, wobec których myśl wydaje się bezsilna, a którym patronuje iście mefistofeliczna „poprawność polityczna”?

Było tak zawsze – uspokaja hiszpański ksiądz. Wszystkie herezje zaczynały się od sporów o słowa, a kończyły krwawymi konfliktami idei. Święty Paweł zachęca Tymoteusza, by miał się na baczności nie tylko przed niewłaściwą nauką (oppositiones falsi nominis scientiae), lecz również przed światową gadaniną (profanas vocum novitates).

Ksiądz Sardá y Salvany dopomina się zatem, byśmy badali słowa, nie dali się uwieść im ani wyrażanym przez nie ideom, tak skwapliwie podchwytywanym przez „cały nowoczesny świat”, „pozbawiony katolickiej obłudy” i „idący z duchem czasu”. Namawia do zastanowienia się, co one sobą reprezentują, gdyż jest to kwestia prawdy i zbawienia.


Przeciw dekadencji rozumu


Jarosław Gowin nie jest osobą prywatną. Jego wizja moralności nie może być uznawana za jego osobistą fanaberię. Z racji swojej funkcji publicznej jest człowiekiem odpowiadającym przed społeczeństwem za to, w jaki sposób realizuje mandat zaufania głosujących na niego Polaków. A jako katolik jest zobowiązany do przestrzegania nauczania Kościoła w kwestiach, którymi się zajmuje i w których uczestniczy. Tutaj, wbrew marzeniom liberałów, nie ma niedomówień. Nauka Kościoła nie jest z pewnością tak spopularyzowana wśród współczesnych, którzy chętnie się na nią powołują, jak byłoby to potrzebne, lecz jest ona jasna i precyzyjna. „Nota doktrynalna o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym” wydana przez Kongregację Nauki Wiary przypomina „zasady, dyktowane przez chrześcijańskie sumienie, kierujące działalnością społeczną i polityczną katolików w społeczeństwach demokratycznych”. Urząd nauczycielski Kościoła podjął decyzję o ich przypomnieniu właśnie dlatego, że, jak czytamy w „Nocie…”: „w ostatnim okresie (…) pojawiają się dwuznaczne poglądy i budzące zastrzeżenia postawy”. Kongregacja Nauki Wiary stoi na stanowisku, iż „nie wolno przemilczać faktu, że pewne nurty występujące w kulturze chciałyby nadać niebezpieczny kierunek ewolucji prawodawstwa i w konsekwencji także postępowania przyszłych pokoleń”.

Dalej dokument wyjaśnia, że „relatywizm kulturowy”, który dostrzec można w próbach „teoretycznego uzasadniania i obrony pluralizmu etycznego” – a zatem uznania, że nie istnieje jedna uniwersalna, wywodząca się z Dziesięciorga Przykazań, norma moralna, lecz że równoprawne są różne etyki, mające za podstawę całkowicie odmienną wizję człowieka – „sankcjonuje dekadencję rozumu oraz rozkład zasad prawa moralnego”.

Niebezpieczne jest to, że wielu ludzi publicznie deklaruje, iż „tego rodzaju pluralizm etyczny jest warunkiem demokracji”. W ten sposób, precyzuje Kongregacja Nauki Wiary, prawodawcy „ulegają przemijającym tendencjom kulturowym i moralnym, tak jakby wszystkie możliwe wizje życia miały taką samą wartość”.


Odpowiedzialność polityka


W dokumencie Stolicy Apostolskiej znajduje się niezwykle mocna przestroga przed przyjmowaniem projektów ustaw, „przy podejmowaniu których nie bierze się pod uwagę wpływu, jaki ma kształtowanie kultury i postaw społecznych na istnienie i przyszłość narodów [podkr. – E.P.P.], i próbuje się podważać zasadę nienaruszalności ludzkiego życia”.

Nota przypomina o „prawie i obowiązku” katolików, by „w tej sytuacji” zabierali głos, „aby na nowo uświadomić wszystkim najgłębszy sens życia i odpowiedzialność, jaką za nie ponoszą”. To właśnie Papież Polak – jak czytamy w „Nocie” – „wielokrotnie przypominał, że na wszystkich, którzy bezpośrednio uczestniczą w ciałach ustawodawczych, spoczywa 'konkretna powinność przeciwstawienia się’ jakiejkolwiek ustawie stanowiącej zagrożenie dla ludzkiego życia. Obowiązuje ich – tak jak każdego katolika – zakaz uczestnictwa w kampaniach propagandowych na rzecz tego rodzaju ustaw, nikomu też nie wolno ich popierać oddając na nie głos'”.

Dokument Kongregacji Nauki Wiary nie dzieli życia na godne i mniej godne, cenne i mało ważne, to, które podlega ochronie, i to, które można „spisać na straty”; nie mówi też o tym, że prawo stanowione przez człowieka ma gwarantować „godną śmierć”. Te sprawy w ogóle nie leżą w gestii jakiegokolwiek ludzkiego gremium, one należą do Boskiego Prawodawcy. Prawo naturalne, Dziesięcioro Przykazań, Ewangelia i nauczanie Kościoła dają wystarczająco jasną wykładnię rozstrzygającą w tej kwestii wszelkie dylematy.

Kościół w „Nocie doktrynalnej…” przynagla katolików do zajmowania jednoznacznych stanowisk, przypominając, że ich zdanie „staje się szczególnie ważne i odpowiedzialne”, w sytuacji „gdy dochodzi do konfrontacji polityki z zasadami moralnymi, które nie mogą być uchylone, nie dopuszcza się wyjątków ani żadnych kompromisów. (…) W obliczu tych fundamentalnych i niezbywalnych nakazów etycznych wierzący muszą zdawać sobie sprawę, że w grę wchodzi sama istota ładu moralnego, od którego zależy integralne dobro osoby ludzkiej. Odnosi się to na przykład do ustaw dotyczących aborcji i eutanazji (tej ostatniej nie należy mylić z wyrzeczeniem się 'uporczywej terapii’, dopuszczalnym także z moralnego punktu widzenia); ustawy te muszą mianowicie chronić podstawowe prawo do życia od chwili poczęcia aż po jego naturalny kres. W myśl tej samej zasady należy przypominać o obowiązku poszanowania i ochrony praw ludzkiego embrionu”.


„Nie jestem różą


– tłumaczyła się kokieteryjnie francuska pisarka pani de Sevigne – lecz stojąc przy niej, nasiąkłam nieco jej zapachem…”. Tak też wyjaśnia swoje zachowanie grupa obecnych w Polsce na niwie publicznej liberalnych katolików. Działają jak liberałowie, lecz w słowach podkreślają zawsze swój katolicyzm. Tak samo zachowywali się członkowie komisji powołanej przez Pawła VI, którzy głosili radykalnie entuzjastyczne stanowisko wobec antykoncepcji. Samotny sprzeciw Papieża, któremu dał wyraz w encyklice „Humanae vitae”, ściągnął na niego oskarżenia o „nienowoczesność”, „ciasnotę poglądów”, uparte „sprzeciwianie się duchowi czasu”. Dziś nie tylko moralność chrześcijańska, ale cała współczesna wiedza naukowa potwierdza słuszność jego stanowiska. Ojciec Święty, strzegąc świętości życia, wiedział, że jego wyborowi patronuje rozum. Prawo naturalne, dane przez Boga, nigdy nie jest z nim w sprzeczności.

Jarosław Gowin, forsując swoje stanowisko w sprawie in vitro – odmienne niż stanowisko biskupów i Stolicy Apostolskiej – zastrzega, że nigdy w życiu nie zamierzał występować przeciwko ludzkim embrionom, które określa mianem „moich braci i sióstr”. Nie jest jednak w stanie przedstawić dowodów na to, że w wyniku zastosowania tej metody nie będą oni unicestwiani albo nie będzie łamane jedno z podstawowych ludzkich praw. Zdecydowanie chce być postrzegany jako liberał umiarkowany. Taki typ ludzki charakteryzuje najlepiej niestrudzony demaskator liberalizmu ksiądz Sardá y Salvany: Umiarkowany liberał nie czuje odrazy do Papieża, mogąc nawet wyrażać podziw dla jego mądrości – gani on tylko pewne roszczenia kurii rzymskiej i pewne skrajności nieodpowiadające tendencjom nowoczesnego myślenia. Może on nawet lubić księży, przede wszystkim tych oświeconych, natomiast fanatyków i reakcjonistów po prostu unika lub się nad nimi lituje. To wszystko zjednuje mu sympatię. Umiarkowanie jest wszak cechą ludzi kulturalnych.

Wśród uśmiechów i miękkich gestów umiarkowany liberał – podkreśla dzielny ksiądz Sardá y Salvany, który sam przez wiele lat był prześladowany przez liberałów – stanowi zamaskowane zło, będące w naszych czasach główną przyczyną niszczycielskich działań liberalizmu.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl